NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Le Guin, Ursula K. - "Lawinia" (wyd. 2023)

Weeks, Brent - "Cień doskonały" (wyd. 2024)

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Stirling, S. M. & Drake, David - "Tyran"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Stirling, S. M. & Drake, David - "Generał 2"
Data wydania: 2005
ISBN: 83-7418-067-6
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 416
Tom cyklu: 3



Stirling, S. M. & Drake, David - "Tyran" #3

Rozdział trzeci

To było dziwne miejsce. Nawet po upływie wielu godzin jakie Adrian Gellert spędził tutaj, wciąż wydawało się... obce.
>>Ja też tak naprawdę nigdy się do tego się nie przyzwyczaiłem<< odezwał się jeden z dwóch „duchów” tworzących tę dziwność. >>Pomimo wszystkich lat, jakie upłynęły. A musiałem dzielić umysł tylko z jednym, a nie z dwoma.<<
Adrian lekko potrząsnął głową. A potem, w delikatnym oszołomieniu transu – jakby widział go na cudzej twarzy, a nie czuł na własnej – usta wykrzywiły mu się w delikatnym uśmiechu. To nie dzielenie się umysłem jest problemem Raju. I tak nie używałem z niego zbyt wiele. Tyle, że zawsze jestem nieco skonfundowany,bo nie wiem która dusza akurat dochodzi do głosu.
>>Ja nie mam duszy<< to stwierdzenie Centrum – jak zawsze, stanowcze i pewne – przypominało Adrianowi płaski krajobraz. Granitową skałę pokrytą jedynie cienką warstewką gleby. Żadne wzgórza, żadne parowy – a z pewnością żadne góry ani doliny – nie pozwalały temu „głosowi” na wyciszenie się. Czasami był on męczący a zawsze nieco irytujący.
Wyczuł jak Raj Whitehall się zaśmiał. Jedynie wyczuł, bowiem Raj był równie bezcielesny jak Centrum. Ale Whitehall przynajmniej był kiedyś ludzką istotą.
>>Mnie też Centrum trochę irytowało w czasach, gdy byłem wśród żywych, a ono było moim doradcą. Cholerna wszystkowiedząca maszyna. I co gorsze, nie można tak naprawdę polegać na jego wiedzy – na co ono samo zwraca uwagę.<<
>>Oczywiście.<<
Głos Centrum nie miał emocjonalnego zabarwienia ani tonów. To zawsze nieco szokowało. Nigdy nie było tej chwilki przygotowania, jaką człowiek daje drugiemu zanim się odezwie – jakiś uśmiech, grymas niezadowolenia, uniesienie brwi. Tylko... ten beznamiętny, spokojny głos. Pojawiający się tak niespodziewanie jak wiatr nadlatujący z równin, który otwiera z hukiem nie zamknięte na haczyk drzwi i wystrasza znajdującego się wewnątrz właściciela.
>>Stochastyczna analiza zajmuje się prawdopodobieństwem, a nie pewnikami. Pewniki nie istnieją poza marzeniami filozofów. Tak jak i dusza nie stanowi części obiektywnej rzeczywistości, którą można poddać stochastycznej analizie. Dla was, ludzi, dusze są tylko punktami odniesienia względem samych siebie.<<
Adrian zastanawiał się przez chwilę, co by na to powiedzieli jego dawni nauczyciele z Gaju. Podejrzewał, że wielu by się z tym zgodziło. A przynajmniej z założeniem dotyczącym pewników, jeśli nie z resztą. Prywatnie, oczywiście. Publicznie, żaden zawodowy filozof nie przyznałby się do wątpliwości dotyczących jakiejkolwiek rzeczy we wszechświecie.
Uwaga ta była żartobliwa, ale nie ostra. Niezależnie od swoich wad, ci nauczyciele ukształtowali jego umysł. I to, zważywszy wszystko, dobrze ukształtowali. A przynajmniej tak myślał.
>>My też<< powiedział cicho Raj. >>Inaczej nie wybralibyśmy cię do tej misji.<<
Ach, tak. Misja.
Raj Whitehall i Centrum przybyli do Adriana dwa lata temu, objawiając się w jego umyśle w sposób, którego Adrian nigdy tak naprawdę do końca nie zrozumiał. Byli bezcielesnymi bytami. Projekcją rzeczywistości istniejącej na innej planecie. Centrum wspominało o czymś nazywanym oprogramowaniem, ale Adrian z trudem śledził te konfundujące wyjaśnienia.
Na planecie Bellevue, rodzimym świecie Raja Whitehalla przypadkowo natrafił on na Centrum. Centrum było komputerem bojowym, stworzonym przez nie istniejącą już od dawna Federację Człowieka, która niegdyś panowała wśród gwiazd. Cudem przetrwał on wielkie wojny, które zniszczyły Federację. Wojny i Federacja, to były teraz sprawy tak odległe, że nawet na tych planetach, które nie zostały zniszczone od razu uległy zapomnieniu.
Całe wieki później Raj i Centrum zmienili Bellevue i sprowadzili z powrotem na drogę, która w końcu doprowadzi do odbudowy Federacji Człowieka. Od tego czasu próbowali – a raczej próbowały ich zapisane osobowości pojawiające się w innych światach – powtórzyć swój sukces w innych miejscach. Na Hafardine wybrali Adriana Gellerta jako narzędzie do wypełnienia tej misji. A on, nie bez obaw, zgodził się na ten pomysł.
Adrian – pogrążony w lekkim oszołomieniu transu-komunii z dwiema inteligencjami dzielącymi z nim umysł – omiótł powoli spojrzeniem rozpościerający się przed nim krajobraz. Silnie odczuwał upał i wilgotność – choć i tak jego zmysły były nieco przytępione przez trans. Południowa część kontynentu leżała w większości w klimacie subtropikalnym, aż po całkowicie tropikalny w najbardziej na południe wysuniętych regionach. Teraz w lecie, było tu upalnie i parno.
O tej porze roku deszcz padał niemal codziennie, przynajmniej przez parę godzin. Przywyknięcie do tego zajęło Adrianowi i jego bratu Esmondowi trochę czasu. Południowcy przyjmowali swoje na wpół wodne życie jako coś normalnego. Ale Gellertowie pochodzili z północnej części kontynentu, którego klimat był umiarkowany i raczej suchy. Według Centrum, bardziej przypominający miejsca takie jak Grecja i Włochy na Starej Ziemi.
Jego wzrok spoczął na kobiecie przechodzącej dołem zbocza, na którym Adrian rozbił namiot. Widocznie wracała do swojego namiotu, pozostawionego pośród nieregularnie rozrzuconej masy barbarzyńców, którzy zebrali się tutaj – na przedmieściach portowego Marange – na wielki coroczny zjazd. Kobieta miała na głowie pokryty gliną trzcinowy kosz, w którym zapewne niosła wodę z pobliskiej Krwawej Rzeki.
Adrian uśmiechnął się lekko. Żadna kobieta z północy, nawet prostytutka, nie paradowałaby publicznie w takim stroju, jedynie w opasce biodrowej – naga od pasa w górę. Przyglądając się jak jej masywne pośladki huśtają się, gdy tak szła kołyszącym się krokiem, uśmiechnął się bardziej. A z pewnością żadna kobieta o tak pulchnej figurze.
Mężczyźni nosili jeszcze mniej. Nic poza tym, co Adrian nazywał „woreczkiem”. Nawet podczas bitwy wojownicy z większości południowych plemion na ogół z pogardą odnosili się do zbroi. Jedynej ochrony dostarczały im kołczany, w których trzymali strzały oraz charakterystyczne dla nich tarcze ze skóry velipada. Uważali zbroję za oznakę zniewieściałości i tchórzostwa. Nierzadko do walki ruszali zupełnie nago, tylko całe ciało pokryte było szalonymi i ekstrawaganckimi malunkami.
Nagość Południowców była naturalna, zważywszy na klimat. Na początku Adrian uważał, że wiąże się ona z upałem. Jednak doświadczywszy ciągłych opadów deszczu, obaj z bratem sami przekonali się, że lepiej zdjąć większość odzieży. Jak deszcz ustawał, skóra wysychała szybko. Wilgotność i tak była nieznośna, nawet kiedy nie miało się na sobie przemoczonych ubrań.
Gdyby nie znajdował się w transie, to westchnąłby. Tak naprawdę to nie znosił Południa – bardziej barbarzyństwa jego mieszkańców niż klimatu. A co gorsza, Adrian nie mógł tak po prostu zdegradować Południowców do statusu barbarzyńców, a potem ignorować ich prymitywnego zachowania tak jak człowiek ignoruje zwyczaje zwierząt.
Tak naprawdę Południowcy nie byli barbarzyńcami. Niewiele się różnili od samego Adriana. Byli obdarzeni taką samą inteligencją, takimi samymi uczuciami – może nieco inaczej skomponowanymi, ale mimo wszystko takimi samymi. Nadzieje, lęki, pragnienia – wszystko takie samo. I Adrian – w przeciwieństwie do innych „cywilizowanych” ludzi – miał tego świadomość.
Byli oni po prostu ludźmi, na których życiu zaważyły całe wieki barbarzyństwa. Mimo iż Adrian rozumiał to zjawisko, było to denerwujące.
Misja zaprowadziła go do tego miejsca, czy mu się to podobało, czy też nie. I, czy mu się to podobało, czy nie, otrzymał Południowców jako surowiec do swej następnej pracy. Czy kowal lubi żelazo? Nieważne, czy lubi, czy nie. Bez żelaza nie ma pracy.
>>Byłby z ciebie niezły generał<< pomyślał Raj. Adrian zaczął przygotowywać błyskotliwą ripostę, ale sobie darował. Może Raj ma rację. W końcu Whitehall sam był kiedyś, za życia, generałem. I to wielkim, z tego co Adrian mógł stwierdzić – zadziwiająco dobrze wykonał tę samą misję na swej planecie. Więc może wiedział o czym mówi.
To także było nieistotne. Raj i Centrum nie wybrali Adriana przez wzgląd na jego zdolności wojskowe. A na Hafardine takich jak on z pewnością nie brakowało. Jego brat Esmond miał tych zdolności za dwóch. A na północ od wąskiego przesmyku, tam gdzie wielka Konfederacja Vanbertu panowała nad ponad połową kontynentu, znajdował się człowiek, którego straszliwe umiejętności prowadzenia wojny stały się sławne.
Myśl o Demansku pobudziła Centrum. >>Wkrótce wykona swój pierwszy ruch. Jeśli już tego nie zrobił. Prawdopodobieństwo 89% plus minus 3 jeśli chodzi o pierwszą ewentualność; 46% plus minus 10 jeśli chodzi o drugą. Jest tu bardzo dużo zmiennych.<<
Rozbawienie budzące się w Adrianie było już na tyle duże, że wytrąciło go z transu. Wybuchnął głośnym śmiechem, mimo zwalającego z nóg upału.
Bardzo się mylisz, ty cholerna, wszystkowiedząca maszyno. Demansk z pewnością już wykonał ruch.
Czekał na komentarz Raja, zastanawiając się, jaki będzie. Było z nich dziwne trio. Myśląca maszyna zwana komputerem, nagrany duch dawno zmarłego generała i on sam – wciąż młody, żyjący człowiek.
Zazwyczaj Raj brał stronę Centrum w ich trójstronnych debatach i dyskusjach. Ale nie zawsze.
Tym razem po prostu zadał pytanie. >>Skąd jesteś tego taki pewien, chłopcze? Myślę sobie, że poczeka jeszcze troszkę. Ja bym tak zrobił na jego miejscu. Chyba że rozumie do czego zmierzamy, ale to niemożliwe...<<
Bezcielesny głos przerwał nagle. W chwilę później Adrian wyczuł jak śmiech ducha odbija się echem w jego umyśle.
>>Zapomniałem. Tyle czasu minęło odkąd sam byłem człowiekiem.<< Przez chwilę Adrian odebrał mignięcie pięknej, uśmiechniętej, patrycjuszowskiej twarzy, z policzkiem wciśniętym w poduszkę. Wiedział, że to żona Whitehalla, Suzette, która też od dawna nie żyła.
Wspomnienia tego nie otaczała aura smutku. Tylko... nostalgii? Trudno było powiedzieć.
Tęsknisz za nią? spytał.
Wyczuł jakoś krzywy uśmieszek, choć nie mógł go zobaczyć. >>Trudno to wyjaśnić, Adrianie. Przebywam już od wieków w tym, co ty nazywasz transem. Nie jestem już tak naprawdę człowiekiem – nawet umysłem, a co dopiero ciałem. Nie jestem oczywiście komputerem jak Centrum. Jestem czymś... innym. Nie wiem, jak to nazwać. Może aniołem, ale to byłoby śmieszne. Powiedzmy że duchem. Jedyne prawdziwe uczucie, jakie mi pozostało to poczucie spokoju.<< Jego głos zabrzmiał twardo w umyśle Adriana, często tak się z nim działo. >>Nie żebym kiedykolwiek o niej zapomniał.<<
Centrum im przerwało. >>Znowu ucinacie sobie pogawędkę.<<
>>Och, ucisz się<< odparował Raj. >>Są sprawy, których chyba nigdy nie zrozumiesz. To jedna z nich.<<
Na chwilę zapadła cisza. A potem Centrum się odezwało – głosem, w którym niemalże pobrzmiewał jakiś ton irytacji, frustracji: >>Ta sprawa – miłość – mocno zaburza analizę stochastyczną. Nic innego nie powoduje tylu zmiennych. Nawet fanatyzm religijny, którego zakamuflowanym wariantem, jak podejrzewam, jest miłość.<<
Adrian znowu zapadł w trans, więc tylko resztką świadomości poczuł, że wyszczerza zęby w uśmiechu. Trudno. Było mu przyjemnie poczuć, jak napinają się mięśnie policzków. Był to bardzo szeroki uśmiech.
Tylko robisz kwaśną minę, a Demansk już wykonał ruch, WIE bowiem, że jest taki jeden wysłannik, którego może przysłać, a któremu zaufam.
>>On też ma do czynienia ze zmiennymi<< wtrącił się Raj. >>A tu oto jest jedna, której nie może ignorować. Adrian ma rację, Centrum. Demansk już zrobił pierwszy ruch.<<
Adrian wiedział, że w ciszy, która nastąpiła, Centrum oblicza prawdopodobieństwo. W takich chwilach niesamowita szybkość logicznych przemyśleń komputera budziła podziw... i czasami wydawała się nieco śmieszna. Komputer uwzględniał wszystko, zestawiając przyczynę z przyczyną, skutek ze skutkiem, a potem znowu je przestawiając, raz po raz, aby – w ciągu kilku sekund – otrzymać wniosek, który, przynajmniej od czasu do czasu, był porażająco oczywisty dla człowieka z krwi i kości.
>>Masz rację<< padło stwierdzenie. >>Prawdopodobieństwo wynosi obecnie 94% plus minus 2, co oznacza, że sami musimy szybko wykonać ruch.<<
Przed oczami Adriana pojawiła się masa kręcących się chaotycznie wojowników-Południowców, od których roiło się w obozowisku na dole, a duch Raja Whitehalla dodał do tego komentarz.
>>Co za kurewski, popieprzony bałagan. Przed nami sporo roboty.<<
Adrian jednak nie zwracał już na to uwagi. Trans został przełamany i rozpadł się na maleńkie fragmenty. Jego własne myśli podążały poprzez żyły i tętnice ciała, ku pachwinom. Poczuł na skórze takie ciepło i wilgoć, że otaczające go powietrze wydawało się niemal lodowate.
Inne wspomnienie pojawiło się wyraźnie w jego myślach. Zobaczył twarz opartą na poduszce, lecz zwróconą ku górze, a nie na bok. Ta twarz, choć również piękna, nie była wcale patrycjuszowska. Z pewnością nie w tym wspomnieniu, gdy rude włosy miała potargane i spocone u nasady, zaś usta rozchylone w bezgłośnym krzyku rozkoszy.
Jego oddech stał się urywany, usta się rozchyliły.
>>Nadchodzi twój brat z jakimiś wodzami. Lepiej zapanuj nad tą erekcją, chłopcze, albo sytuacja zrobi się krępująca. Wiesz, ci Południowcy, nie podzielają waszych szmaragdowych, dekadenckich gustów. Mogą źle zinterpretować stan twego umysłu.<<
Śmiech przerwał ten przypływ namiętności. Gdy Esmond wraz z wodzami podszedł do namiotu, Adrian spokojnie już wyciągnął rękę na powitanie. Jednak jego umysł śledził jedynie pobieżnie rozmowę, jaka nastąpiła.
Było w nim miejsce tak naprawdę na jedną tylko myśl. Zapadł w innego rodzaju trans.
Wraca do mnie. Wiem, że tak.
Po raz pierwszy mógł wreszcie darować sobie myślenie o honorze, który zmusił go do oddania Helgi rodzinie prawie rok temu. Mógł nie myśleć o honorze, odrzucić go – a wraz z nim wszelką powściągliwość. Nigdy przedtem nie kochał kobiety i nigdy tak naprawdę nie pozwolił sobie całkowicie pokochać tej.
Już wkrótce, jak wiedział, Centrum i Raj powrócą, napełniając mu umysł ostrożnością i przebiegłą strategią. Ale przynajmniej w tej kwestii, nie będzie ich już słuchał. Już raz posłuchał głosu honoru. Raz w życiu starczy.



Dodano: 2006-10-19 13:11:03
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS