NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Cień doskonały" (wyd. 2024)

Weeks, Brent - "Droga cienia" (wyd. 2024)

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Szostak, Wit - "Ględźby Ropucha"
Wydawnictwo: Runa
Data wydania: Maj 2005
ISBN: 83-89595-17-6
Format: 125×185 mm
Liczba stron: 224
Cena: 25,50 zł
Ilustracja na okładce: Dagmara Matuszak



Szostak, Wit - ''Ględźby Ropucha''

Młodzieniec zanurkował w głąb izby.
– Skorośmy się tak rozopowiadali przy tym palenisku, to może łykniemy jeszcze jałowcówki i – góral zatarł śniade dłonie – i poopowiadamy jeszcze.
Rozlał trunek, rozsiadł się okrakiem na zydlu i rozgadał na dobre.
– Zdarzyło się ongi w Górach Smoczych, o czym szepty strumieni do dziś po kamieniach gwarzą, że mieszkał w chacie, takiej jak moja, pewien góral. Był to chłop sążnistego wzrostu i mocny niczym bawół. Żył sobie z dala od ludzkich sadyb, a do najbliższego przysiółka dzień musiał wędrować, co też czynił rzadko. Mrukliwy był i do rozmowy małochętny, więc bracia w góralstwie również nieczęsto jego chałupę odwiedzali. Aż wreszcie prawie o nim zapomniano. Zapomniano do tego stopnia, że kiedy odwiedzał najbliższą wieś, by siekierę kupić, albo skóry owcze i wełnę sprzedać, dziwiono się, że jeszcze żyje, niechętnie odświeżając zarosłe po nim wspomnienia. Sądzili wszyscy, że góral ów tylko we własnym towarzystwie przestawać lubi i, jak każdy odludek, innymi pogardza. Ale mylono się co do tego, choć on pozorów bynajmniej nie rozwiewał.
Inna była za to przywara tego człeka. Cierpiał on, od pokoleń zresztą, na beznadziejną i dziedziczną nudę, która wolę jego pętała i od wszystkiego odwodziła. I tak, kiedy chłop myślał, by coś wystrugać, nuda mówiła sennie, po cóż będziesz strugać, na nic ci to, a umęczysz się, może kozikiem zatniesz. I chłop nie strugał. I tak każde działanie jego taką bezwolą było obezwładnione, że nie robił niemal nic, tyle tylko, by przeżyć i owiec doglądnąć. Nudziło go bowiem wszystko, cały świat. Nudziły go rzeczy aż do bólu, do wewnętrznego zmęczenia, więc nie zadawał się z rzeczami. Nudzili go ludzie, nie gadał tedy z nimi. Wszystko go męczyło i nudziło, z każdego kąta i z każdej szczeliny wyzierała nuda, potworna, lepka i wolę pętająca. Nawet, co już zupełnie dziwne, nie pił ów chłop, bo picie też go nudziło. Słowem, wokół niego nie było nic, co mogłoby go zainteresować i do działania jakiegoś zmusić. Siedział więc w wolnych chwilach, coraz wolniejszych i wolniejszych, siedział na przyzbie i znudzony w dal patrzył. I nawet, jeśliby się coś nowego i ciekawego z onej dali wynurzyło, zanimby zdążyło do chłopa dobiec, jużby go na śmierć znużyć zdążyło.
Ponoć na rodzie jego klątwa straszliwa ciążyła, która na całe pokolenia nudę nieprzejednaną nań nałożyła. Dwa jeno miały być sposoby, które mogły sprawić, iżby nuda ród owego górala zaniechała. Pierwszy mówił, ustami starej wiedźmy, co przed stuleciem w jednej z jaskiń pomieszkiwała, że należy znaleźć sędziwego mędrca, który nudę przepędzić potrafi. Mędrzec ów miał być czarodziejem i mieszkać gdzieś w Międzygórzu. Wiadomo było, że mąż ów moc taką miał, że potrafił wysłuchać szczerej opowieści i w prawdę ją zamienić. Kiedy ktoś opowiadał mu o swych marzeniach, wnet prawdziwą jego przyszłością się one stawały. Ot, taki tam talent. Wiedźma jednak nie potrafiła ojcu onego chłopa nic bliżej powiedzieć, poza tym, że czarodziej ten ma na szyi bliznę po sztylecie, po niej to można go rozpoznać. Ale sposób ten był nie najlepszy, gdyż kiedy tylko góral pomyślał, że ma między obcych w świat wędrować i jakiegoś mędrca szukać, taka go niemoc i bezwładność dopadała, że machał ręką i znów na przyzbie siadał.
Był wszelako i drugi sposób. Do jednej rzeczy mógł chłop zainteresowanie poczuć, nudę zwyciężając. Do baby mianowicie. Widocznie wolą było tego, co klątwę przed wiekami rzucił, by ród przeklęty nie wygasł rychło, jeno trwał i nudę we krwi przekazywał, z ojca na syna. Stąd też zainteresowanie kobietami. To też jednak nie był sposób dobry, jako że po spłodzeniu potomka przeklęci górale znów w nudzie się pogrążali i już nic ich z niej wyrwać nie mogło. Tak było i tym razem. Razu jednego poznał ów chłop kobietę we wsi, dziewczynę młodą. I taką miłością ku sobie zapałali, że rychło ślub się odbył, a niezadługo potem rozkrzyczała się dzieckiem uśpiona do tej pory izba górala. Syn rósł, a chłop markotniał. Wreszcie, kiedy z niemowlęctwa dziecię wyrosło i samo po podwórku owce goniło, machnęła ręką jego matka i znudzonego wszystkim chłopa zostawiła. Wróciła do swoich i tam innego męża sobie przyswoiła, lud zaś nie szemrał zbytnio, bo każdy wiedział, że nikt długo ze znudzonym chłopem wytrzymać nie może.
Ale minęło kilka, może kilkanaście lat, i zdarzyła się rzecz dziwna. Znudzony chłop powtórnie w swym życiu ocknął się z nudy i zapałał uczuciem do innej góralki, jakiejś wdowy. Z tą też wdową zmajstrowali kolejnego znudzonego chłopaczka, po czym kobieta, znudzona nudą męża, zbiegła. Miało minąć jeszcze kilkanaście lat, kiedy to chłop, wcale już nie młody, znów sobie kobiecinę jakąś przyhołubił i trzeciego syna się z nią dopracował. Po czym sytuacja się powtórzyła i znów został sam. Zanim jednak trzeciego syna miał, pierwszy zdążył dorosnąć, a drugi biegał po podwórku. Najstarszemu więc ojciec przekazał tajemnicę swego rodu, po czym wyprawił w świat, by ten mędrca z blizną odnalazł. I ruszył chłopak na poniewierkę, a i w nim odzywały się głosy nudy, bo prawie dorosły był i tylko ciemne moce czekały, by chyżą wolę spętać.
Korsun skończył, zwilżył gardło i spojrzał zapraszająco na Callana. Ten odchrząknął lekko, poprosił o jałowcówkę i kontynuował rozpoczętą przez górala opowieść. Zanim zaczął, Żagwin zasłuchał się pełną podziwu nadzieją, z szacunkiem nagradzając jeszcze niewypowiedziane przez swego mistrza słowa.
– Ruszył chłopak w świat, dziwując się z każdym krokiem jego bogactwem nieprzebranym, gdyż przywykły do życia na hali nie podejrzewał nawet takiej mnogości rzeczy, roślin i ludzi, która teraz, wychodząc naprzeciw młodemu wędrowcowi, w całej swej rozłożystości zafalowała. Zszedł z gór w Międzygórze, zanurzając się w roztętniony świat miast, wsi i gościńców, rozgadany ludźmi i rozśpiewany muzyką. Na górskiej hali nie zaznał wszak ani muzyki, ani rozmów, tylko beczenie owiec, surowość natury i znudzoną twarz ojca. Był młody i jeszcze nuda nie chwyciła go w swoje szpony. Jeszcze interesowały go rzeczy, ludzie i wydarzenia. I byłby pewnie wsiąkł w nizinne życie, gdyby nie wrodzona, pierworodna sumienność i poczucie, że musi misję przez ojca daną wypełnić. Pochlebiało mu, że on sam, swą siłą i młodością, może klątwę zdjąć z całego rodu.
Był to też młodzieniec rozumny, więc myślał trzeźwo i dalekosiężnie. A myślał tak. Póki nuda go nie opętała, więcej ma siły i chęci, by mędrca z blizną odnaleźć. A kiedy odnajdzie, uzdrowi siebie, ojca i brata, co jeszcze dziecięciem na hali pozostał. A jeśliby teraz życia zakosztował i mędrca zaniechał, nuda dopadnie go i wtedy ani dla niego, ani dla rodu ratunku znikąd nie będzie. Wspomniał więc na swego ojca, co tępo na przyzbie horyzont wzrokiem przenikał, nicował i znicestwiał, wspomniał na swego ojca i niepomny na pokusy i uciechy świata, ku poszukiwaniom swoim wyruszył. Zrazu o mędrca zaczął rozpytywać, ale nikt z przydrożnych ludzi nie potrafił mu odpowiedzi należytej udzielić. Wnet przekonał się, że Międzygórze ogromne, tysiącami zaludnione. Nie sposób w takiej ciżbie szukać człowieka z blizną. Młodzieniec więc postanowił się w świecie nieco otrzaskać.
Minęły trzy, a może cztery lata. Przez ten czas zdziczały na rubieżach cywilizacji chłopak oswoił się nieco i ze sobą, i ze światem. Nauczył się czytać i ruszył do Akademii w Lacercie, by tam, gdzie pełno uczonych mężów, o swego uzdrowiciela zapytać. Ale i tam nie znali nikogo takiego. Wertował więc starożytne księgi, pieśni i eposy. Czasem ulegał pozorowi śladu, i za dobrą monetę go biorąc, ruszał do źródła, ale wnet wyschniętym go znajdował i na nowo w księgozbiorze się zagrzebywał. Na każdej karcie szukał wiadomości o mędrcu, co opowieści w prawdę przemienia. Wkrótce przeczytał wszystko, co było do przeczytania, i ruszył w świat. Wędrował od czarodzieja do czarodzieja, od kapłana do kapłana. Odgrzebywał zasypanych ludzką niepamięcią pustelników, którzy samotnością swoją pozory mądrości mimowolnie stwarzali. Posunął się w latach i czuł skradającą się za plecami nudę.
Właściwie to popadł w nudę całkowitą. I tylko z przyzwyczajenia, tego samego, dzięki któremu ojciec jego owce pasał, tylko siłą przyzwyczajenia poszukiwania swoje nadal prowadził. Ustalił już, że mędrzec musiał być czarodziejem, paru zresztą magów znało go z dalekiej przeszłości, jako że magowie dłuższym niż inni śmiertelnicy żywotem męczyć się muszą. Jednak z ustaleń tych nic nie przyszło, gdyż ostatni raz widziano czarodzieja z blizną dziesiątki lat temu. Pewnie zmarł gdzieś na uboczu, zaszyty we własnych, czarodziejskich myślach i opowieściach, które tłumnie chałupkę jego zaludniać musiały. Chłopak, już mężczyzna, szukał dalej.
Wreszcie jeden z czarodziejów wyjawił mu, że na klątwę nudy nie ma odklęcia i nikt, nawet legendarny mędrzec z blizną, nie mógł takowego znać. Myliła się więc stara wiedźma, a jej pomyłka zmarnowała poszukiwaczowi życie. Choć pozostawiając życie swoje na hali, na większą marność by je zapewne wydał, więc nie martwił się tym wielce, tylko wędrował dalej. Kiedy kilku innych znanych mu magów potwierdziło słowa tego pierwszego, machnął najstarszy znudzonego górala syn ręką i poszukiwania swe na kołku zawiesił. Z nawyku jednak wędrował po Międzygórzu i czasem, nałogiem kierowany, znudzonym głosem o mędrca z blizną zagadywał. Tak dotarł do pełnego mnichów i pielgrzymów monastyru. Pytani pątnicy pokątnie umykali z odpowiedziami. Znudzony wszystkim poszukiwacz machnął ostatecznie ręką i przywdziawszy mniszy habit, w celi monastycznej postanowił życie spędzić. Co też uczynił.


Dodano: 2006-06-29 23:17:06
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS