NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Jordan, Robert; Sanderson , Brandon - "Pomruki burzy"

Moorcock, Michael - "Elryk z Melniboné"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Pawlak, Romuald - "Wilcza krew, smoczy ogień"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: Listopad 2006
ISBN: 978-83-60505-15-1
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 280
Cena: 28,99 zł
seria: Bestsellery polskiej fantastyki



Pawlak, Romuald - "Wilcza krew, smoczy ogień" #2

Jaszczurczy pierścień
Remolino zadziwiająco precyzyjnie określił miejsce, gdzie mieszkała wiedźma.
Był to południowy stok jednego z grupy wzgórz odległych o dobrą godzinę jazdy konno.
Eleonora, jak nazwał wiedźmę karzeł Hebredii, mieszkała w małym kamiennym domku sprawiającym wrażenie, jakby się miał rozpaść przy lada dotyku. Ściany, ongiś zapewne nieskalanie białe, ostro kontrastujące z jodłowym lasem otaczającym domostwo, teraz poszarzały, a budowla wtopiła się w wolne od trawy i zieleni, wysypane drobnymi kamykami podłoże. Stała się częścią wzgórza, bardziej podobną do wystającej skały niż ludzkiego domostwa.
Być może wiedźma usłyszała jeźdźca, bo wyszła przed chatę. W czarnej sukni na tle swego domu wyglądała niczym kruk na kamiennej podmurówce szubienicy. Gdy podjechał, mógł się jej przyjrzeć bliżej. Nie była już młoda, bo jej twarz poznaczyły piętna czasu i życiowych doświadczeń, a ze spojrzenia dało się wyczytać przeżycia wielu trudnych lat.
Lecz Remolino, który nazwał ją staruchą, nie miał racji. W postawie wiedźmy wciąż widać było kobiecą elastyczność i zdecydowanie, z oczu biła energia. Zdawała się pożerać przybysza wzrokiem.
Spoglądając na nią, Ayala nagle przestał się bać. Albo też żądza zemsty wzięła górę nad lękiem.
– Zbłądziłeś, wędrowcze? – spytała. Głos miała zadziwiająco miękki.
Rycerz zawahał się, odwrócił za siebie, jakby sprawdzając, czy ktoś nie nadjeżdża.
– Remolino mnie przysyła – odparł wreszcie i zsunął się z siodła. – Potrzebuję pomocy, a ty podobno umiesz doradzić, jak wybrnąć z biedy... – urwał.
Popatrzyła na niego, a w jej ciemnych oczach mignęły iskry. Zaczekała, aż uwiązał konia do jednego z palików przy domu, i wtedy gestem zaprosiła go do wnętrza chaty.
Tu, wprowadziwszy gościa do największej izby, wskazała mu zydel przy stole. Sama usiadła naprzeciwko. Na rozdzielającym ich blacie leżały pęki ziół oraz cienko wyprawiony pergamin i kałamarz.
To właśnie zdumiało Rodriga najbardziej. Gdy karzeł użył słowa wiedźma, rycerz już wiedział, czego się spodziewać. Był gotów na jakieś czary, okadzanie ziołami, zaklęcia wypowiadane nad ogniskiem...
Jednak ludzi umiejących pisać Ayala obawiał się najbardziej. Dobrze pamiętał opowieści diuka de Alcantara, który zawitał do nich podczas objazdu swych włości. Mówił o ludziach, co składali jakiś bazgroł na pergaminie mającym zapewnić im dodatkowy dochód w zamian za codzienną modlitwę w intencji takiego to a takiego, a potem dowiadywali się, że właśnie przystali na niewolnictwo na galerach... Rycerz pomyślał, że na wszelki wypadek będzie ostrożny, niczego też nie weźmie do ust. Karłowi i jego pomocnikom nie należało ufać.
Kiedy więc wiedźma zaproponowała mu wodę, odmówił zdecydowanym ruchem głowy.
Na jej twarzy pojawił się wyraz zdziwienia, ale nic nie rzekła, wzruszyła tylko ramionami. Położyła dłonie na stole. Palce miała szczupłe, a śniadą skórę na nich wciąż gładką. Ciemnym, pochłaniającym spojrzeniem wodziła po jego twarzy, wreszcie zapytała:
– To co cię tu sprowadziło?
Zacinając się lekko i z niepokojem popatrując w jej oczy, opowiedział Eleonorze o napaści na swój dom, śmierci ojca, o bólu i poniewierce. A wreszcie sam z siebie, dziwiąc się własnej desperacji – o chęci zemsty mocniejszej niż honor. Bo przecież mógłby wyruszyć gdzieś daleko i zapomnieć o wszystkim, ale krew nie woda, o pomstę woła...
– Zatem oczekujesz krwi za krew – podsumowała wiedźma, gdy umilkł. – Ale to najdrożej kosztuje, rycerzu. Masz czym zapłacić?
Rodrigo zdołał ocalić z tamtej napaści nie tylko Joaquima. Miał jeszcze cenny pierścień z rubinem. Wykonana ze złota jaszczurka oplatała łapkami skałę, którą był spory szlachetny kamień. Akurat włożył go do sakiewki, chcąc zawieźć klejnot do złotnika, żeby ten dokleił odłamaną tylną nóżkę, kiedy de Coronado ze swymi ludźmi wpadł do ich posiadłości. Ot, zrządzenie losu, równie dobrze mógł właśnie podbierać kwokom jaja w kurniku.
Ukrywał ten pierścień przed wszystkimi, nawet giermek nic o nim nie wiedział. Teraz wyjął go z zawiniątka.
Wiedźma oglądała klejnot długo, wreszcie z aprobatą skinęła głową.
– Wezmę ten pierścień i spróbuję ci pomóc – zaczęła. – Postąpisz zgodnie z moimi wskazówkami. Jeżeli po czterech tygodniach od dziś zemsty nie uda się wymierzyć, cacko wróci do ciebie.
Przyglądała się delikatnym łuskom jaszczurki. Nie byle jaki złotnik ją wykonał. Rodrigo podejrzewał, że klejnot był arabskiej proweniencji, choć nie zdążył zapytać o to ojca, ani też, komu pierścień miał przypaść.
Zagryzł wargę, co nieubłagane oko wiedźmy natychmiast wychwyciło.
– Ja nie muszę go brać – stwierdziła zimno. – Mam co jeść, rycerzu. A ty pierścieniem nikogo nie zabijesz.
Z niechęcią przyznał jej rację. Ostatecznie i tak by go oddał – za chleb albo za nocleg, albo gdyby spotkał kilku zbójów na jakimś trakcie.
Postawić klejnot na szansę wzięcia zemsty i odzyskania swego domu było warto.

* * *

W małym kociołku na ogniu sporządziła jakiś tajemniczy napar, co trwało dobre pół dnia, aż z poranka zrobiło się gorące letnie południe. Wreszcie dała mu wypić gorący płyn w brzozowym kubku.
Na języku poczuł ostry smak, jakby zjadł chleb z opiłkami żelaza. Będąc dziećmi, takie żarty robili sobie z bratem... który od roku leżał martwy, nawet niepochowany porządnie.
Później nieco oszołomionego wiedźma wyprowadziła z izby. Kazała wsiąść na konia. Wreszcie wskazała mu ręką kierunek, łyse wzgórze, jedno z licznych w tej okolicy, z rzadka porośnięte lasem.
– Pojedziesz za nie, a tam trafisz na rzekę...
Rodrigo podniósł na nią zaskoczony wzrok.
– Tam nie ma rzeki, chyba że ten cienki strumień...
Eleonora uśmiechnęła się nieznacznie.
– Będzie rzeka. Wjedziesz w nią i podążysz wzdłuż nurtu... aż spotkasz tych, których masz spotkać. Im przedstawisz swoją sprawę.

* * *

Wierzchowiec chciwie pił wodę, a Rodrigo ze zdumieniem przyglądał się refleksom południowego słońca na tafli rzeki. Nie była szeroka – po kamieniach sądząc, rozlewała się nie głębiej niż do końskiego brzucha – lecz w tym miejscu w ogóle nie powinno jej być.
Ściągnął wodze i powoli ruszył w górę nurtu.
Rzeka meandrowała leniwie pośród skał i rozrzuconych po zboczu zagajników.
Nagle zza jednego z kamiennych usypisk wyjechało troje jeźdźców. Dokładnie tak, jak przepowiedziała wiedźma.
Przystanął, oni zaś niespiesznie podążyli ku niemu.
Mężczyźni wyglądali jak bracia bliźniacy. Wysocy, ciemnowłosi, raczej szczupli, chociaż wcale nie chuderlawi. Odróżniała ich drobna blizna na gładko wygolonej brodzie tego po lewej.
Pół kroku za nimi podążała niezwykłej urody kobieta. Jej jasne, tak rzadko spotykane na tej ziemi włosy, miast w ciasnym węźle być spięte wokół głowy, rozsypywały się na ramionach w odrobinę wyzywający sposób. Rodrigo utonął w jej oczach, tym błękicie żywym, ale tajemniczym jak bezkresna toń głębokiego górskiego jeziora, od którego nawet w lecie tchnie mrocznym spokojem. Spojrzenie przyciągało go, aż musiał się otrząsnąć.
Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, pierwszy z braci przedstawił się jako Arcado, wyciągnął rękę i wskazał zbocze.
– Poszukajmy cienia – rzekł, pocierając bliznę. – W grocie nikt nam nie przeszkodzi w rozmowie.
Ayala dałby sobie głowę uciąć, że gdy wodził wzrokiem po tych zboczach, żadnej jaskini nie widział. Teraz jednak gościnnie zapraszający otwór był jak na wyciągnięcie ręki, nie bardziej odległy niż o dobry rzut kamieniem.
Uwiązali konie, usiedli pod okapem ze skały, na głazach tak ustawionych, że bez wątpienia niejednemu już wcześniej posłużyły do odpoczynku.
Rodrigowi kręciło się w głowie być może od wiedźmiego trunku, być może z ukrywanego strachu. Lecz gdy poprosili go o wyjaśnienie, dlaczego ich szukał, niemal bez zająknienia powtórzył całej trójce to, co wcześniej rzekł Eleonorze. Opisał Coronada, nie żałując ostrych słów.
– Mogę rzucić na niego chorobę – powiedział Arcado, bawiąc się rzemykiem u szyi.
– Mogę sprawić, że poczuje dotkliwy ból – dodał jego brat, Pablo.
Rycerz z niechęcią pokręcił głową.
– Chcę prawdziwej zemsty. Za to dałem pierścień z rubinem.
Arcado wstał. Zrobił kilka kroków w głąb jaskini, jakby ją chciał zmierzyć albo sprawdzić, czy da się tu zamieszkać. Zgiętym palcem stuknął w skałę, niby badając, czy lity kamień nie ukrywa tajemnej komnaty.
– Choroba i cierpienie są zemstą, Rodrigu – rzekł. – Cierpienie wrogów jest największą rozkoszą...
Nieprzekonany rycerz wzruszył ramionami.
– Chcę jego śmierci – wyznał otwarcie.
I wtedy dziewczyna, dotąd w zamyśleniu przysłuchująca się rozmowie, utkwiła wzrok w młodym Ayali, więżąc jego spojrzenie jak w sieci, i spytała cicho:
– Mogę sprawić, że umrze, ale istotnie tego najbardziej pragniesz? Nie, żeby cierpiał latami?
Nagle zza ich pleców, z wnętrza groty wyprysnął mały, spłoszony nietoperz, zapewne zbudzony echem rozmowy. Rycerz gwałtownie wstał, ale pojmując, co go przestraszyło, tylko się zaśmiał nerwowo. Później skinął głową.
– Niech umrze. – Mocno zacisnął usta, aż zagrały mięśnie na podbródku.
– Zatem się stanie – powiedział stojący obok Arcado. – A teraz jedź, przydasz się baronowi, potrzebuje pomocy...
Posłuchał go. Choć, gdy był już kawałek od jaskini, przyszło mu na myśl, że zapomniał zapytać, czy im też będzie musiał zapłacić. Bo nie miał już czym.

* * *

Nie wiadomo, skąd to wiedzieli, ale gdy dojeżdżał do dworu, zauważył z dziesięciu łazików zbliżających się wzgórzem. Nie mieli dobrych zamiarów, bo nikt uczciwy nie skrada się jak złodziej.
Cóż znaczy jeden miecz wobec dziesięciu? Lecz ostrzeżenie przed napaścią warte jest beczki złota.
Spiął konia i starając się, by go nie zauważyli, co sił pogonił uprzedzić pana zamku.


Dodano: 2006-11-16 16:53:54
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS