NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Piekara, Jacek - "Sługa Boży"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Ja, inkwizytor
Data wydania: Czerwiec 2003
ISBN: 83-89011-14-X
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 280
Cena: 25,99 PLN
Tom cyklu: 1



Piekara, Jacek - "Sługa Boży"

1.W oczach Boga

Oko nie widziało i ucho nie słyszało, i w serce człowiecze nie wstąpiło, co nagotował Bóg tym, którzy mu się przeciwią
św. Paweł, list do Koryntian

Ława była wąska i niewygodna. Siedziałem na niej już kilka godzin, a przechodzący słudzy i dworzanie biskupa uśmiechali się drwiąco na mój widok. Oni mogli sobie na to pozwolić. Opieka Gersarda, biskupa Hez-hezronu, była najlepszą gwarancją bezkarności i bezpieczeństwa. Ale ja, Mordimer Madderdin, inkwizytor Jego Ekscelencji, nie przywykłem do takiego traktowania. Dlatego siedziałem ponury, jak chmura gradowa. Chciało mi się jeść i pić. Chciało mi się spać. Z pewnością nie chciałem czekać tu na audiencję, nie chciałem też widzieć biskupa, bo nic miłego nie mogło mnie u niego czekać. Gersard miał ponoć wczoraj atak podagry, a kiedy chwytały go bóle był zdolny do wszystkiego. Na przykład do tego, aby odebrać mi koncesję, która i tak wisiała na włosku od czasu, gdy przesłuchałem nie tego człowieka co trzeba. W końcu to nie moja wina, że na świecie istnieją sobowtóry. A przynajmmniej ludzie bardzo podobni do siebie. Tyle że kuzyn hrabiego Werfena, niestety, nie przeżył przesłuchania. Zresztą nie z mojej winy, bo nie zdążyliśmy nawet użyć narzędzi. Przy pierwszej prezentacji, kiedy serdecznym tonem wyjaśniałem mu zasady działania piły do cięcia kości, nagle zatchnął się, wytrzeczył oczy, policzki mu poczerwieniały i taki właśnie - czerwony i z wytrzeszczonymi oczami - zmarł na moim stole. A ja teraz mogłem mieć kłopoty.

Jeżeli odbiorą mi koncesję świat nagle stanie się bardzo niebezpiecznym miejscem. Tak to już jest, że inkwizytorzy mają zwykle więcej wrogów niż przyjaciół. Oczywiście odszedłby ode mnie również Anioł Stróż, a życie bez Anioła trudno sobie wyobrazić. Choć, między nami mówiąc, trudno też sobie wyobrazić życie pod opieką Anioła. Ale ja sobie nie tylko je wyobrażałem, lecz zdołałem przez te wszystkie lata się do niego przyzwyczaić. Choć wierzcie mi, mili moi, że nie było to łatwe.
W końcu podszedł jakiś wymuskany klecha, roztaczający wokół woń drogich perfum i spojrzał na mnie z góry. - Madderdin? - zapytał - inkwizytor?
- Tak - odparłem.
- Jego Ekscelencja czeka. Ruszże się, człowieku!
Przełknąłem obelgę i tylko starałem się zapamiętać tę bezczelną twarz. Da Bóg, spotkamy się w bardziej sprzyjających okolicznościach. Nawet słudzy biskupa mogą z czasem trafić do naszych mrocznych cel. A wierzcie mi, że tam tracą już wszelką pogardę dla siedzącego naprzeciw nich inkwizytora.

Wstałem i wszedłem do komnaty biskupa. Gersard siedział pochylony nad dokumentami. Prawą dłoń miał całą w bandażach, co znaczyło, że atak podagry nie był, niestety, plotką.
- Madderdin - rzekł takim tonem, jakby to było przekleństwo - dlaczego ty właściwie jeszcze żyjesz, łajdaku.

_________________

2.Sługa boży

Przybysze zachowywali się tak, jakby Sarevaald było najbezpieczniejszym miejscem na świecie. Żartowali i śmiali się, ktoś klął zajadle, bo rozbił sobie nogę o wystający kamień, ktoś przechylał flaszę i pił z głośnym gulgotem. Czekaliśmy z napięciem, gdzie się skierują. Przecież musiało tu być jakieś przemyślnie ukryte wejście, którego nie zauważyliśmy. No i było. Jeden z mężczyzn, wręcz olbrzym, zaparł się i przesunął na bok głaz. Pod spodem była żelazna płyta z lekko zardzewiałym uchwytem. Widziałem wszystko tak dobrze, gdyż staliśmy dosłownie kilkanaście kroków od nich: na resztkach po krużganku, mniej więcej trzy metry nad dziedzińcem. Teraz też upewniłem się, że kobietą była Elia Karrane. Trzeba przyznać: śliczna bestyjka! Miała długie jasne włosy, wysoko upięte na czubku głowy i drapieżną twarz o małym nosku i wielkich, szmaragdowych oczach. Lampa niesiona przez jednego z mężczyzn dokładnie ją oświetlała i nie dziwiłem się już, że nawet taki Rakshilel mógł się zakochać w tej kobiecie. Być może sam bym się w niej zakochał, gdyby nie fakt, że chciałem ją doprowadzić do zguby. Żadnego z towarzyszy Elii nie widziałem nigdy przedtem, choć szczerze mówiąc co do jednego miałem pewne wątpliwości, gdyż stał cały czas poza blaskiem pochodni.

Olbrzym uniósł metalową płytę i wszyscy zeszli po schodach w ciemność. On sam zamknął za nimi przejście i znów, stękając, przesunął głaz na właściwe miejsce. Potem usiadł wygodnie, oparł się o ścianę, nabił fajkę i leniwie pykał z niej patrząc w niebo. Kostuch spojrzał na mnie pytająco.

- Żywcem - tchnąłem mu prosto w ucho.

Skinął tylko głową i cichutko wycofaliśmy się. Wróciliśmy na dziedziniec i przywarowali niedaleko. Kiedy dałem znak skoczyliśmy wszyscy czterej, ale ten olbrzym był wyjątkowo szybki. Zerwał się, wyciągając zza cholewy sztylet tak długi, że każdemu z bliźniaków mógłby służyć za miecz. Kostuch mało nie oberwał. Ledwo zdążył uchylić się i przetoczyć po ziemi. Olbrzym znalazł się tuż koło mnie i wtedy sypnąłem mu w oczy shersken. Zawył i podniósł ręce do twarzy. Pierwszy trzasnął go pałką w podbrzusze, a Drugi pchnął w grdykę. I było po wszystkim. Potem związali mu dłonie na plecach i nogi w kostkach, przeciągnęli linę pomiędzy więzami i olbrzym leżał na brzuchu jak wielka, toporna kołyska. Był bezradny niczym ślimak. Skrzesaliśmy ognia i w świetle latarni przyjrzałem mu się. Miał szeroką, pozbawioną wyrazu, bezwłosą twarz bez lewego nozdrza i ogromną, siną bliznę biegnącą dokładnie pośrodku nosa.

- Ślicznotek - powiedziałem.
Byłem zadowolony, bo chłopcy uwinęli się sprawnie i szybko. Ciekawe, co prawda, jakby im się powiodło, gdyby wasz uniżony sługa nie rzucił shersken, ale cóż... nie należało ryzykować. W każdym razie shersken zrobił swoje, bo olbrzym miał zamknięte oczy i napuchnięte powieki, spod których ciurkiem leciały łzy. Ha, na shersken nie ma silnego! Możesz sobie, człowieku, mieć dwa metry wzrostu i dwieście kilo żywej wagi, a jak dziecko rzuci ci shersken w ślepia, to będziesz tylko myślał, aby doczołgać się do najbliższej kałuży. A jeśli jesteś na tyle głupi i zaczniesz trzeć oczy, to w większości wypadków twoje własne palce trące powieki będą ostatnią rzeczą na świecie, jaką dojrzysz.

Nasz więzień nie mógł trzeć oczu, bo dłonie miał związane na plecach, ale wiedziałem że tylko siłą woli powstrzymuje się, by nie zacząć wrzeszczeć ze strachu i bólu. Wyjąłem manierkę i wylałem wodę do wnętrza stulonej dłoni. Przytrzymałem olbrzymowi głowę i opłukałem mu twarz. Musiał zobaczyć, że to pomaga, bo przestał się rzucać. Dzięki temu spokojnie zużyłem drugą garść wody i dokładnie spłukałem mu źrenice. W końcu nie chciałem, aby myślał o strasznym, piekącym bólu, tylko o tym, aby grzecznie odpowiadać na pytania. Ale Kostuch uznał, iż jestem zbyt miłosierny, więc z całej siły kopnął leżącego podkutym butem w żebra. Chrupnęło.

- Oj, Kostuch - powiedziałem, ale nawet się nie zezłościłem.

Wiedziałem, że Kostuch jest wściekły, gdyż olbrzym o mało go nie zaskoczył. Nikt chyba nie mógł się spodziewać, że przy tym wzroście i przy tej wadze będzie aż tak szybki. No, ale w końcu przyjaciele Elii nie byli chyba aż tak głupi, by pozwolić, aby ich silnorękim został pierwszy lepszy zabijaka z ulicy.

- Skąd jesteś, chłopcze? - zapytałem.

Olbrzym zaklął coś w odpowiedzi. Bardzo niegrzeczna reakcja, zważywszy na fakt, że przed momentem wymyłem mu shersken z oczu. Drugi wsadził więźniowi w usta kawał szmaty, a Kostuch usiadł mu na plecach i złamał mały palec u lewej dłoni. Potem złamał mu palce serdeczny, środkowy i wskazujący. Za każdym razem słychać było chrupnięcie, stęknięcie dobiegające spod szmaty, a oczy olbrzyma robiły się jak spodki. Drugi nachylił się, przyłożył palec do warg, nakazując więźniowi ciszę i wyjął z pomiędzy jego zębów szmatę. Olbrzym sapał boleśnie, a gęsta ślina spływała z kącików jego ust.

- Na moje pytania odpowiada się natychmiast - powiedziałem łagodnie - bowiem jak mówi Pismo: „nie ma nic zakrytego, co by nie miało być wyjawione, ani nic tajemnego o czym nie miano by się dowiedzieć”. Tak więc powtórzę: skąd jesteś, chłopcze?

- Z Tirianu - stęknął.

Tirianon-nag, potocznie nazywany Tirianem (zabijcie mnie, a nie wiem skąd ta barbarzyńska nazwa pochodziła), był niewielkim, choć dość zamożnym, miasteczkiem przy samej granicy marchii. Z tego co wiedziałem można tam było zarobić niezłe pieniądze na ochronie kupieckich statków, które żeglowały w dość niebezpieczne rejony w górze rzeki. Ale ten biedny głupek myślał, że zrobi karierę w Hez-hezronie. I kariera ta miała się zakończyć właśnie tutaj, w ruinach fortecy Sarevaald. Kiepskie miejsce na śmierć, ale z drugiej strony, jakie miejsce jest dobre, by umierać? O tym, że musi umrzeć wiedzieliśmy wszyscy. Pytanie tylko brzmiało, czy będzie to śmierć łagodna i w miarę bezbolesna, czy też nasz zabijaka trafi pod piekielne bramy wyjąc z bólu i poszatkowany na kawałeczki.

- Gdzie oni poszli? - spytałem.

Więzień nie odezwał się ani słowem, więc uprzejmie odczekałem chwilę. Potem Pierwszy kopnął go prosto w usta, tak żeby zadławił się krwią i własnym zębami. Przy okazji złamał mu nos.

- Gdzie oni poszli? Co tam jest? - powtórzyłem grzecznie.

- Nie wiem - wyjęczał plując czerwienią - nie wiem, błagam. Ja tylko pilnuję. Oni w południe wrócą. Mają pieniądze... mnóstwo pieniędzy... Błagam, nie zabijajcie mnie, będę wam służył jak pies, błagam...

Kiedy patrzyłem na niego widziałem, że nie jest już wielkim, silnym zabijaką, ale skrzywdzonym chłopcem pragnącym, by wreszcie przestano go bić. Lubiłem, kiedy w ludziach zachodziła taka przemiana i choć miałem okazję ją widzieć nader często, to nieodmiennie odczuwałem satysfakcję, iż właśnie ja stałem się przyczyną stosownego przepoczwarzenia.


Dodano: 2006-04-22 11:38:35
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS