NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

Jordan, Robert; Sanderson , Brandon - "Pomruki burzy"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

antologia - "Burza nad Rath"
Wydawnictwo: ISA
Data wydania: 2000
ISBN: 83-87376-56-6
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 320
seria: Magic: The Gathering



antologia - "Burza nad Rath" #2

Weatherlight - Opowieść Gerrarda
Michael Ryan
W dniu przybycia minotaura Gerrard znalazł się na placu dokładnie w chwili, gdy Torsten, cięższy chłopak odbił ostrze Javero i przewrócił mniejszego chłopca na piasek. Miecz Javero wyfrunął mu z dłoni i upadł daleko poza jego zasięgiem, a w dodatku Torsten stanął między chłopcem a bronią. Obaj młodzieńcy oddychali z trudem pod rozpalonym niebem. Jasne włosy Torstena pociemniały od potu i kurzu, a dłonie Javero poplamione były smarem do mieczy i pokryte pęcherzami. Gerrard ucieszył się, że dwaj chłopcy ćwiczą, podczas gdy inni schronili się w cieniu. Do następnej pory ćwiczeń były jeszcze całe godziny, a oni, proszę, są tutaj, oddani sztuce wojny. Sam pamiętał to uczucie bardzo dobrze.
- Świetny ruch - zawołał odpinając od pasa ciężki pęk kluczy i ruszając w kierunku skrzyń z wyposażeniem - ale jeśli chcesz...
- Mistrzu! - krzyknął z przerażeniem Javero.
Torsten kopnął Javero w głowę tuż nad uchem - wokół rozległ się dźwięk obcasa uderzającego w czaszkę mniejszego chłopca - a potem pchnął mieczem w gardło przeciwnika. Javero przetoczył się i ostrze trafiło w piasek, po drodze rozcinając mu ucho i plamiąc krwią ziemię. Torsten cofnął się, odzyskując równowagę i raz jeszcze składając się do cięcia. Krew płynęła ze zranionego ucha.
- Za późno. On cię nie uratuje - powiedział Torsten, podnosząc miecz. Spojrzał na Gerrarda przez podwórko. - Nikt cię nie...
Klucze uderzyły Torstena w gardło niczym pazury, rozcinając miękką skórę tuż pod jabłkiem Adama. Chłopiec zatoczył się w tył, zaciskając dłoń na szyi.
- Spokojnie, Torsten - krzyknął Gerrard. Błyskawicznie, jakby znikąd wyciągnął łuk, który w okamgnieniu napiął ze strzałą założoną na cięciwę. Grot strzały lśnił w słońcu, które zalewało cały dziedziniec. - Sześć kroków w tył, albo sześć stóp pod ziemię, wybór należy do ciebie.
Torsten spojrzał na Javero, a potem znowu na wymierzoną w niego strzałę.
- Nie zmuszaj mnie, bym zabił również ciebie, Mistrzu Gerrardzie - wydyszał. Podsunął sobie dłoń pod oczy i spojrzał na krew na opuszkach palców. - To osobista sprawa miedzy Javero i mną.
- Zakończy się publicznie - powiedział Gerrard. - I to trupem, jeśli to będzie konieczne. Mógłbym cię zabić dwa razy, zanim zdążyłbyś do mnie dobiec, Torsten. Jesteś dobrym uczniem, ale edukacja to nie to co doświadczenie. Powinieneś być wystarczająco szybki, by złapać te klucze. A teraz cofnij się o sześć kroków.
Torsten wahał się przez chwilę, a po jego czole spłynęła kropla potu. Potem podniósł miecz i z ogłuszającym krzykiem rzucił się na Javero.
Gerrard opuścił nieco łuk i wypuścił strzałę. Trafiła Torstena tuż nad lewym kolanem w chwili, kiedy zginał nogę, przebijając mięśnie i przechodząc przez nogę na wylot, aż lotki dotknęły skóry. Torsten zawył i przewrócił się. Kiedy upadał, strzała złamała się między jego nogami. Upuścił miecz, a kiedy broń upadła na piasek, Javero natychmiast ją podniósł. Stanął potem nad cięższym chłopcem i uniósł miecz, lecz spojrzał na Gerrarda w samą porę, by zobaczyć, że ten założył na cięciwę kolejną strzałę.
- Ciebie trafię w prawe kolano - powiedział Gerrard. - Będziesz utykał i nie będziesz mógł służyć w armii. Zmienię całą twoją przyszłość jednym łatwym strzałem, jeśli nie odłożysz tego miecza.
- On rozmawiał z Lordem Kastanem - zaprotestował Javero. - Tym, który rekrutuje zabójców. Albinosem. Widziałem ich dziś rano przy mostach.
Torsten, który zaczął już wyciągać strzałę z rany, zasyczał. - Jesteś trupem.
- Nie przejąłbym się nawet wtedy, gdyby on był Lordem Kastanem - Gerrard zaczął się do nich zbliżać, ciągle trzymając łuk w pogotowiu. Jego ciemna broda błyszczała od potu, który spływał mu po twarzy. - Ja mógłbym być Lordem Kastanem, a i tak nie poprawiłoby to twojej sytuacji. A teraz odłóż miecz.
Javero skapitulował, odrzucił miecz w piasek i cofnął się o krok. Gerrard powoli wypuścił powietrze. - Świetnie. Teraz wszystko jest jak należy. Ja mam broń, a wy nie.
Włożył strzałę z powrotem do kołczanu i podniósł oba miecze. - Czy Kastan próbował cię zwerbować?
Torsten milczał, ale Gerrard nie odezwał się ponownie i pozwolił, by cisza wisiała w powietrzu, dopóki nie rozpaliła się tak, jak niebo nad nimi. W końcu Javero powiedział nerwowo. - Słyszałem, że rozmawiał również z innymi, nie tylko z Torstenem.
- Lord Kastan zaszyje ci oczy, zanim cię zabije - rzucił Torsten, a potem popatrzył na Gerrarda. - Potrzebuję uzdrowiciela, Mistrzu.
- Masz rację - powiedział Gerrard. Podniósł w górę miecz Torstena. - Oczywiście twój miecz tu zostaje. Ty wylatujesz - próbowałeś zabić Javero, groziłeś mi, a gdybym był hazardzistą, założyłbym się, że wziąłeś również złoto od zabójców. Nie do tego cię szkoliłem. Nie o to chodzi w armii benalijskiej. Okryłeś hańbą swój naród i zawiodłeś mnie.
Torstenowi udało się podnieść z ziemi. Wyrzucił w piasek strzałę, która go trafiła i z grymasem bólu oparł się na zranionej nodze, prawie się przewracając. Kiedy odzyskał równowagę, musiał przechylić się w prawo, bo lewa noga nie chciała przyjąć ciężaru jego ciała. Krew z rozciętej szyi zaczęła już krzepnąć w strup przypominający znamię. Z wściekłością spojrzał na Gerrarda. - W takim razie czeka cię jeszcze wiele rozczarowań. Nie jesteś jedynym instruktorem w Benalii, który może mnie nauczyć walczyć.
Gerrard wzruszył ramionami. - Nie jestem również jedynym nauczycielem tańca. Ale teraz żaden ci się nie przyda. - Wskazał ruchem dłoni nogę Torstena. - Nie zostaniesz już żołnierzem, jeśli kiedykolwiek miałeś nim być.
Przez chwilę Gerrard myślał, że młodzieniec do niego podejdzie. Usta Torstena zsiniały, dłonie zacisnęły w pięści, a brwi ściągnęły w gniewnym grymasie. Potem Torsten przełknął ślinę, odetchnął głęboko i powiedział - Ale mogę jeszcze zostać zabójcą.
Pokuśtykał przez dziedziniec w kierunku wyjścia, nie oglądając się za siebie. Gerrard patrzył, jak chłopak oddala się. Kiedy zniknął w ciemnym tunelu, Gerrard odwrócił się do Javero. Młodzieniec z trudem łapał oddech, ale przerażenie szybko znikało z jego twarzy. - Dzięki niech będą bogom, że przybyłeś w samą porę - wyszeptał. - Wiele razy słyszałem, że jesteś jednym z najlepszych, Mistrzu, ale nigdy nie sądziłem, że będzie to dla mnie takie ważne, byś rzeczywiście był.
- Bycie najlepszym zwykle oznacza konieczność udowadniania tego - Gerrard podszedł do swoich kluczy, podniósł je i spojrzał na chłopaka. - Ze względu na Torstena mam nadzieję, że nie mylisz się - ale wygląda na to, że nie. Musimy porozmawiać o pewnych sprawach.
- O wielu sprawach, Mistrzu Gerrardzie - zgodził się Javero.
Udali się do komnat Gerrarda. Trzy zakurzone pokoje pełne były orderów i błyskotek z czasów, które Gerrard właśnie zaczynał wspominać z dumą. Patrzył jak Javero przechadza się po głównej komnacie, ogląda różne przedmioty i zadaje pytania. Młodzieniec najwyraźniej zapomniał o bitewnej gorączce pomimo krwi, która ciągle jeszcze nie zaschła na jego złotym kolczyku. Gerrard pozwolił mu się rozejrzeć. Uczniowie nigdy tu nie zachodzili, a ciekawość Javero nie pozwalała mu się skupić, na rozważeniu skutków tego, co przed chwilą wydarzyło się na dziedzińcu.
- A co to takiego? - zapytał młodzieniec, wskazując na skórę wiszącą na ścianie ponad rzędem półek.
- Skóra scarmithala - odpowiedział Gerrard, obojętnie siadając na zawalonym papierami biurku. Zastanawiał się, czy Torsten poszedł do Lorda Kastana zaraz po walce. - Podróżowałem z grupą przyjaciół wzdłuż wybrzeża Denawy, kiedy się na nie natknąłem. Jeśli założysz tę skórę, zmieniasz się w jednego z nich i możesz przejść niezauważony obok innych scarmithalów. Taki rodzaj płaszcza szpiegowskiego.
Javero skinął głową, zastanowił się, jakby chciał zapytać o coś jeszcze, a potem wskazał gestem na naszyjnik, który nosił Gerrard.
- Widziałem cię już z tym naszyjnikiem, Mistrzu. Co to takiego?
Gerrard wziął naszyjnik w dłoń i podał Javero. Klejnot wyglądał jak niewielka klepsydra zawieszona w taki sposób, by można ją było obrócić, a piasek przesypywał się nawet wtedy, gdy wisiała na łańcuchu.
Kiedy Javero zbliżył się, by ją obejrzeć, Gerrard powiedział. - Ostatni skarb z życia, które porzuciłem.
Javero miał już coś powiedzieć, ale Gerrard gestem nakazał mu milczenie. To była stara ziemia, dawno wyjałowiona - wspomnienia o Weatherlight, Kapitanie Sisay i Dziedzictwie były równie nieosiągalne jak sami bogowie i tak samo jak oni niezdolne do wybaczania. Były częścią czasu, którego Gerrard nie mógł zmienić i nigdy nie potrafił zrozumieć. Odczuwanie żalu sprawiało tylko, ze przeżywał to na nowo. Poza tym, były o wiele ważniejsze rzeczy do przedyskutowania niż życie, jakie prowadził Gerrard na statku powietrznym.
- Czyli Lord Kastan próbuje werbować moich żołnierzy na swoich pachołków - powiedział beznamiętnie. - Pomijam fakt, że takie zachowanie oznacza zdradę Benalii. Z pewnością zdaje sobie sprawę, z kim igra przez samo tylko próbowanie. Ja, prawdę mówiąc, nie słynę z umiejętności dyplomatycznych. Każdy fechmistrz, oficer i kapral piechoty wyciągnąłby miecz, gdyby wieści o czymś takim się rozeszły. Ale Kastan naraża również moją karierę. Jestem zmuszony coś zrobić, inaczej zaryzykuję utratę mojej pozycji w Benalii. Niech mnie szlag, jeśli znajdę lekarstwo po zakończeniu zarazy.
Javero dotknął swego zranionego ucha i powiedział. - Chyba myślałem dokładnie to samo, Mistrzu. Walka z Torstenem była błędem. Teraz ma powód, by mnie nienawidzić.
- Powinieneś był przyjść z tym do mnie - zgodził się Gerrard. - Albo nawet udać się bezpośrednio do Komendanta Alarica. Jeśli ja mogę mu zaufać, ty też możesz. Dostanie szału, kiedy powiem mu, że zabójcy prowadzą nabór w szeregach armii.
- Tak, panie. Wiem.
- Wiesz, ze zażąda imion innych chłopców, których chciał zwerbować Lord Kastan. Przeprowadzone zostanie dochodzenie. Armia nie wybacza takiej zdrady. To dlatego jest to dla mnie takie ważne. Przynajmniej armia obroni cię przed Torstenem i innymi, żebyś nie musiał spać ze sztyletem pod poduszką. - Gerrard przerwał, a po chwili zapytał. - Kto jeszcze, oprócz Torstena?
Patrzył, jak Javero nerwowo rozgląda się po pokoju, zatrzymując wzrok na każdym przedmiocie i już wiedział, że młodzieniec ma jeszcze jedną tajemnicę, bardzo słabo skrywaną.
- Gdybym był hazardzistą, założyłbym się, że z tobą też rozmawiał - powiedział spokojnie.
Javero przełknął ślinę i nadal się rozglądał, nie chcąc napotkać spojrzenia Gerrarda.
- Tak, Mistrzu Gerrardzie. Ale to nie był Lord Kastan.
- A kto?
- W dokach zatrzymała się ta grupa najemnych żołnierzy - odpowiedział Javero. - Przejeżdżają tylko przez Benalię. Rozmawiałem wczoraj z ich werbownikiem, a on mi trochę o nich opowiedział - gdzie byli, co robili. No wiesz, o przygodach, które przytrafiają się najemnikom.
- Przygoda to tylko inny sposób powiedzenia, że twój dzień się kiepsko rozpoczął - powiedział Gerrard.
- Nie, nie. Nie rozumiesz. - Javero odwrócił się gwałtownie od biurka Gerrarda i wziął z pobliskiej półki pięknie zdobioną różdżkę. Gerrard zobaczył, że chłopak pokazuje mu ją, jakby mistrz nigdy jej jeszcze nie widział.
- W pierwszym dniu ćwiczeń pokazałeś nam ją. Powiedziałeś, że broń jest tylko na tyle dobra, na ile dobra jest dłoń, która ją dzierży. A potem wypaliłeś. To było wspaniałe, cała ta magia wydobywająca się z takiego małego przedmiotu. Wszyscy byliśmy pod wrażeniem, zarówno różdżki jak i jej właściciela. Kryje się za nią jakaś historia, prawda? Jakieś niezwykłe ryzyko, które podjąłeś, by ją zdobyć, jakaś szaleńcza walka, jaką o nią stoczyłeś. I oto ona, artefakt, który upamiętnia całą przygodę.
Gerrard uśmiechnął się.
- Nazywa się Różdżką Nicości, Javero. Wiesz dlaczego? Bo nic nie robi. Tylko błyska. Używam jej na pokaz. Zły przykład.
- No to twój naszyjnik.
Dotykając klepsydry Gerrard przestał się uśmiechać. Westchnął i podrapał się po brodzie.
- Jesteś materiałem na rycerza. Wiem, że o tym wiesz. Ale musisz zastanowić się nad sobą. Pragniesz przygód? Załóż benalijską zbroję, a same zgłoszą się do ciebie, z zębami i pazurami.
Javero potrząsnął głową. - Mogę więc wypełniać raporty z bitew i służyć jako "honorowa" straż jakiemuś benalijskiemu wielmoży z grubym brzuchem i jeszcze grubszą sakiewką? Służba w koszarach i parady są nie dla mnie, Mistrzu Gerrardzie. Armia jest tak ograniczająca, że prawie przypomina więzienie. To nie służba, to poddaństwo. Najemnicy mają więcej do zaoferowania.
- Zrobiłbyś błąd - powiedział Gerrard. - Armia nie jest najgorsza, a ja coś o tym wiem. Ja już tam byłem. Służyłem jako pierwszy mat na statku przez całe lata. Zwiedziłem cały świat. I wiesz co z tego mam? Martwych przyjaciół. Koszmary senne. Walczyłem, jak mogłem najlepiej i skończyłem tutaj jako "poddany" Benalii. Nie mówię, że tu wrócisz, ale, że obudzisz się kiedyś gdzieś w drodze z krwią na rękach. I prawdopodobnie nie będziesz widział, do kogo ona należy, nawet jeśli będzie twoja.
Stanąwszy na baczność, Javero otrzepał zakurzoną tunikę i powiedział oficjalnym tonem. - Pragnę odejść, Mistrzu. - Zamilkł i dodał po chwili. - Przykro mi.
Gerrard wstał z krzesła. To na tyle, pomyślał. Dwóch jednego dnia.
- W porządku. Pozwolę ci odejść, jeśli tego naprawdę chcesz... ale najpierw wymienisz imiona. Obronię honor armii zamykając cię, jeśli okaże się to konieczne, ale na razie drzwi są otwarte, a hasłem, dzięki któremu je przekroczysz są imiona żołnierzy, z którymi rozmawiał Lord Kastan.
Javero wziął głęboki oddech i zaczął mówić, co zresztą Gerrard przewidział.

* * *

Kiedy Javero opuścił teren ćwiczeń, Gerrard udał się prosto do kwater Komendanta Alarica i złożył mu raport na temat Lorda Kastana. Pokoje Alarica, nawet mroczny i zakurzony przedpokój, w którym Gerrard czekał na dowódcę, były w najdoskonalszym porządku w porównaniu z komnatami Gerrarda. Alaric był typowym żołnierzem - wydajnym, surowym, uporządkowanym. Służył w armii benalijskiej od ponad dwudziestu lat i był jednym z pierwszych oficerów, którzy testowali Gerrarda po przybyciu do Benalii. Gerrard słyszał, jak niektórzy rycerze mówili o nim jako o "pierwszym psie wojny", co dokładnie odpowiadało charakterowi Alarica. Nosił się bardziej jak góral niż jak żołnierz, a po ulicach Portu Benalia chodził tak, jakby szukał ofiary. Był szorstki, bezpośredni i pewny swego, a w czasie rozmowy jego gęste stalowoszare brwi ściągały się tak ciasno, że niemal zakrywały oczy. Gerrard patrzył na te brwi przez cały czas, kiedy wyjaśniał poranne wydarzenia i podawał listę żołnierzy, z którymi rozmawiał Lord Kastan.
- To się może roznieść po całej armii - rzucił Alaric, pocierając wąsy. Podał Gerrardowi butelkę wina, którą wyjął z szafki i otworzył tuż przed przyjściem Gerrarda, ale ten odmówił ruchem głowy i postawił butelkę na stole tuż obok pustej szklanki. - To nas może zeżreć od środka. Czyni nas podatnymi na defetystów, szpiegów i innych takich. Kto jeszcze o tym wie?
- Tylko my dwaj - powiedział Gerrard. - W każdym razie mam taką nadzieję. Co chcesz zrobić, komendancie? Moglibyśmy zamknąć Lorda Kastana i wywrzeć na niego pewną presję, by wyjawił nam swoje kontakty. Uczniowie, z którymi rozmawiał, należą do najlepszych. Lord Kastan ma dostęp do sal ćwiczebnych lub raportów z testów. Tak czy inaczej mamy tutaj zdrajcę.
- Kastan to zabójca. Nigdy go nie znajdziemy, jeśli ktoś nas do niego nie zaprowadzi. Poza tym zdrajcą mógł być Torsten lub któryś z pozostałych studentów.
Gerrard widział, że komendant sam nie wierzy w to, co mówi. Tylko ktoś u władzy mógł przekazywać informacje zabójcom.
- Uważaj na swoich uczniów - powiedział komendant. - Sprawdź, czy uda ci się dowiedzieć, co im proponowano. Przyjdź do mnie, kiedy tylko się czegoś dowiesz.
- A Kastan?
- Sam zajmę się odnalezieniem Lorda Kastana - powiedział spokojnie Alaric.
Gerrard uśmiechnął się z rezerwą.
- Jak brzmi to powiedzenie? Zanim zabójca nauczy się mordować, musi nauczyć się popełnić samobójstwo.
Alaric podniósł szklankę Gerrarda i nalał do niej vesuwańskiego wina.
- Żaden zabójca nigdy nie brał tego poważnie. Napij się. Borleańskie. Najlepsze w Krainach.
- Nie, dziękuję - odrzekł Gerrard, odsuwając od siebie szklankę. - Dni picia są już daleko za mną.
Alaric przełknął i postawił szklankę na stole przed Gerrardem.
- Prawdę mówiąc, chłopcze, te dni właśnie cię dogoniły. Przeszłość przybyła na latającym statku niedługo po świcie. Twoja przeszłość.
Gerrard długo wpatrywał się w ciemne wino. Kiedy Alaric poprawił się na krześle, Gerrard spojrzał na niego, odgarniając z oczu kosmyk włosów.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym, kiedy wszedłem?
- Bo byłeś rozgorączkowany przez całą tę sytuację z zabójcami - odpowiedział Alaric. - Bo nie chciałem gasić twojego entuzjazmu. Ty, Gerrardzie, jesteś benalijskim żołnierzem. Gdyby jakiś inny fechmistrz dowiedział się tego, czego ty dowiedziałeś się dziś rano, wzruszyłby ramionami i zajął się swoimi sprawami.
- Wierzę w armię - powiedział cicho Gerrard.
- Tak, i dlatego potrzebuję twego oddania. Ale pamiętam, co mi opowiadałeś, kiedy do nas przybyłeś i się zaciągnąłeś. Pamiętam pasję, z jaką mówiłeś o kapitanie Weatherlight. Sisay, prawda? Sisay.
- Jeśli usłyszałeś pasję to tylko dlatego, że byłem wściekły. Sisay miała przede mną tajemnice. Wielu ludzi zginęło przez to, co tylko ona wiedziała.
Alaric odpowiedział łagodnie. - A teraz zginą ludzie z powodu tego, co ty wiesz. Taki jest ciężar odpowiedzialności. Nie można ot tak przed nim uciec.
Gerrard założył ręce w obronnym geście. - Usiłujesz powiedzieć, że opuszczę Benalię, bo mógłbym być odpowiedzialny za czyjąś śmierć?
Alaric wstał i wyprostował się do swej imponującej wysokości, tym jednym gestem usuwając jakiekolwiek pozory subtelności.
- Mówię, że odwróciłeś się od załogi Weatherlight, kiedy sytuacja się skomplikowała. Przylecieli cię odnaleźć. Ale teraz masz obowiązki zarówno w stosunku do swojej przeszłości jak i przyszłości - sprawa zabójców pojawiła się w szeregach twoich żołnierzy. Będziesz ciągnięty w dwie różne strony, a cokolwiek postanowisz, będzie to wyjście honorowe i niehonorowe zarazem.
Gerrard również wstał. - Czekałeś więc z powiedzeniem mi o Weatherlight, dopóki nie obiecałem zająć się sprawą zabójców?
- W moim interesie leży, byś z nami został - przyznał Alaric. Podniósł szklankę Gerrarda i podał mu ją. - Nie przepraszam nigdy za to, co robię w interesie Benalii. Czy teraz się napijesz?
Ale Gerrard już się odwrócił i zniknął w mrocznym korytarzu, trzaskając za sobą drzwiami pokoju Komendanta Alarica.

* * *

Ruszył gniewnie ulicami miasta, przyspieszając kroku na rynku, by uniknąć strażników, których imiona i uściski dłoni znał tak dobrze. Starzy przyjaciele byli pierwszą i ostatnią rzeczą, jaka przychodziła mu teraz na myśl. Nie chciał rozmawiać z przyjaciółmi z armii w obawie, że mógłby wygadać się na temat Lorda Kastana i zabójców, ale nie mógł również przestać myśleć o Sisay i Weatherlight. Czego ona chciała? Minęło dużo czasu, od kiedy przedstawił jej swoje zarzuty i opuścił statek, ale dreszcze, które teraz czuł, sprawiły, że zaczął się zastanawiać, czy rzeczywiście ten czas był tak długi. Stary, znajomy gniew ściskał mu żołądek - rzeczy, które wiedziała na temat jego przeszłości, a o których on nie miał pojęcia, rzeczy, o których nie opowiedziała mu aż do chwili, kiedy jeden z jego przyjaciół leżał umierający, "górnolotna prawość" z jaką wyjawiła mu jego przeznaczenie, robiąc mu wykład o odpowiedzialności, wszystko to wróciło do niego teraz. Ciągle widział rozczarowanie, jakie zalśniło w jej oczach. Widział je również w twarzach innych, szczególnie Hanny. Złamane serce krwawi przez oczy, a Hanna, jak słyszał, była jedyną osobą, która zapłakała, kiedy opuścił Weatherlight.
Minotaur czekał na niego na dziedzińcu ćwiczebnym, co Gerrard zresztą przewidział.
- Urosłeś, Tahngarth -zawołał Gerrard, zbliżając się do olbrzymiego minotaura, który zawsze był najbliższym sojusznikiem Sisay. - Kiedy u minortaurów kończy się dojrzewanie?
- To nie ja urosłem - sparował Tahngarth. - To ty się skurczyłeś.
Gerrard schylił się i podniósł miecz Torstena, otrzepując jego naoliwione ostrze z piasku.
- Założę się, że nie jestem jedynym człowiekiem, który przeklina dzień, kiedy bogowie pozwolili krowom mówić. - Spojrzał na minotaura. - Czy wspominałem już, że to dobrze znowu cię zobaczyć?
- Jestem tu z pewnego powodu - powiedział oschle Tahngarth, odrzucając w tył posplatane włosy. Zrobił głęboki wydech, który z jego potężnej piersi wydobył się niczym sapnięcie maszyny parowej. - Sisay cię potrzebuje.
- Potrzebuje, to słowo, które można zinterpretować na tuzin różnych sposobów - Gerrard pokazał ruchem dłoni, by Tahngarth za nim poszedł. Ruszyli w kierunku południowej ściany dziedzińca, przy czym cień potężnego minotaura całkowicie zasłaniał idącego przed nim Gerrarda. Kiedy doszli do ściany, Gerrard przyklęknął i otworzył jedną ze skrzyń ze sprzętem wojennym, w której trzymał ćwiczebne miecze. Szukając wewnątrz odpowiedniej pochwy powiedział - W jaki sposób Sisay potrzebuje mnie tym razem?
- Ona zniknęła, Gerrardzie. Została uwięziona w innym świecie, miejscu zwanym Rath. Porwał ją Volrath, który zabije ją, jeśli nie zadziałamy wystarczająco szybko.
- Do diabła - sapnął Gerrard, wyciągając zniszczoną pochwę ze skrzyni. Udawał, że ją ogląda, zagryzł wargi, odłożył ją i kontynuował poszukiwania.
- Czy wiesz, że po twojej ucieczce nadal szukaliśmy fragmentów Dziedzictwa? - zapytał Tahngarth.
- Czyżby? - Gerrard znalazł w skrzyni kolejną pochwę do miecza. - Czy wiesz, że poszukiwanie Dziedzictwa to to samo, co przypięcie sobie tarczy strzelniczej do czoła? Wcześniej czy później ktoś ginie.
- I na rogi Torahna - ryknął Tahngarth - tym razem może to być Sisay!
Gerrard wstał i spojrzał minotaurowi w oczy. - Sisay zdawała sobie sprawę z ryzyka lepiej niż ktokolwiek inny. Ostatni zginął Rofellos. Ten elf był dla mnie jak brat, sam wiesz. A kiedy Sisay w końcu przyznała się, że wrobiła mnie w poszukiwania Dziedzictwa...
- Jesteś prawowitym spadkobiercą potęgi Dziedzictwa! - przerwał Tahngarth, przekrzykując jego protesty. - Wiedziała to, czego ty nie chcesz przyjąć do wiadomości, że twoje przeznaczenie polega na wykorzystaniu artefaktów Dziedzictwa przeciwko złu, które pragnie zniszczyć świat.
- To samo zło wybiło klan, który stał za mną murem - odrzekł Gerrard. - Mój przybrany ojciec, czarownik, który mnie trenował, wszyscy, których znałem. Wszystko to z powodu Dziedzictwa, zbioru kiepsko dobranych artefaktów. Wyrzekłem się go po raz pierwszy, bo otaczała go śmierć, a Sisay skłoniła mnie do poszukiwania go po raz drugi ze względu na jego wartość pieniężną. Dlaczego miałbym wracać do tego teraz?
- Bo Sisay cię potrzebuje. I dlatego, że wyparłeś się swoich zobowiązań, niezależnie od tego, jak szczytne miałeś po temu powody.
Gerrard wsunął długi miecz Torstena do pochwy. Pasowała.
- Nic to dla mnie nie znaczy, Tahngarth. Słyszałem już wcześniej to wasze "jesteś nam coś winien". Będziesz musiał lepiej się postarać.
- Jesteś coś winien jej. Ona jest twoją przeszłością - powiedział Tahngarth.
- Nie! - Gerrard odwrócił się do minotaura plecami i cisnął miecz do skrzyni z zadziwiająca siłą. Broń uderzyła w otwarte wieko, a na całym dziedzińcu rozległ się brzęk metalu. - Nawet bogowie nie potrafią zmienić przeszłości. Jeśli byłem jej cokolwiek winien, dług spłaciłem krwią - krwią mego klanu i krwią Rofellosa.
- Ani trochę się nie zmieniłeś - rzucił Tahngarth. - Słowa przychodzą ci łatwo, ale twoje rogi są równie tępe jak w dniu, kiedy odszedłeś.
Gerrard milczał.
- Prawdą jest, że Rofellos zginął z powodu wyboru, którego dokonałeś - ciągnął minotaur. - Zginął, bo zdecydowałeś się poszukiwać Dziedzictwa, swego przeznaczenia.
- To prawda - powiedział cynicznie Gerrard. - I nie mam zamiaru ponownie ryzykować niczyjego życia w ten sposób.
- Zatem Sisay zginie z powodu decyzji, którą teraz podejmiesz. Zawsze znajdą się powody, by działać i by nie działać. Powodem dla działania teraz - Tahngarth przerwał, a jego kark zesztywniał. - Jest to, że również my cię potrzebujemy. Hanna zbadała fragmenty Dziedzictwa, które zebraliśmy i twierdzi, że możesz być naszą jedyną nadzieją na wykorzystanie ich dla znalezienia Sisay w Rath. Nie pozwól, by również ona zginęła. Nie mogłeś ocalić Rofellosa. Teraz jesteś jedyną nadzieją Sisay.
Kiedy padło imię Hanna, Gerrard poczuł, ze mięknie. Pamiętał każdą chwilę, kiedy przyglądała się nowym fragmentom, jej oczy rozpalone oczekiwaniem, kiedy odpakowywali niedawno zdobyty artefakt. Pamiętał też, jak siedzieli, on, ona i ich przyjaciółka Sisay, zanim jeszcze nadeszły złe czasy, przy dzbanku wina i rozmawiali o implikacjach mocy każdego z przedmiotów. Sisay była jego powierniczką. Przeżyli razem chwile, o których nigdy nie dowie się nikt z pozostałych, a których nie chciałby nigdy zapomnieć.
Westchnął.
- Wiesz, że to sztuczka, prawda Tahngarth? Ktokolwiek zabrał Sisay, liczy pewnie na to, że zawleczesz mnie kopiącego i krzyczącego z powrotem na pokład Weatherlight. Pakujesz kopyto prosto w pułapkę.
- W takim razie wszyscy pakujemy kopyta w tę samą pułapkę i wszyscy będziemy tak samo utykać.
Gerrard zamyślił się na chwilę. - Mam w Benalii... sprawy. Wymagają ode mnie zaangażowania. Nie mogę robić dwóch rzeczy jednocześnie.
- Potrzeba odbiera możliwość wyboru - odrzekł Tahngarth - Sisay cię potrzebuje.

* * *

Popołudniowe ćwiczenia były farsą. Gerrard przedstawił sztuczne i nieprzekonujące wyjaśnienie nieobecności Javero i Torstena, a potem pozwolił innym uczniom skończyć wcześniej. Rozważał wzięcie na rozmowę tych, z którymi rozmawiał Lord Kastan, ale nie był pewien, co powiedzieć. Ile wam zaproponował? Żołnierz służy Benalii, a jeśli nie, niech nie hańbi armii swoją obecnością? Gdzie kończy się odpowiedzialność za siebie, a zaczyna odpowiedzialność za innych?
To jednak, jak wiedział, było prawdziwe pytanie, a nie chciał go zadawać innym, skoro sam nie znał na nie jeszcze odpowiedzi.
O zachodzie słońca wyrównał piasek, sprawdził zamknięcia skrzyń ze sprzętem i usiadł w cieniu, podczas gdy słońce znikało już z obrębu dziedzińca. Odwrócił swoją klepsydrę i patrzył, jak przesypują się w niej ziarenka piasku. Kiedyś, kiedy był młodszy, zwykł był liczyć nieprzyjaciół, których zabił. W wirze bitwy łatwo mogło się zdarzyć, że zapominało się o własnym życiu, a koncentrowało na przyjemności zabijania. Z początku, kiedy było ich niewielu, Gerrard pamiętał każdego z nich, ich ostatnie spojrzenia wyrażające zdumienie lub ból, kiedy posyłał ich tam, gdzie szło się po śmierci. Czuł się nieswojo z myślą, że to byli ludzie. Nawet po tylu latach ciągle widział ich twarze, słyszał ich błaganie o litość. Było za późno dla któregokolwiek z nich. Ale Sisay też wołała o pomoc, a on potrafił na ten krzyk odpowiedzieć.
Długo po zmroku zamknął dziedziniec i udał się do swojej kwatery. Latarnie przy wejściu wypaliły się, a on przystanął, by je zapalić, zmagając się w ciemnościach z krzesiwem.
- Przyniosłem ci prezent, Mistrzu Gerrardzie - głos rozległ się z mroku, kiedy krzesiwo wreszcie zadziałało.
Gerrard odwrócił się powoli, a za nim z każdą chwilą jaśniej świeciło światło latarni. Cienie skakały po ścianach i głównej komnacie, w której stał Torsten z szyją przewiązaną kawałkiem materiału i sztyletem w jednej dłoni. W drugiej trzymał za włosy zakrwawioną głowę. Kiedy światło latarni padło na głowę, a cienie cofnęły się, Gerrard dostrzegł kolczyk, na którym ciągle była zakrzepła krew. Javero. Jego oczy zostały zaszyte tak, by pozostały otwarte, a teraz zostało w nich zamrożone przerażone spojrzenie. Szwy, które wgryzały się w powieki wyglądały jak małe pajączki na martwej twarzy chłopca.
Gerrard chłodno spojrzał w twarz Torstena i przełknął spokojnie swój gniew. Torsten wycelował czubek sztyletu w pierś Gerrarda.
- Żył jeszcze, kiedy to robiłem - powiedział Torsten arogancko. - Ale tobie tego oszczędzę.
Rzucił głowę Javero pod nogi Gerrarda.
- Inteligencją to ty nie grzeszysz - odpowiedział Gerrard. Jego miecz tkwił w pochwie, ale w całej komnacie pełno było broni. Miecze, topory, włócznie - potrzebował tylko sekundy, by dosięgnąć którejkolwiek z nich. - Jestem fechmistrzem, Torstenie, a ty przyszedłeś tu tylko z nożem. Dlaczego nie przewiązałeś sobie oczu opaską?
Torsten zbliżył się do niego, wymachując sztyletem.
- Ćwiczyłem z zabójcami, mistrzu Gerrardzie - powiedział - a zabójcy potrzebują tylko sztyletu, kiedy mają truciznę.
Ciął sztyletem, mierząc w brzuch Gerrarda. Gerrard odchylił się w tył i dla efektu rzucił latarnią, czekając, by Torsten się odsłonił. Kiedy Torsten zrobił unik w lewo, Gerrard rzucił się w prawo, o milimetry unikając cięcia na odlew, po czym przetoczył się do głównej komnaty. Zbyt dobrze znał się na swoim fachu, by wstać z podłogi. Zamiast tego przetoczył się jeszcze dalej, pod stół i sięgnął dłonią po sztylet, który zawsze czekał przygotowany pod jego blatem. Tuż za nim Torsten pchnął sztyletem w miejsce, w którym byłaby szyja Gerrarda, gdyby wstał.
Gerrard pchnął stół w stronę Torstena, podnosząc się z ziemi, zmuszając go tym samym do odskoczenia. Tuż przy wejściu płonął teraz olej z rozbitej latarni tworząc zasłonę, która zastępowała drzwi. W pokoju szybko zaczęło się robić gorąco.
- Równie dobrze mogłeś założyć tę opaskę - powiedział Gerrard, pokazując własny sztylet. - Teraz mamy równe szanse.
Torsten znowu podniósł swoją broń. Gerrard podrzucił sztylet tak, by obrócić go w powietrzu, złapał za ostrze, po czym rzucił w nadgarstek Torstena. Nóż wykonał w powietrzu półtora obrotu i wbił się w wierzch dłoni Torstena, przebijając kostki. Torsten jęknął z zaskoczeniem, kiedy ostrze wbiło się w ciało. Jego własny sztylet wyleciał ze zranionej dłoni. Instynktownie sięgnął zdrową dłonią, by go złapać. Ostrze przecięło gładko skórę, kiedy dłoń zamknęła się wokół niego.
Zrozumienie przyszło, kiedy Torsten napotkał spojrzenie Gerrarda.
- Dobry chwyt - powiedział Gerrard.
Torsten zaczął się trząść, upuścił zatruty sztylet i rozejrzał się dzikim wzrokiem po pokoju. Zachwiał się, jakby miał się przewrócić, potrząsnął głową, jakby zaczął źle widzieć, a potem chwycił bandaże, które zakrywały ranę na jego szyi. Rozejrzał się jeszcze raz i chwycił pięknie zdobioną różdżkę z najbliższej półki. Wymierzył ją w Gerrarda.
- Pamiętam ją - powiedział, zwilżając językiem usta i przewracając nieprzytomnie oczami. - Z pierwszego dnia treningu. Potężna magia.
- Jest tylko tak dobra jak ręka, która nią włada - powiedział Gerrard.
- Tak - wydawało się, że Torsten się przewróci, ale udało mu się złapać równowagę. - A ja jestem dobry.
- Nie - odparł Gerrard. - Jesteś martwy.
- Może. Ale ty pójdziesz ze mną - Torsten wycelował i przekręcił rękojeść różdżki. Z drzewca wystrzelił wspaniały strumień żółtego światła, które pochłonęło zupełnie Gerrarda. W pomieszczeniu zrobiło się przez chwilę jasno jak w dzień. Różdżka buczała głośno, kiedy uwalniana z niej magia wypełniała pokój. Nagle moc wyczerpała się, a powracająca ciemność zastała dwóch mężczyzn stojących w pokoju w niezmienionych pozycjach. Gerrard uśmiechnął się.
- Założę się, że myślałeś, że to prawdziwa broń - powiedział.
Torsten jęknął, upuścił Różdżkę Nicości i upadł na podłogę. Podciągnął kolana pod brodę i objął je ramionami. Oddech młodzieńca szybko stał się urywany. Na policzkach zaczęły się pojawiać czerwone plamy.
- Gdzie jest Lord Kastan, Torstenie? - zapytał Gerrard. - Wiesz, gdzie się ukrywa, gdzie mogę go znaleźć.
Torsten skinął głową, nie odrywając spojrzenia od sufitu. Jego powieki przestały trzepotać. Oczy patrzyły teraz równie ślepo jak oczy Javero. - Nie chcę umierać samotnie.
- Zostanę z tobą, dopóki nie odejdziesz - powiedział łagodnie Gerrard. - Ale zanim to się stanie, powiedz mi, gdzie ukrywa się Lord Kastan.

* * *

Komendant Alaric oderwał kawałek chleba z bochenka leżącego na stole i podał go ponad blatem albinosowi, który przyjął go z uprzejmym, choć nieco niezdarnym ukłonem. Białe włosy albinosa przesunęły się po ramionach, kiedy się poruszył. Pomimo nocnych cieni, które tańczyły na ścianach komnaty Alarica, albinos wydawał się lśnić, jakby blade światło latarni rozświetlało go od środka.
- Nikt tego nie spróbował - westchnął Lord Kastan, uśmiechając się. Powąchał chleb. - Jestem dziś nieprzygotowany.
- Zauważ, że nie podaję vesuwańskiego wina - powiedział Alaric, również się uśmiechając. - Chyba zmarnowałem jedyną butelkę. Ach, teraz pamiętam. To nie borleańskie, to vesuwańskie.
- Żadna różnica. Mówiono mi, że jest mocne jak trucizna - uśmiech Kastana zgasł. - Myślisz, że wiedział?
Alaric potrząsnął głową i przygładził swe szare wąsy.
- Bardzo przejął się tą sprawą Weatherlight. Był zbyt zajęty, by się napić.
Kastan zatarł dłonie, jakby było mu zimno i powiedział.
- Może powinieneś był zachęcić go, by przyłączył się do załogi statku. I oszczędzić nam tym samym wielu kłopotów.
- Wtedy pozostałaby nam jedna wielka niewiadoma. Mógłby powrócić kiedyś i wzniecić powstanie przeciwko oficerom. I z pewnością zrobiłby to. Jest bardzo blisko z żołnierzami. Ruszyliby przeciwko nam, z całą pewnością. W Benalii wybuchłaby wojna domowa. - Alaric odgryzł mały kęs chleba, przeżuł go powoli, przełknął. - Tak jest lepiej... o ile oczywiście twój chłopak dobrze się spisze.
- To nie chłopak ma się spisać, tylko jego sztylet - odparł Kastan. - Przy odrobinie sprytu trucizna dotrze do serca Gerrarda w ten lub inny sposób.
Gerrard wyszedł z mroku i stanął w świetle latarni. Alaric zakrztusił się chlebem. Poderwał się z krzesła i okrążył stół, stając między Gerrardem i zabójcą albinosem.
- Nie chciałem przerywać waszej rozmowy, komendancie - powiedział szybko Gerrard. - Cieszę się, że zaczekałem.
Alaric położył dłoń na rękojeści miecza.
- To dość niefortunna niespodzianka - powiedział. Tuż za jego plecami wstał cicho Kastan, zwracając się twarzą w stronę Gerrarda.
- Naprawdę rozważałem możliwość pozostania - myślałem, że armia Benalii pozostanie wolna od korupcji, jeśli tylko będziemy wystarczająco czujni. Ale to było zanim nasłałeś na mnie Torstena.
Alaric rzucił ostre spojrzenie Lordowi Kastanowi, a jego brwi zmarszczyły się z wściekłości.
- Nie należy wysyłać zabójcy, by wykonał żołnierską robotę?
- Pod twoim dowództwem nie ma przecież różnicy - rzucił Gerrard. Sięgnął dłonią do rękojeści miecza, kiedy tylko zobaczył, że Alaric zamierza wyciągnąć własny.
- Być może przyszedł czas na targi - powiedział Lord Kastan, którego głos był niewiele głośniejszy niż szept, kiedy tylko mężczyźni sięgnęli po broń.
Gerrard znieruchomiał, podobnie Alaric.
- Stanowisko dowódcze - zaproponował albinos, po czym spojrzał na Alarica, szukając wsparcia. Ten skinął szybko głową. - Pracujesz z żołnierzami. Nawet bez raportów wiesz, kto ma talent.
- Poza tym zawsze jest złoto - dodał Alaric.
- Ile? - zapytał Gerrard. Przeszedł przez pokój i stanął tak, że dzielił ich stół. Zatrzymał się w pobliżu szafek Alarica.
- Wymień sumę - powiedział Alaric.
- Są warunki.
Lord Kastan chciał coś powiedzieć, ale Alaric uciszył go ruchem dłoni. - To je wymień! Masz nas jak na widelcu. Czego chcesz?
- Po pierwsze, z moich szeregów nie będzie się rekrutować zabójców. Nie obchodzi mnie, co robią inni fechmistrze, ale spode mnie nikogo nie będzie się werbować - Gerrard zaczekał na skinienie głowy obu mężczyzn, po czym kontynuował. - Po drugie, zrobisz czystkę wśród oficerów. Lord Kastan werbuje z zewnątrz, a nie od wewnątrz.
Kastan skrzywił się, ale Alaric powiedział. - To będzie trudne, ale jeśli taka jest cena twojego milczenia, niech tak będzie.
- Bardzo dobrze - powiedział Gerrard, sięgając do szafki. - Teraz zostaje jeszcze jedna sprawa. Wypijmy za świeżo zawarte przymierze.
Postawił na stole butelkę vesuwiańskiego wina i dwa kieliszki.
- Najpierw wy, panowie - powiedział, krzywiąc twarz w uśmiechu. - Powinienem wznieść toast? A może wygłosić epitafium?
- Powinienem był się domyślić, że nie uda się tego zrobić łatwo - powiedział Alaric, dobywając miecza. - Jesteś ścierwem, Gerrardzie. I do tego głupim - teraz jest dwóch na jednego. Bez wątpienia uda ci się, dosięgnąć jednego z nas, ale ten drugi cię wykończy.
Gerrard wyciągnął własny miecz. - Przyprowadziłem gościa.
Minotaur musiał się schylić, kiedy przeciskał się przez drzwi, ale w komnacie znowu wyprostował się na pełną wysokość. Dobył swych dwóch mieczy, po czym skrzyżował ich ostrza. Tahngarth syknął coś w języku minotaurów z Talruum, a jego usta zacisnęły się z wściekłości.
Gerrard wskazał gestem Lorda Kastana.
- Jeśli się poruszy, zabij go. Żołnierze powinni być tu lada chwila. Zajmą się nim, jeśli ciągle będzie żywy.
Albinos popatrzył na Tahngartha, spostrzegł umięśnioną klatkę piersiową i wściekłe spojrzenie, po czym w milczeniu usiadł za stołem.
- Wezwałeś rycerzy? - zapytał Alaric.
Gerrard skinął głową.
- Kiedy Torsten powiedział mi, gdzie mogę znaleźć Lorda Kastana, pomyślałem, że dobrze będzie upewnić się, że znajdzie się w dobrych rękach. W moich pewnie nie pożyłby długo.
Alaric obrócił miecz w rękach, wpatrując się w Gerrarda.
- Zabiłeś mnie, chłopcze. Kiedy przyjdą tu żołnierze, moja kariera dobiegnie końca. Dwadzieścia dwa lata w armii Benalii trzaśnie pod twoim butem.
- Twoim własnym butem, powiedziałbym - sprostował Gerrard. - Kiedyś byłeś mi przyjacielem, komendancie. Weź to - przesunął butelkę wina w stronę Alarica. - Powiem, że zrobił to Lord Kastan. Umrzesz, zachowując pozory honoru.
Alaric spojrzał na niego, a potem znowu na swój miecz.
- Jeśli wyrąbię sobie drogę na zewnątrz...
- Domyślą się, co zrobiłeś - dokończył Gerrard i wskazał na Tahngartha. - Jeśli ja przeżyję, będzie milczał. Wycięcie sobie drogi stąd nie uratuje cię, jeśli obaj pozostaniemy przy życiu. Postawiłbym na nas, gdybym był hazardzistą.
Alaric położył powoli swój miecz na stole i sięgnął pewnie po jedną ze szklanek. Nalał do niej vesuwańskiego wina.
- Zanim nauczysz się zabijać - powiedział Gerrard, kiedy Alaric podnosił do ust puchar. - Musisz nauczyć się popełnić samobójstwo.
- To była trudna do opanowania lekcja - przyznał komendant Alaric.
Wypił szybko.

* * *

Na pokładzie Weatherlight zebrało się trzydziestu żeglarzy, by powitać kapitana Gerrarda. Tahngarth przedstawił go tym, którzy przyłączyli się do załogi po jego odejściu, a z których wielu słyszało już o jego czynach. Gerrard przyjął ich pochwały, a także dziwne spojrzenia. Tych, którzy uważali go za bohatera było dokładnie tylu, ilu tych, którzy uważali go za tchórza. To, czy zmienią zdanie zależało tylko od niego.
Na samym końcu szeregu zatrzymał się, by przywitać się ze Squee, goblinem stewardem, który był do szaleństwa rozkochany w Sisay, kiedy Gerrard po raz pierwszy stanął na pokładzie. Goblin uścisnął niezdarnie jego dłoń, a potem ukrył się nerwowo za nogami Tahngartha. Gerrard popatrzył w nieodgadnione oczy minotaura.
- Jesteś pierwszym matem, Tahngarcie - powiedział.
- Znowu - parsknął Tahngarth. - Zawsze pierwszym matem. Do wiadomości kapitana, to ja byłem kapitanem od porwania Sisay aż do tej chwili.
Gerrard uśmiechnął się.
- Dwa kroki w górę, jeden do tyłu. Nie czuj się samotny. Obaj zostaniemy zdegradowani, kiedy Sisay wróci.
Minotaur skłonił na chwilę głowę i zamknął oczy, jakby się modlił. Wypuścił powietrze przez nos, a jego strumień zakołysał kółkiem, które miał w nozdrzu.
- Bałem się powiedzieć "kiedy".
- Powiem jej, że to powiedziałeś - powiedział Gerrard, idąc dalej - kiedy przejdzie po tym trapie.
W końcu doszedł do ostatniego członka załogi. Stali w milczeniu naprzeciwko siebie, podczas gdy Tahngarth i inni ruszyli, by przygotować się do drogi. Hanna przygładziła swoje blond włosy za uszami, poprawiła narzędzia, które miała u pasa i raz jeszcze przestąpiła z nogi na nogę. Ciągle jest piękna, pomyślał Gerrard. Spojrzał na żagle, popatrzył na goblina, który stał na drugim końcu pokładu i wsłuchał się w odgłosy portu, które docierały do statku. W końcu powiedział - Tęskniłem za tobą, Hanna.
Uśmiechnęła się słabo, ale po chwili się opanowała, jej twarz zmieniła się w obojętną maskę.
- Witaj na pokładzie.
- Dzięki - zamilkł, zastanawiając się, czy może powiedzieć coś, co zmieniłoby sytuację. Powiedział jednak - Tahngarth mówi, że będziemy potrzebować czarownika, by dostać się do Rath. - Kiedy przytaknęła, dodał - Mówi też, że znasz kogoś, kto może nam pomóc.
- W Tolarii - powiedziała. - Mogę nas tam poprowadzić.
- Dlaczego zdecydowałeś się wrócić, Gerrardzie? - wybuchnęła nagle. - Spójrzmy prawdzie w oczy - uciekałeś od Dziedzictwa od dnia, kiedy pierwszy raz o nim usłyszałeś. Nigdy nic dla ciebie nie znaczyło, prawda?
- Masz rację. Ono nic dla mnie nie znaczy - powiedział łagodnie Gerrard. - Jeśli dzięki niemu uzyskam to, czego chcę lub coś, co uważam za potrzebne, użyję go, ale jeśli nie, zapomnę o nim. Możemy równie dobrze wyrzucić je za burtę, kiedy już dotrzemy do Rath. Wróciłem dla ciebie, dla Tahngartha i dla reszty załogi. I, co najważniejsze, wróciłem dla Sisay.
- Cóż - powiedziała Hanna. Odwróciła głowę, kiedy Tahngarth zawołał ją z mostka. - Benalia sprawiła, że dorosłeś wbrew sobie samemu, jak widzę.
- To była krwawa bitwa - powiedział Gerrard, krzywiąc się w uśmiechu. - Ale ktoś musiał ją przegrać.
- Kotwica w górze, kapitanie - odwracając się, wskazała na naszyjnik i na przedmiot, który na nim wisiał. - Co się stało z klepsydrą, którą kiedyś nosiłeś?
Uśmiech Gerrarda zgasł. Podniósł poplamiony krwią kolczyk i popatrzył na Hannę przez jego krąg.
- Zostawiłem ją - powiedział uroczyście. - To jest równie wartościowe.
Statek obrał kurs na Tolarię.

Tak kończy się Opowieść Gerrarda


Dodano: 2006-10-19 13:11:03
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS