NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Miela, Agnieszka - "Krew Wilka"

Kres, Feliks W. - "Szerń i Szerer. Zima przed burzą"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Kaliszewski, Andrzej - "Piętka Czesław, niżej podpisany"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: Maj 2004
ISBN: 83-89011-45-X
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 300
Cena: 25,00 PLN



Kaliszewski, Andrzej - "Piętka Czesław, niżej podpisany"

1. Benzyna
Nic innego nie pomoże niż benzyna. Tylko skąd tu wziąć szybko benzynę? Żuk stoi przy stołówce, tam się nie mogę pokazać, i co teraz?! Przypomniał mi się „Komarek” pana Jurka. Pewnie stoi przed jego domkiem. Próbowałem się wytrzeć chociaż trochę ręcznikiem, nic z tego, klei się. Założyłem więc tylko spodnie i wyjrzałem przed kamping. Nikogo nie widać. Dobra. Zasuwam do Jurka. Jest! „Komar” stoi na swoim miejscu. Co, do diabła? Przykuty łańcuchem do ławeczki przed domkiem! To nic, wystarczy tylko dostać się do benzyny, tylko jak? Odwrócić go do góry kołami się nie da. Już wiem! Pobiegłem z powrotem do siebie po jakąś szmatkę. Umoczę w benzynie i będę się zmywał. Urwałem kawałek szmaty do podłogi i odkręciłem wlew benzyny. Pobujałem motorkiem. Cholera, mało! Wpuściłem do baku koniec szmatki, wyciągnąłem i mam! Nawet wilgotna. Zacząłem zmywać z siebie pokost. Trochę schodzi, ale wolno to idzie. Nie mogę tu stać godzinę i czekać, aż mnie tu pan Jurek zastanie, co robić? Ławka była na szczęście nieduża. Podniosłem ją z łatwością i załadowałem na „Komara”. Pomyślałem sobie, że schowam się gdzieś i dokończę dzieła samooczyszczenia.

Niewygodnie było mi go pchać z takim ładunkiem po trawie. Pojadę tylko za domek Jurka, bo dalej mi się nie chciało. Podprowadziłem go jeszcze kawałek, aż do ruin mojej niedoszłej „Wiejskiej Chaty”. Oparłem motorek o resztki ściany i opadłem z sił na trawę. Musiałem zaraz wstać, bo ktoś mógł w każdej chwili nadejść, a już nie daj Boże Juras!

Jakoś się podniosłem i dawaj trzeć piekące jak cholera brzucho. Za sucha szmata, tak dalej się nie da, bo do Wielkanocy się nie doczyszczę. Muszę szybko coś wymyślić! Muszę po prostu mocniej zmoczyć szmatę, bo co innego mogę teraz wykombinować? Nie byłem w tym najlepszy. Wiem! Muszę przelać w coś trochę benzyny. Tylko w co? Zacząłem gorączkowo szukać jakiegoś naczynia, może jakiś słoik albo butelka. Przeszukałem dookoła ruiny i kamping. Jest! Pod schodkami domku pana Jurka leżał kanister od benzyny, może pełny? Nie, cholera, pusty. Jest za to lejek, teraz na pewno dam sobie radę!

Ustawiłem kanister pod ścianą, wsadziłem w niego lejek i... co dalej? Chyba trzeba odwrócić „Komarka” do góry kołami, tylko jak z tą ławką? Zacząłem przechylać go razem z ławką. Wypieprzył się w diabły! Benzyna leje się z niego a ja staram się zakręcić wlew! Większość się wylała na trawę. Postawiłem z mozołem „Komara”, bo już całkiem z sił opadłem. Zauważyłem jakiś wężyk wychodzący od spodu baku z benzyną. Trzeba go chyba zdjąć. Rzeczywiście, benzyna popłynęła strumyczkiem do kanistra. Trochę mało, trudno, będę oszczędzał. Polałem szmatkę benzyną i dawaj szorować się jak najęty! Wszystko mnie piekło, a słoneczko jeszcze przygrzewało. Odstawiłem wehikuł z ławeczką kawałek dalej (w razie czego, to nie ja!). Od razu poczułem się pewniej, nawet pokost schodził jakby chętniej. Szybciej, zanim ktoś przyjdzie! Mój nieszczęsny tors i oblicze artysty malarza piekły mnie coraz bardziej, musiałem zrobić sobie chwilę przerwy. Odłożyłem szmatkę na kanister i usiadłem obok. Może teraz odprowadzę „Komarka” z ławką na miejsce? Nie, trochę później, teraz szkoda czasu! Najpierw zapalę sobie. W spodniach miałem fajki. Pociągnąłem dymka raz i drugi... fu! Czułem samą benzynę. Zmarnowałem tylko sporta. Rzuciłem papierosa na trawę.

Benzyna!, przemknęło mi przez myśl. W nogi! Co za pech! Zdążyłem się tylko obejrzeć i... jak nie pizgnie!!!

____________________

2. Plansza

Trzeci dzień w pracy pokazał dopiero, jak wygląda moja chęć do pracy i talent. Niedługo to nawet miały mnie docenić najwyższe czynniki państwowe! Dzień zaczął się jak zwykle od herbaty. Tym razem ja pierwszy posłodziłem. Wsypałem sobie cztery łyżeczki, ale za to musiałem iść do składziku po jakąś starą planszę na nowe napisy. Składzik był za Domem Kultury, ale z planszami trzeba było chodzić dookoła, przy kościele.

W szopie było pełno starych gratów i plansz informacyjnych. Zobaczyłem jedną, taką z odpowiednimi wymiarami, stojącą razem z innymi, oparte o jakąś szafę czy półkę. Trudno było ją wydostać bez zrobienia tutaj porządku, a ja nie miałem czasu na takie zabawy. Poradziłem sobie inaczej. Wcisnąłem łapę pomiędzy plansze a półkę z farbami. Jak sięgnę drugiego końca, to ją wyciągnę. W kącie półki zauważyłem pustą butelkę po wódce. Osiem złotych! Też niezły grosz, jak się zbiera rok czy dwa. Teraz to już muszę się tam dostać! Rękę miałem już tak daleko, że mogłem prawie chwycić i butelkę, i koniec planszy, gdy jakiś słoik z farbą przewrócił się na półce i oblał mi rękaw. O, do licha, czerwona! Nie szkodzi. Grunt, że się udało. Miałem pustą flaszkę, a i dyktę udało się wydostać! Po cholerę ją tak głęboko chowali? Jeszcze ten fartuch. Plama na rękawie wygląda jak czerwona opaska na Pierwszego Maja, hi, hi! Jak równo! Plansza okazała się diabelnie ciężka. Wytargałem to cholerstwo na dwór. Za duża. Nie chciało mi się już szukać innej, więc zacząłem ją dźwigać pod górę. – Ale ciężka! – zastękałem. Niech widzą, jak ciężko pracuję!

Przechodząc koło kościoła stęknąłem jeszcze parę razy, bo na chodniku stał akurat ksiądz proboszcz. Strasznie się uginałem pod tą dyktą i zdawało mi się, że ksiądz mnie pobłogosławił, a już na pewno mnie długo odprowadzał wzrokiem. Sapiąc niemiłosiernie przy każdym napotkanym przechodniu dotarłem wreszcie do Domu Kultury. Trafiłem akurat na wychodzącego pana kierownika. To bardzo oficjalna osoba, jeszcze nie widział jak pracuję, więc stękałem jak najęty. Ale gdzie tam! Jak tylko zobaczył, co niosę, to zamiast docenić moją pracę, stał tylko jak wryty, rozkładając co chwila ręce jak pajacyk, a potem pogalopował po schodach na górę. Pewnie dostanie się panu Bronkowi za to, że mnie obarcza taką ciężką pracą. Po co innego by się tak śpieszył?

Dotarłem wreszcie dumny do pracowni. Oparłem planszę o ścianę i dyszałem znacząco. Kierownik właśnie tu był.
– Kurwa mać, Czesiu, kto cię widział, jak to niosłeś? – zapytał uprzejmie pan Bronek.
– Wszyscy! Nawet ksiądz proboszcz – wyznałem z dumą.
– Zastanów się dobrze, obnosiłeś się z tą tablicą gdzieś dalej?
– Nie, tylko odpoczywałem chwilę pod kościołem, jak ludzie szli na różaniec.
Dumny byłem, że się tak o mnie troszczą, już nawet chciałem się przyznać, że to nie było aż takie ciężkie, gdy wtrącił się Janek:
– Zobacz, debilu, coś przytargał! Umiesz czytać?
– No, co? „So-li-dar-ność”– przeliterowałem. – Ja tego nie malowałem, te kulfony już były takie krzywe!
– Właśnie, durniu! Na jakim ty świecie żyjesz? – dopytywał się jeszcze głupio. – Szkoda, że cię jakiś zomowiec nie wypatrzył, bo byś od razu kulkę zarobił!
– Nie przesadzaj, Jasiu – wstawił się za mną Marek. – Zomowcy by go najpierw solidnie spałowali, a dopiero potem zastrzelili! Od razu widać, że to chłop z jajami. Jeszcze sobie czerwoną opaskę wymalował! Ale z ciebie artysta, Czechu!
Marek śmiał się tylko, a oni niepotrzebnie robili tyle hałasu o jakieś stare plansze!
– Zmiataj teraz do domu, migiem. Żebym cię do końca tygodnia tutaj nie widział! Może się jeszcze rozejdzie jakoś po kościach? Zmiataj! – zawyrokował pan Bronek.

Ucieszyłem się, że za moją ciężką pracę dostałem urlop uznaniowy. Szkoda, że nie wziąłem jakiejś większej planszy, bo może wtedy miałbym więcej wolnego niż do końca tygodnia?


Dodano: 2006-04-22 11:26:28
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS