NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Piekara, Jacek - "Młot na czarownice" (wyd. 2)
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Ja, inkwizytor
Data wydania: Styczeń 2007
Oprawa: miękka lub twarda
Format: 125 x 195
Liczba stron: 368
Tom cyklu: 2



Piekara, Jacek - "Młot na czarownice" (wyd. 2)

Verma

Tego dnia leżałem w pokoju na piętrze karczmy i wsłuchiwałem się w jazgot wichury za okiennicami. Lato właśnie odchodziło, zaczęły się pierwsze zimne, dżdżyste dni. I całe szczęście, gdyż wtedy smród rynsztoków, i tego największego z nich, umownie nazywanego tu rzeką, wydawał się ustępować. A wasz uniżony sługa ma niezwykle czułe powonienie i odór gnijących odpadków oraz nieczystości budzi jego jakże uzasadniony wstręt. Rozmyślałem nad własnym, wysublimowanym poczuciem estetyki, kiedy usłyszałem kroki na schodach. Najbardziej rozchwierutany stopień skrzypnął przeraźliwie, a ja uniosłem się na łokciach i spojrzałem w stronę drzwi. Rozległo się ciche pukanie.
– Wejść – powiedziałem i drzwi uchyliły się.
W progu zobaczyłem kobietę okutaną w wełnianą, szarą chustę. Jej twarz była barwy owej chusty, a długi, haczykowaty nos sprawiał, że wyglądała jak czarownica z sabatowych sztychów. Ach, zresztą mylne wyobrażenie, mili moi. Zdziwilibyście się, wiedząc, że i piękne oraz dobrze urodzone kobiety potrafią oddawać się diabłu. Bo czegóż miałby on szukać u wyschniętych, wyblakłych niewiast jak ta, która odwiedziła mnie w pokoju? Wiadomo, że również diabłu bardziej podobają się urodziwe młódki o świeżych policzkach i stromych piersiach. Niemniej kobieta, która do mnie przyszła, miała piękne, zielonkawe oczy i czujne spojrzenie ptaka.
– Mistrzu Madderdin – powiedziała, pochylając głowę. – Czy zechcecie mnie przyjąć?
– Proszę – odparłem i wskazałem zydel, a ona przysiadła na jego skraju. – Czym wam mogę służyć?
– Nazywam się Verma Riksdorf, szlachetny mistrzu, i jestem wdową po kupcu zbożowym Amandusie Riksdorfie, zwanym Żyłą.
– Aż tak był ostrożny w planowaniu wydatków? – zażartowałem.
– Nie, panie. – Zauważyłem, że rumieniec pojawił się na jej policzkach. – Przezwano go z innego powodu...
Chciałem spytać z jakiego, lecz nagle się domyśliłem i roześmiałem.
– Ach, tak – powiedziałem, a ona zaczerwieniła się jeszcze bardziej. – Słucham więc, Vermo. Z jaką sprawą przychodzisz?
– Potrzebuję pomocy. – Podniosła wzrok i spojrzała na mnie twardo. – Pomocy kogoś znacznego, niestrachliwego i gotowego, by odbyć podróż.
– Gdybym był znaczny, nie mieszkałbym w tej oberży, odbycie podróży w czasie jesiennych deszczów nie uśmiecha mi się, a dnie i noce spędzam w bojaźni bożej – odparłem. – Źle trafiłaś, Vermo. Do widzenia.
– Ależ panie. – Usłyszałem zaniepokojenie w jej głosie. – Polecili mi ciebie przyjaciele przyjaciół. Mówią, że jesteś człowiekiem, którego siła jest równa stanowczości, i że nie masz sobie równych w śledzeniu diabła oraz jego uczynków.
– Przesada – ziewnąłem, bo byłem odporny na pochlebstwa. Chociaż... zawsze to grzeczne słowa mile łechcą serduszko.
Nic, tak jak początkowa obojętność, nie wpływa na zwiększenie kwoty, którą klient zamierza oferować za usługi. A skoro była wdową po kupcu zbożowym, liczyłem, że dysponuje czymś więcej niż tylko wdowim groszem. Chociaż jej strój zdawał się zaprzeczać moim przypuszczeniom. Niemniej widziałem już księżniczki wyglądające niczym żebraczki. Tak, tak, niewiele rzeczy pod szerokim niebem jest w stanie zadziwić waszego uniżonego sługę.
– Nie jestem bogata – powiedziała, a ja wzruszyłem ramionami. Czy klienci nie mogliby wymyślić innej śpiewki? – Jednak jestem w stanie wiele ofiarować w zamian za niewielką przysługę.
Jeśli przysługa byłaby rzeczywiście niewielka, nie szukałabyś drogi do mnie. A gdybyś była piękna, znalazłbym sposób, w jaki możesz się odwdzięczyć, pomyślałem, lecz nic nie odrzekłem. Patrzyłem na nią chwilę w milczeniu.
– Mów – zdecydowałem w końcu. – Ostatecznie i tak nie mam nic do roboty.
Gdyby była uroczą, młodą kobietą, być może zaproponowałbym jej kieliszek wina, ale ponieważ wyglądała, jak wyglądała, więc nawet nie chciało mi się wstać z łóżka.
– Mam siostrę, która mieszka w Gewicht, czterdzieści mil na północ od Hezu – zaczęła. – To mała miejscowość, a siostra przeniosła się tam po ożenku z kupcem bydła Hansem Vosnitzem, zresztą wbrew woli rodziców, ponieważ...
– Nie musisz opowiadać mi historii swojej rodziny. – Uniosłem dłoń. – Lubię tylko zajmujące opowieści.
Zacisnęła wargi.
– Ta będzie zajmująca. Obiecuję – rzekła dopiero po chwili.
– Skoro obiecujesz... – Skinąłem, by mówiła dalej.
– Siostra chowa ośmioletniego synka. I doniosła mi, że dziecko ma pewne... – urwała, nie wiedząc, co powiedzieć, nerwowo zacisnęła dłonie. – Czy mogłabym dostać kubek wina?
Wskazałem ręką stół, na którym stały dzbanek i dwa brudne kubki. Wytarła jeden skrajem chusty – cóż za dbałość o czystość! – i nalała wina.
– A wy, mistrzu? – zapytała, i nie czekając na odpowiedź, napełniła drugi. Podała mi.
Usiadła z powrotem na zydlu i spojrzała pod nogi, bo potrąciła stopą leżącą na podłodze książkę. Było to „Trzysta nocy sułtana Alifa”, niezmiernie interesująca opowiastka, którą otrzymałem od mego przyjaciela, mistrza drukarskiego Maktoberta. Znowu zobaczyłem, że się zaczerwieniła. No, no, jeśli ten tytuł coś jej mówił, to musiała nie być taka wyblakła i nieciekawa, na jaką wyglądała. „Trzysta nocy sułtana Alifa” znajdowało się, oczywiście, na indeksie ksiąg zakazanych, ale akurat na tego typu publikacje patrzono przez palce. Sam widziałem ozdobny, wypełniony nad wyraz realistycznymi rycinami egzemplarz u Jego Ekscelencji Gersarda, biskupa Hez-hezronu. Ha, trzysta nocy, trzysta kobiet – ciekawe życie prowadził sułtan Alif! Nawiasem mówiąc, powiastka kończyła się jednak smutno, bo sułtana, pochłoniętego nieustannym chędożeniem i nie zajmującego się sprawami państwa, kazał zabić wielki wezyr.
– Po cóż, ach, po cóż swym chuciom hołdowałem,
w objęciach nałożnic szukając rozkoszy?
Żałuję tych postępków w obliczu Boga,
patrząc na miecz, co mnie wypatroszy – mówił sułtan pod koniec i był to monolog tak straszny, że aż zęby bolały. Podobno zresztą dodano go wiele lat po śmierci autora, chcąc opowiastkę doprawić moralizatorskim smaczkiem. Całkiem możliwe, gdyż niezmierzona była zawsze fantazja kopistów oraz drukarzy.
Tak zamyśliłem się nad sułtanem Alifem i kolejami jego życia, że prawie zapomniałem o siedzącej obok kobiecie.
– Czy mogę mówić dalej? – zapytała.
– Ach, wybacz – odparłem i upiłem łyk wina. Czy ja kiedyś nauczę Korfisa, by chociaż zawartości moich dzbanków nie chrzcił wodą?
– Synek siostry ma szczególny dar – mówiła i widziałem, że przychodzi jej to z trudem. – W dni święte przeguby jego dłoni oraz golenie pokrywają się krwawymi ranami...
Uniosłem się wyżej na łóżku.
– Takoż rany robią mu się na czole, gdzie Panu naszemu Rzymianie włożyli cierniową koronę.
– Stygmaty – powiedziałem. – A to ładnie.
– Tak, stygmaty – powtórzyła. – Siostra ukrywała to jak długo mogła, lecz w końcu rzecz się wydała.
– I...?
– Miejscowy proboszcz pokazuje chłopca w czasie kościelnych świąt. Ludzie zjeżdżają się z daleka, by na niego patrzeć. No i oczywiście...
– Składają hojne datki – dokończyłem za nią.
– Właśnie – westchnęła. – Tyle że, mistrzu Madderdin – wciągnęła głęboko powietrze – sprawa bardzo zajęła miejscowych inkwizytorów.
– Inkwizytorzy? W Gewicht? – zapytałem, bo wydawało mi się, że znam większość lokalnych oddziałów Inkwizytorium, a o takim miasteczku nigdy nie słyszałem.
– Nie, przyjechali z Cloppenburga – wyjaśniła.
I to się zgadzało. Byłem niegdyś w Cloppenburgu i sam widziałem mały, murowany budyneczek Inkwizytorium, a nawet spożyłem tam wieczerzę. Bardzo interesującą wieczerzę, jak się potem okazało, ponieważ dzięki niej odnalazłem w mej pamięci dawno wygasłe wspomnienia.
Niespecjalnie dziwiłem się, że inkwizytorzy ruszyli śladem domniemanego cudu. W końcu byliśmy tylko gończymi pieskami, a tu trop był aż nadto wyraźny. Proboszcz nie wykazał się inteligencją, nagłaśniając to, co się działo z dzieckiem. Czy nie uczono go, że w najgorszym wypadku może skończyć na stosie razem z chłopcem i jego matką? My, inkwizytorzy, nie lubimy cudów, bo wiemy, że wiele jest obliczy Bestii i znamy jej zdradliwe działania. A na torturach każdy przecież przyzna, iż jest konfratrem diabła.
– Przykra sprawa – powiedziałem szczerze, bo żal mi było chłopca. – Ale cóż ja mogę poradzić?
– Jedźcie tam, mistrzu – poprosiła z żarem w głosie. – Błagam was, jedźcie i zobaczcie, co da się zrobić.
– Nie mogę kontrolować pracy miejscowych inkwizytorów.
Była to nie do końca prawda, gdyż mając licencję z Hezu, uzyskiwałem teoretyczną władzę nad wszystkimi szeregowymi inkwizytorami z lokalnych oddziałów Inkwizytorium. Czy zwróciliście uwagę na słowo „teoretyczną”, mili moi? Otóż miejscowi inkwizytorzy bardzo nie lubili, jeśli ktokolwiek wtrącał się w ich sprawy, a niepisany kodeks mówił, że bez polecenia biskupa staramy się nie wchodzić nikomu w drogę. I bardzo słusznie. Mamy dość wrogów na całym świecie, by jeszcze robić sobie następnych, we własnym gronie. Ale przecież i u nas trafiały się parszywe owce, które należało eliminować. Lecz to nie było rolą waszego uniżonego sługi, a od tych, którzy się tym zajmowali, wolelibyście się trzymać z daleka. Przypomniałem sobie Mariusa van Bohenwalda – łowcę heretyków – i zrobiło mi się zimno. Choć zwykle nie mam strachliwego serca, a Mariusa mogłem wspominać przecież tylko z wdzięcznością, gdyż uratował mi życie.
– Po prostu zobaczcie, co się dzieje. – Tym razem przybrała niemal płaczliwy ton. – Mam trochę oszczędności...
Uniosłem dłoń.
– To nie tylko kwestia honorarium – powiedziałem. – Ale zrobię dla ciebie jedno, Vermo. Powiadomię o wszystkim Jego Ekscelencję biskupa. Być może zechce, bym przyjrzał się sprawie. Wróć do mnie za dwa, trzy dni, a poinformuję cię, co uzyskałem.


Dodano: 2006-11-09 16:07:47
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS