NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

Weeks, Brent - "Nocny anioł. Nemezis"

Ukazały się

Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"


 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

 Le Fanu, Joseph Sheridan - "Carmilla"

 Henderson, Alexis - "Dom Pożądania"

Linki

Pacyński, Tomasz - "Smokobójca"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: Marzec 2006
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 400
Cena: 29,99 PLN
seria: Bestsellery polskiej fantastyki



Pacyński, Tomasz - "Smokobójca" #1

Fragment książki Tomasza Pacyńskiego pt. "Smokobójca", która ukazała się nakładem wydawnictwa Fabryka Słów.



Kaganek znów świecił równym płomieniem. Stary szewc pochylił się niżej, przygryzł obwisły wąs, jak zwykle, gdy praca wymagała skupienia. Nie zwracał uwagi na dobiegające z zewnątrz, od bramy miejskiej, odgłosy rogów. Nie dotarło do niego nawet to, że nierównym rytmem rozdzwonił się kościelny dzwon.
Drzwi z łomotem uderzyły o ścianę. Kaganek zamigotał, zgasłby niechybnie, gdyby mistrz nie osłonił go dłonią.
Gdy płomień rozgorzał równym blaskiem, mistrz Erazm wyprostował się ze ściągniętą gniewem twarzą. Na widok stojącego w drzwiach, dyszącego Obszczymura, aż poczerwieniał ze złości.
— To niebywałe! — syknął groźnie. — To zupełnie niebywałe, żeby taki gówniarz jak ty przeszkadzał mistrzowi w pracy! Poczekaj, już ja...
To rzeczywiście było niebywałe, bo mularczyk nie pozwolił mistrzowi skończyć.
— Smok! — wysapał. — Smok srogi wioski pustoszy!
* * *
Dwie niedziele minęły jak z bicza trzasł. Jamroz był w rozpaczy. Co dzień przychodziły nowe, straszliwe wieści. Podgrodzie pękało w szwach od koczujących wieśniaków, którzy w panice porzucili swe wioski i chudobę, a poniektórzy, korzystając z okazji, również baby i bachory. Od obozowiska uchodźców unosił się straszliwy zaduch nędzy i strachu, a także czegoś jeszcze, tłumiąc nawet zwyczajny odór rynsztoków i wypełnionej wszelkimi odpadkami fosy.
Jak wieść niosła, smok poczynał sobie srodze, od czego blady strach padł na ludność, zbrojnych i drużyny książęcej nie wyłączając. Jedyna nadzieja w odsieczy, po którą posłał książę umyślnego zaraz, jak tylko złowieszczą nowinę usłyszał. Tą jedyną nadzieją żył cały gród.
I tylko jeden człowiek jej nie podzielał. Zelówa.
Dla niego był to koniec marzeń.
Dwie niedziele. Zda się, dużo czasu, by na bestię wyruszyć, łeb plugawy odciąć, rzucić go księciu pod nogi. A potem nagrody zażywać, szlachectwa dostąpić, książęcą córkę...
Zelówa zmełł pod nosem plugawe przekleństwo. Miło byłoby pomyśleć, co zrobi z książęcą córką, ale... Dwie niedziele. A on wciąż nie był gotów.
To była straszliwa ironia losu. Całe lata przygotowywał się do tej chwili. To nieprawda, że był bezwolnym marzycielem. Wiele czasu poświęcił na zgłębianie smoczych obyczajów. Zbierał każdy strzęp informacji, choćby najbardziej nieprawdopodobnej, każdą pogłoskę. Nie było bajki czy legendy, której by nie zgłębił. Znał wszelkie rodzaje smoków i ich obyczaje. Oglądał przerażające ryciny, zadręczał mnichów z klasztornego skryptorium, by wynajdywali i odczytywali mu stosowne pergaminy. Co zresztą mnisi chętnie czynili w zamian za piwo i inne napitki, groszem żywym też nie gardząc.
Znał wszelkie sposoby, by pokonać bestię. Cóż z tego, kiedy bestia pojawiła się w bardzo złym czasie.
Najlepszy sposób, niestety, był nie do zastosowania. Jamroz był spłukany, w sakiewce na dnie znalazł grosza najwyżej na parszywą kozę. O owcy nie mógł nawet marzyć, a co dopiero mówić o siarce, saletrze i innych kosztownych ingrediencjach do jej wypchania.
Zamysł wykopania wilczego dołu z zaostrzonymi palami na dnie też spełzł na niczym. Owszem od strony ekonomicznej pozostawał jak najbardziej w zakresie możliwości Jamroza. Nie było potrzeby kupowania przynęty, w tym wypadku Zelówa sam odegrałby tę rolę, za darmo. Rydel też by się znalazł. Na przeszkodzie realizacji tego planu stanęło jednak asekuranctwo księcia. Władyka stanowczo zabronił komukolwiek opuszczać miasto, by, jak mówiono, a w co nie wierzono za bardzo, zminimalizować straty. Lub też, co już miało więcej sensu, niż książęca troska o życie poddanych, nie przysparzać pożywienia bestii. Istniał bowiem cień nadziei, że wygłodzona i zniechęcona opuści okolicę.
Jak przekonał się Jamroz, strażnicy również mu­sieli ów cień nadziei dostrzegać, bowiem nader sumiennie wykonywali swe obowiązki. Krzyż jeszcze go bolał.
Z tego też powodu nawet najbardziej desperackie plany nie miały szans powodzenia.
Zelówa rozważał jeszcze szarżę konną z kopią. Jednak z braku kopii nie rozglądał się nawet za koniem. Pozostawała inna broń. Rohatynę można było kupić na targu całkiem tanio. Jak wiedział, podania donosiły o przypadkach, gdy śmiałkowie ruszali na smoka samopas z rohatyną, jak, nie przymierzając, na dzika w mateczniku. Ale z rohatyną czy bez, straż i tak nie wypu­ściłaby z miasta. Szewczyk nie wiedział, iż składało się to nawet szczęśliwie. Bowiem podania i owszem, zawierały opisy śmiałków wyruszających z rohatyną. Natomiast żadne z podań nie opisywało przypadku, aby którykolwiek wrócił.
Dwie niedziele minęły. Życiowa szansa wymykała się Jamrozowi z rąk. Bowiem właśnie nadszedł dzień, kiedy u bram miasta stanął wezwany przez księcia smokobójca. Wszem i wobec znany rycerz Roger z Mons.
Zagrzmiały rogi straży. Sławny rycerz wjeżdżał do miasta, by, jak to miał we zwyczaju, oddalić od niego zgubę.
Choć targany rozpaczą, Zelówa jak inni pobiegł ku bramie. Musiał zobaczyć słynnego zabójcę smoków.
* * *
Kopyta ciężko stukały po balach mostu. Z cienia barbakanu wyłonili się konni zbrojni, na sam widok których tłum zaszemrał z podziwem. Jamroz, używając łokci, bezceremonialnie przepchnął się do przodu, odpychając chuderlawego staruszka i odsuwając kopniakiem wrzeszczące w podnieceniu, plączące się pod nogami bachory. Chciał widzieć jak najlepiej.
Zbrojni prezentowali się doskonale. Chłop w chłopa, znakomicie wyekwipowani, bogato odziani. Widać łowy na smoki dawały znakomity dochód, skoro sir Roger mógł pozwolić sobie na taki poczet. Zelówa poczuł, jak zazdrość i żal skręcają mu wnętrzności.
Tłum zaszemrał głośniej, wybuchły okrzyki przechodzące w jednostajny ryk, z którego wybijały się podniecone piski kobiet.
Z cienia wyłonił się sam rycerz Roger.
Na ogromnym koniu, sztywno wyprostowany, w pełnej, niebiesko szmelcowanej zbroi wyglądał jak wyniosły hulajgród szturmujący miejskie mury. W niezłomnej prawicy dzierżył kopię z powiewającym u ostrza proporcem. Na tarczy zwisającej u siodła wyobrażony był smok jak żywy, buchający ogniem ze wszystkich otworów. Ze wszystkich trzech, miał bowiem trzy głowy, wszystkie jednako plugawe.
Koń rycerza sprawiał równie imponujące wrażenie. Opancerzony jak jego pan, równie nadnaturalnych rozmiarów, stąpał ciężko z dumnie wzniesioną, osłoniętą pancerzem głową. Okrywał go szkarłatny czaprak, na którym wyhaftowano misternie złotą nicią sylwetki smoków. Dwanaście całych, dwie połówki i trzy zaznaczone jedynie konturem.
Sława rycerza wyprzedzała go znacznie. Przeto każdy z tłumu, pokazującego z podziwem wyszyte figury, wiedział, co one oznaczają.
Dwanaście pełnych równało się dwunastu plugawym potworom, które rycerz Roger własną ręką położyć raczył. Dwie połówki stały za bestie ubite wspólnie z nie mniej sławnym rycerzem znanym jako Trzy Bycze Głowy. Bowiem śluby tajemne zabraniały owemu słynnemu mężowi imię swe prawdziwe podawać, zaś skąd wziął się przydomek — nikt nie wiedział.
Sylwetki konturem jeno haftowane oznaczały zwycięstwa prawdopodobne, gdy śmiertelnie raniony smok, buchając posoką, zdołał się wyrwać i zapaść w swych komyszach, by tam niechybnie i marnie zdechnąć. Honor nie pozwalał prawemu rycerzowi przypisywać sobie pewnego zwycięstwa, wolał więc zadowalać się prawdopodobnym.
Sir Roger jechał na swym koniu, nie rozglądając się wcale. Za nim turkotały wozy wyładowane wszelakim sprzętem przydatnym do polowania na smoki opancerzone i lekkie, pełzające i latające, trójgłowe, jednogłowe i bezgłowe. Oraz na wszelkie inne potwory, które piekło zwykło wyrzucać ze swych cuchnących czeluści.
Entuzjazm tłumu sięgnął szczytu. Mężowie i podrostki wpatrywali się w rycerza twardym, wilgotnym wzrokiem, jakim mężczyźni patrzą na swego wybawcę, którego dzielność i przywództwo bez zastrzeżeń uznają. Niewiasty, sądząc z wyrazu twarzy i odgłosów, doznawały zbiorowego orgazmu.
Tuż obok Zelówy z tłumu wyrwało się coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak kłąb brudnych szmat. Gdy rzuciło się wprost pod kopyta rycerskiego wierzchowca i zaczęło zawodzić, wszyscy poznali, iż była to żebraczka, której imienia nikt nawet nie pamiętał.
— Sokole nasz, wybawco! — rozległo się w wąskim tunelu uliczki piskliwe zawodzenie. Opancerzony wierzchowiec nawet nie zwolnił.
Ludzie prawią, iż koń nigdy nie nastąpi na leżącego człowieka. Widać rycerski rumak nigdy o tym nie słyszał, gdyż postawił nogę z ciężką podkową w sam środek zawodzącego kłębu. Głuche chrupnięcie utonęło we wrzaskach rozentuzjazmowanego tłumu, a zawodzenie urwało się nagle na wyjątkowo wysokiej i fałszywej nucie. Gdy koń postąpił dalej, dwóch zbrojnych odciągnęło szmaty pod mur, by wozy mogły przejechać, a triumfalny wjazd przebiegać bez zakłóceń.
Nadmiar hołdów wybił jednak rycerza z rytmu. Ściągnął wodze, zatrzymał się. I przemówił.
— Dobiegły końca dni twoje — zahuczało spod przyłbicy. Tłum przycichł, nie chcąc uronić niczego z wiekopomnych słów. — Stopę na łbie twym plugawym postawię, Bogu przeciwny potworze, ohydny w swej niezmierzonej ohydzie. W obronie dziewic przez ciebie umęczonych...
Jamroz bezwiednie wzruszył ramionami. Z tymi dziewicami to chyba przesada, pomyślał. Równie rzadkie jak i smoki. Owszem, w mieście było kilka koncesjonowanych dziewic, które pielęgnowały swe zasuszone i mocno przeterminowane dziewictwo w oczekiwaniu na ten jedyny dzień w roku, kiedy to, idąc w białych giezłach i wiankach na głowach, przed procesją rozsypywały wonne płatki kwiecia. Cóż, gdyby były trochę ładniejsze, otwierałyby się przed nimi całkiem inne możliwości.
Zaś jeśli chodzi o inne, to podobnie jak na smoka, Zelówa nigdy na żadną nie trafił. To spostrzeżenie sączyło niepokój w jego analityczny umysł. Przecież ktoś je wszystkie rozdziewicza. Coś się tu nie zgadza...
Niewczesne rozmyślania sprawiły, że umknął mu dalszy ciąg przemowy sir Rogera. Usłyszał jeszcze coś o niechybnym przeznaczeniu, któremu rycerz zaraz z rana stawi czoła i zdążył zobaczyć oddalający się orszak.
Tłum rozchodził się z wolna, wsiąkał w wąskie uliczki. Jamroz powlókł się za innymi, targany przez powracającą rozpacz.
* * *
Nieświadom swej rychłej zguby smok żeglował wysoko na szeroko rozpostartych skrzydłach. Od rana mu się nie wiodło. Tak naprawdę to od paru dni.
Trzeba zmienić okolicę, przemknęła przez plugawy łeb równie plugawa smocza myśl. Już się zwiedzieli, zawsze tak jest. Pochowali się za murami, reszta bydła się rozbiegła, wilcy ją w chaszczach wykańczają. Tylko patrzeć, jak pułapki zaczną szykować, wilcze doły. Owieczki z farszem podrzucać.
Wstrząsnął się mimowolnie, aż końcówki skrzydeł wpadły w łopot. Przypomniał sobie, jak kiedyś, jako młode i niedoświadczone smoczę, skusił się na taką. Od początku mu się nie podobała, stała sztywno i oczy miała tak dziwnie wybałuszone. Jednak łakomstwo wzięło górę. Do dziś pamiętał to uczucie. Prawie się wtedy wynicował od wymiotów. Miał szczęście, młody, silny organizm przezwyciężył zatrucie, może zresztą skąpy szewczyk pożałował siarki. Ale smok wciąż miał w pamięci kuzyna, który po takim posiłku zwyczajnie pękł.
Latał już od rana, o pustym żołądku. Wczoraj zresztą też, przedwczoraj również. Ani jednej krówki, owieczki, kozy nawet. Przysiółki puste, wymarłe. Jak tak dalej pójdzie, trzeba się będzie wziąć za dziewice. Znów się wstrząsnął. Wiedział, że pożarcie od czasu do czasu dziewicy jest w dobrym tonie. Ale od dwustu lat z okładem trafiały się strasznie łykowate. Co gorsza, nawet jak już mu głód dokuczył na tyle, by skusić się na ową wątpliwej jakości przekąskę, to później męczyła go zgaga jakich mało. Zaczynał podejrzewać, że i dziewice pełne są jakowegoś jadu paskudnego, albo kwasu szkodliwego i po każdej kolejnej coraz mniej miał zapału, by tego dania ponownie próbować.
Coś w dole mignęło bielą, kilka białych plamek na tle zieleni, zrudziałej już nieco z jesienią. Obniżył lot.
Owce! Kilka owiec na polance.
Na polance... Małej polance otoczonej lasem. Zatoczył koło, przyglądając się uważnie.
Była mała, za mała, by wystartować z niej z obciążeniem. Trzeba by zeżreć na miejscu, a to ryzykowne.
Poza tym jakoś nie lubił cichych polanek otoczonych lasem. Nigdy nie wiadomo, co kryje się w gąszczu, czy w momencie przyziemienia nie wyskoczy horda wrzeszczących wieśniaków z kłonicami i sieciami, a z lasu nie posypią się bełty. Większość smoków, jakie znał, zginęła na takich pozornie cichych polankach. W smoczym języku było na to specjalne określenie — gorąca strefa lądowania.
Pancerz nie zabezpieczał smoka całkowicie. Żadne latające stworzenie nie może pozwolić sobie na coś takiego. Mocne płyty osłaniały żywotne organy, ale w innych miejscach wrażliwą skórę mogło przebić patykiem i dziecko. Wprawdzie skrzydła powinny wytrzymać trafienie typowym bełtem i donieść z powrotem do pieczary, ale po co ryzykować...
Ostrożność wzięła górę. Trzeba wracać do pieczary, postanowił. Ogryźć resztki, co się przed nią walają, wyspać się dobrze i wynosić stąd...
Skręcił zdecydowanie, kierując się ku swemu niechybnemu przeznaczeniu.


Dodano: 2006-04-14 10:54:49
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS