NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Lee, Fonda - "Okruchy jadeitu. Szlifierz z Janloonu"

Grimwood, Ken - "Powtórka" (wyd. 2024)

Ukazały się

Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"


 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

 Le Fanu, Joseph Sheridan - "Carmilla"

 Henderson, Alexis - "Dom Pożądania"

Linki

Stirling, S. M. & Drake, David - "Tyran"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Stirling, S. M. & Drake, David - "Generał 2"
Data wydania: 2005
ISBN: 83-7418-067-6
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 416
Tom cyklu: 3



Stirling, S. M. & Drake, David - "Tyran" #1

Rozdział pierwszy
Gdy Verice Demansk miał sześć lat, jego dziadek zabrał go pewnego dnia na obchód posągów znajdujących się w ogrodach rodowej posiadłości. Wycieczka zakończyła się przed posągiem Wszechojca.
– Cokolwiek byś zrobił – przykazał mu surowo starszy mężczyzna – upewnij się, iż spotka się to z aprobatą tego boga. Pozostali – bogowie miłości i wojny, zbiorów, czego tam jeszcze – też oczywiście muszą być otaczani szacunkiem. Jednak, koniec końców, to ten bóg będzie sędzią.
Demansk sam był teraz mężczyzną w średnim wieku, o dostojnej postawie, z siwiejącą brodą, obdarzonym wieloma szacownymi tytułami, w tym tytułem Sędziego Konfederacji. Jego dziadek zmarł wiele lat temu. Jednak, gdy wpatrywał się znowu w ten posąg w letni dzień, Demansk doskonale przypominał sobie tę chwilę. Wreszcie pojął dlaczego nogi same go tu przyniosły, choć nawet nie zdawał sobie sprawy dokąd zmierza, zanim nie znalazł się przed tym posągiem w ogrodach.
Wpatrywał się w pomalowane marmurowe oblicze boga przez jakieś trzy minuty. A potem, wzdychając cicho, podjął ostateczną decyzję.
Zdrada stanu.

* * *

Inny człowiek nazwałby to inaczej: „postępowaniem dla dobra narodu”, „potrzebą chwili” – nieważne. W jakiś zawoalowany sposób. Jednak nie Verice Demansk. Po pierwsze dlatego, że nigdy nie przepadał za eufemizmami ani za kłamstwem. Po drugie – co ważniejsze – gdyby nie uważał się za uczciwego, wcale nie podjąłby decyzji o zostaniu zdrajcą.
– W tej sprawie, jak w wielu innych – powiedział cicho sam do siebie – niegodziwcy nie potrafią tak naprawdę docenić zła. Tylko cnotliwi mogą rzeczywiście je zgłębić, bowiem tylko oni mają potrzebną do tego siłę przekonań.
Rozpoznał tę myśl jako modyfikację jednego z Dialogów Prithney’a. Przez chwilę zastanawiał się, jaką uwagę wygłosiłby na ten temat ojciec jego wnuka. Wszyscy Szmaragdowcy mieli ciągoty filozoficzne, lecz Adrian Gellert był także uczniem Gaju. Prawdziwy uczony Szmaragdowiec – typ ludzki, który, jak Demansk dotychczas sądził, był tak oddalony jak to tylko możliwe od trzeźwego, praktycznego sposobu myślenia ludzi takich jak on sam.
Wciąż stojąc przed posągiem Wszechojca, rozmyślał nad kontrastem istniejącym pomiędzy dziadkiem a ojcem wnuczka.
Demansk był Sędzią Konfederacji Vanbertu, wielkiego narodu panującego nad połową świata. Adrian Gellert urodził się w Solindze, która niegdyś była stolicą – o ile to określenie nie było śmiechu warte – Szmaragdowej Ligi, zbieraniny skłóconych i walczących ze sobą miast-państw skupionych na północnym wybrzeżu jedynego, wielkiego kontynentu na planecie Hafardine.
To znaczy, jedynego wielkiego kontynentu, jaki znamy, pomyślał Demansk. Uczeni Szmaragdowcy już dawno przekonali swoich zdobywców z Vanbertu, że świat jest okrągły – ale kto mógł wiedzieć, jakie lądy istniały po drugiej stronie wielkiego oceanu?
Konfederacja podbiła Szmaragdowców pół wieku temu. Właściwie to dziadek Demanska poprowadził armię, która zmusiła do kapitulacji samą Solingę.
Ciekawe, co by sobie teraz pomyślał?
Demansk wciąż dobrze pamiętał staruszka. Surowy starszy mężczyzna, nawykły – w przeciwieństwie do dzisiejszej szlachty – do prostej pracy przy hodowli świń i przewodzenia parobkom; tak samo postępował w sali Rady i na wojskowych manewrach. Demansk pamiętał, choć może tak mu się tylko zdawało, jak jego dziadek mruczy po zakończonym podboju, że nic dobrego z tego nie przyjdzie. – Cholerni Szmaragdowcy! Umieścić trzech w pokoju, a będziesz miał osiem opinii na każdy temat pod słońcem. Za dużo myślą! To jak choroba, chłopcze. I to zakaźna, więc uważaj! Trzymaj się z daleka od tych łajdaków.
Demansk skrzywił lekko usta. – Cóż, starałem się, dziadku – wyszeptał cicho – ale...
W tej sprawie także będzie uczciwy. Obwinianie innych o własną niedolę zawsze jest kuszące. Jednak, tak naprawdę, rozkład Konfederacji Vanbertu nie był szmaragdowego pochodzenia. Podejrzewał, że Szmaragdowcy mogą odpowiadać za to tylko częściowo. A w każdym razie jeden Szmaragdowiec – Adrian Gellert – ojciec wnuka Demanska.
Nie, Demansk dobrze wiedział, iż Konfederacja gniła od wewnątrz i to zepsucie nie miało żadnego obcego źródła. Zwyczajna chciwość, gnuśność, zazdrość i korupcja – wszystkie wyrosły na tutejszej glebie. Ropny wysięk. Było to chyba nieuniknione w narodzie, który zbyt szybko stał się potężny. Można też było użyć bardziej swojskiego porównania – ból brzucha u lekkomyślnego dziecka, które zjadło za dużo przy obiedzie.
Demansk zacisnął szczęki. W końcu postanowił, że to on przeprowadzi czystkę. W tej sprawie też nie będzie się ukrywał za porównaniami i metaforami. Czystka jaką przeprowadzi będzie bardziej brutalna niż wtedy, gdy rodzic zmusza dziecko do zwrócenia nadmiernej ilości pożywienia. Owocem jego pracy będzie krew, nie wymiociny – choć tych też będzie sporo.

* * *

Ta myśl sprawiła, że znowu ruszył w wędrówkę przez ogrody. Niebawem, dzięki samoświadomości będącej od zawsze częścią jego osobowości, Demansk pojął dokąd niosą go nogi.
Wkrótce już tam był, stał przed nim. Przed posągiem Wodepa pomalowanym na czerwono. Wpatrywał się w niego i przez chwilę jego zielone oczy spotkały się z pomalowanymi na czarno oczami dziko wyglądającego bożka. A potem pochylił głowę.
Nie w geście wahania czy lęku, lecz w zamyśleniu. Nigdy nie przepadał za tym posągiem. Było to trochę dziwne, biorąc pod uwagę jego niewątpliwe umiejętności w dziedzinie reprezentowanej przez tego boga. Demansk jednak nigdy nie był entuzjastą bitew, a co dopiero ich wielbicielem. Czasami myślał sobie, że to dlatego był w tym taki dobry.
Nie, jego głowa była po prostu pochylona w zamyśleniu. Po podjęciu decyzji o zdradzie stanu, trzeba ją było wprowadzić w czyn. A to wiązać się będzie między innymi ze zwarciem armii w polu i przelewem krwi. Ale nie tylko – Demansk pozwalał sobie żywić nadzieję, że większość planów uda się osiągnąć za pomocą mniej okrutnych środków.
Jednak myśl o zbliżającej się kampanii nurtowała go i wkrótce porzucił tę nadzieję. To prawda, że część planu wiązać się będzie z politycznymi przepychankami. Zapewne równie bezwzględnymi jak wojna, choć nie tak krwawymi. Lecz część...
Nie widział sposobu, aby tego uniknąć. Jądrem toczącego Vanbert zepsucia były wielkie posiadłości ziemskie. (Przypomniał sobie, że wśród nich była także jego posiadłość). Niczym rak zniszczyły one wolne ziemiaństwo w Vanbercie, zastępując je ogromną masą niewolniczej siły roboczej. Większość z niej stanowili podbici cudzoziemcy.
Demansk wiedział, że zrobi co w jego mocy, aby uczynić rewolucję tak bezbolesną, jak to możliwe. Nie miał jednak złudzeń. Wedle obowiązujących w Vanbercie norm nadzorcy w jego posiadłościach byli łagodni. Demansk już o to zadbał. Jednak nawet jego niewolnicy będą skłonni do przemocy, gdy zniknie jarzmo. A niewolnicy na wielu ogromnych posiadłościach wybuchną niczym wulkan.
Będzie... krwawo. Tym bardziej, że gdy nadejdzie czas Demansk się nie zawaha, jak uczynili to inni niedoszli reformatorzy. Gdy wybuchnie nowy bunt niewolników, nagnie go ku swoim celom. Oznaczać to będzie jednak przyzwolenie, aby wygasł on sam.
Stał wciąż z pochyloną głową, ale spojrzenie jego oczu skrytych pod grubymi brwiami ponownie zwróciło się na posąg. Przecież Wszechojciec nas ostrzegał. Niektóre zbrodnie tylko krew może zmazać. Młot albo zaostrzona motyka będzie odpowiedzią na bat.
Oczy posągu, pomalowane na czarno niczym u potwora, wpatrywały się w niego bezlitośnie. Niemal słyszał władczy rozkaz boga: Uczyń to, co musisz! Bądź tym, kim musisz! Ale nazwij to po imieniu. Przede wszystkim nie okłamuj sam siebie.
A kimże ja jestem? – zastanawiał się Demansk. – I kim się stanę?
Reformatorem? – potrząsnął głową. Demansk nie był reformatorem, bo reforma nie była teraz możliwa. Nie da się naprawić Konfederacji Vanbertu. Trzeba było rozwalić całość – zniszczyć zupełnie – i zbudować na odmiennych zasadach.
Będzie... kim zatem?
Może rewolucjonistą.
Jednak to określenie też do niego nie pasowało. Nie był niewolnikiem przewodzącym buntowi. Demansk był przecież jednym z najbardziej potężnych ludzi w całej Konfederacji – i jednym z najbogatszych. Nie mógł się tak na poważnie nazywać rewolucjonistą.
Inne określenia przemknęły Demanskowi przez myśl.
Uzurpator? – nie, to sugerowało człowieka, którym kierowała osobista ambicja. Niezależnie od jego obecnych grzechów i przyszłych zbrodni, Demansk mógł uczciwie powiedzieć, że nie kierowały nim pobudki związane z osobistą korzyścią.
Odkupiciel? – parsknął śmiechem. Nie próbował ocalić ludzkich dusz, ani też oczyścić ducha narodu. Po prostu próbował uratować kraj przed upadkiem, pogrążeniem się w otchłani rozkładu i zniszczenia.
Na moment powrócił mu humor i zachichotał. Jego plany zasadzały się po większej części na tym tajemniczym młodym Szmaragdowcu – Adrianie Gellercie. Uczony z Gaju zmienił się w projektanta niesamowitej nowej broni obdarzonego jakąś nieziemską siłą ducha. Szmaragdowcy byli nie tylko filozofami, ale też rybakami i mieli stare powiedzenie o schwytaniu rekina. Kto wyjmie haczyk? Dobry haczyk jest cenny, ale...
Demansk porzucił te rozważania. Rybacy Szmaragdowcy już dawno rozwiązali problem. Upewnij się, do cholery, że rekin jest martwy – ot co.
On zrobi tak samo. Krwią, ogniem i żelazem, i brakiem litości, który znalazłby uznanie nawet u Wodepa.
I tak też, stojąc przed bogiem walki Vanbertu, Demansk nazwał sam siebie. Była to prosta nazwa, ignorująca wszystkie motywy i pobudki. Nazwa, która opisywała i określała człowieka tylko po jego czynach.
To wystarczy. Nazwa była nawet na swój sposób satysfakcjonująca. Demansk zniszczy obecny Vanbert i czyniąc to posłuży się sprytem i nadprzyrodzonymi umiejętnościami Szmaragdowców. Jednak koniec końców, Konfederacja zostanie rozbita przez jednego z jej prawdziwych synów, posługującego się prawdziwym i prostym określeniem, które zrozumie każdy hodowca świń.
Tyran.


Dodano: 2006-10-19 13:10:29
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS