NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Droga cienia" (wyd. 2024)

Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Salvatore, R. A. - "Duch Demona"
Wydawnictwo: Isa
Cykl: Salvatore, R. A. - "Wojny Demona"
Data wydania: 2000
ISBN: 83-87376-65-5
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 640
Tom cyklu: 2



Salvatore, R. A. - "Duch Demona" #1


ROZDZIAŁ 1

KOLEJNY DZIEŃ

Elbryan Wyndon zabrał drewniane krzesło i cenne lustro i ruszył ku otworowi małej jaskini. Mrugnął odciągnąwszy na bok koc, zaskoczony, że świt już dawno minął. Wydostanie się z dziury wydawało się niełatwym zadaniem dla mężczyzny o posturze Elbryana. Z muskularnym ciałem o sześciu stopach i trzech calach wzrostu, ale ze zwinnością nabytą przez lata szkolenia z gibkimi elfami w Caer`alfar nie miał zbytniego problemu z wyśliźnięciem się.
Zobaczył, że jego towarzyszka Jilseponie, Pony, krząta się, składając ich derki i różne przybory. Znajdujący się w pobliżu wielki koń Symfonia zarżał i uderzył kopytem o ziemię na widok Elbryana, a wygląd ogiera przykułby uwagę większości ludzi. Symfonia był wysoki, ale w żadnym razie nie chudy, o silnej, umięśnionej klatce piersiowej, z muskułami grającymi pod przykryciem włosia tak czarnego i gładkiego, że lśniło w najsłabszym nawet świetle, z oczu zaś wyzierała mu głęboka inteligencja. Ponad tymi inteligentnymi oczami, na czole konia, widoczna była biała łata w kształcie rombu, ale oprócz niej i odrobiny bieli na przednich nogach, jedyną skazą na doskonałej czarnej sierści był turkus, stanowiący połączenie pomiędzy Symfonią a Elbryanem, umieszczony magicznie na środku końskiej piersi.
Mimo całej wspaniałości Symfonii, strażnik nie zwracał na niego uwagi, bowiem, jak to zwykle bywało, wzrok miał utkwiony w Pony. Była o kilka miesięcy młodsza od Elbryana, swego przyjaciela z dzieciństwa, a męża w dorosłym życiu. Jej gęste i złote włosy sięgały teraz nieco za ramiona i po raz pierwszy od wielu lat były dłuższe niż jasnobrązowa grzywa Elbryana. Dzień był lekko pochmurny, niebo szare, ale nie przyćmiewało to blasku w ogromnych niebieskich oczach Pony. Strażnik wiedział, że stanowiła jego siłę, jasny promyk w mrocznym świecie. Jej energia zdawała się być niespożyta, tak jak i jej zdolność do uśmiechu. Żadne okoliczności jej nie przerażały, żaden widok nie odstraszał, parła naprzód metodycznie i z determinacją.
- Czy poszukamy obozu na północ od Końca Świata? - spytała, a pytanie to zakłóciło rozmyślania Elbryana.
Zastanowił się nad tym. Przekonali się, że w okolicy znajdowały się satelickie obozy, głównie zbiorowiska goblinów, zaopatrywane przez większe obozowiska założone w trzech dawnych osadach: Dundalis, Zachwaszczonej Łące i Końcu Świata. Ponieważ osady te były oddalone od siebie o dzień marszu, Dundalis znajdowała się na zachód od Zachwaszczonej Łąki, a Zachwaszczona Łąka na zachód od Końca Świata, te mniejsze posterunki będą stanowiły klucz do ponownego opanowania tego regionu - jeśli kiedykolwiek armia z Honce-the-Bear dotrze do pogranicza Dziczy. Jeśli Elbryanowi i Pony uda się oczyścić te gęste lasy z potworów, zostanie przerwana łączność pomiędzy trzema osadami.
- Wydaje się to na początek miejsce równie dobre, jak każde inne - odparł strażnik.
- Na początek? - spytała z niedowierzaniem Pony, na co Elbryan tylko wzruszył ramionami. Oboje byli rzeczywiście zmęczeni walką, oboje wiedzieli jednak, że jeszcze wiele walk było przed nimi.
- Czy rozmawiałeś z wujem Matherem? - spytała Pony, wskazawszy głową na lustro. Elbryan wyjaśnił jej Wyrocznię, tajemniczą elfią ceremonię, w której można było rozmawiać ze zmarłymi.
- Mówiłem do niego - odparł strażnik, a jego oliwkowo-zielone oczy błysnęły, gdy dreszcz przebiegł mu po krzyżu - jak zawsze, kiedy myślał o duchu tego wspaniałego mężczyzny, który żył przed nim.
- Czy on kiedykolwiek odpowiada?
Elbryan żachnął się, starając się wymyślić, jak najlepiej wyjaśnić Wyrocznię. - Sam sobie odpowiadam - zaczął. - Wierzę, że wuj Mather kieruje moimi myślami, ale tak naprawdę, to nie daje mi odpowiedzi.
Pony skinieniem głowy dała znać, że rozumie doskonale, co młodzieniec starał się jej powiedzieć. Elbryan nie znał swego wuja Mathera za życia; mężczyzna ów przepadł dla swojej rodziny w młodym wieku, zanim Olwan Wyndon - brat Mathera, ojciec Elbryana - zabrał żonę i dzieci do dzikiej Leśnej Krainy. Jednak Mather, tak jak Elbryan, został przygarnięty i wyszkolony na strażnika przez Touel`alfar, przez elfy. A teraz, w Wyroczni, Elbryan przywoływał obraz tego mężczyzny, doskonałego strażnika, i przemawiając do tego obrazu Elbryan zmuszał się do trzymania się swoich szczytnych ideałów.
- Gdybym nauczył cię Wyroczni, może mogłabyś porozmawiać z Avelynem - powiedział strażnik i nie był to pierwszy raz, kiedy coś takiego zasugerował. Napomykał już od kilku dni, że Pony mogłaby spróbować skontaktować się z utraconym przyjacielem. Jemu się to nie udało, choć próbował w dwa dni po tym, jak ruszyli na południe z roztrzaskanego Barbakanu.
- Nie potrzebuję tego - rzekła cicho Pony, a Elbryan po raz pierwszy zauważył, jak zaniedbanie wygląda.
- Nie wierzysz w ceremonię - zaczął mówić bardziej zachęcająco niż oskarżycielsko.
- Ależ wierzę - padła szybka i ostra replika, ale Pony równie gwałtownie straciła impet, jak gdyby obawiała się, dokąd zaprowadzi ją ta rozmowa. - Ja... możliwe, że doświadczam czegoś podobnego.
Elbryan wpatrywał się w nią spokojnie, dając jej czas na ułożenie odpowiedzi.
Kiedy sekundy przeszły w minuty, zachęcił ją do dokończenia - Nauczyłaś się Wyroczni?
- Nie - odpowiedziała, przenosząc wzrok na mężczyznę. - Nie jest to takie samo, jak twoja Wyrocznia. Nie szukam tego. Raczej to szuka mnie.
- To?
- Avelyn - stwierdziła z przekonaniem Pony. - Czuję, że jest ze mną, jest w jakiś sposób częścią mnie, prowadzi mnie i wzmacnia.
- Tak jak ja czuję obecność mojego ojca - rozumował Elbryan. - A ty swojego. Nie wątpię, że Olwan czuwa nade... - głos mu zamarł, kiedy na nią spojrzał, Pony bowiem potrząsnęła głową, jeszcze zanim skończył.
- To jest jeszcze silniejsze - wyjaśniła. - Kiedy Avelyn po raz pierwszy uczył mnie posługiwać się kamieniami, był ciężko ranny. Połączyliśmy się, duch z duchem, z pomocą hematytu, kamienia duszy. Rezultat stanowił tak wielkie oświecenie dla nas obojga, że Avelyn kontynuował połączenia przez następne tygodnie, kiedy to pokazywał mi tajemnice klejnotów. W ciągu jednego miesiąca moje zrozumienie i zdolności w posługiwaniu się kamieniami przekroczyły to, czego mnich w St.-Mere-Abelle może się nauczyć przez pięć lat szkolenia.
- I wierzysz, że wciąż łączy się z tobą duchowo? - spytał Elbryan, a w jego pytaniu nie było żadnego sceptycyzmu. Młody strażnik widział już zbyt wiele, zarówno rzeczy czarownych, jak i diabelskich, aby poddawać w wątpliwość taką - czy też jakąkolwiek inną - możliwość.
- Łączy się - odparła Pony. - I każdego ranka po przebudzeniu przekonuję się, że wiem trochę więcej o kamieniach. Może o nich śnię i w tych snach widzę nowe sposoby wykorzystywania danego kamienia albo nową ich kombinację.
- A zatem to nie Avelyn, ale Pony - argumentował strażnik.
- To Avelyn - stwierdziła stanowczo. - Jest ze mną, we mnie, jest częścią tego, kim się stałam.
Zamilkła, a Elbryan nie odpowiedział, obydwoje stali w milczeniu, przetrawiając tę rewelację, do której Pony do tej pory nie przyznała się nawet sama przed sobą. A później uśmiech rozszedł się po twarzy Elbryana, a Pony powoli się do niego przyłączyła, obydwojgu dodała otuchy myśl, że ich przyjaciel, Szalony Mnich, mnich zbiegły z St.-Mere-Abelle, może wciąż jest z nimi.
- Jeśli twoja intuicja cię nie zawodzi, to nasza sprawa staje się łatwiejsza - doszedł do wniosku Elbryan. Mrugnął, wciąż się uśmiechając, a potem się odwrócił i ruszył, aby spakować juki Symfonii.
Pony nie odpowiedziała, tylko zabrała się metodycznie za zwijanie obozu. Nigdy nie zostawali w jednym miejscu dłużej niż noc - często nie więcej niż połowę nocy, jeśli Elbryan stwierdził, że w okolicy znajdowały się patrole goblinów. Strażnik pierwszy zakończył swoje zajęcie i rzuciwszy kobiecie spojrzenie, na które odpowiedziała potakującym skinieniem głowy, zabrał pas z mieczem i oddalił się.
Pony pośpiesznie skończyła swoje zajęcie, a potem cicho ruszyła za nim. Wiedziała, że zmierzał ku polanie, którą minęli niedługo przed rozbiciem obozu, wiedziała też, że znajdzie wystarczającą osłonę w gęstych krzakach czarnej jagody na jej północno-wschodnim krańcu. Krocząc cicho, jak nauczył ją Elbryan, wreszcie zajęła pozycję.
Strażnik już dawno zaczął swój taniec. Był nagi. Miał tylko zieloną opaskę na ramieniu, przewiązaną przez lewy biceps, a w ręku dzierżył swój wspaniały miecz Burzę, dany przez Touel`alfar jego wujowi, Matherowi Wyndonowi. Elbryan wykonywał precyzyjne ruchy z wdziękiem, mięśnie przepływały w doskonałej harmonii, nogi obracały, a ciało zmieniało pozycje, stale utrzymując go w równowadze.
Pony przyglądała się, zauroczona pięknem tańca zwanego przez elfy bi`nelle dasada i doskonałością postaci ukochanego. Jak zawsze, gdy podglądała taniec Elbryana - nie, nie Elbryana, bowiem w swej postaci wojownika był tym, którego elfy nazwały Nocnym Ptakiem, a nie Elbryanem Wyndonem - Pony miała poczucie winy, czuła się jak podglądacz. Nie było w tym jednak nic seksualnego ani lubieżnego, a jedynie podziw dla sztuki i piękna wzajemnej gry potężnych mięśni ukochanego. Chciała nauczyć się tego tańca bardziej niż czegokolwiek innego, obracać mieczem z wdziękiem, czuć jak jej gołe stopy stają się tak zestrojone z wilgotną trawą pod nimi, że może poczuć każde źdźbło i każdy rys ziemi.
Pony nie była kiepskim wojownikiem, wyróżniała się w służbie w Straży Wybrzeża. Walczyła z wieloma goblinami i powrie, a nawet z olbrzymami, i niewielu mogło ją zwyciężyć. Jednak patrząc na Elbryana, na Nocnego Ptaka, czuła się jak amator.
Ten taniec, bi`nelle dasada stanowił doskonałość sztuki, a jej ukochany uosabiał doskonałość bi`nelle dasada. Strażnik wciąż ciął, wykonywał manewry, obracał stopy, robiąc krok w bok, do przodu, do tyłu, a jego ciało pochylało się, a potem podnosiło się we wdzięcznych sekwencjach. Był to tradycyjny styl walki używany na co dzień, rutynowe cięcia ciężkich, ostrych mieczy.
Potem, nagle, strażnik zmienił postawę, pięty ściągnął razem, stawiając stopy prostopadle do siebie. Zrobił krok do przodu, stawiając piętę za palcami stopy i przypadł w przysiadzie nie tracąc równowagi. Kucając, uniósł do góry wysunięte do przodu ramię, podczas gdy łokieć skierował ku dołowi. Tylne ramię było podobnie zgięte, tylko że przedramię znajdowało się na wysokości ramienia z dłonią zwisającą luźno wysoko w górze. Ruszył do przodu, a następnie cofnął się krótkimi, odmierzonymi, lecz nieprawdopodobnie szybkimi i zrównoważonymi krokami, a potem nagle, zaraz po takim odwrocie, jego przednie ramię wysunęło się i zdawało się, jakby pociągnęło go za sobą. Stało się to w mgnieniu oka i oszołomiło Pony, jak przy każdym takim pchnięciu. Nocny Ptak ruszył do przodu tak nagle, czubek Burzy pokonał przynajmniej dwie stopy ziemi, a tylne ramię zwróciło się ku dołowi, tak że wykonał jedno długie i zrównoważone pchnięcie.
Dreszcz przebiegł po krzyżu Pony, gdy wyobraziła sobie wroga nadzianego na to śmiercionośne ostrze, wpatrującego się szeroko otwartymi oczyma, nie mogąc uwierzyć w nagłość tego ataku.
A potem strażnik cofnął broń, nie pozostawiając żadnej luki w swojej obronie w trakcie wykonywania tego ruchu - i powrócił do swego tańca.
Z westchnieniem pełnym zarówno podziwu, jak i frustracji, Pony oddaliła się, aby zakończyć zwijanie obozu. Elbryan powrócił do niej wkrótce potem, z nagimi ramionami pokrytymi potem, ale wyglądający na ożywionego i gotowego na próby kolejnego dnia w drodze.
Wyruszyli niebawem, jadąc we dwoje na grzbiecie wielkiego ogiera. Elbryan prowadził ich na północ, z dala od linii łączącej trzy osady, a potem na zachód ku Końcu Świata. Szybkie zbadanie terenu dostarczyło im potrzebnych informacji, wycofali się więc w głębszy las, aby odciążyć Symfonię i przygotować napad.
Wczesnym popołudniem strażnik skradał się przez las ze Skrzydłem Jastrzębia, łukiem zrobionym przez elfy, w dłoni. Niedługo potem natknął się na grupkę trzech goblinów patrolujących okolicę i, jak to zwykle bywało, te niechlujne stworzenia nie były zbyt czujne. Zebrały się wokół rozłożystego wiązu, jeden opierał się o drzewo, drugi przechadzał się przed nim narzekając na coś, a trzeci siedział u podnóża drzewa, z plecami opartymi o pień, wyraźnie pogrążony we śnie. Strażnik był nieco zaskoczony spostrzegłszy, że jeden z nich miał łuk. Gobliny walczą zwykle pałką, mieczem lub włócznią, widok łuku zdradził mu, że najpewniej w okolicy znajdowały się powrie.
Strażnik cicho obszedł teren dookoła, upewniając się, że nie było tam innych goblinów, a potem znalazł najlepszy punkt do rozpoczęcia ataku. Skrzydło Jastrzębia powędrowało w górę, nazwano je tak ze względu na trzy pióra umieszczone na jego górnej końcówce, które, kiedy młodzieniec napinał cięciwę, rozczapierzały się jak pierzaste "palce" na końcu rozpostartego skrzydła jastrzębia. Pióra te rozczapierzyły się i teraz, kiedy Elbryan ustawiał łuk do strzału.
Skrzydło Jastrzębia zabrzęczało, a strażnik prawie natychmiast posłał kolejną strzałę. Był teraz Nocnym Ptakiem, wyszkolonym przez elfy wojownikiem i samo tylko wspomnienie jego imienia przyprawiało o drżenie serc nawet najdzielniejsze powrie.
Pierwsza strzała przygwoździła opierającego się goblina do drzewa. Druga zdjęła jego przechadzającego się kompana, zanim stworzenie miało czas krzyknąć ze zdumienia.
- Eeh? - mruknął trzeci goblin, przebudzając się ze snu, kiedy Nocny Ptak go szturchnął. Goblin spojrzał w górę i zobaczył, jak spada nań Burza, a potężny miecz rozpłatał mu głowę na pół.
Strażnik pozbierał strzały, a potem zabrał parę z kołczanu goblina. Nie były dobrze wykonane, niezbyt proste, ale posłużą mu wystarczająco dobrze.
Ruszył dalej, obchodząc dookoła obozowisko. Napotkał jeszcze dwa posterunki i pozbył się ich tak samo sprawnie. Później wrócił do Pony i do Symfonii, opisując z większymi szczegółami rozkład terenu. Plany ataku miał już ułożone. Obóz goblinów był dobrze usytuowany na niskiej, prostopadle ściętej skale pośród zbiorowiska głazów. Istniały tylko dwa widoczne podejścia: jedno z południowego wschodu w górę, szlakiem biegnącym pomiędzy sięgającymi ramion skalnymi ścianami, ścieżką, która kończyła się trzydziestostopowym spadkiem; drugie w górę po zachodniej, łagodnie się wznoszącej stronie pagórka, szerokim traktem porosłym jedynie trawą.
Nocny Ptak zajął pozycję w zagajniku po zachodniej stronie, skąd mógł lepiej strzelać, podczas gdy Pony ruszyła ostrożnie wzdłuż szczytu ściany klifu.
Strażnik przesunął się wyżej, wspinając się z grzbietu Symfonii na jedną z niższych gałęzi dębu. Nadal znajdował się poniżej poziomu, na którym usytuowany był obóz goblinów, ale więcej niż połowa obozu była z niego widoczna. Wierzył, że Pony na niego zaczeka, nie spieszył się zatem z wyborem pierwszego celu, starając się zorientować w hierarchii tego patrolu. Strażnik nauczył się już, że żadne dwie grupy goblinów nie były takie same, bowiem te niewielkie, żółto-zielone stworzenia były niesamowicie samolubne, nie były też oddane żadnej większej sprawie oprócz zaspokajania swoich obecnych potrzeb. Demon daktyl to zmienił - to ta nagła koordynacja potworów uczyniła ciemność tak zupełną - ale teraz daktyl zniknął i paskudne stworzenia szybko powracały do swej dawnej, chaotycznej natury.
To obozowisko wyraźnie ten fakt potwierdzało. W całym miejscu panowało zamieszanie, popychanki i przepychanki, pokrzykiwania i narzekania.
- Idziemy na południe, zabijać! - usłyszał Nocny Ptak okrzyk jednego ze stworzeń.
- Idziemy tam, gdzie mówię, że idziemy! - odpowiedział jeden szczególnie łasicowaty mały knypek, paskudnik o pajęczych ramionach i pałąkowatych nogach, niski nawet jak na goblinie standardy - co oznaczało, że ledwo mierzył cztery stopy - z nosem i brodą tak wąską, że zdawały się być strzałami sterczącymi z ohydnej twarzy.
Strażnik zauważył, jak większy goblin stojący przed tym knypkiem zaciska pięści ze złości, zobaczył, jak znajdująca się najbliżej niego grupa goblinów - wszystkie miały łuki, co zauważył ze wzgardą - sięgnęła ku kołczanom. Napięcie utrzymywało się przez wiele sekund, prawie na krawędzi wybuchu, a potem podniosła się inna postać, olbrzymia, wysoka na ponad piętnaście stóp, dwa tysiące funtów mięśni i kości.
Fomorianin przeciągnął się otrząsając ze snu i ruszył spokojnie, aby przyłączyć się do rozmowy. Olbrzymia bestia nie wypowiedziała ani słowa, jedynie stanęła za łasicowatym goblinem - jakże to stworzenie wypięło chudą pierś, mając swego ochroniarza tak blisko!
- Na południe - powiedział ponownie ten drugi, ale spokojnie i bez groźby w głosie. - Na południe, ludzi zabijać.
- Powiedzieli nam, żeby zostać tu i bronić - upierał się łasicowaty goblin.
- Bronić przed czym? - jęknął ten drugi. - Przed niedźwiedziami i borsukami?
- Nudzi mi się - stwierdził inny, stojący z boku, wywołując kilka wydanych bez przekonania parsknięć. Śmiech jednak zamarł szybko, kiedy łasicowaty goblin skierował nieugięte spojrzenie na żartownisia.
Z punktu widzenia Nocnego Ptaka wszystko to nabierało doskonałego kształtu, oczywiście poza obecnością fomoriańskiego olbrzyma. W pierwszym odruchu chciał wrazić strzałę w twarz behemota, ale zastanowiwszy się nad ogólnym rozkładem sił w grupie, zaczął mu kiełkować inny, bardziej odpowiedni plan.
Kłótnia trwała, łasicowaty goblin rzucił sporo głośnych pogróżek, gdy stworzenie nabrało pewności siebie z olbrzymem stojącym tuż za nim. Goblin skończył, obiecując okrutną śmierć każdemu, kto sprzeciwi się jego rozkazom, a potem odwrócił się, aby odejść.
Używając jednej ze strzał zabranych goblinom, Nocny Ptak trafił go w plecy, posyłając strzałę pomiędzy dwoma łucznikami stojącymi na skraju obozu. Goblin upadł ciężko, wijąc się i wrzeszcząc, starając się sięgnąć i pochwycić wywołujący ból grot, a wszyscy zebrani zaczęli się przepychać i popychać, oskarżać i pokrzykiwać.
Trzej łucznicy byli najbardziej skonfundowani, każdy krzyczał na pozostałą dwójkę, każdy liczył strzały w kołczanach pozostałych. Jeden domagał się sprawdzenia brzeszczotu strzały tkwiącej w plecach dowódcy, twierdząc, że jego własne strzały mają specjalne znaki.
Jednak rozwścieczony fomorianin nie miał cierpliwości na żadne śledztwo. Olbrzym podszedł i grzmotnął protestującego łucznika w twarz, aż ten pokoziołkował w dół trawiastego zbocza. Chwycił drugiego łucznika, kiedy trzeci umykał, podniósł nieszczęsne stworzenie i wydusił z niego życie. Wszyscy pozostali w obozie rzucili się na trzeciego, biorąc jego ucieczkę za przyznanie się do winy. Pałając żądzą krwi walili i tratowali jeszcze długo po tym, jak nieszczęsne stworzenie przestało się wić.
Dla strażnika obserwowane brutalne widowisko stanowiło potwierdzenie jego przekonania o całkowicie nie podlegającej reformacji naturze tych paskudnych bestii. Mord skończył się szybko, ale popychanki i oskarżenia nie ustawały. Jednak widział już wystarczająco dużo. W obozie pozostało może z tuzin goblinów, nie licząc dowódcy, który już wkrótce nie będzie nadawał się do żadnej walki, no i oczywiście jeden fomorianin. Trzynastu przeciw trójce, wliczając Symfonię.
Strażnikowi podobały się takie proporcje.
Zeskoczył z drzewa na grzbiet czekającego Symfonii. Wielki ogier parsknął i pomknął na tył zagajnika. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął Nocny Ptak, było sprowadzenie szarżujących goblinów w dół zbocza, gdzie mogłyby się rozproszyć. Ruszył na zachód, a potem na południe, następnie skręcił znowu na wschód, spostrzegając Pony, która zajęła pozycję na końcu długiego i wąskiego szlaku. Pomachali sobie i strażnik poszukał nowego punktu obserwacyjnego. Teraz przyszła jego kolej, aby poczekać.
W obozie goblinów nadal wrzało, rzucano oskarżenia. Stworzenia zdawały się nieświadome tego, że ktoś z zewnątrz mógł zastrzelić ich dowódcę, dopóki do akcji nie wkroczyła Pony.
Na końcu szlaku pojawił się goblin, opierając się o skalną ścianę. Zdjął metalowy hełm - stanowiący kolejne odejście od normy w przypadku tych prymitywnych stworzeń - i podrapał się po włosach, a potem nałożył nakrycie z powrotem, cały czas rozmawiając z drugim goblinem, pozostającym poza zasięgiem wzroku Pony. Skupiła się na tym jednym goblinie, na jego hełmie, wyciągając przed siebie czarny kamień o chropawych brzegach, zwany magnetytem lub magnesem. Pony zapadła w kamień, spojrzała przez niego na szlak. Wszystko było zamazane i zamglone - wszystko oprócz hełmu, jego obraz wyostrzył się z krystaliczną wyrazistością. Pony czuła jak w kamieniu buduje się energia, energia jakiej mu użyczyła, połączona z jego magicznymi właściwościami. Poczuła, jak rośnie siła przyciągania hełmu, rośnie, a kamień zaczyna wyrywać się z jej uścisku.
Kiedy dosięgła szczytu, kiedy wydawało się, że kamień naprawdę eksploduje mrowiącą energią, wypuściła go. W mgnieniu oka pokonał dystans i uderzył w hełm, przebijając go, a goblin przewrócił się i legł martwy.
Jakże wrzasnął jego kompan!
Pony nie była zaskoczona, kiedy na wąskim szlaku pojawił się fomoriański olbrzym, biegnąc co sił i rycząc z wściekłości. Wyciągnęła przed siebie inny kamień, malachit, kamień lewitacji, i zanim behemot zrobił trzy kroki, okazało się, że jego stopy nie dotykają już ziemi. Poruszał się jednak, impet jego biegu podtrzymywał z nagła nieważką postać w prostej linii.
Szlak skręcał lekko i olbrzym otarł się o ścianę. Starał się sięgnąć w dół i chwycić czegoś, ale wykonał ten ruch zbyt późno i tylko pokoziołkował, kręcąc się i obracając, szukając desperacko jakiegoś punktu zaczepienia.
Pony trudno było uwierzyć, jak duży wysiłek był potrzebny do utrzymania behemota w powietrzu i wiedziała, że nie utrzyma go tam zbyt długo. Nie musiała jednak. Pochyliła się bardzo nisko, a olbrzym przeszybował nad nią wirując jeszcze szybciej, starając się ją pochwycić. Pozwoliła stworzeniu przelecieć. A potem, jak tylko olbrzym znalazł się nad klifem, zarzuciła koncentrację, uwalniając magiczną energię kamienia, i pozwoliła bydlakowi spaść.
Oglądając się w drugą stronę, zauważyła garstkę goblinów daleko na końcu szlaku, gapiącą się na nią, ale nie mającą odwagi się zbliżyć. Prędko zwróciła się ku trzeciemu kamieniowi, grafitowi, i sięgnęła głęboko w siebie, aby odnaleźć jeszcze trochę magicznej energii. Wykorzystała już więcej magii raz za razem niż kiedykolwiek wcześniej i nie bardzo wierzyła, że kolejny rzucony czar, błyskawica, będzie miał w sobie dużo mocy.
Czerpała zatem nadzieję z zamieszania, jakie powstało na pagórku za goblinami, z wrzasków i krzyków cierpienia, z dobiegającego z boku dźwięku szarżującego Symfonii i brzęku śmiercionośnego łuku strażnika.
Wiedziała jednak, że jej ukochany nie mógł dotrzeć na czas, aby jej pomóc. Natarł na nią szereg pięciu goblinów, ruszyli z wyciem w dół wąskiego szlaku. Jeden wypuścił strzałę, która niemalże trafiła młodą kobietę.
Pony śmiało stawiła im czoła. Odsunęła swoje obawy i skupiła się na graficie, tylko na graficie. Błyskawica wystrzeliła szybciej niż zamierzała, wyszarpnięta z niej przez potrzebę pośpiechu, kiedy najbliższy goblin znalazł się w odległości trzech kroków.
Pony zachwiała się, jakby ją ktoś uderzył; wydatek energii był zbyt wielki, aby mogła go znieść. Kolana jej drżały i instynktownie oddaliła się powoli, oczy miała prawie przymknięte, kiedy obejrzała się za siebie i z pewną ulgą spostrzegła, że błyskawica odepchnęła gobliny. Trzy z pięciu leżały, drgając spazmatycznie, podczas gdy pozostała dwójka starała się mocno zachować równowagę, bo ich mięśnie odmawiały im posłuszeństwa.
Wyżej na pagórku Nocny Ptak wystrzelił ostatnią strzałę, trafiając znajdującego się w pobliżu goblina w chudy nos, potem obrócił łuk w ręku i walnął nim jak pałką, gdy Symfonia z łoskotem kopyt mijał następne stworzenie. Pozbywszy się go, opuścił łuk i dobył Burzy, elfiej klingi, lekkiej i mocnej, wykutej z cennego srebrzca i trzaskającej energią pochodzącą zarówno z elfiej magii, jak i z klejnotu w głowni miecza. Strażnik obrócił Symfonię i pozwolił ogierowi stratować następnego goblina, a gdy Symfonia, nie potykając się wcale, przebiegał po nim, Nocny Ptak wychylił się z mieczem ku kolejnemu goblinowi. Ten goblin miał metalową tarczę wzniesioną ku górze, aby zablokować cios, ale klejnot w kuli na rękojeści Burzy, niebieski kamień upstrzony bielą i szarością, rozjarzył się mocą i potężna klinga przeszła przez tarczę, przecinając wiązania przyczepiające ją do ramienia goblina, a potem Elbryan zaatakował, omijając obracający się metal, tnąc stworzenie w twarz.
Pagórek został oczyszczony, jedyny widoczny goblin umykał w pośpiechu w dół trawiastego zbocza. Strażnik, pałający żądzą krwi, pomyślał o pościgu, ale zmienił zdanie, kiedy usłyszał za sobą błyskawicę Pony, siejący iskry trzask, a nie grzmot, a potem usłyszał jęki wciąż pozostających przy życiu goblinów.
Zsunął się z siodła do tyłu, lądując lekko na nogach. Symfonia stanął w miejscu i obrócił się, aby mu się przyjrzeć i Nocny Ptak zrobił tak samo. Czarna sierść konia lśniła od potu, podkreślając potężne muskuły. Symfonia spojrzał uważnie na swego towarzysza i grzebnął kopytem o ziemię, gotowy, chętny do dalszej walki.
Strażnik przeniósł spojrzenie z inteligentnych oczu konia na turkus umieszczony na jego piersi, dar Avelyna, telepatyczną więź pomiędzy Nocnym Ptakiem a Symfonią. Elbryan wykorzystał teraz tę więź, aby poinstruować konia.
Parsknięciem wyraziwszy zgodę, Symfonia obrócił się i pognał, zaś strażnik sięgnął szybko po swój łuk, zmierzając ku wąskiemu szlakowi.
Dotarł do jego początku, przypadając na jedno kolano, unosząc i napinając Skrzydło Jastrzębia. Tylko jeden goblin pozostał jeszcze na ziemi, dwa ruszyły za Pony, a dwa pozostałe wciąż walczyły o zachowanie równowagi. Pomknęła strzała, przelatując pomiędzy dwoma goblinami stojącymi w pobliżu, nad głową trzeciego, uderzając goblina na przedzie w plecy. Stworzenie wykonało dziwaczny podskok, zdawało się, jakby przeleciało kilka stóp, zanim upadło twarzą w dół. Jego biegnący kompan obawiając się, że spotka go podobny los, zawył i zanurkował ku ziemi.
Druga strzała Elbryana trafiła najbliższego goblina w pierś, a potem strażnik podniósł się z Burzą w dłoni. Natarł ostro, miecz śmigał tu i tam, a ruchy przemyślane były tak, aby raczej wytrącić goblina z równowagi niż trafić. Stworzenie starało się nadążyć za śmigającą klingą, jego własny prymitywny miecz zadzwonił w zetknięciu z Burzą tylko kilka razy na dziesięć pchnięć. Wkrótce goblin znowu się zataczał, prawie że potykając się o własne nogi, kiedy starał się kręcić i obracać zgodnie ze śmigającą klingą. Burza poszła w lewo, potem w prawo, potem znowu w prawo, a następnie Nocny Ptak ponownie machnął ku lewej, ale powstrzymał zamach, a potem nastąpił jego popisowy wypad. Nagle, znienacka, po prostu tam był, z wyciągniętym ramieniem, a czubek miecza znajdował się dwie stopy dalej niż był poprzednio, dźgając goblina mocno w ramię.
Ramię goblina opadło, bezużyteczny miecz upadł na ziemię. Zrobiwszy jeden krok, strażnik znalazł się przy nim i ciął mocno w głowę, gdy goblin próbował wstać. A później natarł znowu, ignorując wołanie o litość ostatniego goblina, wrażając ostrze poprzez żebra do płuc.
Strażnik rzucił spojrzenie na szlak i zobaczył, że Pony, będąc sama uzdolnionym wojownikiem, wróciła do walki, tym razem z mieczem a nie klejnotami, żeby wykończyć goblina, który zanurkował, aby się ochronić. Kobieta spojrzała na Nocnego Ptaka i skinęła głową, a potem otworzyła szeroko oczy, kiedy strażnik wydał okrzyk zaskoczenia, i rzucił się ku niej.
Minął Pony, gdy ta się odwracała, unosząc miecz w pozycji obronnej w obawie, że coś zaszło ją od tyłu. Rzeczywiście, olbrzym powrócił, z uporem wspinając się po ścianie klifu. Miał obie ręce i jedno ramię przerzucone przez skraj, kiedy spotkał się z Nocnym Ptakiem. Strażnik ciął jedno ramię, potem drugie, a później jeszcze raz i jeszcze raz, cały czas unikając próżnych prób pochwycenia, jakie czynił behemot. Wreszcie ciosy otworzyły lukę w obronie olbrzyma, a jego uchwyt na półce osłabł. Nocny Ptak spokojnie ruszył do przodu i kopnął stworzenie w twarz.
Znowu spadło w dół, odbijając się od ściany przy trzydziestostopowym spadku. Potwór z uporem potrząsnął głową i przetoczył się na kolana, zamierzając wspiąć się znowu.
Chwilę potem Pony znalazła się u boku Elbryana. - Może być ci to potrzebne - stwierdziła wręczając mu z powrotem Skrzydło Jastrzębia.
Czwarta strzała zabiła olbrzyma, podczas gdy Pony przeszła szlak i obóz, wykańczając ranne gobliny. W tym czasie powrócił Symfonia, a tylne kopyta konia zbryzgane były świeżą goblinią krwią.
Wkrótce potem trójka przyjaciół znowu się zebrała.
- Po prostu kolejny dzień - stwierdziła Pony sucho, na co strażnik jedynie skinął głową.
Zauważył, że w jej głosie pobrzmiewa niemalże zniechęcenie, jak gdyby walka, która przebiegła tak gładko, z jakiegoś powodu nie przyniosła jej satysfakcji.


Dodano: 2006-10-19 13:47:30
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS