NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Pacyński, Tomasz - "Linia ognia"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Pacyński, Tomasz - "Matylda i Dziadek Mróz"
Data wydania: Styczeń 2005
ISBN: 83-89011-52-2
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 464
Cena: 27,99 PLN
Tom cyklu: 1



Pacyński, Tomasz - "Linia ognia"

Dywan w pokoju był puszysty. Tłumił kroki lepiej niż ten na korytarzu, choć nie miało to znaczenia, i tak zagłuszyłyby je dźwięki dobiegające z telewizora. Facet na wielkim, podwójnym łożu leżał odwrócony plecami, prezentując przybyszowi owłosione plecy i chude, blade półdupki. Wpatrywał się w ekran, jakby na świecie nie istniało nic innego poza ludźmi w kolorowych kombinezonach, którzy oddawali się dość bezsensownemu zajęciu, jakim są skoki narciarskie.
Nie mógł usłyszeć cichych kroków. Odbiornik ryczał zbyt głośno. Ale chyba wyczuł czyjąś obecność, bo odwrócił się powoli. Chyba nawet chciał krzyknąć, ale znieruchomiał na widok wielkiego, sękatego palucha przyłożonego do warg. Bardzo rozsądnie znieruchomiał.
Był niedużym, chudym facecikiem, ze dwa razy lżejszym od intruza, wielkiego, zwalistego mężczyzny o krótko przystrzyżonej, siwej czuprynie. Tak krótko, że wyraźnie widać było blizny znaczące skórę czaszki. I wyraźnie wściekłego, można to było wyczuć mimo lodowatego spokoju na szerokiej twarzy, pokrytej srebrnym zarostem. W bladoniebieskich oczach, które w innych okolicznościach można by uznać za szczere i poczciwe, czaił się chłód. I groźba.
– Nazywam się Mróz – powiedział przybysz. – Dziadek Mróz.
Facecik na szerokim łożu kiwnął machinalnie głową, ruchem szybkim i bardzo nerwowym. Jedną ręką usiłował naciągnąć na siebie zmiętoszone prześcieradło.
Dziadek Mróz nie przejął się zbytnio faktem, że owłosiony chudzielec zachował się jak skończony cham, nie racząc samemu się grzecznie przedstawić. Złożył to na karb okoliczności, niewątpliwie stresujących.
Rozejrzał się po pokoju. Twarz przebiegł ledwie widoczny skurcz, kiedy jego wzrok, pozornie obojętny, prześlizgnął się po dywanie. Łatwo było odtworzyć wszystko, ślady biegły od samych drzwi. Najpierw buty, męskie, eleganckie, i jeden pantofelek. Drugiego nigdzie nie było widać. Potem reszta, coraz bliżej szerokiego łoża, aż do skąpych majtek przewieszonych przez poręcz fotela, i pończoch, rzuconych niedbale na dywan, zwiniętych jak skóry liniejących żmij.
Na stoliku opróżniona butelka whisky, metalowy kubełek z resztą wody na dnie, która pozostała ze stopionych kostek lodu. Glenfiddich, zauważył Dziadek, ten palant ma niezły gust. Ciekawe, kto płacił, pomyślał ze złością.
Obrazu dopełniała na wpół opróżniona szklanka z brunatną cieczą. Rozmoczony filtr w środku wskazywał, że raczej nie była to herbata.
Niezła impreza, przemknęło Dziadkowi przez głowę. I znów poczuł lodowaty chłód.
Facecik powoli odzyskiwał rezon. Strach zastąpiła złość. Spokój Dziadka wziął za niepewność.
– Panie, wynoś się pan stąd! – zaczął napastliwie. – To mój apartament, a pan tu włazisz jak świnia do chlewa.
Zupełnie nie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi. Ten gość nie wyglądał na męża, nie klął, nie wyzywał od samego początku, nie rzucał się z pięściami. A jeśli to nawet i mąż, to jakaś pierdoła, mimo że taki duży i napakowany. Zaraz się zaczną łzawe zwierzenia... A może on z tych damskich bokserów, pomyślał, mnie nie ruszy, tylko zrobi dziką scenę.
– Wynocha, powiedziałem!
Wyraz twarzy Dziadka nie zmienił się nawet odrobinę. Wielki mężczyzna pochylił się tylko, podniósł czarny biustonosz. Jeden z tych, co to nie zakrywały nawet sutków, podtrzymywały tylko piersi. Nie musiała go używać, wiedział o tym dobrze. Zacisnął palce na gładkim materiale.
– Wyłącz to kurestwo – rzucił, nie odwracając nawet głowy.
– Zaraz będzie skakał Małysz – zaprotestował facet odruchowo.
Dziadek upuścił zmięty biustonosz. Podszedł do łoża, przysiadł na skraju, czując, jak zapada się pod nim miękki materac.
– Wyłącz – powtórzył bez nacisku, ale w jego głosie było coś takiego, że facet natychmiast posłuchał. Macał na oślep po prześcieradle w poszukiwaniu pilota. W końcu znalazł, nacisnął gumowy klawisz. Obraz zniknął, ucichł komentarz i owacje tłumu.
W łazience szumiała woda.
Facet zaczął wreszcie kombinować. Ten ślad obcego akcentu w głosie, ledwie słyszalna naleciałość. Miękka, wschodnia wymowa. Elegancki garnitur, złoty rolex, który znakomicie pasował do wielkiej, owłosionej łapy.
A to dziwka, przemknęło chuderlawemu przez głowę. I poczuł wreszcie przewagę. Nie będzie mu tu podskakiwał jakiś alfons zza Buga, jemu, urzędnikowi państwowemu. Wystarczy jeden telefon, a deportują i jego, i tę podstępną kurwę.
Ale komórka była w kieszeni marynarki, a ta leżała na dywanie, gdzie ją wczoraj rzucił, kiedy tylko smukłe dłonie wślizgnęły mu się pod koszulę na piersi. Przecież nie będę się z nim szarpał, to nie uchodzi, postanowił. Lepiej zapłacić, przynajmniej nikt się nie dowie. Strata niewielka, mała była ostra. Nie ma czego żałować.
– No dobrze, towariszcz, ile? – spytał pogardliwie.
Dziadek Mróz poderwał głowę. W pierwszej chwili nie dotarło do niego.
– Co – ile? – spytał.
– Ile się należy? – Urzędnik państwowy na wyjazdowym szkoleniu mówił celowo pogardliwie. Wiedział, jak należy postępować z Ruskimi, uczono go tego. – Niezła była, to i bonusik jakiś dorzucę.
Duży błąd.
Nawet nie zdążył się przestraszyć. Pojął nagle, że leci w powietrzu. Padając, zdruzgotał mały stolik, osunął się pomiędzy blat i połamane nóżki. Zanim znieruchomiał, okryło go prześcieradło, w które wczepił się rękoma, kiedy Dziadek ciskał nim o ścianę.
– Co jest, czło... – zaskowyczał.
– Leżeć! – warknął Dziadek Mróz. Facet drgnął, począł gramolić się niezdarnie, z rumorem.
– Leżeć, było!
Nieszczęsny amant znieruchomiał.
I co ona w nim widzi? – zastanawiał się ponuro Dziadek. Małe to, chuderlawe, i miętkie jakieś takie. Widać ma, kurwa, inne zalety.
Innych zalet nie mógł chwilowo dostrzec. Pozostawały ukryte, pod prześcieradłem.
Woda w łazience przestała szumieć. Dziadek nie zwracał już uwagi na skulonego pod ścianą mikrego, acz wysokiego urzędnika państwowego na wyjazdowym szkoleniu. Wyszedł na środek pokoju i czekał, z lekko spuszczoną głową. Trzasnęły drzwi.
Wyszła, otulona w przykrótki płaszcz kąpielowy, który sięgał ledwie połowy ud, cała zaróżowiona od gorącej kąpieli. Długie, rozpuszczone, krucze włosy lśniły wilgocią.
Nie była zaskoczona, raczej wściekła. Zielone oczy rzucały skry złości, kiedy omiotła szybkim spojrzeniem cały pokój. Jej wzrok zatrzymał się chwilę na zwiniętym w kłębek amancie pod ścianą, który bał się teraz już spojrzeć.
Podeszła do Dziadka, popatrzyła mu w twarz bez słowa. Jego rysy nawet nie drgnęły, nie powiedział nic, na co podświadomie czekała. Na wyrzuty, może na przekleństwa. Na żal i wściekłość. Ale nie spodziewała się milczenia.
Chwilę stała. Potem uniosła rękę i trzasnęła z całej siły w pokryty srebrnym zarostem policzek. Na odgłos uderzenia chuderlawy facecik aż podskoczył.
Dziadek nie skrzywił się nawet. Ujął jej rękę, podniósł do ust. Kiedy całował wnętrze ciepłej dłoni, poczuł woń dobrego mydła i kosmetyków. A przez to wszystko niepowtarzalny zapach jej skóry. Poczuł, jak pod pocałunkiem jej palce drgnęły, opuszki palców mimowolnie pogładziły go po twarzy.
– Witaj, Jagoda – powiedział cicho, patrząc jej w oczy, które błysnęły podejrzaną wilgocią.


* * *


– Co ty sobie właściwie wyobrażasz? – Stała na środku pokoju, wzięła się wyzywająco pod boki. Płaszcz rozchylił się lekko, aż Dziadek poczuł, jak przebiega go fala gorąca. Wciąż na niego działała, i wiedział, że zawsze będzie działać.
– Włamujesz się – parsknęła. – To żałosne! W ogóle żałosne jak to, że mnie śledzisz. Łazisz za mną nieproszony, a nawet wręcz przeciwnie. Wyraźnie powiedziałam, żebyś tego nie robił.
Pochyliła się, zaczęła zbierać bieliznę z dywanu. Odruchowo skorzystał z okazji i zajrzał w rozchylone poły płaszcza kąpielowego. Pomyślał ze złością, że chyba celowo go prowokuje.
Wyprostowała się, interesujący widok zniknął.
– Żałosne. Włazisz jak zazdrosny mąż, bijesz mojego...
Poderwał głowę.
– Twojego? – Wpadł jej w słowo.
Przez chwilę wyglądało, że się zmieszała. Uciekła spojrzeniem, ale tylko na moment.
– Mój organiczny wibrator – zakpiła. – Lepiej tak? Zmienia to coś?
Sam nie wiedział, co odpowiedzieć. Zmieniało wiele. A zarazem nic.
Podniosła biustonosz, przyglądała mu się chwilę.
– Co to, kurwa, takie wymiętoszone? – Zerknęła podejrzliwie z ukosa. – Fetyszystą zostałeś na stare lata? Chcesz, to dam ci na pamiątkę, nie potrzebuję, cycki mi jeszcze nie wiszą.
Policzył w myśli do dziesięciu. Najpierw po polsku, potem po rosyjsku. Na koniec w sanskrycie, który jest trudnym językiem i liczenie w nim daje wiele czasu na uspokojenie.
– Jagoda – zaczął wreszcie spokojnie. – Nie bądź ordynarna. Ani napastliwa. Nie wyprowadzisz mnie z równowagi, nie zrobię sceny. Przyjechałem porozmawiać, daj mi szansę. Obiecuję, że potem sobie pójdę, dam ci spokój.
Przysiadła na skraju łóżka, naciągnęła pończochę na rękę. Sprawdzała, czy nie poleciało oczko.
– Odwróć się – powiedziała cicho. – I daj mi się spokojnie ubrać. Przepraszam.
– A on? – Dziadek nie mógł się powstrzymać, wskazał ruchem głowy na amanta, który wbrew instynktowi samozachowawczemu wychylił się ciekawie spod prześcieradła. Jagoda robiła wrażenie, nie mógł się biedak powstrzymać.
– On się nie liczy, jak wiesz – odparła cicho.


* * *


Jak się Dziadek prawidłowo domyślał, apartament był jej. To ona zaprosiła chuderlawego facecika do siebie, nie odwrotnie. Dlatego był pewnie taki zdziwiony, dziwki nie inwestują zazwyczaj w eleganckie lokum.
Nie miała wiele bagażu. Mały neseserek, trochę rzeczy osobistych. Zawsze gotowa do zmiany miejsca. Jak my wszyscy, pomyślał Dziadek. Bez domu, bez niczego własnego. Obcy w obcym świecie, w którym wszystko można zostawić bez żalu. Cicho zamknąć za sobą drzwi, których już nigdy więcej się nie otworzy.
Dużo było już takich drzwi, pomyślał, w całym długim życiu. Wiele pokojów, pustych i anonimowych. Za dużo.
Wyjął jej z dłoni rączkę neseserka, co skwitowała uśmiechem, choć walizeczka wcale nie była ciężka. Coś ciepłego wreszcie błysnęło w jej oczach, i Dziadek poczuł przypływ szalonej nadziei, którą do tej pory skrywał gdzieś głęboko, nie pozwalał wyrwać się na zewnątrz. Ale przecież w końcu z tą nadzieją tu przyjechał.
– Straszny bałagan zostawiam – powiedziała cicho. – Co sobie o mnie pomyślą.
– A znają cię tutaj? – zdziwił się.
Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Nie. Zresztą, przecież to nieważne.
Owszem, nieważne, pomyślał. Ale i tak zazwyczaj pozostają po wszystkim brudne szklanki i popielniczka pełna petów. Zostają po nas.
– Chodźmy wreszcie. – Potrząsnęła głową, aż długie, czarne włosy rozsypały jej się po plecach i ramionach. Nigdy ich nie upinała.
Ruszyła pierwsza do wyjścia, w kierunku drzwi z wielką, mleczną szybą.
– Zaraz! – kwiknął pechowy amant spod ściany. Gramolił się niezdarnie, zdrętwiał cały w niewygodnej pozycji, bo podczas całej rozmowy bał się nawet poruszyć. Teraz, kiedy uznał, że nic mu nie grozi, zalała go złość. Do czego to podobne, tłukło mu się w głowie. Co ta głupia dziwka sobie myśli? I kto ma zapłacić za zdemolowany pokój, może on?
– Czy ty wiesz, kim ja jestem?
Stał z trudem, trzymając się ściany, chude łydki trzęsły mu się wyraźnie. Jagoda zatrzymała się. Dziadek Mróz położył jej uspokajająco rękę na ramieniu.
Strząsnęła jego dłoń gniewnym gestem, odwróciła się gwałtownie. Pod spojrzeniem zielonych oczu facecik zapadł się jakby w sobie. Już nie pytał, czy wiedzą, kim jest. To było widać na pierwszy rzut oka. Był tylko małym, chuderlawym człowieczkiem, który usiłował osłonić fiutka wymiętym prześcieradłem. Też zresztą niewielkiego.
– Dam mu w łeb, potem zwiążę tą pościelą – zaproponował Dziadek Mróz niezobowiązującym tonem. – Zanim go znajdą, będziemy daleko, nie narobi rabanu.
Zaprzeczyła ledwie dostrzegalnym ruchem głowy.
– Nie. Teraz już za późno, niepotrzebnie o sobie przypomniał.
Popatrzyła na faceta, który zaczął już pojmować. Chciał błagać, paść wręcz na kolana, ale jej spojrzenie zdążyło go sparaliżować.
– Słyszałam, co mówił. – W jej głosie było tylko znużenie. – Szum wody mi nie przeszkadza. A teraz słyszę jego myśli.
Dziadek odwrócił się. Nigdy nie lubił na to patrzeć. Wstyd się przyznać, ale dostawał mdłości.
– Nieeeee!
Rozpaczliwy krzyk załamał się na najwyższej nucie, coś ciężkiego uderzyło o posadzkę z odgłosem, jakby spadł na nią wór mąki. Kiedy Dziadek, przepuściwszy Jagodę przed sobą, zamykał drzwi z matową szybą, słyszał już tylko, jak coś szamoce się, charczy i pochrząkuje.
Wszystko ucichło, gdy znaleźli się na korytarzu. Drzwi do apartamentu były dźwiękoszczelne.
Jagoda ujęła Dziadka Mroza pod ramię. Przeszli długim korytarzem, mijając drzwi, różniące się tylko imitującymi mosiądz cyframi. Z jednego dochodził wciąż szum odkurzacza.
Kiedy stanęli pod błyszczącymi polerowanym metalem drzwiami windy, Dziadek uśmiechnął się po raz pierwszy tego dnia.
– Jak ty to robisz? – spytał.
Jagoda nie odpowiedziała od razu. Patrzyła chwilę, jak zmieniają się czerwone, elektroniczne cyferki.
– Tajemnica zawodowa – odparła w momencie, w którym zabrzmiał przytłumiony gong i drzwi windy rozchyliły się z cichym szelestem.


* * *


Wprawdzie na drzwiach wisiała wywieszka „nie przeszkadzać”, ale sprzątaczka, krzepka dziopa, ciągnąca za sobą odkurzacz niczym psa na smyczy, postanowiła i tak sprawdzić. Ostatecznie gość, kiedy mu przeszkodzić, najwyżej obsobaczy, a od tego się przecież nie umiera. A jeśli tylko zapomniał zdjąć wywieszkę, wychodząc, co dość często się zdarzało, to będzie mogła oblecieć całe piętro od razu.
Zastukała, odsunęła z ucha jedną ze słuchawek walkmana. Cisza, żadnej reakcji. Nawet typowej wiązanki przekleństw, jaką mogłaby usłyszeć, gdyby naprawdę przeszkodziła. Zastukała jeszcze raz.
Tym razem z wnętrza nie padła żadna odpowiedź a w drzwiach nie stanął rozczochrany gość o wściekłych, umęczonych kacem oczach. Sprzątaczka wsunęła w szczelinę zamka swoją uniwersalną kartę. I nic. Zamek ani pisnął, nie zamrugała mała, zielona dioda. Kobieta podrapała się po głowie, coś takiego przydarzyło jej się po raz pierwszy. Okazało się, że okrągła klamka daje się przekręcić bez oporu, drzwi nie są zamknięte.
Weszła do środka, zdezelowane kółka odkurzacza zaskrzypiały na wykładzinie. W przedpokoju było ciemno i cicho. Za to zza drzwi z mleczną szybą dochodziły jakieś dziwne dźwięki. Ni to charczenie, ni to rechot.
Nie przestraszyła się wcale. Widywała już niejedno, i pierwsze, co przyszło jej na myśl, to pijany w sztok gość, który nawet do wyra się nie doczołgał, tylko leży teraz na dywanie i chrapie. Pewnie zarzyga, pomyślała ze złością, albo już zarzygał. Dodatkowe sprzątanie jak nic, nie mogą się nauczyć, żeby do kibla trafić.
Ale też zwietrzyła okazję. Pracowała w hotelu już ponad pięć lat, więc od razu wiedziała, co powinna zrobić. W końcu taki degenerat zawsze da sobie wmówić, że portfel gwizdnęła mu dziwka w barze.
Zdecydowała się szybko.
Kiedy weszła do pokoju, zmartwiała. Pracowała tu już długo. Wiedziała z doświadczenia, jaki chlew potrafią ludzie zostawić po sobie w pokojach.
Właśnie, chlew. Zdążyła zobaczyć już wiele. Ale nigdy knura, zaplątanego w prześcieradło. Zwierzak pochrząkiwał i trącał zaślinionym ryjem telefon komórkowy. Przed nim leżała podarta w strzępy marynarka.
Sprzątaczka z początku nawet się nie przestraszyła. Pierwszą reakcją było tylko zdziwienie, jak oni go tu, kurwa, wprowadzili? I po co?
Dopiero gdy knur uniósł ryj i spojrzał jej w oczy, zaczęła wrzeszczeć. W świńskich ślepiach zobaczyła coś, co kazało jej odwrócić się i wybiec z przeszywającym krzykiem.
Obłędny strach.


Dodano: 2006-06-16 14:33:38
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS