"Zamotana" literatura - lepiej bym tego nie nazwał.
Zakończyłem wczoraj cykl Hyperioński i nie jestem do końca zadowolony.
Generalnie historia bardzo mi się podobała, zakończenie też było całkiem dobre. Ale muszę się trochę poczepiać, coby tradycji stało się zadość. Szczególnie
Triumfu Endymiona...
SPOILERY PEWNE JAK ŚMIERĆ
Trium Endymiona.... ech...chyba główną wadą jest pewna przewidywalność wydarzeń. Nie miałem większych problemów z tym, że wiadomo było iż Endymion wyjdzie cało z tułaczki po światach (po pierwsze, sam nam opowiada o tym siedząc w pudełku dla kota (nie mylić z kuwetą!) po niemal całej przygodzie; po drugie, Enea mu to później przepowiada). Ale Simmons dawał nam dość szybko narzędzia do dopowiedzenia sobie tego jak się wydostanie nawet stamtąd, co mimo wszystko zmniejszyło emocjonalne znaczenie i przyjemność z czytania. Nawet, skądinąd wspaniały, finał był przewidywalny, choć przyznam, że przez chwilę Endymion (a właściwie Simmons) zamydlił mi oczy Obserwatorem.
Niestety, wydaje mi się, że wdarło się kilka (i to czasem poważnych) błędów/nieścisłości. Poprawcie mnie, jeśli się mylę - coś mogło mi umknąć.
Po pierwsze, nie jestem pewien jak to z tym Kassadem było. Czy nie przeniósł się od razu walczyć z Chyżwarem jeszcze w pierwszej części? Natomiast w Truimfie... jest już niemłodym człowiekiem, mającym się dopiero zmierzyć z tą dziwną maszyną.
Drugi poważny błąd, to wyjaśnienia Enei odnośnie krzyżokształtów. Twierdzi ona (zaznaczyłem sobie nawet stronę - 702/703), że sprawy miały się następująco: Meina Gladstone rozkazała zaatakować transmitery prowadząc Hegemonię ku Upadkowi i zarazem pozbawiając TechnoCentrum ogromnej mocy obliczeniowej czerpanej z rozproszonej sieci neuronowej mózgów ludzi przemierzających światy Sieci. Centrum musiało je czymś zastąpić, więc naprędce stworzyło krzyżokształty, pozwalające ponownie korzystać z jeszcze większej mocy obliczeniowej.
I tu pojawia się problem, gdyż krzyżokształty odegrały bardzo znaczącą rolę na dość długo przed Upadkiem, podczas pielgrzymki na Hyperiona (nie wspominając o pewnej rasie zidiociałych ludzi, którzy mieli krzyżokształty na długo wcześniej, a byli zdaje się niedobitkami pierwszych kolonizatorów). Pielgrzymka odbyła się niezbyt długo przed Upadkiem, ale SI były zaskoczone zniszczeniem transmiterów, więc nie ma mowy o tym, by Upadek był bezpośrednią przyczyną powstania krzyży.
Można to oczywiście wyjaśnić tak: Centrum od dawna poszukiwało czegoś, co zastąpiłoby (być może niepewne/niewydajne) transmitery. Z tymże to nie jest wersja przedstawiona przez Eneę. Czyżby się myliła? Pewnie, miała pełne prawo (nawet jej ojciec cybryd wszystkiego nie mógł wiedzieć, a bardzo możliwe, że nawet dla Oberwatorów, jak i dla innych istot korzystających z Pustki, SI wyglądały zaledwie jak puste przestrzenie w deszczu emocji i wspomnień zwykłych ludzi)... ale czemu akurat w tej kwestii? Przecież czytała choćby takie
Pieśni (i choiaż nie zawsze się z ich interpretacją zgadzała) musiała z nich wiedzieć o już istniejących wcześniej krzyżokształtach...
Przy okazji opisów krzyżokształtów i ich wpływu na ludzi, wspomniano też (już chyba podczas końcowych tortur), że praktycznie każda SI miała swojego człowieka. Swój mózg, na którym mogła pasożytować. Trochę dziwi mnie więc, że samo Centrum nie mogło sięgnąć de Soyi i go zabić... no chyba że to znów interwencja Obserwatorów, ale o tej nie było przecież mowy.
Przy okazji obserwatorów, wygląda na to, że i oni podjęli się postawić po stronie ludzi a przeciw Centrum. Dysponując mocą kwazarów, czarnych dziur, antymaterii i eksplodujących jąder galaktyk, mogli to wszystko chyba zrobić trochę szybciej i ciszej
...a może nie.
Dość nieścisłości, ale nie dość psioczenia. Książka była nierówna. Choć podobały mi się wizje światów, po których podróżował Endymion, Simmons trochę przesadził z rozpisywaniem się o niektórych, a szczególnie o samym Tien Shanie, którego wizja była dość interesująca, ale 75% opisanej na sto stron geografii planety nie miało żadnego znaczenia, ani wartości dla akcji, czy fabuły książki, przez co człekowi zaczyna się trochę nudzić.
Nie pomnę już pewnych absurdów, choćby Nemes, która przecież przeżyła uderzenie Chyżwara bez żadnej ochrony i powinna, nawet w walce na pięści, być sto razy szybsza od Endymiona i połamać go jak suchy patyczek. To było jedno z miejsc, w którym WTF?!-om nie było końca.
Wyjaśnienie kim jest Chyżwar, a w szczególności
kiedy był który, też było dość mgliste. Simmons niestety nie wyjaśnił też jak doszło do przejęcia Chyżwara.
Za to bardzo mi się podobał mi się koniec książki, jak i inne, często związane z podróżami w czasie sprawy. Szczególnie moment, w którym Simmons przypomniał nam o tajemniczym drzewostatku spalającym się w atmosferze, który pielgrzymi widzieli na Hyperionie jeszcze w pierwszej części. Świetny moment. No i jak zawsze, genialne wizje światów, kultur i łatwość z jaką Simmons zdaje się nimi operować.
KONIEC SPOILERÓW
Streszczając w paru słowach, Simmons powinien skrócić pewne fragmenty książki i chyba sam się trochę za bardzo zamotał w stworzonym przez siebie świecie.