NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Na krawędzi cienia" (wyd. 2024)

Jordan, Robert; Sanderson , Brandon - "Pomruki burzy"

Ukazały się

King, Stephen - "Billy Summers"


 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

 He, Joan - "Uderz w struny"

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Gryffindor)

Linki

Salvatore, R. A. - "Przebudzenie Demona"
Wydawnictwo: Isa
Cykl: Salvatore, R. A. - "Wojny Demona"
Data wydania: 2000
ISBN: 83-87376-64-7
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 640
Tom cyklu: 1



Salvatore, R. A. - "Przebudzenie Demona" (rozdział 10)

ULEPIONY Z TWARDSZEJ GLINY

Elbryan podwinął swe bryczesy nad kolana - nie, żeby znoszone i podarte spodnie chciały pozostać w tym miejscu na długo! - i dotknął ciemnej wody palcem stopy.

Zimna. Zawsze była zimna. Chłopak nie wiedział nawet, dlaczego zadawał sobie trud sprawdzania temperatury każdego ranka, zanim się w niej zanurzył.

Skądś, w gęstych zaroślach z tyłu, doszło go wołanie - Pospiesz się z tym! - Słów tych nie wypowiedziano we wspólnym języku Honce-the-Bear, ale w śpiewnym, melodyjnym języku elfów, języku, który Elbryan już zaczynał rozumieć.

Elbryan obejrzał się gniewnie przez ramię w kierunku głosu, choć wiedział, że nie zobaczy żadnego z Touel`alfar. Przebywał w Andur`Blough Inninness trzy miesiące, patrzył, jak zima spada na ziemię poza elfią doliną i w kilku miejscach w tej zaczarowanej kotlinie. Elbryan nie wiedział dokładnie, gdzie znajdowało się Andur`Blough Inninness, ale podejrzewał, że gdzieś na północnych długościach geograficznych Corony, za granicą Honce-the-Bear z Dziczą. Według jego obliczeń, zimowe przesilenie minęło i wiedział, że Dundalis, czy raczej to, co pozostało z wioski, znajdowało się prawdopodobnie pod kilkoma stopami śniegu. Pamiętał dobrze trudy oraz przyjemności zimowego Dundalis, porywczy wiatr ciskający lodowe cząsteczki o ścianę chaty, sterty naleciałego śniegu, czasami tak głębokie, że on i ojciec musieli przedzierać się przez zaspę, żeby wydostać się na zewnątrz!

W Andur`Blough Inninness tak nie było. Jakaś magia, zapewne ten sam czar, który sprowadzał dzienną zasłonę mgły, czynił okres zimy o wiele cieplejszym i łagodniejszym. Północny kraniec doliny był pokryty śniegiem, ale tylko na kilka cali, a mały staw był tam porządnie zamarznięty - Elbryan widział raz grupkę elfów tańczących i bawiących się na lodzie. Ale wiele z bardziej wytrzymałych roślin zachowało swą letnią barwę, wiele kwiatów wciąż kwitło, a to pokryte trzcinami bagnisko, jedyne miejsce w całej dolinie, które Elbryan naprawdę znienawidził, nie zamarzło. Woda była zimna, ale nie bardziej niż pierwszego dnia, gdy kazano Elbryanowi do niego wejść, kiedy porą roku była wciąż jesień.
Chłopak wziął głęboki oddech i zanurzył jedną stopę, utrzymał tę pozycję przez chwilę, aż odrętwienie zniweczyło kłucie, a potem zamoczył drugą stopę. Podniósł swój kosz, zaklął, gdy jedna nogawka ześliznęła się do wody, a potem brodził przez trzciny. Przynajmniej chłodne błoto przeciskające się miedzy palcami stóp było przyjemne.

- Pospiesz się z tym! - nadeszło znowu spodziewane wołanie z zarośli i zostało kilkakrotnie powtórzone, czasami w elfickim, a czasami we wspólnym ludzkim języku, przez różne głosy z wielu stron. Chłopak wiedział, że elfy drażniły się z nim. Zawsze się naigrywały, zawsze narzekały, zawsze wytykały jego rozliczne niedociągnięcia.

Trzeba przyznać Elbryanowi, że nieźle się nauczył je ignorować.

Rozgarniając jedną kępę trzcin, chłopak znalazł swój pierwszy kamień w tym dniu, unoszący się nisko w wodzie. Wyłowił go i wrzucił do koszyka, a potem ruszył wzdłuż grupy prawie tuzina unoszących się kamieni. Rozpoznawał, które były zbyt wysoko w wodzie i przed wyjęciem zanurzał je bardziej, starając się nasycić gąbczaste skałki wodą. Gdy je wyciśnie, uzyskując aromatyczny płyn, elfy będą jak zawsze narzekać, że tak mało zebrał.

Była to jeszcze jedna część niezmiennego codziennego rytuału.

Wkrótce kosz był pełen, więc Elbryan zaciągnął go z powrotem na brzeg i wziął następny. I tak oto działo się przez większość poranka, przez większość poranków: chłopak kręcił się po zimnym bagnisku, zbierając dziesięć koszy mlecznych kamieni.

Była to ta łatwa część dnia Elbryana, bo potem musiał ciągnąć ciężkie kosze, jeden za drugim, prawie pół mili do zbiorczego koryta. Musiał być szybki, bo na tym etapie mógł stracić dużo cennego czasu i potem musiałby cierpieć prawie nieprzerwany strumień obelg od niewidocznych elfów. - Pięć mil obładowany, pięć mil pusty - jak opisał Belli`mar Juraviel tę część jego pracy. O ironio, obładowany etap każdej wyprawy zdawał się Elbryanowi najłatwiejszy, bo elfy często zastawiały na niego pułapki w drodze powrotnej do bagniska. Nie były to szczególnie paskudne pułapki, zaprojektowane bardziej, żeby zawstydzać, niż ranić. Tu wywracająca linka zaczepna, tam zamaskowany odcinek śliskiego błota na zakręcie. Najgorsze we wpadnięciu w jedną z takich pułapek był śmiech słyszany, kiedy starał się wyplątać z tego, co go pochwyciło - z kolczastego krzewu czy tych jedwabistych elfich nici, które, jak szybko przekonał się Elbryan, mogły być tak lepkie i czepliwe jak pajęczyna.

Kiedy powracał nad bagnisko, żeby zabrać dziesiąty załadowany koszyk, otrzymywał nagrodę za wysiłek tego ranka. Codziennie jadł tam swój południowy posiłek - choć zwykle było już dobrze popołudniu, gdy Elbryan miał szansę go skosztować. Elfy zastawiały wielki stół, parujący gulasz i dziczyznę, czasami pieczone ptactwo i gorącą herbatę, rozgrzewającą chłopaka od jego zziębłych stóp do głowy. Zawsze przygotowywały gorący posiłek i wkrótce Elbryan zrozumiał dlaczego. Elfy wykładały jedzenie dokładnie o tej samej porze każdego dnia, ale jeśli nie był dość szybki, słyszał "tolque ne`pesil siq`el palouviel" czy też "para zniknie z twego gulaszu", tak strofowała go często pewna szczególnie paskudna elfka, złudnie delikatna panna zwana Tuntun.

Więc Elbryan biegł, potykając się ze swym dziewiątym koszem, wiedząc, że każdy kamień, który upuści na ziemię, będzie bezużyteczny tego dnia. Wreszcie, ostrożnie położywszy kosz przy korycie, chłopak pognał pół mili z powrotem do bagniska. Na początku jadł codziennie zimny lunch, ale powoli, gdy zapoznał się lepiej z terenem, a jego nogi stały się silniejsze, gdy nauczył się rozpoznawać, a zatem unikać wielu diabelskich elfich pułapek, dojrzał do ciepłego jedzenia.

Elbryan postanowił, że tego dnia herbata poparzy mu język!

Położył dziewiąty kosz przy korycie, dokładnie zgodnie z harmonogramem, wziął jeden głęboki oddech, oczyszczając myśli i przypominając sobie ostatnie rozstawienie elfiego toru przeszkód. Był to dopiero trzeci raz w ciągu tych wszystkich tygodni, kiedy lunch nie został jeszcze wystawiony, a Elbryan zabrał już dziewiąty kosz. Przy tych pierwszych dwóch okazjach, ożywiony nadzieją chłopak padł ofiarą bardziej wymyślnych elfich pułapek. - Nie tym razem - stwierdził cicho ze zdecydowaniem i rozpoczął swój bieg.

Na jednym ostrym zakręcie zauważył błoto. Nie zwalniając Elbryan dał susa na kamień na skraju szlaku i zeskoczył z niego, lądując poza śliskim terenem. A potem przy pomocy padającego ukośnie promienia słońca, zaglądającego przez prześwit w pokrytych liśćmi gałęziach, dostrzegł serię niemalże przezroczystych linek zaczepnych, rozpiętych na wysokości od kostek do kolan, linek blokujących jeden z długich, prostych etapów szlaku. Elbryan rozważał skręcenie ze szlaku, przedarcie się przez zarośla, a potem zwolnił myśląc, iż powinien po prostu przejść przez tę wyraźną pułapkę.
- Nie dziś - mruknął Elbryan, opuścił głowę i pobiegł dalej z pełną szybkością. Prędko odnalazł punkt skupienia wzroku, ustawiając spojrzenie jeden krok przed sobą i przeszedł przez ten obszar stawiając wysokie kroki, podnosząc stopy nad każdą linką zaczepną.

Towarzyszył mu śmiech, gdy tak pędził, i Elbryan wyczuł w nim pewną dozę podziwu.

W ciągu paru minut miał w zasięgu wzroku ostatni odcinek ścieżki i swój cel - bagnisko, kosz, posiłek. Tutaj obydwie strony szlaku wysadzane były wysokimi kamieniami, niemalże uniemożliwiając zejście ze ścieżki, chyba że Elbryan poszedłby okrężną drogą, zagłębiając się mocno w poszycie.

Zwolnił prawie do tempa spacerowego, optując za ostrożnością i rozumiejąc, że te dodatkowe kilka sekund nie wpłynie na jakość jego posiłku.

Wykopali jamę - jak udało im się to tak szybko? - i sprytnie przykryli ją warstwą ziemi i opadłych liści, wspartych na kracie ze splecionych patyków. Pomimo pojawienia się jamy, ścieżka wydawała się prawie dokładnie taka sama, jak była przy jego poprzednich powrotach.

Prawie dokładnie.

Elbryan przykucnął i poruszył nogami, myśląc o przebiegnięciu kilku kroków i przeskoczeniu pułapki. Jednak zatrzymał się, uchwyciwszy w bryzie dźwięk cichego chichotu.

Uśmiech wypełzł na twarz Elbryana. Pokiwał palcem w kierunku zarośli. - Nieźle - pogratulował, a potem przesunął się na skraj widocznej jamy i odciągnął na bok udawaną kratę.

Odkrył, iż prawdziwa jama znajdowała się kilka stóp za widoczną jamą. Przeskoczyłby bezpiecznie nad sztuczną, żeby spaść ciężko w prawdziwą.

Teraz przyszła kolej Elbryana, żeby się roześmiać, gdy ocenił rozmiary prawdziwej pułapki, a potem z łatwością ją przeskoczył, co otworzyło przed nim ostatnie kilka stóp ścieżki, ten ostatni odcinek drogi do pożywienia.

- Nie tym razem! - krzyknął głośno, a z krzaków nie dobiegł w odpowiedzi żaden śmiech, żaden dźwięk. - Ne leque towithel! - powtórzył w elfickim.

Elbryan powoli minął ostatnie drzewo, wreszcie na miejscu, tak przynajmniej myślał.

Coś przeleciało koło niego ze świstem, tuż pod brodą. Usłyszał łupnięcie z boku i obrócił się, żeby zobaczyć jedną z tych drobnych elfich strzałek do połowy zagłębioną w drzewie. Drugi grot świsnął za nim, obracając go z nagła, i dopiero wtedy Elbryan dostrzegł srebrnawą nitkę ciągnącą się za strzałą i zrozumiał, co się dzieje.

Nadleciała trzecia i czwarta, wszystkie niebezpiecznie blisko.

- To niesprawiedliwe! - krzyknął chłopak starając się poruszyć, odkrywszy, że lepkie pasma już go chwytały. Bezradnie spojrzał na zarośla, na parujący gulasz, jedynie kilka kroków od niego.

Więcej strzał przeleciało ze świstem obok, każda ciągnąca nić, każda zaciskająca sieć wokół Elbryana, trzymając go z dala od jego posiłku.

- Niesprawiedliwe! - krzyknął powtórnie, rozdzierając pasemka. Udało mu się zerwać kilka - kilka strzał odpadło od drzewa, inne pasemka uwolniły się z piór strzał - ale to pomogło tylko trochę, gdyż luźne już teraz nitki przyczepiały się do ubrania chłopaka, oplątując go jeszcze bardziej.

Kolejna strzała przeleciała obok i drasnęła przedramię Elbryana, gdy ten się szarpał. Jego protest zabrzmiał jak warknięcie, słowa skradzione przez piekący ból, gdy przestał się szamotać i chwycił się za ramię.

- Tchórze! - wrzasnął w zupełnej frustracji. - Gobliny! Tylko tchórz strzelałby z gałęzi. Tylko tchórz w rodzaju goblina zaatakowałby kogoś, kto nie ma żadnej broni, którą mógłby odpowiedzieć na atak!

Następna strzała przeorała mu boleśnie kark, rysując linię świeżej krwi.

- Dosyć! - doszedł z zarośli surowy głos, głos, który Elbryan rozpoznał - i ucieszył się, że go słyszy.

Protesty, śmiechy, kpiny nadeszły w odpowiedzi z wielu różnych miejsc.

- Dosyć Tuntun! - domagał się ponownie Belli`mar Juraviel i elf wyłonił się z zarośli, kierując się ku Elbryanowi. Tuntun z łukiem w ręku wyszła po drugiej stronie i podążyła szybko śladem Juraviela.

- Uspokój się mój przyjacielu - poprosił Juraviel biednego Elbryana, gdy chłopak rzucał się naokoło, tylko się bardziej zaplątując. - Nitki nie puszczą, dopóki Tuntun im nie rozkaże. - Juraviel odwrócił się wtedy i spojrzał gniewnie na elfkę, a ta westchnęła z rezygnacją i zamruczała coś pod nosem.

Niemalże natychmiast pasemka zaczęły opadać z Elbryana, oprócz tych nadal napiętych pomiędzy drzewem a zaroślami, gdzie przymocowała je Tuntun, i tych, które młodzieniec bezpowrotnie poskręcał i omotał wokół swych kończyn. Wreszcie z pomocą Juraviela Elbryan się uwolnił i natychmiast rzucił się ku Tuntun z oczami błyszczącymi z nienawiści.

Elfka spojrzała na niego spokojnie uśmiechając się, była zupełnie odprężona.

- Zapracowałem na ten posiłek! - burzył się chłopak.

- Więc idź i zjedz go! - odparła Tuntun, a szydercze śmiechy dobiegły Elbryana z każdego krzaka. - Nie musisz się martwić, że poparzy ci język.
- Elbryan - ostrzegł Juraviel, gdy zobaczył, jak chłopak zaciska pięści po bokach. Tuntun uniosła dłoń ku swemu elfiemu towarzyszowi, milcząco prosząc Juraviela, żeby pozwolił jej zająć się tą sytuacją. Juraviel wiedział, co się szykowało i choć mu się to nie podobało, uważał bowiem, że zbyt na to za wcześnie w szkoleniu chłopaka, w pewnym stopniu zgadzał się, że może lekcja była potrzebna.

- Tak bardzo chcesz mnie uderzyć - zachichotała Tuntun.

W Elbryanie się gotowało, ale nie mógł z czystym sumieniem walnąć tej maleńkiej istoty o połowie jego wagi, jeśli nawet tyle, a poza tym dziewczyny!

Tuntun podniosła szybko łuk, szybciej niż Elbryan mógł to prześledzić, i wypuściła strzałę w dół ścieżki. Ta uderzyła w miskę z gulaszem, przewracając ją i marnując posiłek. - Nie dostaniesz dzisiaj nic więcej! - stwierdziła surowo Tuntun.

W tym momencie kostki na obu dłoniach Elbryana zbielały, a mięśnie szczęki napięły się. Zaczął się odwracać myśląc, że musi zachować kontrolę, puścić mimochodem wszystkie obelgi, ale zanim był w połowie obrotu, Tuntun trzasnęła go łukiem w tył głowy.

Elbryan wypuścił szerokim łukiem lewy sierpowy, odwracając się ku elfce. Chybił żałośnie, a Tuntun schyliła się przed łatwym do przewidzenia ciosem, częstując go kopniakiem pod każdym z kolan.

Elbryan potknął się i wyprostował. Tuntun odrzuciła łuk na bok, wystawiła obie puste ręce i skinęła na Elbryana, żeby kontynuował.

Chłopak się zatrzymał. Las naokoło był cichy, zupełnie cichy, a Juraviel nie wykonał żadnego ruchu ani nie dał wskazówki, jak Elbryan powinien dalej postąpić.

Uświadomił sobie, że był to jego wybór i przykucnął nisko z rękami rozstawionymi szeroko, odnajdując równowagę, balansując na palcach stóp. Czekał i poczekał jeszcze trochę, aż Tuntun się odprężyła i wtedy skoczył jak polujący kot.

Złapał powietrze, nic więcej, i nie zdawał sobie sprawy, że elfki nie ma przed nim, zanim nie usłyszał trzepoczących za sobą skrzydeł i nie poczuł serii ostrych ciosów w tył głowy.

Okręcił się, ale Tuntun obróciła się wraz z nim, pozostając z tyłu i odbębniając prawdziwy werbel na jego plecach. Wściekły Elbryan wreszcie rzucił się w bok, uzyskując jakąś odległość między sobą a nieuchwytnym przeciwnikiem.

- Krew Mathera - stwierdziła sarkastycznie Tuntun. - Walczy jak każdy ociężały człowiek!

Juraviel chciał odpowiedzieć, że Mather walczył dokładnie w ten sam sposób w pierwszych latach swego szkolenia, ale dał sobie spokój. Niech Tuntun się zabawi tego dnia, zdecydował elf. To uczyni jego zwycięstwo jeszcze słodszym, kiedy Elbryan wreszcie się wykaże.

Jakby na znak Elbryan powrócił, odmierzając tym razem kroki, nie zdejmując oczu z tańczącego elfa. Tuntun była znowu na ziemi, kiwając się powoli, machając przed sobą rękami.

Elbryan dostrzegł lukę i wypuścił kombinację - wyrzut z lewej ręki, krok i cios z prawej. Zamierzał cofnąć lewy wyrzut, który chybił, tak aby mógł przekoziołkować na plecach i przyłożyć jakiś ciężar do prawego. Zamierzał zrobić wiele rzeczy, po kombinacji zaatakować ramieniem lub posłać następne szybkie raz-dwa, jeśli nadarzy się okazja. Jak tylko wysunął lewe ramię, a pięść przeleciała tak złudnie blisko kiwającej się głowy Tuntun, dowiedział się jednak, że jego moment kontroli nad sytuacją minął.

Tuntun obróciła się wraz z ciosem, jej głowa zniknęła odchylona ku prawej Elbryana, prawa ręka złapała nadgarstek chłopaka i odepchnęła go, a lewa powróciła, chwytając zewnętrzną stronę jego łokcia, dociskając go do ciała.

Gdy ramię Elbryana się zaklinowało, zanim mógł się nawet włączyć i skontratakować, Tuntun skręciła swój prawy nadgarstek w bok i ku dołowi.

Elbryan nie miał wyjścia tylko iść w jej ślady, uciekając krok w lewo, zanim nie zwalił się ciężko na ziemię, wpadając na pobliski krzak. Trzeba mu przyznać, że nie walczył z toczeniem się ani nie próbował złagodzić upadku. Przekoziołkował i wylądował na ziemi, gramoląc się ku nogom Tuntun.

Elfka wyprostowała się i zesztywniała, pochyliła się nad głową i ramionami szykującego się do skoku chłopaka.

Siła Tuntun zaskoczyła Elbryana, bo nie mógł złamać postawy elfki, a potem był jeszcze bardziej zdumiony, gdy Tuntun złączyła razem dłonie i spuściła je mocno na wrażliwy punkt tuż pod prawą łopatką Elbryana.

Chłopak poczuł, jak siła opuszcza tę stronę jego ciała. Zatoczył się znowu, ledwie świadomy, że jego chwyt trzymający elfkę został złamany. Zauważył elfi podskok, usłyszał jak trzepoczą skrzydła. Podniósł się szybko na kolana, zdając sobie sprawę, że jest wystawiony na atak. Usłyszał szyderczy śmiech, a potem poczuł eksplozję, gdy Tuntun częściowo się odwracając i lądując z łatwością na jednej nodze dokładnie pomiędzy kostkami chłopaka, drugą posłała kopniaka ku górze pomiędzy uda Elbryana, żeby uderzyć go dokładnie w krocze.

Chłopak zwalił się ciężko na ziemię, ściskając się i jęcząc, z nagła słaby i odczuwający mdłości.

- Tuntun! - usłyszał jak protestuje Juraviel i zdawało mu się, jakby głos elfa dochodził z oddali.
- Walczy jak człowiek - odparła ze złością Tuntun.

- Ależ on jest człowiekiem - przypomniał jej Juraviel.

- Tym większy powód, żeby mu mocno dokopać. - Śmiech dobiegający z lasu był dla Elbryana bolesny, przynajmniej tak jak jego zranione krocze. Pozostał na ziemi przez długi czas, z zamkniętymi oczami, zwinięty w pozycji płodowej.

Wreszcie otworzył oczy i przetoczył się, aby odnaleźć Juraviela stojącego samotnie koło niego. Elf podał mu dłoń, ale Elbryan z uporem odmówił, z trudem chwiejnie stając na nogach.

- Ścierp docinki mój młody przyjacielu - rzekł Juraviel. - Nie są bezpodstawne.

- Liż krwawy beret - przeklął Elbryan, popularna obelga między ludźmi, ale odnosząca się do powrie. Elbryan ledwie wiedział, czym jest krwawy beret, więc nie pojął znaczenia swego własnego przekleństwa. Ale pojął je Juraviel, gdyż elf walczył z zaciekłymi, złymi powrie wielokrotnie w ciągu wieków. Rozumiejąc, jak wielkie było cierpienie i zawstydzenie chłopaka, Juraviel wspaniałomyślnie puścił w niepamięć tę obelgę.

Elbryan przeszedł krętą ścieżką do jedzenia i z uporem uratował, co się dało. Po czym podniósł ostatni kosz i ruszył z powrotem pół mili do koryta.

Juraviel w milczeniu podążył za nim. Chciał wykorzystać jak najlepiej bolesną lekcję Tuntun, ale nie był pewien, czy Elbryan był w ogóle w nastroju, żeby się uczyć.

Kilkakrotnie, gdy szedł, dobiegały Elbryana chichoty. Ignorował je, nawet ich nie słyszał, zatracony w rozczulaniu się nad samym sobą, trawiony pełną frustracji wściekłością. Czuł się tak samotny i wyizolowany, czuł, że wyszedłby na tym lepiej, gdyby te podłe elfy nie przyszły i nie uratowały go przed fomorianinem.

Powróciwszy do koryta, Elbryan zaczął swą trudniejszą pracę. Podniósł jeden z nasączonych kamieni i ścisnął go z całych sił nad korytem. Gdy porowata skała była znowu lekka, a aromatyczna woda bagienna pozyskana, Elbryan odrzucał ją obok kosza i podnosił następną. Zanim jeszcze skończył z pierwszym koszem, ramiona już bolały go od wysiłku.

Juraviel przeszedł do koryta obok Elbryana i zanurzył w nim złożone dłonie. Przez chwilę wpatrywał się w wodę, przyglądając się jej barwie, a potem powąchał delikatny bukiet. Kombinacja bagiennej wody i mlecznych kamieni, jak nazywały je elfy, wytwarzała jeden z najsłodszych soków na całej Coronie. Z tego surowego produktu elfy robiły swe odurzające wino, Questel ni`touel, ale znane szerokiemu światu po prostu jako bagnówka. Ta konotacja nazwy z bagniskiem zwykle pozostawała nie zauważana przez ludzi, którzy sądzili, że nazwa jest zwykłym odniesieniem do stanu ich umysłu po zaledwie kilku haustach mocnego napoju. Nie, żeby wielu ludzi smakowało tego eliksiru, gdyż elfy nie zajmowały się otwarcie sprzedażą soku. Ich kontakty w rozległym ludzkim świecie były dyskretne i nieliczne, ale elfy handlowały na tyle, aby mogły sprowadzać do doliny pożądane przedmioty, głównie ciekawostki i próbki pieśni tych nielicznych ludzkich bardów, którzy im się podobali.

- Dobry zbiór dzisiaj - skomentował Juraviel, mając nadzieję wyciągnąć chłopaka z jego fatalnego nastroju.

Elbryan chrząknął, ale nie odpowiedział. Wziął następny kamień, podniósł go wysoko ponad korytem i ścisnął z całej mocy, mając nadzieję rozchlapać soki tak, żeby pomoczyć Juraviela.

Elf był na to zbyt szybki i czujny.

Juraviel pokiwał głową nad zdumiewającym efektem, zauważając, jak chłopak urósł w siłę już po kilku krótkich tygodniach. Pomyślał wtedy, żeby zostawić Elbryana, ale zdecydował się spróbować ostatni raz uspokoić chłopaka, nadać pozytywne znaczenie tej zawstydzającej i bolesnej lekcji. - Dobrze, że jest w tobie taki duch - stwierdził Juraviel - i jeszcze lepiej, że trzymasz go pod taką kontrolą.

- Nie nazbyt krótka ta smycz - odparł Elbryan, wyburkując każde słowo. Aby podkreślić swą rację, Elbryan podniósł kolejny kamień, ale zamiast trzymać go nad korytem, cisnął nim w pobliskie zarośla, jako ostateczny akt buntu. Nawet jeśli poszedłby i przyniósł go, ciecz w kamieniu została skażona i do niczego się nie nadawała.

Juraviel przez dłuższą chwilę wpatrywał się z powagą w miejsce, gdzie potoczył się kamień. Starał się spojrzeć na sprawy oczami Elbryana, starał się wczuć w jego frustrację, starał się pamiętać o straszliwej tragedii, jaką przeżył ten młodzik w minionej porze roku.

Nic to nie dało. Cokolwiek wydarzyło się dziś, w dniach i tygodniach przedtem, to uparte zachowanie mogło prowadzić jedynie do nieszczęścia. Juraviel zwrócił się przeciwko Elbryanowi błyskawicznie i znienacka, a skrzydła uniosły elfa w krótkim skoku. Jedną ręką złapał Elbryana z tyłu za włosy, a drugą ujął za brodę i choć Elbryan, przynajmniej tak silny jak elf, podniósł ramiona w obronie, to gdy Juraviel obrócił ramiona, odwracając głowę Elbryana, chłopak nie miał szansy na opór. Juraviel wykorzystał w pełni swą przewagę, wytrącił Elbryana z równowagi i dalej przekręcał chłopaka, pochylając go nad korytem. Całkiem sporo soku może się zmarnować, ale Juraviel ocenił, że ta strata może być tego warta.
Zanurzył głowę Elbryana w ciecz, wyciągnął go, parskającego, a potem znów podtopił. Za trzecim razem potrzymał chłopaka przez zdawałoby się całe minuty, a kiedy wyciągnął Elbryana na powierzchnię i w końcu go puścił, zszokowany chłopak upadł na ziemię, walcząc rozpaczliwie o oddech.

- Jestem twoim przyjacielem - rzekł surowo Belli`mar Juraviel. - Ale żebyśmy obydwaj dobrze zrozumieli sytuację z właściwej perspektywy. Jesteś n`Touel`alfar, nie z naszego ludu. Zostałeś sprowadzony do Andur`Blough Inninness, aby wyszkolono cię na strażnika. To jest faktem, to się zaczęło i nie ma odwrotu. Jeśli zawiedziesz, jeśli nie okażesz się godny elfiej przyjaźni, nie można cię będzie wypuścić w świat z wiedzą, jaką uzyskałeś o naszym domu i naszym życiu.

Jeszcze zanim Elbryan zaczął protestować, przerażony myślą o zostaniu więźniem, Juraviel zakończył ponuro - Ani też pozwolić ci zostać.

Myśli Elbryana skupiły się na tym braku logiki. Nie mógł odejść i nie mógł zostać. Jak to możliwe?

Chłopakowi opadła szczęka, gdy uświadomił sobie jedyną pozostałą możliwość, gdy pomyślał, iż Tuntun bez wahania dokona jego egzekucji, jeśli Juraviel by nie chciał.

Spokorniały, nie odezwał się słowem, ale zabrał się zaraz do pracy, gdy Juraviel go zostawił.

Tej nocy Elbryan siedział na nagim pagórku, który uznał za swój, pod rozgwieżdżonym baldachimem, sam na sam z własnymi myślami. Obrazy, wspomnienia z dawnego życia, kilka tygodni, które czasem zdawały się jak kilka minut, a innym razem jak kilka wieków, przelatywały na krawędzi jego świadomości. Starał się skoncentrować na teraźniejszości, na zwykłym pięknie rozgwieżdżonego nieba, czy na przyszłości, pytaniach o nieskończoność, o wieczność. Jednak prowadziło to Elbryana do myśli o śmiertelności, a zatem do niedawnego losu jego rodziny i przyjaciół.

Uczucia Elbryana dotyczące elfów tonęły w emocjonalnej gmatwaninie. Nie rozumiał tych istot, tak radosnych i pełnych niemalże dziecięcego ducha w jednej chwili, a tak śmiercionośnych i surowych w następnej. Nawet Juraviel! Elbryan uważał Juraviela za przyjaciela i może Juraviel nim był, na swój nieczłowieczy sposób, ale okrucieństwo i łatwość, z jaką Juraviel zanurzył chłopaka pod wodę w korycie, były zdumiewające i przerażające. Elbryan zawsze uważał się po trosze za wojownika. W końcu zabijał gobliny, choć jego ciało nie osiągnęło jeszcze dojrzałości. A jednak w porównaniu z szybkością i zwinnością elfów, płynnością ich ruchów, doskonałą równowagą zastępującą niedostatki ciężaru i siły, Elbryan naprawdę czuł się nowicjuszem. Juraviel, lżejszy i mniejszy, położył go ze zdumiewającą łatwością, prostym ruchem, na który Elbryan nie znalazł kontry.

I oto był tutaj w krainie czarownej i przerażającej, dzieląc las z tymi istotami, których nie mógł zrozumieć i nie mógł pokonać. Siedząc na tym pagórku, tej nocy Elbryan poczuł się, jakby był sam jeden we wszechświecie, jakby wszystko naokoło niego - świat i elfy, gobliny, które zaatakowały Dundalis, i ludzie, których znał w wiosce - byli jedynie snem, jego snem. Elbryan uświadomił sobie arogancję tego stwierdzenia, niemalże grzeszną dumę, ale był tak bardzo poza kontrolą, tak nic nieznaczący, tak bezbronny, że cierpiał wyrzuty sumienia jedynie z powodu wrażliwości.

Na tym pagórku, pod tym niebem, Elbryan ośmielił się odgrywać Boga i ta gra emocji pozwoliła mu wreszcie zasnąć w spokoju i obudzić się z postanowieniem, aby to dalej ciągnąć, z zaciętą pewnością, że dzisiaj, tego dnia zje gorący gulasz na drugie śniadanie. Zebrał swe kosze i pobiegł nad bagno.

A kiedy prześliznął się z powrotem obok dziesiątego i ostatniego kosza, zobaczył parę unoszącą się znad jego herbaty.

Była to trudna, wyczerpująca praca, powtarzana codziennie, bez końca. Ale miała swoje dobre strony. Gdy tygodnie przechodziły w miesiące, stały się rokiem, a potem dwoma, w Elbryanie ledwo dawało się rozpoznać tego niskiego i chudego jak tyka chłopaka, którego kiedyś pobiła Jilseponie. Jego nogi zrobiły się mocne i zwinne od noszenia ładunków i unikania pułapek. Klatka piersiowa i barki stały się szerokie i grube, a ramiona, zwłaszcza przedramiona, pęczniały od twardych jak żelazo mięśni.

W młodym wieku, szesnastu lat, Elbryan Wyndon był silniejszy niż niegdyś Olwan.

A Olwan był najsilniejszym mężczyzną w Dundalis.


Dodano: 2006-09-22 13:43:40
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS