NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Moorcock, Michael - "Elryk z Melniboné"

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"

Ukazały się

Grimwood, Ken - "Powtórka" (wyd. 2024)


 Psuty, Danuta - "Ludzie bez dusz"

 Jordan, Robert; Sanderson , Brandon - "Pomruki burzy"

 Martin, George R. R. - "Gra o tron" (wyd. 2024)

 Wyrzykowski, Adam - "Klątwa Czarnoboga"

 Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

Linki

Kossakowska, Maja Lidia - "Więzy krwi"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: Luty 2007
ISBN: 978-83-60505-05-2
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195



Kossakowska, Maja Lidia - "Więzy krwi" #1

Mucha

Czas przeciekał mu między palcami, lepki, jak krew. Dziura w środku pulsowała w rytm ciężkich uderzeń serca. Ten sam rozkołysany rytm odzywał się echem w skroniach, kołatał głęboko w mózgu, za oczami.
Joan już dawno czekała na lotnisku. Zawsze musiała być w poczekalni na długo przed planowanym odlotem, żeby się nie spieszyć i nie denerwować, jak mówiła. Danny’emu pewnie piekielnie się nudzi. Poza tym jest późno, mały na pewno czuje się zmęczony...
Huk wywracanego stołka i głośny wybuch śmiechu dochodzący z kąta, w głębi baru wybił jego myśli z rytmu, i zmusił do uniesienia głowy. Luke niezbyt przytomnie rozejrzał się wokoło.
Pięciu pijanych, hałaśliwych mężczyzn najwyraźniej świetnie się bawiło. Jeden z nich właśnie gramolił się niemrawo z podłogi. Twarze wszystkich poczerwieniały od śmiechu i trunków. Rozmowa już dawno zjechała do poziomu opowiadania wulgarnych dowcipów.
Luke bezskutecznie próbował skoncentrować wzrok na jednym z facetów, który klepał właśnie z rozmachem po plecach swego towarzysza z lewej strony, bełkocząc pośród tłumionych wybuchów śmiechu o jakimś lekarzu, pacjencie i żonie. Obraz rozmazywał się i Luke wiedział, że niedługo wszystko rozleje się w konstelacje kolorów, pożarte następnie przez całkowitą ciemność. Podparł czoło dłońmi. Szumiało mu w uszach.
– Nie myśl – powiedział do siebie. – Po prostu nie myśl.
Wielki, jowialny blondyn z grupy wesołków w kącie wyrżnął pięścią w kontuar, aż zabrzęczały szklanki, zwijając się w paroksyzmie śmiechu. Po spoconej, purpurowej z wysiłku twarzy ciekły łzy. Jego donośny głos wybijał każdą głoskę w głowie Luke`a wyraźnie jak czcionka w maszynie.
– Kurwa, chłopaki... jak on z żoną... to jej z gęby mucha... ha, ha, ha... a lekarz: „przykro mi”, mówi, rozumiecie, „przykro, pańska żona od pół roku... nie żyje!” A on, rozumiecie... pół roku... ha, ha, ha...
Pięciu mężczyzn rechotało ochryple, jakby z wysiłkiem, pokładało na sobie nawzajem, krztusiło się i opluwało z radości. Tamten, który upadł, zdołał się dźwignąć na kolana ale grzmotnięty przez któregoś z kumpli otwartą łapą w kark, znów rozciągnął się na podłodze.
Luke patrzył na nich obojętnie. Mucha, pomyślał, znaczy śmierć. Robaki przyjdą po twoje martwe ciało, mucha po twoją martwą duszę. Owadzia śmierć. Piekło to brzęczenie tłustych, końskich much. Pożrą cię żywcem.
Tak, to jest dobre zdanie. Trzeba je zapisać. Nie wolno pozwolić mu uciec przez dziurawe sito pamięci. Trzeba je zapisać, przyda się.
Luke wygrzebał z kieszeni notes, potem pióro. Bazgrał brzydko, nerwowym pismem.
Na drżących skrzydłach tłustych much spływa owadzia śmierć,
A krew jest czarna i krwawe łzy, jak kolia się sypią na pierś.
Zamarł z piórem w ręku. Nie zauważył nawet, że napisał te dwa wersy w poprzek jakiegoś poprzedniego zapisku. Kolory wokoło nabrały takiej intensywności, że zmrużył powieki.
Gdzieś, jakby od wewnątrz czaszki jego mózg wyświetlił informację, wygrzebaną z zakamarków pamięci. „W Średniowieczu mucha była symbolem cynizmu”. Zdanie miało jakiś gorzki posmak. Luke powoli odpływał coraz dalej od rzeczywistości.
– Przepraszam, pan Carven, prawda?
Luke otworzył oczy i spojrzał nieprzytomnie. Próbował sobie przypomnieć twarz pochylającego się nad nim mężczyzny. Twarz ta wydawała mu się skądś znajoma ale przez grubą warstwę waty okalającej jego umysł myśli przebijały się opornie.
– Jestem od lat wielbicielem pańskiej... hm, mrocznej twórczości... – kontynuował intruz.
Przy słowie „mrocznej” Luke lekko się skrzywił.
– Mogę prosić o autograf? – spytał nieznajomy, siadając obok przy jego stoliku.
– Tak, oczywiście – westchnął Luke.
Sięgnął do kieszeni po swoje wieczne pióro. W połowie gestu przypomniał sobie, że wciąż trzyma je w dłoni. Facet już podsuwał mu gruby notes, otwarty na czystej stronie. Luke napisał pierwsze lepsze zdanie, jakie przyszło mu do głowy. Krzywe, nerwowe litery sprawiały wrażenie, że pragną stać się czymś zupełnie innym, niż aktualnie są. Luke bazgrał, a ręce mu drżały odkąd pamiętał.
„Żeby rozproszyć ciemność wystarczy zapalić lampę. Jedyny problem to skąd ją wziąć”.
Po sekundzie wahania paroma kreskami dorysował na dole strony staroświecką, stajenną naftówkę i podpisał się.
– Proszę – powiedział, podając przybyłemu notes. Po raz pierwszy przyjrzał się uważniej jego twarzy. Była zupełnie nijaka ale Luke`owi wciąż wydawała się skądś znajoma.
– Czy pan często myśli o śmierci, panie Carven? – zapytał nagle mężczyzna, chowając notatnik do kieszeni.
Świr, pomyślał Luke. Tylko tego mi brakowało. Albo, co gorsza – sekciarz.
Już otwierał usta, żeby spławić faceta, kiedy nagle napotkał jego wzrok. Oczy nieznajomego miały nienaturalnie jasne tęczówki, właściwie białe, gdyby nie opalizujący blask, jakim zdawały się świecić od środka. Wydawało mu się, że przewiercają go na wylot, a obcy nie dość, że wie o nim wszystko, to doskonale zna jego słabe punkty.
– Tak, myślę o śmierci – powiedział wreszcie Luke. – Piszę, jak pan zapewne wie. Żyję z tego, co piszę a tak się składa, że to często dotyczy śmierci. Wychodzi mi ten temat. Ale niestety, czasem muszę też myśleć o życiu.
– Śmierć wydaje się panu bardziej pociągająca?
– Nie. Może fascynująca. Rozumie pan, jako temat. Tak naprawdę wydaje mi się, że obie strony muszą się jakoś równoważyć, funkcjonują w człowieku równocześnie. W sumie, zaczynamy umierać już w chwili, w której przychodzimy na świat.
Luke starał się mówić do rzeczy. Nie potrafił zrozumieć, jak to się dzieje, że siedzi przed tym obcym facetem i pieprzy mu o tym, co sądzi na temat śmierci, zamiast kazać mu się wynosić i spokojnie odpłynąć w niebyt. Co gorsza, za wszelką cenę próbował wyrażać się sensownie. Było coś niepokojącego w tym człowieku, coś co sprawiło, że ledwo go zobaczył, odniósł wrażenie, że przez dziurę w środku wsunęła się chłodna dłoń i obejmuje palcami jego kręgosłup, żeby później złamać go jednym szarpnięciem. Nieznajomy pochylił się ku niemu. Oczy mu świeciły.
– Ma pan zupełną rację! Nawet pan nie wie, jak blisko prawdy się znajduje. Jak pan myśli, jakie uczucia żywi śmierć, względem pana na przykład?
Luke wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Kiedyś powiedziałem, że między zdaniem „śmierć cię kocha” i „Jezus cię kocha” nie ma specjalnej różnicy ale byłem wtedy skuty i wściekły. Stwierdzenie, że śmierć nas kocha jest jakieś banalne. Tu chyba chodzi o bardziej skomplikowany układ.
– Oczywiście. I skomplikuje się jeszcze silniej, kiedy uświadomimy sobie pewną rzecz. Dlaczego zakładamy, że istnieje jedna śmierć? Przecież to bezpodstawne.
Luke czuł, jak przepełnia go jakieś ciężkie zimno, jakby ktoś wlewał mu w żyły płynny azot. Powoli zaczynał zdawać sobie sprawę z tego, że boi się tego człowieka. Lęk był irracjonalny. Mężczyzna był wątły i niższy od niego o głowę. Ale Luke czuł, że słowa, które tamten wypowiada uderzają w niego, biją w samo ego, dotykają istoty jego bytu.
– Każdy jest nosicielem swojej własnej śmierci. To takie nasze drugie ja, ten pasażer, którego obecność każdy żywy człowiek kiedyś w sobie odkrywa – ciągnął nieznajomy. – Rozumie pan, to rodzaj symbiozy a czasami pasożytnictwa. Zastanawiał się pan kiedyś czemu niektórzy ludzie są szczęśliwi, zdrowi, pogodni, podczas gdy inni ciągle czegoś szukają, gonią za czymś mniej lub bardziej realnym, nie potrafią pogodzić się z rzeczywistością i spalają się wreszcie w tym obłędnym wyścigu?
– Tak – szepnął bezgłośnie Luke. Czuł właśnie, jak jego krew spala się w lodowatym podmuchu nieokreślonego przeczucia, że coś jest tu bardzo nie tak.
– Otóż ci pierwsi żyją w zgodzie z własną śmiercią, która nie chce opuścić ich ciała, wygodnie jej tam. To takie leniwe śmierci o zgodnym charakterze. Są też starcy na siłę czepiający się życia, wciąż zachłanni. Nie potrafią umrzeć, nie mogą znieść myśli o własnym zgonie. To ich śmierci obawiają się, jaki los przypadnie im później, boją się zmiany, więc starają się utrzymać nosiciela jak najdłużej przy życiu.
– A co z tymi, którzy dążą do samodestrukcji? – wyszeptał Luke. – Nie żyją w zgodzie ze swoją śmiercią?
– Różnie. Śmierci też ulegają emocjom. Bywają nawet szalone. Czasem dane ciało im się nudzi, czasem chcą zmienić je na inne z ciekawości a czasem chcą po prostu uciec, poszaleć na wolności, bez ciała. To bardzo przyjemne uczucie, zapewniam. Ale na dłuższą metę nie do przyjęcia. Śmierć potrzebuje żywiciela. Wracając do pańskiego pytania, w przypadkach o których wspomniałem, śmierć – lokator może popychać nosiciela do samobójstwa, wpędzać go w choroby, nałogi, wywoływać wypadki. Wie pan, w zbiorowych katastrofach uczestniczą tylko znudzone śmierci.
– Wobec tego śmierć może nienawidzić swojego nosiciela, świadomie go niszczyć, krzywdzić, pastwić się nad nim... – powiedział Luke. – Pan uważa, że to śmierć kieruje naszym losem? Nic więcej?
– Oczywiście! Śmierć rozwija się wraz z żywicielem. Im inteligentniejszy, głębszy psychicznie żywiciel, tym lepiej i szybciej rozwija się śmierć. W pewnych przypadkach może znacznie go przerosnąć, osiągnąć wyższy poziom, bazując rzecz jasna na jego osobowości. A wtedy, prędzej czy później, zacznie szukać sposobu ucieczki na wolność. Wie pan czemu większość artystów, ludzi obdarzonych talentem, jest taka zagubiona, niedostosowana? Skąd brak akceptacji i miłości, ucieczki w alkohol i narkotyki? Ich śmierci są po prostu lepsze od nich. Męczą się jak w więzieniu. Pańska na przykład jest bardzo wysokich lotów. I mocno już zmęczona. O wiele pana przewyższa, panie Carven.
Luke`a przenikało zimno. Był całkiem bezwolny. Nie mógł wstać i wyjść. Musiał tu siedzieć, skuty magnetycznym wzrokiem tego przedziwnego wariata i słuchać co tamten ma do powiedzenia o śmierci. Nawet nie miał pewności, czy nie rozmawia z samym sobą. Zdobył się na heroiczny wysiłek.
– Ta rozmowa staje się coraz bardziej...
– Interesująca? – intruz przerwał mu w pół słowa. – Ma pan rację. Z każdą minutą napięcie rośnie. Wie pan, że charakter człowieka zależy od charakteru zamieszkującej go śmierci?
– Śmierć jako dusza – powiedział Luke. – Agonia przez całe życie. To by się nawet zgadzało.
Spokojnie, myślał, to tylko prochy. Nabrałem się za dużo, wypiłem za dużo i teraz wariuję. Zamknął oczy w nadziei, że gdy je otworzy, nieznajomy zniknie. Ale nie zniknął. Uśmiechał się jakoś zjadliwie
– Już niedługo przekona się pan, że to co mówię jest prawdą. Myślał pan kiedyś czemu umierają niemowlęta i małe dzieci? To proste. Najczęściej noszą niedopasowane śmierci. Albo zwyczajnie wredne, które wykorzystują ich słabość. Ale zdarza się też, że w przypadku dzieci nieprzeciętnych, obdarzonych ogromnie bogatym wnętrzem i wyobraźnią, znacznie wrażliwszych od innych, ich śmierci rozwijają się dużo prędzej od nich samych. Potrafi pan sobie wyobrazić udrękę dorosłej, inteligentnej śmierci, zamkniętej w ciele dziecka, które choćby nie wiem jak wspaniałe, jednak pozostaje tylko dzieckiem? Ile lat można czekać? Marzenia o wolności staja się obsesją. Proszę się temu nie dziwić. Aż w końcu znajduje się jakiś sposób.
Luke czuł się coraz gorzej. Głęboko pod mostkiem obudził się promieniujący ból, jakby upiorna ręka w jego wnętrzu zaczęła szarpać go pazurami. Skulił się i przycisnął obie dłonie do piersi. Głos nieznajomego dochodził do niego odległy i brzękliwy. Słyszał słowa ale ich nie rozumiał.
– Tak się składa, że jestem sąsiadem pańskiego synka. To świetny dzieciak. Nad wiek rozwinięty. Wyrósłby pewnie na wspaniałego człowieka. Znamy się od dawna. Wiem wiele o Danny’m, pańskiej byłej partnerce i o panu. Od niego samego, oczywiście. Danny dużo o panu opowiada. Jest do pana bardzo przywiązany. To zdecydowanie nad wiek rozwinięte dziecko.
Nieznajomy wymownie zerknął na zegarek. Luke patrzył na niego nieprzytomnie. Na pierwszą wzmiankę o synu drgnął a potem zamarł, próbując łowić poprzez mgłę wizerunek twarzy mówiącego. Mimo wysiłku, czuł że odpływa.
– No cóż, zrobiło się późno. Było mi bardzo miło poznać pana osobiście. Podziwiam pana od dawna. No i Danny tyle o panu mówi. Na mnie już czas. Nie sądzę, żebyśmy się jeszcze spotkali, mimo to powiem do widzenia.
Luke z trudem łapał oddech. Wydawało mu się, że rozpada się na poszczególne atomy, że ktoś łamie mu wszystkie kości i jednocześnie wbija w głowę rozpalone druty.
Drobna, wilgotna dłoń zacisnęła się na jego ramieniu.
– I proszę na siebie uważać panie Carven. Bardzo źle pan wygląda.
Luke powoli osuwał się w ciemność.


Dodano: 2006-10-31 17:21:15
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS