NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Robinson, Kim Stanley - "Czerwony Mars" (Wymiary)

McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Ukazały się

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)


 Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

 Kingfisher, T. - "Cierń"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

Linki

Salvatore, R. A. - "Przebudzenie Demona"
Wydawnictwo: Isa
Cykl: Salvatore, R. A. - "Wojny Demona"
Data wydania: 2000
ISBN: 83-87376-64-7
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 640
Tom cyklu: 1



Salvatore, R. A. - "Przebudzenie Demona" (rozdział 3)

DŁUGI POCAŁUNEK
W Dundalis szybko się uspokoiło. Gdy kolejne dni po powrocie patrolu przeszły w tydzień bez żadnych wypadków, a potem i w drugi, myśli o zabitym goblinie ustąpiły bardziej realnemu zagrożeniu, związanemu z nadejściem zimy. Było wiele do zrobienia: ostatnie zbiory, przygotowanie mięsa, łatanie dziur w chatach i czyszczenie kominów. Z każdym mijającym dniem niebezpieczeństwo ze strony goblinów zdawało się coraz bardziej oddalać. Z każdym mijającym dniem coraz mniej mężczyzn i kobiet wyruszało z miasteczka na patrol.

Elbryan i jego przyjaciele, niektórzy nawet sześcio czy siedmioletni, dostrzegli otwierającą się przed nimi szansę. Dla dorosłych widmo goblinów niosło ze sobą trzeźwiącą ostrożność, a następnie kłopotliwe odwrócenie uwagi. Dla młodszych mieszkańców wioski, których wyobraźnia była znacznie żywsza, a potrzeba przygody nie została jeszcze przygaszona żadną prawdziwą stratą, myśl o napadzie goblinów oznaczała coś podniecającego, wezwanie do broni, czas bohaterów. Elbryan z przyjaciółmi zaoferowali się, że będą chodzić na patrole już od pierwszego dnia po powrocie myśliwych. Każdego ranka zwracali się do wioskowych przywódców i każdego ranka odmawiano im grzecznie i szybko znajdowano zatrudnienie przy jakimś zwyczajnym zajęciu. Nawet Elbryan, który miał tego lata wejść do królestwa dorosłych, spędził niemalże cały poprzedni tydzień z głową w brudnym kominie.

Ale młodzieniec zachował wiarę i przekazał swoje nadzieje dalej. Wiedział, że dorośli robili się znużeni patrolami i rosła ich pewność, że incydent z goblinami był przypadkowy - ot, pojedyncze, nieszczęśliwe spotkanie - i że te przegnane stworzenia nie powrócą na miejsce walki, a co dopiero spróbują podążać za ludźmi z powrotem do odległej o jakieś trzydzieści mil wioski.

Teraz, po dwóch spokojnych tygodniach bez następnych spotkań, a jedynie z kilkoma zwariowanymi plotkami, potraktowanymi z lekceważeniem nawet przez najbardziej ostrożnych mieszkańców Dundalis, Elbryan zauważył zmniejszanie się oporu w głosie ojca. Nie był zaskoczony tego ranka, gdy Olwan zamiast potrząsnąć głową, schylił się i naszkicował na ziemi pobieżną mapę okolicy, wyjaśniając synowi, gdzie on i jego przyjaciele powinni zająć pozycje.

Elbyran był jednak zaskoczony i to przyjemnie, kiedy Olwan wręczył mu rodzinny miecz, krótką, grubą klingę o dwóch stopach długości. Nie była to broń robiąca wrażenie - na ostrzu widoczne były liczne szczerby i więcej niż odrobina rdzy, ale był to jeden z niewielu prawdziwych mieczy w wiosce. - Upewnij się, czy każdy w waszej grupie jest dobrze uzbrojony - powiedział z powagą Olwan. - I sprawdź, czy każdy zna możliwości i zagrożenia, jakie niesie jego broń.

Olwan wiedział, jakie miało to znaczenie dla syna i gdyby się uśmiechnął lub zdradził z tym, że patrole nie były już dłużej tak naprawdę potrzebne, zabrałby coś Elbryanowi, tę dozę znaczenia, jaką młodzieniec tak rozpaczliwie pragnął poczuć.

- Czy sądzisz, że to roztropne pozwalać dzieciom chodzić z bronią? - spytał Olwana Shane McMichael, podchodząc do potężnego mężczyzny, jak tylko Elbryan odbiegł. - I w ogóle pozwolić im iść?

Olwan żachnął się i wzruszył swymi muskularnymi ramionami. - Mężczyźni i kobiety są nam potrzebni - odparł - a poza tym jest jeszcze drugi patrol w dolinie, na najbardziej prawdopodobnym szlaku, jaki wybiorą nasi wrogowie, jeśli w ogóle nadejdą. - Olwan zaśmiał się jeszcze raz, śmiechem zrodzonym z bezsilności, zaskakującym McMichaela, który zawsze znał Olwana jako najbardziej opanowanego i pewnego siebie człowieka w całej wiosce.

- Poza tym - ciągnął Olwan - jeśli gobliny czy fomorianie znajdą się wystarczająco blisko Dundalis, żeby mój syn i jego przyjaciele ich zobaczyli, będą w równie dobrej sytuacji w lesie, jak w wiosce.

Shane McMichael nie spierał się już, choć ciężar tych słów coraz mocniej ciążył mu na ramionach. Jako że w Honce-the-Bear od lat panował pokój, a gobliny i złe olbrzymy znikały z ludzkich myśli, stając się niczym więcej jak opowieściami przy ognisku. Dundalis nie zbudowano dla obrony. Wioska nie była nawet otoczona palisadą, jak miało to miejsce w przypadku wcześniejszych osad w pobliżu Dziczy, a ludność nie była dobrze uzbrojona. Dwunastoosobowa grupa myśliwych niosła ze sobą więcej niż połowę całej prawdziwej broni należącej do stu mieszkańców Dundalis. Shane McMichael wiedział, że Olwan ma rację i wzdrygnął się na samą myśl. Jeśli gobliny zbliżą się wystarczająco, aby Elbryan i pozostali je zauważyli, to cała wioska będzie w niebezpieczeństwie.

Olwan zaczął się oddalać, a McMichael uspokoił się i podążył za nim. Naprawdę nie sądził, że nadejdą jakiekolwiek gobliny. Nikt w wiosce oprócz pesymistycznego starego Brody`ego Gentle nie wspominał o takim mrocznym nieszczęściu.
Patrole zaczęły się tego samego dnia, z dwudziestoma pięcioma dzieciakami, obchodzącymi krawędź ukształtowanej jak misa doliny mieszczącej Dundalis. Istniał jeszcze jeden patrol, garstka starszych nastolatków, wypuszczających się dalej, ku północnemu wschodowi. Każdy z tej grupy skinieniem głowy pozdrawiał z szacunkiem swoich młodszych odpowiedników, mijając ich na skraju doliny. Niektórzy stwierdzali, iż patrole Elbryana będą służyły jako istotny łącznik z wioską. Po tej wymianie grzeczności nawet przemijanie bez żadnych wydarzeń nie kończących się godzin nie mogło stłumić podniecenia dzieciaków. Tym razem nie pominięto Elbryana i jego przyjaciół, nie potraktowano ich jedynie jak dzieci.

Z każdym przemijającym dniem, gdy pogoda stawała się trochę gorsza, a wiatr przeszedł w bardziej północny, dwudziestka piątka dzieciaków z grupy Elbryana udoskonalała patrolową rutynę. Elbryan podzielił ich na cztery drużyny pięcioosobowe i jedną trzyosobową, mającą poruszać się od grupy do grupy, zbierając wiadomości. On i Pony służyli im wszystkim za punkt kontaktowy, zajmując pozycję wzdłuż najwyższej grani, dokładnie na północ od Dundalis, z widokiem na dolinę wiecznie zielonych drzew i mchu karibu. Z początku było trochę narzekań na to rozwiązanie, zwłaszcza ze strony starszych chłopców, uważających, że to oni powinni służyć jako przyboczni Elbryana. Niektórzy posunęli się nawet do naśmiewania się z Elbryana i jego rosnącego związku z Pony, zachęcając go do przejażdżki na kucyku i temu podobnych świństw.

Elbryan nie zwracał na to uwagi, z wyjątkiem zniewag skierowanych do Pony, które - o czym poinformował naigrywających się - ściągną na nich poważny i bolesny odwet. Nie przejmował się jednak ich prześmiewkami, wreszcie przyznawszy, sam przed sobą i otwarcie, że Pony była jego najlepszym i najbardziej zaufanym przyjacielem.

- Pozwól dzieciom na odrobinę zabawy - szepnął do Pony stojący na progu męskości Elbryan, kiedy grupa się rozdzieliła.

Gdy nie patrzył w jej stronę, gdy się od niej odsunął, żeby postawić osłonę z zeschłego drewna, Pony przyjrzała mu się ze zrozumieniem i ciepły uśmiech rozświetlił jej twarz.


* * *

Jeszcze coś obserwowało młodzieńca z konara jednej z gęstszych sosen na grani. Poruszało się zwinnie z gałęzi na gałąź, przeskakując na sąsiednie drzewa bez najmniejszego szmeru. Podążało jak cień za każdym ruchem Elbryana, przyglądając się bacznie młodemu przywódcy.

Dla Pony i Elbryana, choć bardzo czujnych, istota ta była niewidzialna i niezauważalna. Nawet gdyby patrzyli uważnie w kierunku istoty, jej ruchy były płynne i wdzięczne, zawsze pod przykryciem gałęzi sosny, tak że uznaliby kołysanie się konarów za nic więcej niż ruch wiatru czy może szarej wiewiórki.


* * *

Kolejny tydzień przeszedł bez żadnych wydarzeń. Przygotowania do zimy w wiosce szły pełną parą. Na grani i w dolinie poniżej głównym wrogiem stała się nuda. Elbryan stracił sześć osób ze swojego patrolu na początku tego drugiego tygodnia. Młodzi wyjaśniali, że rodzice potrzebowali ich w domu i nie pozwalali im przychodzić. Nie uszło uwagi Elbryana, że każdy z tych "żołnierzy" zdawał się być wdzięczny za zwolnienie z nudnych patroli.

Elbryan jednak kontynuował sumiennie swoją pracę, reorganizując marszrutę tak, by objąć większy obszar, ponieważ grupa stopniała do trzech pięcioosobowych drużyn i kilku posłańców.

- Jutro stracimy Shamusa - powiedziała Pony, gdy siedzieli obok siebie w zagłębieniu na wysokiej grani, osłonięci od chłodnego wiatru przez parę dużych sosen. Dzień był już późny, szare chmury napływały, aby skryć popołudniowe słońce. - Mama Shamusa powiedziała mi tego ranka, że to będzie jego ostatni dzień na patrolu.

Elbryan dźgnął ziemię czubkiem miecza. - Zatem jego grupa patrolowa spadnie do czterech - stwierdził rzeczowo.

Pony rozpoznała frustrację w głosie chłopaka, choć bardzo się starał, żeby ją ukryć. Elbryan przyglądał się, jak jego pierwsze dowództwo się rozpada, "żołnierze" są zabierani, żeby pomagać w łataniu dachów czy podpieraniu obory. Pony współczuła młodzieńcowi, ale logicznie rzecz biorąc, to był najlepszy scenariusz, o jakim mogli marzyć.

- Odwołują ich do domów, bo żaden wróg nie nadszedł - przypomniała mu delikatnie. - Lepsze to niż żeby twój patrol naprawdę okazał się potrzebny.

Elbryan spojrzał na nią, a w jego zwykle lśniących oczach pokazał się lekki błysk.

- Może byliśmy potrzebni - dodała prędko Pony, starając się uratować chociaż jakąś dozę dumy młodzieńca. - Skąd wiemy, że gobliny nie ośmieliły się zbliżyć do Dundalis?

Elbryan przekrzywił głowę i przeczesał ręką swoje proste, gęste, jasnobrązowe włosy.

- Może ich zwiadowcy naprawdę do nas podeszli - ciągnęła Pony. - Może zobaczyli nasze patrole i zdali sobie sprawę, że nie byłoby im tak łatwo w starciu z wioską.

- Jesteśmy tylko dziećmi - stwierdził z niesmakiem Elbryan.
Pony potrząsnęła głową. - I wszyscy oprócz najmniejszych jesteśmy więksi od goblina - odparła bez wahania i ta prawda zdawała się przydawać wagi jej rozumowaniu. - Czy nie jest najlepszą ta armia, która jest tak silna, że wrogowie nie ośmielą się jej zaatakować?

Elbryan nie odpowiedział, ale ta znajoma iskierka rozświetliła mu oczy. Odwrócił się, aby zlustrować ziemię przed sobą, ten zwariowany wzór, jaki wycinał czubkiem miecza.

Pony uśmiechnęła się ciepło, mając uczucie, że dobrze sobie poradziła. Pomaganie Elbryanowi i strzeżenie jego uczuć sprawiało jej wielką przyjemność. Tak naprawdę to nie wierzyła, że gobliny podeszły na tyle blisko, aby zobaczyć patrole, tak jak i Elbryan nie wierzył, ale przynajmniej w ten sposób mógł znaleźć jakiś powód, żeby wierzyć, iż jego pierwszy prawdziwy wysiłek w czymś ważnym według standardów dorosłych nie poszedł na marne. Prosty fakt, iż nie mogli być tego całkowicie pewni dał Elbryanowi całą zachętę, jakiej potrzebował.

Pony ośmieliła się wtedy wyciągnąć do niego rękę. Poczucie wspólnoty było zbyt silne, aby pozwolić tej chwili przeminąć. Ujęła podbródek Elbryana dłonią i delikatnie obróciła go twarzą do siebie.

- Wykonałeś wspaniałą robotę - powiedziała miękko.

- Nie sam - zaczął odpowiadać, ale nie pozwoliła mu dokończyć, kładąc palec wolnej ręki na jego ustach. Dopiero wtedy Elbryan zdał sobie sprawę, jak bardzo blisko siebie byli, ich twarze oddalone zaledwie o dwa cale. Nagle poczuł ciepło, oszołomienie i jakiś lęk.

Pony przybliżyła się. Pocałowała go! W same usta! Elbryan był jednocześnie przerażony i poruszony. Pomyślał, że powinien się odsunąć, splunąć na ziemię i zakrzyknąć - dziewczyńska trucizna! - co było oczekiwaną reakcją, co było jego reakcją przy innych okazjach, kiedy Pony, czy któraś z pozostałych dziewcząt próbowała go pocałować.

Nie miał na to ochoty, odsunięcie się było ostatnią myślą w jego głowie. Uświadomił sobie wtedy, że minęło już dużo, dużo czasu, odkąd Pony próbowała go pocałować - przynajmniej rok. Czy obawiała się jego reakcji? Czy wiedziała, że splunąłby i wykrzyczał dziewczyńska trucizna, słowa, które podchwyciłby każdy chłopak w wiosce?

Czy może wiedziała, że nie był gotowy, aż do teraz? To o to chodziło, zdecydował młodzieniec, kiedy delikatny pocałunek - ich zamknięte usta ledwie się dotykały - trwał i trwał. Pony znała go tak dobrze, lepiej niż on znał sam siebie. Ich ostatnie kilka dni razem, sami przez cztery z każdych pięciu godzin jeszcze bardziej ich zbliżyły.

A teraz to. Elbryan nie chciał, aby się skończyło. Zmienił pozycję, najpierw uniósł krótki miecz, a potem zdając sobie sprawę, że będzie to niewygodne, może nawet niebezpieczne, upuścił go na ziemię. Ośmielił się otoczyć Pony ramionami, ośmielił się przyciągnąć ją bliżej, czując, gdy się zbliżyli, dziwnie interesujące krągłości i wypukłości jej ciała tuż przy swoim. Zwalczył napad paniki nie wiedząc, co powinien zrobić, gdzie powinien przesunąć ręce albo czy w ogóle powinien nimi poruszyć.

Jedno co Elbryan wiedział, to że nie chciał, aby pocałunek się skończył, że chciał czegoś więcej, choć nie był wcale pewien, co to mogłoby być. Chciał być bliżej Pony, fizycznie i emocjonalnie. To była jego Pony, jego najdroższy przyjaciel, dziewczyna - nie, młoda kobieta - którą z czasem pokochał. Tej wiosny wejdzie w wiek męski, a Pony w kobiecy następnej jesieni, a wkrótce potem poprosi Pony o rękę...

Ta myśli sprowadziła lęk i Elbryan starał się odsunąć - i przerwał uścisk na wystarczająco długo, aby złapać oddech. Znowu lęki minęły, zagubione w wirze ciepła, gdy spojrzał w lśniące, niebieskie oczy Pony i na jej uśmiech, tak prawdziwy i radosny, jak nic co Elbryan w życiu widział. Nie musiała go szturchać, żeby znowu ją pocałował.

Pocałunek się zmienił, przeszedł z delikatności w gwałtowność, a potem z powrotem w delikatność. Ich ubrania się pogniotły, stanowiąc bardziej przeszkodę niż coś niezbędnego. Choć powietrze było chłodne, Elbryan czuł, że byłoby mu cieplej bez okrycia. Jego ręce poruszyły się wtedy, zniknął strach przed dotykaniem Pony. Pieścił jej szyję, przebiegł dłonią wzdłuż jej boku i po zewnętrznej stronie silnej nogi. Był zaszokowany, gdy jej usta rozchyliły się trochę, gdy poczuł na swoich ustach jej język, tak miękki i kuszący.

Ten moment, ta najcenniejsza chwila w całym młodym życiu Elbryana...

I wtedy nagle, wszystko zniknęło, zdruzgotane przez przerażony i przerażający krzyk. Para młodych odskoczyła od siebie i zerwała się na nogi, wpatrując szeroko rozwartymi oczami w dół długiego zbocza ku wiosce, w rojące się postacie, w wielki pióropusz dymu - zbyt duży, aby pochodził z komina! - unoszący się nad jednym z domów.

Gobliny nadeszły.


* * *

Setki mil stąd, w przeszywanej wiatrem, złowróżbnej krainie zwanej Barbakanem, w głębokiej jaskini pod górą nazywaną Aidą, daktyl pławił się w doznaniach wojny. Demoniczna istota czuła wrzaski umierających w Dundalis, choć nie miała pojęcia, gdzie prowadzono bitwę. Była to może akcja zbuntowanego przywódcy goblinów, czy też jeden z wielu zbójeckich najazdów powrie, działających z własnej inicjatywy, przynosząc cierpienie nędznym ludziom.
Daktyl nie mógł sobie tego przypisać bezpośrednio, ale miało to niewielkie znaczenie. Obudził się jak rosnąca ciemność, a już jego wpływ rozprzestrzeniał się na całej Coronie. Już gobliny, powrie czy inne rasy, jakie demon przywołał na swoje sługi, odczuły przebudzenie i dało im to odwagę do działania.

Istota poruszyła swoimi wielkimi skrzydłami i zasiadła z powrotem na tronie, jaki ukształtowała z obsydianu służącego jej poprzednio za grobowiec. Tak, ciemne wibracje przebiegały silnie przez kamień. Doznania wojny, ludzkiej agonii.

Dobrze było się obudzić.


Dodano: 2006-09-22 13:15:21
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS