NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Miela, Agnieszka - "Krew Wilka"

Heinlein, Robert A. - "Luna to surowa pani" (Artefakty)

Ukazały się

Ferek, Michał - "Pakt milczenia"


 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

Linki

Salvatore, R. A. - "Przebudzenie Demona"
Wydawnictwo: Isa
Cykl: Salvatore, R. A. - "Wojny Demona"
Data wydania: 2000
ISBN: 83-87376-64-7
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 640
Tom cyklu: 1



Salvatore, R. A. - "Przebudzenie Demona" (rozdział 1)

NIEOCZEKIWANA ZDOBYCZ

Elbryan Wyndon wstał przed świtem. Ubierał się szybko, mocując się z ubraniem w czerwonym świetle żarzących się węgli paleniska. Przeczesał ręką swoje proste zmierzwione włosy - jasnobrązową czuprynę, wypłowiałą na czubku od letniego słońca. Elbryan sięgnął po pas i sztylet, które wcześniej pieczołowicie złożył obok łóżka, i gdy z namaszczeniem przypasał broń na biodrze, poczuł się silny.

Chwycił najcięższe okrycie, jakie mógł znaleźć, i wybiegł w ciemne i zimne powietrze tak przejęty, że ledwo pamiętał o zamknięciu za sobą drzwi do chaty. Dokoła niego mała przygraniczna wioska Dundalis była cicha, zamarła w niesamowitym bezruchu, zasłużenie odsypiając zmęczenie, jakie pociągał za sobą każdy dzień ciężkiej pracy. Elbryan również pracował ciężko poprzedniego dnia - ciężej niż zwykle, gdyż wielu mężczyzn i wiele kobiet przebywało w głębi lasu, a chłopcy i dziewczęta, tacy jak Elbryan, zbliżający się do wieku młodzieńczego, zostali poproszeni o trzymanie pieczy nad wioską. Oznaczało to zbieranie drewna i doglądanie ognia, naprawianie chat - te zawsze zdawały się wymagać naprawy! - obchodzenie mieszczącej wioskę osłoniętej doliny i wypatrywanie śladów niedźwiedzia, dużego kota czy stad polujących wilków.
Elbryan był najstarszym z dzieci, jakby przywódcą stada, i czuł się ważny, naprawdę czuł się mężczyzną. Był to już ostatni raz, kiedy pozostał w wiosce, podczas gdy myśliwi wyruszyli na ostatnią i najważniejszą wyprawę sezonu. Następna wiosna przyniesie jego trzynaste urodziny, przejście od dzieciństwa do dorosłości w tej surowej krainie, jaką stanowiły północne ostępy. Następnej wiosny Elbryan będzie polował z dorosłymi, pozostawiając za sobą zabawy młodości.

Był naprawdę zmęczony pracami dnia poprzedniego, ale tak pełen podniecenia, że tej nocy nie mógł zasnąć. Pogoda zrobiła się zimowa. Lada dzień oczekiwano powrotu mężczyzn i Elbryan zamierzał ich spotkać i wprowadzić orszak do wioski. Niech młodsi chłopcy i dziewczęta zobaczą go wtedy i okażą szacunek, na jaki zasługiwał, i niech starsi mężczyźni zobaczą, że w czasie ich nieobecności wioska miała się dobrze pod jego czujnym okiem.

Zaczął opuszczać Dundalis, krocząc lekko mimo zmęczenia, przechodząc przez ciemne plamy cienia rzucanego przez małe, jednopiętrowe chaty.

- Jilly! - krzyk nie był głośny, ale takim się wydawał w cichym porannym powietrzu. Elbryan przysunął się do rogu kolejnego domu, uśmiechając się na myśl o swoim sprycie, i wyjrzał zza węgła.

- To może być dzisiaj! - stwierdziła młoda dziewczyna, Jilseponie, najbliższa przyjaciółka Elbryana.

- Nie wiesz tego, Jilly - przekonywała matka, stojąc w otwartych drzwiach chaty. Elbryan starał się stłumić swój chichot, dziewczyna nie znosiła przezwiska Jilly, choć niemal każdy w osadzie tak ją nazywał. Wolała po prostu Jill. Ale dla siebie i Elbryana była Pony, było to dla nich jej sekretne imię, które Jilseponie lubiła najbardziej.

Chichot wkrótce ustał, ale uśmiech pozostał szerszy na jej widok. Elbryan nie wiedział dlaczego, ale był zawsze szczęśliwy, kiedy widział Pony, choć jeszcze kilka lat temu naśmiewałby się z niej i reszty wioskowych dziewcząt, ganiając je bez ustanku. Pewnego razu Elbryan popełnił błąd. Kiedy nie było w pobliżu jego kompanów, złapał Jilseponie i pociągnął zbyt mocno za żółtą grzywę, starając się podkreślić jej pojmanie. Nawet nie zauważył nadchodzącego ciosu, nie dostrzegł niczego oprócz tego, jak - leżącemu na plecach - rozległe wydało się nagle niebo.

Teraz mógł się śmiać z tej kompromitacji, sam albo nawet z Pony. Czuł, że może jej powiedzieć wszystko, a ona nie będzie go oceniać ani naśmiewać się z jego uczuć.

Blask świec wylewał się na drogę, łagodnie oświetlając dziewczynę. Elbryanowi podobał się ten widok, z każdym mijającym dniem odkrywał, że patrzenie na Pony sprawiało mu coraz większą przyjemność. Była młodsza od Elbryana o pięć miesięcy, ale wyższa niż on. Mierzyła około pięciu stóp i trzech cali, podczas gdy młodzieniec, ku swemu wielkiemu przerażeniu, nie osiągnął jeszcze wymarzonych pięciu stóp. Ojciec Elbryana zapewniał go, że chłopcy Wyndonów zwykle wystrzelali w górę z opóźnieniem. Mimo zazdrości, Elbryan uważał wyższą Pony za całkiem przyjemny widok. Trzymała się prosto, ale nie sztywno, i mogła prześcignąć i zwyciężyć w walce każdego z chłopców w Dundalis, wliczając w to Elbryana. Jednocześnie roztaczała dookoła siebie jakąś delikatną aurę, miękkość, którą młodszy Elbryan uważał za słabość, a starszy Elbryan za dziwnie rozpraszającą. Jej włosy, które zdawała się ciągle szczotkować, były złote, jedwabiste i wystarczająco gęste, aby zagubić w nich rękę, podskakiwały na ramionach i plecach z kuszącą dzikością. Jej oczy, ogromne oczy, były najgłębszym i najczystszym błękitem, jaki Elbryan kiedykolwiek widział, były jak wielkie gąbki nasiąkające widokami szerokiego świata i odbijające każdy nastrój Jilseponie. Kiedy oczy Pony ukazywały smutek, Elbryan odczuwał go w sercu, gdy wznosiły się w iskrzącej radości, stopy Elbryana poruszały się bezwiednie jak w tańcu.

Jej usta były duże i pełne. Chłopcy często naigrywali się z ust Pony, mówiąc, że gdyby przywarła nimi do okna, to na pewno zostałaby tam na wieczność! Elbryan nie odczuwał żadnej chęci naigrywania się, kiedy teraz spoglądał na usta Pony. Wyczuwał ich miękkość, tak nęcącą...

- Będę z powrotem na poranny posiłek - Pony zapewniła matkę.

- Las nocą jest niebezpieczny - odparła zdenerwowana matka.

- Będę uważać - odpowiedziała Pony z lekceważeniem, zanim jeszcze starsza kobieta skończyła zdanie.

Elbryan wstrzymał oddech, myśląc, że matka Pony, często surowa, ostro zbeszta dziewczynę. Ona jednak tylko westchnęła i z rezygnacją zamknęła drzwi chaty.

Pony również westchnęła i potrząsnęła głową, jakby chciała pokazać swoją całkowitą frustrację dorosłymi. Następnie odwróciła się i oddaliła w podskokach, wzdrygając się chwilę później, gdy Elbryan wyskoczył przed nią.
Odruchowo wystawiła pięść, a Elbryan mądrze odskoczył w tył.

- Spóźniłaś się - powiedział.

- Jestem wcześnie - utrzymywała Pony - zbyt wcześnie. I jestem zmęczona.

Elbryan wzruszył ramionami i wskazał głową drogę na północ, a potem poprowadził dziewczynę szybkim tempem. Pomimo narzekania na porę, Pony nie tylko dotrzymywała mu kroku, ale podskakiwała obok niego wyraźnie tak przejęta jak on. To podniecenie przemieniło się w czystą radość, gdy wyszli poza osadę i zaczęli wspinaczkę na grań. Pony akurat obejrzała się ku południowi i zatrzymała się, oszołomiona i uśmiechnięta, wskazując na nocne niebo. - Nimb - wyszeptała w zachwycie.

Elbryan odwrócił się, aby pójść za jej spojrzeniem, i on też nie mógł stłumić uśmiechu.

Oto rozciągnięty na południowym niebie, więcej niż w połowie drogi do horyzontu, widoczny był Nimb Corony, niebiański pas - subtelna igraszka kolorów, czerwieni, zieleni, błękitu i głębokiego fioletu, lejąca się miękkość, żyjąca tęcza. Nimb był czasem widoczny na letnim niebie, ale tylko podczas najgłębszych części krótszych nocy, kiedy dzieci, a nawet dorośli spali głęboko. Elbryan i Jilseponie widzieli go przy paru okazjach, ale nigdy tak wyraźnie jak teraz, nigdy tak pulsującego życiem.

Wtedy usłyszeli odległy dźwięk kobzy, łagodną muzykę, doskonałą melodię. Unosiła się w chłodnym powietrzu, ledwo uchwytna.

- Duch Lasu - szepnęła Pony, ale Elbryan zdawał się nie słyszeć. Pony wymówiła te słowa ponownie, szeptem. Duch Lasu był znaną legendą w Leśnej Krainie. Półkoń - półczłowiek, był strażnikiem drzew i przyjacielem zwierząt, a zwłaszcza dzikich koni, które biegały w dolinach na północy. Przez moment myśl o takiej istocie w pobliżu przestraszyła Pony, ale potem jej obawy rozmyły się dzięki czystemu pięknu Nimbu i pasującej doń melodii zaczarowanej muzyki. Jak mogło stanowić zagrożenie cokolwiek lub ktokolwiek potrafiący tak pięknie grać?

Dwoje młodych stało na zboczu przez długą chwilę, nic nie mówiąc, nie patrząc na siebie, nawet nie zdając sobie sprawy, że to drugie jest obok. Elbryan czuł się całkowicie samotny, jednak jakby stanowił jedność ze wszechświatem, stanowił małą cząstkę majestatu, małą lecz nieskończoną iskierkę w wieczności. Jego umysł poszybował z grani ku górze, z dala od ziemi i racjonalnych doświadczeń jego egzystencji w nieznaną, pełną uniesień radość duchowości. Przyszło doń na krótko imię Mather, choć nie wiedział dlaczego. Wydawało się, że nie wiedział wtedy niczego, a jednak wiedział wszystko - tajemnice świata, pokoju, wieczności - to wszystko stało tam przed nim, tak proste i prawdziwe. Czuł pieśń w sercu, choć nie miała słów, czuł ciepło w całym ciele, choć w tej chwili nie był częścią cielesnej postaci.

To poczucie minęło - zbyt prędko. Elbryan westchnął głęboko i odwrócił się ku Pony. Miał właśnie coś powiedzieć, ale powstrzymał słowa, widząc, że ona też zanurzona była w czymś nie do wyrażenia słowami. Elbryan poczuł się nagle bliżej dziewczyny, jak gdyby obydwoje dzielili coś bardzo szczególnego i bardzo osobistego. Ilu innych mogło patrzeć na Nimb i zrozumieć jego piękno? - zastanawiał się. Na pewno nikt z dorosłych w Dundalis, utyskujących i zrzędzących, ani żadne z pozostałych dzieci - zdecydował - wszyscy zbyt pochłonięci głupstwami, żeby snuć takie myśli.

Nie, to było jego i Pony przeżycie - tylko ich. Patrzył, jak powoli powraca do rzeczywistości wokół - grani, nocy i swego towarzysza. Mógł niemalże dostrzec jej ducha, wpływającego w te pięć stóp i trzy cale ciała - ciała, które stawało się z dnia na dzień coraz bardziej kształtne.

Elbryan oparł się nagłej i niewytłumaczalnej chęci, aby podbiec i pocałować Pony.

- Co? - spytała, widząc pomimo ciemności zmieszanie, a nawet przerażenie wypisane na jego twarzy.

Chłopak odwrócił wzrok, zły za dopuszczenie do siebie takich uczuć. Pony była w końcu tylko dziewczyną i choć Elbryan przyznałby otwarcie, że jest przyjacielem, takie głębokie uczucia były naprawdę przerażające.

- Elbryan? - zapytała. - Czy to była ta pieśń, Ducha Lasu?

- Wcale jej nie słyszałem - odparł ze złością, choć kiedy się nad tym zastanowił, to naprawdę słyszał odległą melodię kobzy.

- No więc co? - naciskała Pony.

- Nic - odpowiedział szorstko. - Chodźmy. Już wkrótce świt. - I ruszył w górę grani gorączkowym tempem, czasem nawet gramoląc się na czworakach, przedzierając przez gruby dywan opadłych liści. Pony zatrzymała się i obserwowała go skonfundowana. Stopniowo uśmiech powrócił na jej twarz, ukazując na dołeczkach delikatną czerwień rumieńca. Podejrzewała, iż zna uczucia, z jakimi walczył Elbryan, te same uczucia, z którymi ona stoczyła bitwę wcześniej tego samego roku.

Pony wygrała tę bitwę poprzez zaakceptowanie, a nawet rozkoszowanie się tymi własnymi odczuciami, zalewającym ją ciepłem, kiedy tylko spojrzała na Elbryana. Miała nadzieję, że Elbryan stoczy teraz brawurową walkę z wynikiem podobnym do jej wyniku.
Zrównała się z przyjacielem na szczycie grani. Za nimi leżało ciche i ciemne Dundalis. Wydawało się, iż cały świat zamarł, nie było słychać śpiewu żadnego ptaka ani szeptu wiatru. Siedzieli razem, lecz osobno, rozdzieleni odległością kilku stóp i ścianą konfuzji Elbryana. Chłopak się nie poruszył, ledwo mrugnął, po prostu siedział patrząc przed siebie na szeroką dolinę, choć było zbyt ciemno, żeby rozpoznał to miejsce.

Jednak Pony była bardziej ożywiona. Pozwoliła spojrzeniu spoczywać na Elbryanie, aż chłopak zmieszał się wyraźnie, a potem grzecznie odwróciła wzrok z powrotem ku wiosce - w jednym z domostw paliła się samotna świeca - i znowu ku Nimbowi, gasnącemu teraz szybko na południowym niebie. Nadal mogła rozróżnić jaśniejsze kolory, ale ten szczególny moment piękna, najgłębszej refleksji, przeminął. Teraz była znowu Jilseponie, tylko Jilseponie, siedzącą na grani ze swoim przyjacielem, oczekującą powrotu ojca i innych myśliwych. Zbliżał się świt. Pony zdała sobie sprawę, że mogła lepiej dostrzec wioskę, mogła rozróżnić pojedyncze domy, nawet pojedyncze paliki w corralu Bunkera Crawyera.

- Dzisiaj - powiedział nieoczekiwanie Elbryan, a dźwięk jego głosu sprawił, iż odwróciła się, aby mu się przyjrzeć. Był teraz znowu rozluźniony, a krępujące uczucia odrzucił wraz z tajemnicą nocy. - Powrócą dzisiaj - oświadczył kiwnąwszy głową.

Pony uśmiechnęła się ciepło, mając nadzieję, że Elbryan się nie myli.

Siedzieli w milczeniu, gdy naokoło wstawał dzień. W szerokiej dolinie ściana czerni ustępowała pojedynczym ciemnym plamom wiecznie zielonych drzew - całych szpalerów starych drzew, najstarszych żołnierzy Corony, stojących dumnie, choć większość z nich nie była dwukrotnie wyższa od Elbryana. Wyrazistość widoku z tego punktu obserwacyjnego, w rosnącym świetle, zdumiała dwoje przyjaciół. Ziemia wokół drzew pochwyciła światło poranka i trzymała je mocno, gdyż poszycie nie było już ciemne, ale białe i grube, wyściółka z mchu karibu. Elbryan ją uwielbiał - wszystkie dzieci uwielbiały. Za każdym razem, kiedy spoglądał na biały dywan, chciał ściągnąć buty i spodnie i pobiec po nim boso, z gołymi nogami, żeby poczuć jego miękkość pomiędzy palcami stóp, łaskoczącą łydki. W wielu miejscach mech karibu sięgał mu nawet powyżej kolan!

Chciał tak zrobić, jak czynił to wiele razy w poprzednich latach, chciał zrzucić buty i całe swoje ubranie...

Przypomniał sobie swą towarzyszkę, swoje poprzednie uczucia i odwrócił się od Pony, czerwieniąc się gwałtownie.

- Jeśli nadejdą, zanim słońce wzejdzie zbyt wysoko, to ich dostrzeżemy na milę stąd - zauważyła Pony. Dziewczyna nie spoglądała jednak przed siebie, ale na grań na południu za nimi. Jesień była już w pełni i wszystkie liście drzew, a zwłaszcza klonów, jaśniały kolorami czerwieni, pomarańczy i żółci.

Elbryan był zadowolony, że będąca gdzie indziej myślami dziewczyna nie dostrzegła czerwieni jego rumieńca. - Jeśli nadejdą z tej strony doliny - zgodził się gwałtownie, przyciągając uwagę Pony, i dodał wskazując na łagodny stok północno-wschodniej ściany doliny - na milę stąd!

Ich ocena okazała się zbyt optymistyczna, gdyż wyrazistość widoku zakłóciła ich poczucie odległości. Rzeczywiście ku swej wielkiej uciesze zauważyli powracających myśliwych, ale nie wcześniej niż wówczas, kiedy grupa posuwała się już wzdłuż dna wyrzeźbionej niczym misa doliny.

Obserwowali, trajkocząc jak szaleni, starając się ich policzyć i odgadnąć, kto prowadzi, ale gubiąc się, gdy część szeregu to wchodziła, to wynurzała się z cienia drzew.

- Drąg naramienny! - wykrzyknął z nagła Elbryan, dostrzegając linię, która zdawała się łączyć dwóch mężczyzn.

- I jeszcze jeden! - dodała radośnie Pony i klasnęła ze szczęścia, gdy ukazało się ich więcej. Myśliwi powracali z ciałami - łosia, karibu czy też białoogonowego jelenia - zawieszonymi na drągach spoczywających na ramionach, a obserwującej parze zdawało się, iż to polowanie było naprawdę udane! Ich cierpliwość szybko się wyczerpała. Skoczyli we dwoje, zbiegając prędko stromym zboczem, wybierając kierunek tak, aby spotkać się z powracającą grupą.

Ze szczytu grani dolina zdawała się naga i otwarta, ale schodząc w nią, Elbryan i Pony szybko przypomnieli sobie, jak zdradliwe i budzące strach może być to miejsce. W dole pomiędzy przysadzistymi, ale szeroko rozpościerającymi się sosnami i świerkami, widoczność we wszystkich kierunkach była ograniczona do kilku stóp. Przyjaciele rozdzielili się szybko i spędzili wiele minut, przywołując się nawzajem, a potem kłócąc się, który kierunek zaprowadzi ich do ojców.

- Słońce jest na południowym wschodzie - Elbryan przypomniał Pony, wyprostował się i przejął panowanie nad sytuacją. Słońce nie wspięło się wystarczająco wysoko, aby zajrzeć nad krawędź doliny, ale mogli dostrzec jego pozycję wystarczająco łatwo. - Myśliwi zbliżają się od północnego wschodu, więc jedyne co mamy robić, to utrzymywać słońce za naszym prawym ramieniem.

Pony wydawało się to logiczne, więc wzruszyła ramionami i pozwoliła Elbryanowi prowadzić, nie wspomniała mu, że gdyby tylko krzyknęli na głos, ich ojcowie zapewne by ich usłyszeli i doprowadzili do siebie.
Elbryan z determinacją wybierał drogę, przemykając pomiędzy krzaczastymi, wiecznie zielonymi drzewami, nie oglądając się nawet, żeby upewnić się, czy Pony dotrzymuje mu kroku. Przyspieszył jeszcze, gdy usłyszał głosy myśliwych. Serce mu zaczęło walić, kiedy rozpoznał głęboki bas swojego ojca, choć nie mógł rozróżnić, co mężczyzna mówi.

Pony zrównała się z nim, a nawet go minęła na tym ostatnim odcinku, prowadząc poprzez gąszcz dwóch szerokich sosen, odgarniając kłujące gałęzie i wypadając na polanę tuż obok powracającej grupy.

Pełna zaskoczenia, niemalże dzika reakcja myśliwych zatrzymała Elbryana w pół kroku i sprawiła, że Pony dała nura w poszukiwaniu kryjówki. Elbryan ledwo słyszał ostre łajanie ojca, oczy chłopaka pławiły się w tym widoku, przenosząc się z trupa karibu na jelenia, na rząd królików, na....

Elbryan i Jilseponie stali zupełnie nieruchomo, porażeni. Ojcowie, którzy wyszli naprzód, aby powitać swoje porywcze dzieci i zbesztać je znów za przebywanie tak daleko od Dundalis, nie wykorzystali tej okazji. Każdy z mężczyzn zdawał sobie sprawę, że obiekt na czwartym drągu naramiennym stanowił wystarczającą lekcję.


* * *

Słońce było w górze, dzień jasny, a wioska zupełnie przebudzona, kiedy Elbryan i Pony wprowadzili grupę myśliwych z powrotem do Dundalis. Twarze mieszkańców wioski wyrażały różne reakcje, od podniecenia do zakłopotanego lęku i nieopisanego zdumienia, gdy oceniali oni zdobycz, a zwłaszcza ostatniego trupa na naramiennych drągach. Był to nieduży humanoidalny kształt.

- Goblin? - spytała jedna z kobiet, pochylając się nisko, żeby przyjrzeć się ohydnym rysom stworzenia: pochyłemu czołu i długiemu cienkiemu nosowi, drobnym, ale całkowicie okrągłym oczom, teraz zeszklonym i obrzydliwie zażółconym. Uszy stworzenia, spiczaste u góry, o luźno zwisającej, grubej małżowinie na dole, odstawały na kilka cali od głowy. Kobieta wzdrygnęła się, kiedy przyjrzała się ustom, gąszczowi zielonkawo-żółtych kłów, wszystkich zakrzywionych ku wnętrzu. Broda była wąska, ale szczęki szerokie i umięśnione. Nie było trudno wyobrazić sobie siłę ugryzienia tego stworzenia czy ból towarzyszący uwalnianiu się od tych paskudnych zębów.

- Czy one są naprawdę tego koloru? - spytała inna kobieta i odważyła się dotknąć skóry stworzenia. - Czy tylko zrobił się taki, jak umarł?

- Żółto-zielone - odparł stanowczo starszy mężczyzna, choć nie był na polowaniu. Elbryan obserwował pomarszczonego i pochylonego starszego imieniem Brody Gentle, choć dzieciaki zwykle wołały na niego Brody Grabber w udanym przerażeniu, żartując z niego, a potem rzucając się do ucieczki. Stary Brody był burkliwym typem, złym na świat za swoje własne ułomności, łatwym celem dla dzieciarni, zawsze gotowym pogonić, ale nigdy nie dość szybkim, żeby pochwycić. Elbryan zastanowił się po raz pierwszy nad prawdziwym nazwiskiem mężczyzny i niemalże roześmiał się w głos z kontrastu pomiędzy nazwiskiem a zrzędliwym zachowaniem Brody`ego.

- Pewnie że goblin - ciągnął Brody, wyraźnie ciesząc się z zainteresowania - i to duży, a one są żółto-zielone - odpowiedział drugiej pytającej kobiecie - żywe czy martwe, choć ten szybko robi się szary. - Zarechotał kończąc śmiechem całkowitej pogardy, który zdawał się przydawać wiarygodności jego znaczniejszej wiedzy o rasie goblinów. Gobliny były rzadko spotykanymi stworzeniami. Wielu uważało je bardziej za mit niż prawdę. Nawet w Dundalis i w innych przygranicznych wioskach, usadowionych w Leśnej Krainie na granicy głębokiej Dziczy, nie doszło do żadnych potwierdzonych spotkań z goblinami dalej, niż wieśniacy sięgali pamięcią - oczywiście z wyjątkiem Brody`ego Gentle.

- Widziałeś przedtem gobliny? - spytał Olwan Wyndon, ojciec Elbryana, a jego ton i fakt, że skrzyżował ramiona na piersi, gdy przemówił, świadczyły, że miał wiele wątpliwości.

Brody Gentle spojrzał na niego szyderczo. - A bo to rzadko opowiadałem opowieści! - złościł się starszy mężczyzna.

Olwan Wyndon skinął głową, nie chcąc doprowadzić Brody`ego do jednego z jego legendarnych wybuchów gniewu. Przesiadując przy palenisku w wioskowym domu zebrań, Brody przytaczał nie kończące się opowieści ze swojej młodości o walkach z goblinami, a nawet fomoriańskimi olbrzymami, w pierwszych latach Dundalis, przy wytyczaniu ziemi dla własnego ludu. Większość słuchała przez grzeczność, ale wznosiła oczy ku górze i potrząsała głowami, kiedy tylko Brody odwracał wzrok.

- Mówiono, że widziano goblina w Zachwaszczonej Łące - podsunął inny mężczyzna, mając na myśli następną wioskę jakieś dwadzieścia mil na zachód od Dundalis.

- Słowo dziecka - natychmiast przypomniał im Olwan Wyndon, uspokajając nerwowe szepty, zanim mogły nabrać jakiejś mocy.

- Cóż, mamy dużo do zrobienia, a ty masz opowieść do opowiedzenia - wtrąciła się matka Pony. - Lepiej się nadającą do domu zebrań po wieczerzy z gulaszem z dziczyzny.
Olwan skinął głową i tłum się powoli rozszedł, jedna osoba rzuciła ostatnie długie spojrzenie na goblina, który rzeczywiście szybko robił się szary. Elbryan i Pony pozostali dłużej przy trupie, przyglądając mu się z uwagą. Szydercze parsknięcie towarzysza nie uszło uwagi Pony.

- Mały jak ośmiolatek - wyjaśnił chłopak, machając z lekceważeniem ręką w kierunku goblina. Było w tym trochę przesady, ale rzeczywiście, goblin nie był wyższy niż cztery stopy i nie mógł ważyć więcej niż Elbryanowe dziewięćdziesiąt funtów.

- Może to jest dziecko - odparła Pony.

- Słyszałaś Brody`ego Grabbera - odparował Elbryan. Wykrzywił twarz w grymasie, bo zabawne przezwisko zabrzmiało głupio w jego uszach. - Powiedział, że ten jest duży. - Zakończył z kolejnym parsknięciem.

- Wygląda na groźnego - utrzymywała Pony, pochylając się nisko, aby dokładniej przyjrzeć się stworzeniu. Nie uszło jej uwadze trzecie parsknięcie Elbryana. - Pamiętasz borsuka? - spytała cicho, wywołując rumieniec u chłopaka. - Nawet nie jednej trzeciej wielkości goblina.

Elbryan zbladł i odwrócił wzrok. Wcześniej tego roku, na początku lata, kilkoro z młodszych dzieci schwytało w sidła borsuka. Kiedy przyszły do wioski z tą nowiną, Elbryan, najstarszy z ich grupy, przejął dowodzenie, prowadząc ich z powrotem na miejsce. Odważnie zbliżył się do uwięzionego stworzenia tylko po to, aby przekonać się, że przegryzło ono skórzane pęta. Kiedy się na niego rzuciło z obnażonymi zębami, jak głosiła legenda, a pośród dzieciarni była to naprawdę legenda, Elbryan uciekał tak szybko, iż nawet nie zauważył, że ucieka w górę po drzewie, nie używając rąk, żeby złapać się gałęzi.

Pozostałe dzieci uciekły również, ale nie tak daleko, żeby nie mogły być świadkami ostatecznego poniżenia Elbryana, kiedy borsuk, jak jakiś mściwy wróg, czekał u stóp drzewa Elbryana, trzymając chłopaka na gałęziach ponad godzinę.

Głupi borsuk, pomyślał Elbryan, i głupia Pony, że jeszcze raz otworzyła tę ranę. Odszedł bez słowa.

Pony nie mogła dłużej utrzymać uśmiechu, gdy patrzyła jak odchodzi. Zastanawiała się, czy nie przeciągnęła struny.


* * *

Każdy mieszkaniec wioski był tej nocy w domu zebrań, choć większość już słyszała opowieść o walce z goblinem. Grupa myśliwych natknęła się na bandę sześciu stworzeń, a właściwie obydwie grupy natknęły się na siebie, wychodząc jednocześnie z gęstych zarośli na otwarty, skalisty brzeg rzeki, ledwo dwadzieścia kroków od siebie. Po chwili zaskoczenia gobliny rzuciły swoimi włóczniami, raniąc jednego mężczyznę. Walka, która potem nastąpiła, była krótka i brutalna, z wieloma draśnięciami i cięciami po obu stronach, a nawet kilkoma ugryzieniami u ludzi, zanim gobliny nie uciekły przed dwukrotną przewagą, znikając w zaroślach tak nagle, jak się pojawiły. Jedyną poważną raną po obu stronach było uderzenie zadane goblinowi - pchnięcie włócznią, które przebiło płuco stworzenia. Próbowało ono uciekać wraz ze swymi kompanami, ale upadło przed zaroślami z braku tchu i wkrótce potem umarło.

Olwyn Wyndon ponownie opowiedział tę historię zgromadzeniu w całości, starając się bardzo, aby jej nie ubarwiać. - Spędziliśmy trzy dni na poszukiwaniach, ale nie znaleźliśmy żadnych więcej śladów pozostałych goblinów - zakończył.

Natychmiast w przeciwległym końcu pomieszczenia uniesiono w powietrze parę kubków. - Za Shane`a McMichaela! - ryknęli dwaj trzymający kubki. - Zabójcę goblinów!

Podchwycono toast i Shane McMichael, cichy, drobny młodzieniec, tylko kilka lat starszy od Elbryana, z ociąganiem wystąpił do przodu, aby stanąć obok Olwana przed płonącym paleniskiem. Po wielu szturchańcach zachęcono mężczyznę do opowiedzenia o walce, o zręcznym zwrocie i sparowaniu ciosu, prostym pchnięciu, które spadło zbyt szybko, aby goblin mógł się całkowicie uchylić.

Elbryan rozkoszował się każdym słowem, widząc bitwę wyraźnie oczami wyobraźni. Jakże zazdrościł Shane`owi!

Później rozmowa zmieniła się w wymianę opowieści o tym, co widzieli ostatnio inni ludzie, o doniesieniu dotyczącym spotkania z goblinem w Zachwaszczonej Łące, a nawet przytoczono kilka zwariowanych historyjek ludzi z Dundalis, utrzymujących, że zauważyli jakieś olbrzymie ślady, ale po prostu nie wspomnieli o tym wcześniej. Z początku Elbryan słuchał uważnie każdego słowa, ale powoli biorąc przykład z postawy ojca, zaczął zdawać sobie sprawę, iż większość gadaniny nie była niczym innym jak wysiłkami, aby ściągnąć na siebie odrobinę uwagi. Elbryan był zaskoczony, że dorośli zachowują się w ten sposób, zwłaszcza biorąc pod uwagę powagę sytuacji.

Potem wywiązała się dyskusja, której przewodził Brody Gentle, dotycząca rasy goblinów w ogóle, od licznych małych goblinów do rzadkich i niebezpiecznych, zdeformowanych fomoriańskich olbrzymów. Brody przemawiał w aurze doświadczenia, ale niewielu w pomieszczeniu słuchało uważnie każdego słowa. Nawet młody Elbryan szybko uświadomił sobie, że starzec nie wiedział o goblinach wiele więcej niż ktokolwiek inny i Elbryan wątpił, czy Brody kiedykolwiek widział fomoriańskiego olbrzyma. Elbryan spojrzał na Pony, która sprawiała wrażenie coraz bardziej znudzonej tym wszystkim i pokazał na drzwi.
Zniknęła w nocy, zanim podniósł się z krzesła.

- Krzykacz - stwierdził Elbryan dołączając do niej. Noc była chłodna, więc chłopak przysunął się bliżej do Pony, dzieląc się ciepłem.

- Jednak nie możemy zaprzeczyć istnieniu goblina - odpowiedziała Pony, wskazując na szopę, gdzie umieszczono stworzenie. - Opowieść twojego ojca była wystarczająco prawdziwa.

- Miałem na myśli Brody`ego...

- Wiem, co miałeś na myśli - powiedziała Pony - i ja też mu nie wierzę. Nie całkowicie.

Na jego twarzy odbiło się zaskoczenie.

- Gobliny istnieją - wyjaśniła Pony. - Wiemy o tym wystarczająco dobrze. Więc może ci, którzy pierwsi dotarli na skraj Dziczy, aby założyć Dundalis, naprawdę stoczyli jakieś walki.

- Fomorianie? - spytał ze sceptycyzmem Elbryan.

Pony wzruszyła ramionami, nie zamierzając odrzucać możliwości istnienia olbrzymów, nie po ujrzeniu nieżywego goblina.

Elbryan ustąpił, choć nadal uważał, że Brody Gentle bardziej się przechwala niż mówi prawdę. Nie mógł jednak zatrzymać tej myśli ani żadnych negatywnych uczuć, kiedy Jilseponie odwróciła się, aby spojrzeć mu prosto w oczy, z twarzą znajdującą się jedynie kilka cali od jego własnej, a jej spojrzenie spotkało się jego spojrzeniem.

Elbryanowi trudno było złapać oddech. Pony była tak blisko - zbyt blisko - i nie cofała się!

Zbliżała się, uświadomił sobie Elbryan, a jej głowa pochylała się ku jego, jej usta, tak miękkie, były na równi z jego ustami! Uderzyła w niego panika, siłując się mocno z gmatwaniną innych uczuć, których Elbryan nie rozumiał. Część jego osoby chciała się odwrócić, ale inna część, większa i zadziwiająca część, nie pozwalała mu się poruszyć.

Drzwi domu zebrań otworzyły się z hukiem i zarówno Pony, jak i Elbryan, natychmiast odskoczyli od siebie.

Młodsze dzieciaki wyszły gromadą, zaroiły się dokoła starszej pary. - Co zrobimy? - spytało jedno z nich.

Elbryan i Pony wymienili zaciekawione spojrzenia.

- Musimy być gotowi na powrót goblinów - zauważył drugi chłopiec.

- Nigdy tu nie było goblinów - wtrąciła Pony.

- Ale będą! - utrzymywał chłopiec. - Kristeena tak mówi.

Wszystkie oczy zwróciły się ku Kristeenie, dziesięcioletniej dziewczynce, która zawsze zdawała się wpatrywać w Elbryana. - Gobliny zawsze wracają po swoich zmarłych - wyjaśniła ochoczo dziewczynka.

- Skąd to wiesz? - spytał Elbryan z nutą wątpliwości w głosie i wydawało się, że jego ton zranił dziewczynkę.

Spojrzała w dół i kopnęła ziemię stopą. - Moja babcia wie - odpowiedziała głosem z nagła onieśmielonym, a Elbryan poczuł się głupio, jako sprawca jej zmieszania. Cała zgraja była cicho, słuchając uważnie słów Elbryana.

Pony dała mu silnego kuksańca. Mówiła mu wielokrotnie, że Kristeena się w nim podkochuje, a starsza dziewczyna, nie widząc w dziesięciolatce konkurentki, była tym oczarowana.

- Zapewne naprawdę wie - stwierdził Elbryan, a Kristeena podniosła wzrok, nagle promieniejąc uśmiechem. - I wydaje się to słuszne. - Odwrócił się ku szopie, a wszystkie młodsze dzieci otoczyły go falą, podążając za jego spojrzeniem.

- A jeśli gobliny naprawdę wrócą, musimy być gotowi - zdecydował Elbryan. Spojrzał na Pony, mrugnął i był zdumiony, kiedy odwzajemniła ten gest poważnym zmarszczeniem brwi.

Może było to coś więcej niż zabawa.


Dodano: 2006-09-22 12:54:44
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS