NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Weeks, Brent - "Nocny anioł. Nemezis"

Ukazały się

Markowski, Adrian - "Słomianie"


 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

 Le Fanu, Joseph Sheridan - "Carmilla"

Linki

Pilipiuk, Andrzej - "Norweski dziennik - tom 1: Ucieczka"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Norweski dziennik
Data wydania: Sierpień 2005
ISBN: 83-89011-47-6
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 352
Cena: 25,00 PLN



Pilipiuk, Andrzej - "Norweski dziennik - tom 1: Ucieczka"

30 czerwca 1984. Warszawa


Stałem przed szkołą. Patrzyłem przesz dłuższą chwilę na jej brudnożółte mury i wahałem się. Zdawałem sobie oczywiście sprawę z tego, że wahanie to jest zupełnie pozorne. Musiałem tam wejść, ale przez tą chwilę, w której wmówiłem sobie, że tak właściwie to wcale nie muszę, czułem jakąś dziwną władzę. Iluzoryczną zdolność kierowania własnym losem. I byłem prawie szczęśliwy. A potem wszedłem. Zaraz za drzwiami czatowali dwaj dyżurni. Podli pachołkowie dyrekcji. Sprawdzali czy każdy ma obuwie na zmianę. W takim dniu. Raz w roku mogliby odpuścić, ale oczywiście nie odpuścili. Miałem, na szczęście, w torbie wymięte kapcie specjalnie zabrane dla pokazania. Przepuścili. Pokręciłem się chwilę w szatni między innymi uczniami ze swojej klasy.
Miałem ich gdzieś. Czułem, że są to właściwie tylko fantomy, a może roboty. Nie przedstawiali sobą żadnej wartości. Mózgi jak kosmos, próżnia absolutna, wypełniona sekwencjami z meczy i umiejętnością kopania piłki. Niewolnicy. Z całej mojej klasy, jak się mogłem zorientować, tylko moje ambicje sięgały dalej niż do zawodówki budowlanej. No, ale był jeszcze rok. Cały rok czasu. A potem może pójdzie lepiej. A może coś innego stanie na drodze i wreszcie będę mógł błysnąć. Tu, w tej budzie, nie miałem szans. Wszystko, co było inne, lepsze lub gorsze, było ścierane przez tryby machiny. Nie byłem panem swojego losu.
Tłum zepchnął mnie powolutku w stronę sali gimnastycznej. Wszedłem. Sala była ogromna. Jeszcze przedwojenna. W jednym jej końcu znajdowała się scena jak w teatrze. Na scenę prowadziły wejścia z boków, ale teraz przystawiono od przodu schodki. Tam będzie stał dyrektor, a potem wejdą nauczyciele. Dla uczniów została ta dolna część sali.
Krzeseł oczywiście nie było. Zbyteczna fatyga. Uczniowie w odświętnych ubraniach siadali na podłodze. W kurzu i zaduchu. Może dlatego, aby nauczyciele mogli odczuć jeszcze raz swoją wyższość. Możliwe. Klasy wymieszały się. Nauczyciele wrzeszczeli starając się uspokoić gadającą bandę na podłodze.
Wszedł Pirat — tak nazywaliśmy naszego dyra. Popatrzył na nas ponuro. Wydało mi się, że jego wzrok był skierowany prosto na mnie, ale musiało to być złudzenie. Spoglądał po postu na uczniów. Jego spojrzenie wędrowało, aż wreszcie zatrzymało się na woźnym, który nieco zalany, siedział w kącie sali przy krześle od pianina i drzemał. Obok stała nauczycielka muzyki. Dyrektor dał znak ręką. Dwaj nauczyciele wuefu podeszli do woźnego obudzili go i wyprowadzili. Nauczycielka muzyki usiadła przy pianinie i nerwowym ruchem ręki poprawiła mikrofon.
— Do hymnu — powiedział dyrektor przez drugi mikrofon.
Zaskoczył praktycznie wszystkich. Nauczyciel przysposobienia obronnego biegał i starał się ustawić uczniów w rzędy. Wreszcie udało mu się. Stanęli. Kolejna komenda dyrektora sprawiła, że wciągnęli brzuchy i wyprężyli się na baczność. Nauczycielka zagrała. Hymn państwowy zawsze był dla mnie zagadką. Znałem go na pamięć i nie miałem problemów, zawsze jednak, gdy był śpiewany sprawiał, że w nosie pojawiały mi się delikatne ukłucia. A w oczach stawały łzy. Może to było wzruszenie? Zakończyliśmy śpiew. Dyrektor dał nam minutę odpoczynku, a potem zaczęliśmy śpiewać znowu. Tym razem hymn szkoły. Hymn zbudowany był z kawałków utworów patrona tej budy.

Hej kolego chwytaj za książkę.
Szukaj prawdy jasnego płomienia.
Szukaj nowych nieodkrytych dróg.
Ucz się pilnie i świat wokół zmieniaj.

Oczywiście można zmieniać świat, tak jak autor wiersza, Adam Asnyk, fanatyczny socjalistyczny terrorysta i poeta, jeden z inicjatorów zamachu na Aleksandra II-go, jedynego demokratycznie myślącego rosyjskiego cara... Pierwsza zwrotka zabrzmiała trochę fałszywie. Wiązało się to z drobną dywersją, której dokonaliśmy swojego czasu ja i Maciek Wędrowycz z równoległej klasy. Rozprowadził mianowicie w szkole pewną ilość odpisów mojej własnej wersji hymnu, stąd część dzieci śpiewała mrużąc oczy ze złośliwej radości trochę co innego:

Hej kolego chwytaj za bombę.
Szukaj wiedzy jasnego płomienia.
Szukaj nowych nieodkrytych dróg.
Ucz się pilnie, by świat zrównać z ziemią.

Nauczyciele jeszcze się nie skapowali, że coś nie gra, ale było to tylko kwestią czasu. Nie ta uroczystość, to następna. Drugiej zwrotki o tym, jak to szkoła nauczy nas być dobrymi Polakami nie udało się zmienić. Za trudna.
Po śpiewach dyrektor pozwolił usiąść i teraz zaczynała się najciekawsza część imprezy. Szef tego cyrku odczytywał długi rząd cyfr, z których wynikało, że średnia ocen zwiększa się, ilość zimujących zmniejsza i w ogóle z roku na rok jest coraz lepiej i lepiej i niewątpliwie wkrótce szkoła ta stanie się najlepszą w stolicy, a może i na całym świecie. Nie wspomniał o dwu uczniach, którzy nie wytrzymali stresów nauki i wylądowali w wariatkowie. Moja twarz wyrażała zachwyt. Tak było bezpieczniej.
Kontrolowanie mimiki stało się odruchem.
Będąc w szkole z reguły uśmiechałem się, dzięki czemu nauczyciele brali mnie powszechnie za nieszkodliwego przygłupa i nie gnębili specjalnie. Wychowawcy poszczególnych klas weszli na scenę. Teraz zaczynał się obrzęd uświęcony już kilkuletnią tradycją. Woźne spuściły ciężkie, ciemne kotary na okna. Reflektor punktowy wypożyczony przez ojca jednej z absolwentek z telewizji oświetlił scenę. Drugi snop światła wywołał z mroku drewniane schodki.
— A teraz przystąpimy do nagradzania i karania — oświadczył dyr.
— Najpierw obowiązki potem przyjemności.
Wydobył z kieszeni kartę papieru.
— Lista osób, które nie zostały promowane — odczytał z namaszczeniem. Lista liczyła ponad dwadzieścia nazwisk. Sporo jak na pięć równoległych klas siódmych. Sporo jak na szkołę, która wkrótce miała stać się najlepsza na świecie.
— Ale to im musi psuć statystykę. — mruknęła poprawiając fryzurę jakaś dziewczyna siedząca obok. Odetchnąłem z ulgą. Moje nazwisko nie padło. Zawsze bałem się tego momentu. Teoretycznie nic się nie mogło stać. Znałem swoje oceny. Doskonale znałem. Ani jednej wyższej niż dostateczna. Nie, w tym roku dostałem piątkę z plastyki. No tak. Pierwsza jak do tej pory piątka z czegokolwiek.
Dyrektor zaczął odczytywać listę uczniów, którzy otrzymali świadectwa z czerwonym paskiem, a co za tym idzie, także nagrody. Wyczytany biegł niemal kłusem do schodków i wdrapywał się po nich do góry w zalane światłem regiony przeznaczone dla nielicznych wybrańców.
Założę kiedyś prywatną szkołę to tak to właśnie będzie wyglądać — pomyślałem. — Tylko że ja to zrobię na wolnym powietrzu w nocy i uczniowie będą trzymali pochodnie a mury zamku zatrzęsą się od ich głosów. Zresztą kogo stać na posyłanie dzieciaków do prywatnych szkół? W Polsce i tak nie pozwolą mi takiej otworzyć...
Wybrańcy maszerowali w potokach światła na górę i tworzyli jeden długi rząd. Dyrektor ściskał im dłonie i wręczał książki. Wreszcie uroczystość dobiegła końca. Odsłonięto okna. Wychowawcy wyłapywali swoich uczniów. Czas i na mnie... Poszedłem ponuro za panią Pszczółką. Weszliśmy do klasy. Kilku lizusów zaczęło pchać się z kwiatkami, inni z paczkami kawy. Ja nie miałem nic... Bo i skąd? Pachołki — pomyślałem. — Podlizują się i podlizują a ona i tak nie bierze sobie tego do serca. Tracą tylko ich rodzice dolary w Pewexie i niczego to nie zmieni.
Pachnące mydło i kawa. A od nowego roku szkolnego znowu klasówki i pisanie daty po rosyjsku na tablicy. I znowu dwóje. Aż do skutku. Potem pomyślałem, że tak na dobrą sprawę to sam mógłbym dać coś na rozpoczęcie roku. Jakiś mały niezobowiązujący prezent. Pochwyciłem na sekundę jej taksujący wzrok. Czułem promieniująca od niej nienawiść. Jej myśli były czarne i dudniły jak gdyby powstawały w głębi zatęchłego lochu i długo odbijały się od wilgotnych ścian... Woń zagranicznych kosmetyków drażniła moje nozdrza. Pachniała Pewexem, glicerynowym mydłem, zagranicznym szamponem do włosów... Wiedziała, że jak zwykle nic dla niej nie mam. Byłem spalony do końca pobytu w tej szkole. Na zawsze. Nic by mnie nie uratowało. Nawet worek kawy.
Ale innym się udawało. Płacili jej słony haracz i mieli spokój. Pszczółka odesłała gestem suplikantów na miejsca. Najpierw musiała wygłosić kazanie. Jej głos był jak zwykle przymilny, ale strzępy myśli, które wyczuwałem już nie. Gardziła nami.
— Drogie dzieci — zaczęła. — Spotykamy się po raz ostatni w tym roku szkolnym.
Szkoda, że nie po raz ostatni w ogóle. Mogła by sobie wyjechać do Związku Radzieckiego na szkolenie i zostać tam na zawsze w kopalniach złota — pomyślałem.
— Więc zanim się rozstaniemy chcę zwrócić waszą uwagę na parę rzeczy. Czy Koćko mnie słucha?
Paweł Koćko to ja. Zawsze, gdy mówiła do mnie po nazwisku wróżyło to poważne kłopoty, a tego dnia jak na złość nie miałem nic, co mógłbym poczytać sobie na korytarzu.
— Oczywiście, że słucham proszę pani — powiedziałem wstając.
— No, mam nadzieję. A więc drogie dzieci, na wakacjach spotkać was może wiele niebezpieczeństw, z których nawet nie zdajecie sobie sprawy.
Tak, oczywiście, mamy po trzy latka i opuszczenie piaskownicy jest dla nas śmiertelnym zagrożeniem — przedrzeźniałem ją w myślach. Czy mogła je usłyszeć? Chyba nie, a mimo to spojrzała na nie uważnie.
— Lubicie chodzić po lesie... — (chyba tylko ja lubiłem), — ...a w lesie można zabłądzić albo spotkać dzikie zwierzęta...
No tak, dzieci z miasta, z którymi chodziłem do klasy faktycznie mogą zabłądzić.
— ...Leśne zwierzęta są z reguły chore na wściekliznę...
Gdyby z reguły były chore na wściekliznę, to dawno by wszystkie wyzdychały.
— ...A wściekliznę można wyleczyć serią bardzo bolesnych zastrzyków, więc lepiej unikajcie nieznajomych zwierząt...
Tak. Serią zastrzyków. Zapomina dodać, że nawet w Czechosłowacji surowicę od dawna już podaje się dożylnie, praktycznie bezboleśnie, i tylko my jesteśmy tak zapóźnieni.
— ...Bardzo niebezpieczne są wsie. Ich mieszkańcy z reguły nienawidzą obcych. Może się zdarzyć, że was pobiją albo poszczują psami...
Jeśli będziecie wchodzić do ich sadów kraść jabłka, wydeptywać ścieżki przez pola, lub zachowywać się w podobny sposób.
— ...Oczywiście wszelkie zabawy z ogniem są absolutnie wykluczone...
Tak. Należy im zakazać. Neandertalczyk plus ogień...
— ...Uważajcie też z wodą. Wiele dzieci ginie co roku na skutek utonięcia. Pamiętajcie, żeby kąpać się tylko w miejscach do tego wyznaczonych pod opieką ratownika. Z wodą nie ma żartów. Zwłaszcza nad morzem. Pamiętajcie, żeby nie odpływać daleko od brzegu, bo może zacząć się odpływ i ściągnąć was na otwarte morze...
Zwłaszcza w Bałtyku. Wyczuwałem w niej tłumiona radość. Chyba wyobrażała sobie, że jej rady zatrują nam radość płynącą z letniego wypoczynku.
— ...Nie jedzcie lodów z niewiadomego źródła. Salmonelloza nie śpi. Nie chodźcie sami po górach. Góry są bardzo niebezpieczne. Można spaść do przepaści albo zabłądzić...
I nie karmić misiów.


Dodano: 2006-05-12 12:55:58
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS