Cykl "Pola dawno zapomnianych bitew" miał swoje lepsze i gorsze momenty i ogólnie nie żałuję, że się za niego zabrałem. Żałuję natomiast, że po zakończeniu ostatniego tomu nie zakończyłem swojej przygody z tą serią, a szerzej - z całą twórczością Szmidta. Nie jest to może poziom jakiegoś Ćwieka czy Pilipiuka, ale dalej, nie jest za dobrze. Najczęściej po lekturze jego książki czuję się taki... hmm, brudny. To chyba nienajlepszy komplement dla jego twórczości Dobrze sobie radzi z konstrukcją świata i fabułą (dopiero przy końcówkach okazuje się, że donikąd to nie prowadziło). Znacznie gorzej z konstrukcją postaci, np. zarówno w serii Metro czy w PDZB mamy strasznie cringe'owych protagonistów (Henryan i ten, jak mu tam... Nauczyciel?), za to drugie tło albo ma tylko imię i nazwisko (ew. ksywkę), albo ma jeszcze jakąś Cechę Szczególną, którą ma się odróżniać od reszty. Ogólnie to przeczytałem już chyba z 10 książek Szmidta, i jest to już za dużo. Czas chyba wyciągnąć z tego lekcję (tak, wiem, wolno się uczę).
Ale do rzeczy. Jak każda inna polska seria fantastyczna która odniosła choćby minimalny sukces, PDZB uparcie nie chcą się skończyć i mimo, że główna fabuła została już zamknięta, to trzeba było napisać prequel... albo i prequele, bo mają być kolejne. Zresztą już w 4 tomie PDZB pojawił się hak fabularny, który miał uzasadnić istnienie "Per aspery". Spoiler alert, ten hak nie został tu wyjaśniony; trzeba czekać na sequele.
Mamy więc tu historię kapitana Bukowskiego, przodka cringe'owego Henryana, który wyrusza na podbój kosmosu. Wiemy już z PDZB jak zapamięta go historia, więc to tylko wypełnianie białych plam, które niekoniecznie musiały zostać wypełnione. Znaczy, pewnie są fani, których to interesuje... Swoją drogą, patrzę na okładkę i nie wiem, czy Bukowski to ten gość co wygląda jak Szmidt, czy ten na pierwszym planie, w skafandrze. Nie bardzo mi się klei okładka z postaciami książki, ale też czytałem ją parę dni temu, a jako, że to Szmidt, to już powoli zapominam kto poza głównym bohaterem tam występował.
Książka ma konstrukcję fabularną gry komputerowej. Leci sobie statek kolonizatorów na daleką planetę. Załoga napotyka po drodze różne problemy - zarówno zewnętrzne, jak i wewnętrzne. Techniczne, z załogą, z fundatorami misji którzy się zmieniają bo na Ziemi w tym czasie trwa wojna. Rozwiązują dany problem, idą hibernować, przy kolejnej pobudce pojawia się kolejny. I tak w koło Macieju. Coraz więcej ludzi ginie, nastroje podupadają itd. Ogólnie zamiast czytać tę książkę, możecie przeczytać poniższe zdanie:
"Statek kolonizacyjny leci na odległą planetę, jego załoga napotyka po drodze dużo przeciwności losu".
Porozmyślajcie nad tym zdaniem chwilę, użyjcie trochę wyobraźni żeby pouzupełniać braki i brawo - wiecie co było w książce, a zaoszczędziliście czas i pieniądze.
2/6
PS. Szmidtowi bardzo musi zależeć na dobrej sprzedaży jego kolejnej książki - "Mroku w Tokyoramie". Nie dość, że to kolejny autor próbujący się załapać na falę Cyberpunku, to jeszcze wrzucił tę książkę do uniwersum PDZB XD