NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

Ukazały się

Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (zintegrowana)


 Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (miękka)

 Szokalski, Kajetan - "Jemiolec"

 Patel, Vaishnavi - "Kajkeji"

 Mortka, Marcin - "Szary płaszcz"

 Maggs, Sam - "Jedi. Wojenne blizny"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Kraty"

 Chambers, Becky - "Psalm dla zbudowanych w dziczy"

Linki

Enríquez, Mariana - "Nasza część nocy"
Wydawnictwo: Echa
Tytuł oryginału: Nuestra parte de noche
Tłumaczenie: Marta Jordan, Katarzyna Okrasko
Data wydania: Maj 2021
ISBN: 978-83-8015-335-6
Oprawa: twarda
Format: 135 x 215 mm
Liczba stron: 720
Cena: 49,99 zł



Enríquez, Mariana - "Nasza część nocy"

FRAGMENT #1

– Chcę, żebyś się do mnie przytulił i nie puszczał, nieważne, co usłyszysz. Jeśli mnie puścisz, nie będę mógł cię chronić, rozumiesz?
Gaspar powiedział, że tak, a Juan poczuł, że zrozumiał. Portal wzywał go boleśnie, ucisk w klatce piersiowej zmienił się w ostry ból. Nie przejmował się, przejdzie mu, kiedy już przywoła ducha.
Uklęknął w kręgu, a Gaspar spróbował objąć go w pasie. Uczepił się jego spodni, jakby obaj mieli upaść. Intuicja znów była dobra. Inwokacje bywały podobne do spadania.
Juan zaczął przywoływać po cichu i czekał. Formuła inwokacji, którą wymawiał zawsze szeptem, była długa, pomyślał więc, że ją skróci, ale dłonie Gaspara na jego brzuchu powiedziały mu, uważaj, cały rytuał jest już dość nieortodoksyjny. Ze względu na chłopca. Powinien go chronić.
Kroki Piątego były bezgłośne, ale Juan go wyczuł. Tym razem przybrał ludzkie kształty. Teraz musiał być szybki i konkretny. Im dłużej demon tu zostanie, tym trudniej będzie zamknąć portal.
Gaspar uniósł głowę i popatrzył wprost na demona. Potem spojrzał na Juana.
– Kto to jest, tato?
Jego głos był spokojny. Teraz to Juan się przestraszył. Gaspar widział demona, mógł patrzeć na niego obojętnie, chociaż nie miał żadnego przygotowania do takiej wizji. Juan zmusił Gaspara, żeby wtulił twarz w jego pierś. Nie patrz dłużej, powiedział. Obejmij mnie.
W trójkącie bose stopy nie dotykały ziemi i unosiły się na palcach, jak stopy baletnicy stojącej na pointach albo wisielca dyndającego na sznurze. Były szare, jak całe nagie ciało, które zdawało się pokryte suchym błotem. Juan nie mógł zobaczyć jego twarzy, światło świec nie sięgało tak wysoko. Nie musiał jednak jej widzieć, żeby wyczuć niezadowolenie demona: przywykł do tego, że przywoływano go, zachowując wszelkie reguły; irytował się nieco, kiedy przyzywający je pomijał.
Piąty i Juan spotykali się wcześniej wiele razy. Piąty, jeśli chciał, mógł wywołać lub uleczyć chorobę. Nigdy jednak nie zechciał uzdrowić Juana. Mówił także prawdę o rzeczach tajemniczych i ukrytych i był do tego zmuszony: nie potrafił kłamać.
Nie poruszając ustami, Juan rozkazał mu, żeby był posłuszny. Demon upuścił coś na trójkąt. Krople krwi. Chyba przyniósł coś ze sobą, ale Juan nie mógł tego zobaczyć. Poprosił go o racjonalne odpowiedzi na swoje pytania. Słyszał głos demona, dudniący mu w całym ciele. Pytał w języku, którego Juan nie rozumiał i nie potrafił przetłumaczyć, zrozumiał jednak, że pyta dlaczego. Dlaczego został wezwany. Dlaczego Juan nakładał na niego przeraźliwy obowiązek posłuszeństwa. Juan poczuł oddech Gaspara na piersi, a także że jego własne ciało, na granicy wyczerpania, drży, jego ręce lśniły, jakby ociekały wodą. Z czoła kapał pot. Przemówił do demona tak, żeby zrozumiał. Zapytał o Rosario. Zapytał, gdzie ona jest. Czy może ją zobaczyć. Czy potrafi ją znaleźć.
Demon uniósł się trochę wyżej. Nie mógł się zbliżyć: one zawsze starały się być blisko i nigdy im się to nie udawało. Chciał, żeby krew tego, co ze sobą przyniósł, dotknęła Juana. Nie mógł tego osiągnąć i złościło go to, szare stopy wierzgały. Odpowiedź przyszła szybko i była jasna.
Należy do tych, co do ciebie mówią, rzekł.
A potem poprosił o pozwolenie na odejście.
Juan skłonił głowę, podziękował za odpowiedź i przybycie i żeby go zadowolić, wyrecytował głośno formułę pożegnania. Nie drżał mu głos, chociaż wszystkie mięśnie jego ciała były napięte do bólu. Usłyszał łopotanie żagli i powolne skapywanie krwi na trójkąt.
Demon zniknął w ciszy, ale odchodząc, obudził powiew, który zgasił wszystkie świece. Coś go rozwścieczyło. Nie chodziło tylko o niedbałość rytuału. Mogła być to obecność Gaspara. Juan chciał mu podziękować, że nie wyładował na nim swojej furii, ale było za późno. Może wyładuje ją na stróżu, o ile tamten wciąż żyje.
Jest z tymi, co do ciebie mówią.
Drżenie, które przebiegło po całym jego ciele, tak gwałtowne, że aż się przestraszył, że dostanie drgawek, było tylko osłabieniem. Zwykła inwokacja tak go osłabiała? Czyżby tak bardzo pogorszył się jego stan? Ułożył się w okręgu w pozycji płodowej, starając się nie wypuszczać z objęć Gaspara. Świece zgasły, więc nie mógł mu powiedzieć, żeby nie wychodził z kręgu, że jeszcze za wcześnie; nawet nie mógł teraz zobaczyć kręgu, bez światła świec, w dodatku chmura zasłoniła księżyc. Gaspar i tak się nie ruszył, nie wyswobodził się z objęć, nie zostawił go samego, nic nie mówił. Czekał. Płakał i czekał, Juan słyszał, jak jęczy, i nie mógł go pocieszyć; z trudem oddychał. Raz po raz tracił przytomność, próbował zrozumieć słowa demona.
Z tymi, co do ciebie mówią.
Rosario była w Ciemności.

FRAGMENT #2
Tali miała opuszczoną głowę aż do chwili, kiedy krzyki, jęki i ekstaza pozostałych zmusiły ją, by spojrzała. Juan znajdował się już na Miejscu Mocy. Tym razem miał maskę. Rozpostarł ramiona i przechylił głowę na bok, z przyklejonym porożem leśnego zwierzęcia wyglądał jak obojętny demon.
Dłonie: Tali widziała, jak je wyciągał. Szpony ptaka, kompletnie czarne, spalone, ale sprawiające wrażenie lepkich. Złote paznokcie lśniły jak noże w świetle świec. Ilu świec? Setek. I wtedy hałas otwieranej Ciemności.
Jest jak dyszenie, pomyślała Tali, jak psy, które dusi obroża; albo psy spragnione, głodne, jak wejście do psiarni. Ciemność narastała najpierw wokół Juana, jakby była parą wydzielaną przez jego ciało, i nagle – Tali zawsze zaskakiwał ten moment – oddalała się od niego we wszystkich kierunkach, robiła się ogromna i płynna, nieco połyskliwa. Trudno było na nią patrzeć, była czarniejsza niż noc, zwarta, zasłaniała drzewa, światła świec, a kiedy rosła, unosiła Juana, który dryfował w niej, wisząc na skrzydłach czerni. Skrybowie pisali, Tali widziała ich, ale nie słyszała niczego prócz dyszenia i tego łopotu skrzydeł. Co słyszeli ci, którzy słyszeli głos Ciemności? Juan kiedyś powiedział jej, że nic, że to czysta sugestia, że to, co pisali, było automatycznym głosem zrodzonym w ich mózgach. A jeśli naprawdę coś słyszeli, dodał, nie mogło to być nic dobrego. Tali wypatrywała w tłumie Stephena, ale teraz było to już niemożliwe: rzędy się rozpadały, niektórzy biegli w stronę drzew, bardziej odporni Inicjowani starali się ich powstrzymać, a z Ciemności wydobywał się lodowaty cuchnący oddech.
Nadszedł moment ofiary. Mercedes była mistrzynią Ceremonii. Ci, których składano w ofierze Ciemności, mieli zasłonięte oczy, związane ręce, potykali się. Naćpani i ślepi, nie mieli pojęcia, z czym przyjdzie im się zmierzyć. Może spodziewali się bólu. Tali zobaczyła młodego mężczyznę, bardzo chudego, całkiem nagiego. Płakał, był przytomniejszy niż pozostali, drżały mu wargi. Gdzie nas prowadzicie?, krzyczał, ale jego krzyki zagłuszały dyszenie Ciemności i pomruki pozostałych.
Mercedes nie miała zbyt wiele roboty. Ciemność była głodna i nigdy nie odrzucała tego, co jej podsuwano. Ci, których złożono w ofierze Ciemności, zostali pożarci w mgnieniu oka. Mieli szczęście, pomyślała Tali. Mówiła ojcu, że jest przeciwna tej praktyce. Rosario też. On z pogardą odparł, że i tak mieli umrzeć. O co im chodziło, czemu tak bardzo broniły tych gówniarzy? Są naznaczeni śmiercią, moje drogie. Wyświadczamy im przysługę.
Wielu członków Bractwa sądziło, że w rzeczywistości był to dla nich zaszczyt. Na przykład dla kogoś takiego jak młody człowiek, ubrany mimo upału w czarny garnitur, który z własnej woli zbliżał się do Ciemności. Tali zobaczyła, jak wyciąga palce, żeby dotknąć twardego czarnego światła, u boku Juana, na wysokości jego bioder.
I zobaczyła, jak Ciemność spowija najpierw jego palce, potem całą dłoń, a w końcu, z pełnym zadowolenia mlaśnięciem, zabiera go całego. Krew z pierwszych kęsów ochlapała Juana, ale on już się nie ruszał. Nie poruszy się jeszcze przez chwilę, póki Ciemność się nie zamknie.
Potem dwie kobiety, które szły za rękę. Jedna młoda, druga starsza. Czyżby matka i córka? Ciemność odgryzła starszej głowę i przez chwilę ciało bez niej szło dalej. Młodsza nawet na to nie spojrzała, a jeśli coś zauważyła, nie zrobiło to na niej wrażenia. Weszła w Ciemność zdecydowana i uśmiechnięta i pociągnęła za sobą bezgłowe ciało, chwyciwszy je za ramię. Zniknęły, pozostawiając tylko ślady krwi, strumienie tryskające z tętnicy szyjnej chlusnęły na wiernych z pierwszych rzędów, którzy teraz cofali się, bo Ciemność opadała, opadała jak dach mroku albo gardziel bez dna i zdawała się mieć oczy i móc wybierać.
Tali widziała, jak połknęła jednym haustem klęczącego nagiego mężczyznę. Potem zobaczyła, jak Inicjowani nie mogą się powstrzymać, żeby unieść ramiona i otrzeć się o Ciemność, która pożerała palce, ręce. Zobaczyła pośród tłumu, zaledwie przez sekundę, Stephena poplamionego krwią; świece wciąż płonęły, ale niewiele mogły wobec czarnej pułapki Ciemności, która spowijała wszystko jak welon.
I wtedy Ciemność zaczęła odpływać. Najpierw ten czarny dach, jakby z nietoperzy, zaczął się unosić, daleko, i kurcząc się, otaczał Juana, który powoli opuszczał ręce i znów spoglądał prosto przed siebie. Ciemność nie znikała, cofała się jak burzowe chmury, ale utrzymywała się wokół medium i wolno opuszczała je na ziemię. Inicjowani, ci przerażeni i ci oczarowani, spokojni, a także skrybowie, wszyscy byli posłuszni tym, którzy mieli twardszy charakter albo większe doświadczenie i od nowa formowali szyki. Niektórzy zapalali świece, które bliskość Ciemności zgasiła. Wszyscy udawali, że nie czują strachu; ci, którzy drżeli, woleli wyjaśniać to ekstazą, wzruszeniem, chwałą, jaką było ujrzenie żywego boga.
FRAGMENT #3
Juan otworzył ją, nie zastanawiając się ani chwili; nie było drzwi, których nie mógłby otworzyć. Od razu poczuł zapach i cierpienie żyjących tu istot. Włączył latarkę i ruszył prawie na kolanach, tunel był za niski i dla niego – dwumetrowego mężczyzny – okazał się okropnie ciasny. I wtedy znalazł pierwsze dziecko.
Było w klatce dla zwierząt, najpewniej przyniesionej z pobliskiego zoo. (Są tam tukany, ojacie!, tukany są niesamowite!, krzyczał podniecony Gaspar). Przypomniał sobie, jak zmuszono Rosario do opieki nad inną grupką porwanych dzieci – Mercedes trzymała je w jednej ze swoich posiadłości w prowincji Buenos Aires – i on postanowił jej pomóc. Wtedy też żyły w klatkach. Teraz pierwszy z chłopców siedział w zardzewiałej i brudnej klatce, służącej pewnie kiedyś do transportu zwierząt. Lewą nogę miał przywiązaną do pleców w pozycji wskazującej na to, że trzeba było złamać mu biodro. Dziecko było bardzo małe (rok?, trudno powiedzieć w tym chlewie), więc łamanie go pewnie poszło bez trudu. Miało też wykrzywioną szyję, z powodu ułożenia stopy, a kiedy Juan zbliżył latarkę, by mu się lepiej przyjrzeć, zareagowało jak zwierzę, otworzyło usta i warknęło, przecięli mu język na pół i teraz był rozdwojony. Wokół niego, w klatce, leżały resztki jego jedzenia: szkielety kotów i małe ludzkie kości.
Juan poszedł dalej. Klatek było mnóstwo. Inni chłopcy i dziewczynki byli więksi. Wiele dzieci patrzyło na niego uważnie swoimi czarnymi oczyma, niektóre były Guaranami i prawdopodobnie nie mówiły po hiszpańsku. Inne były zapewne dziećmi kobiet i mężczyzn, których składano w ofierze Ciemności. Jedne reagowały na jego obecność, cofając się w głąb klatek, inne zaledwie otwierały oczy. Zobaczył istoty z zębami spiłowanymi tak, że ich szczęki wyglądały jak brzeszczoty, zobaczył dzieci z oczywistymi śladami tortur na nogach, plecach, genitaliach; poczuł zapach tych, które musiały być już martwe. Zostawiali tam trupy, żeby te, które jeszcze żyły, przyzwyczaiły się do ich zapachu? Rosario zmuszali do grzebania zmarłych więźniów. Zobaczył sączące się rany, infekcje, oczy, po których spacerowały rzeczne robaki lubiące wilgoć. Zatrzymał się po przejściu mniej więcej stu metrów między torturowanymi istotami, żywymi i martwymi. Domyślił się, że klatki zajmowały cały odcinek tunelu, który przetrwał powódź. Zawrócił, gotowy zmierzyć się z Mercedes, która czekała na niego przy furtce, obok swojego invunche. Juan zgasił latarkę, kiedy Mercedes zapaliła słabą lampę – jedyne oświetlenie tunelu.
– A więc to twoja nowa kolekcja, Mercedes?
– Przyniesie efekt. Nasz bóg tak mówi, pokazuje, że tak trzeba to robić.
– To szalony bóg, jak ty.
– Słucham rozkazów Ciemności.
Juan roześmiał się, a jego śmiech odbił się obscenicznym echem od ścian tunelu. Niektóre z rannych i umierających dzieci aż jęknęły. Z głębi dobiegało agonalne rzężenie.
– Ty nie szukasz tu medium, Mercedes. Chodzi tylko i wyłącznie o twoją przyjemność. Mercedes opuściła ręce, wcześniej skrzyżowane na piersiach.
– Teraz to nie jest piękne, ale będzie! Kiedy zaczną pracować razem! Bogów jest wielu. Nasz tak mówi i rozkazuje odnaleźć nowe medium. Wszystko jest w Księdze!
Juan podszedł do Mercedes na tyle blisko, że mógł zobaczyć blask w jej oczach za ciemnymi okularami, w których ciągle chodziła, nawet w półmroku tunelu.
– Skąd je bierzesz, Mercedes? To dzieci Indian? Dzieci więźniów? Czemu nie poprosisz o ofiarę bogatych Inicjowanych z Bractwa? Porywasz je w nocy, czy kupujesz od przymierających głodem matek? Rodzice wiedzą, gdzie są ich dzieci, zanim rzucisz je Ciemności na pożarcie? Sporo się nauczyłaś w salach tortur swoich przyjaciół.
– Jakiś ty współczujący. Czemu ich nie ocalisz? Masz moc, żeby to zrobić.
Juan włączył latarkę i podniósł ją na wysokość ciemnych okularów Mercedes. Chciał zobaczyć jej oczy. Chciał ją oślepić.
– To byłoby kolejne okrucieństwo. Nikt nie udzieli im pomocy.
Juan oświetlił swoją dłoń, a Mercedes zaczęła bełkotać i błagać o litość. Próbowała uciec przez furtkę, ale wola Juana zamknęła ją na cztery spusty. Była w tunelu sam na sam ze Złocistym Bogiem i panem Miejsca Mocy.
– Wiesz, którędy przechodzi ten tunel? Nie prowadzi z domu do domu w linii prostej. Ci, którzy go budowali, musieli ominąć podziemne zbiorniki wodne, bo znajduje się bardzo blisko rzeki. I na pewnym odcinku, wiele metrów za początkiem fragmentu, który się zawalił, przecina Miejsce Mocy. Widzisz?
Oświetloną rękę otaczało teraz czarne światło.
– Kobiety media są znacznie potężniejsze. Mają moc przywoływania gdziekolwiek, muszą tylko odpowiednio się skupić albo trzeba odprawić dla nich rytuał. My, mężczyźni, jesteśmy zależni od Miejsc Mocy. Jest ich wiele. Niektóre media po prostu na nie wpadają, inne uczą się je znajdować. Ja to potrafię. Wiem, na jaką odległość i z jaką siłą emanują. Z dala od takich miejsc jesteśmy prawie normalni. Mam naturalny talent, ale kosztuje mnie to wiele energii. Z dala od Miejsca Mocy ty i ja nie różnimy się tak bardzo. Jednak w pobliżu…
Z ręki popłynęło owo ciemne światło, ostre, nóż z cienia. Zbliżył go do jej twarzy.
– Na szczęście dla ciebie ten bóg jest znudzony, chce tylko wiedzieć, czy zabiłaś Rosario. Czy zabiłaś swoją córkę. Chcę, żebyś się do tego przyznała, Mercedes, bo inaczej ta dłoń nie zostawi ci skóry na kościach. Ja nie szanuję więzów krwi. Nic dla mnie nie znaczą.
Mercedes cała się trzęsła. Juan wsunął palce między pręty klatki i krótkim ruchem poderżnął gardło dziecku invunche, które prawie się nie poruszyło. Ciepła krew zalała buty Mercedes.
Pozostałe dzieci, oszalałe od słonego zapachu, zaczęły warczeć.
– Co jeszcze? Kto ją zabił? Rozmawiałem z kierowcą autobusu, który ją potrącił. Nawet nie pamięta wypadku. Został podstawiony. Mogłaś zrobić to oczywiście z czyjąś pomocą. Dlaczego? Co ona ci powiedziała?
Płacz Mercedes zaskoczył Juana. Był konwulsyjny, smutny, rozpaczliwy.
– Miała plan, żeby mnie zabić. Wiedziałeś o tym? Nie powiedziała ci? Musiałam się bronić.
Juan wspomniał Rosario, jej srebrne bransoletki, białą opaskę na włosach i to, że potrafiła mówić w guaraní z szybkością, która zdumiewała wszystkich. Rosario i jej drogie perfumy, ołówek w zębach, kiedy czytała i ustawiała wiatrak tak, by dmuchał jej w plecy, nie w twarz. Rosario i jej listy, i jej palce poplamione tuszem długopisu albo kredą. Delikatnie narysował okrąg wokół ust Mercedes. Jej wargi i zęby spadły mu na otwartą dłoń. Zaraz potem zamknął jej ranę. Krzyki Mercedes i uwięzionych dzieci ogłuszały go, ale kontynuował swoje zadanie. Przejechał językiem po każdym zębie i patrząc w wytrzeszczone oczy Mercedes, przeżuł jej wargi; już nie cierpiała, bo kiedy rana się zamykała, ból znikał. Blizny po ranach, które zadawał Juan, nigdy nie były miękkie, od razu robiły się twarde i stare. Potem zbliżył twarz Mercedes do swojej i językiem zlizał wszystkie ślady krwi z jej brody i szyi. Kiedy skończył, popchnął ją i przewrócił.
– Powinienem uciąć ci rękę, którą uderzyłaś mojego syna. Jest dla ciebie niczym, co? Ale z tym – otworzył dłoń, żeby pokazać jej błyszczące zęby, niektóre sczerniałe od tytoniu i plomb – mam wystarczająco dużo materiału, żebyś nigdy już go nie dotknęła, nawet nie spróbujesz. Mogę go też użyć, żeby cię kontrolować i zaszkodzić ci w inny sposób.
Mercedes warknęła. Z nagimi dziąsłami i w ciemnych okularach była groteskowa, okropna. Juan nie miał jej nic więcej do powiedzenia.
FRAGMENT #4
Wewnątrz domu było jasno.
Adela weszła zdecydowanym krokiem. Gaspar ruszył za nią i zauważył, że pozostała dwójka szła za nim. Vicky chwyciła go za rękę, a on ją ścisnął. To, co widzieli, było niemożliwe, bo światło wyglądało na elektryczne, chociaż na suficie nie wisiały lampy: były tam otwory, z których niczym suche gałęzie wyłaniały się stare kable. Do tego pachniało środkiem odkażającym. Ma coś ze szpitala, pomyślał Gaspar, ale nic nie powiedział. Przy drzwiach, od ich wewnętrznej strony, znajdował się stary czarny telefon. Był wyłączony, widać było wyrwany przewód, ale Vicky szepnęła Gasparowi do ucha: ojej, niech nie zadzwoni. Pablo, stojący nieco dalej, kręcił się w kółko, rozglądając się na wszystkie strony.
– Jest za duży – stwierdził, nie patrząc na nich. – Ten dom. Od środka jest większy niż z zewnątrz.
Miał rację. Pokój dzienny albo wejściowy przedpokój, albo czymkolwiek było owo pierwsze pomieszczenie, wyglądał jak pusty salon i miał trzy okna, chociaż z zewnątrz widać było tylko dwa. Były tylko dwa. Gaspar poczuł, że Vicky wbija mu paznokcie w ramię, w to zdrowe, była ostrożna, nigdy jej nie mówił, że go nie boli, tak jak i Pablowi, a przecież Pablo wiedział, co się stało. Potem odezwała się głośno:
– Wyjdźmy. Buczy.
Teraz Gaspar również słyszał ów dźwięk, chociaż niezwykle cichy, bardzo niskiej częstotliwości; był podobny do tego, jaki wydaje sprzęt grający, kiedy jest włączony i niemal niedostrzegalnie wibruje. Było to tak, jakby pod warstwą farby pokrywającej ściany mieszkały kolonie ukrywających się stworzeń. Drobnych, może skrzydlatych. Ciem. Czarnych żuków. Pomyślał, że w każdej chwili farba w bardzo jasnym żółtym kolorze może odpaść i wylecą spod niej robaczki; wyobrażał sobie chmary ciem, owadów, które – kiedy się je złapie – obracają się w proch.
Być sierotą oznaczało być obarczonym prochami.
Adela wyrywała się do przodu, rozentuzjazmowana, bez lęku, wchodziła do domu zalanego swoim własnym prywatnym słońcem; domu, który od środka wyglądał inaczej. Pablo prosił, zaczekaj, zaczekaj, ale ona nie zwracała na niego uwagi. Wibracja ją przyciągała. W świetle, które nie było elektryczne, a przynajmniej nie pochodziło od żadnej lampy na suficie, wyglądała, jakby była pozłacana.
Weszli za nią do następnego pomieszczenia, w którym stały meble. Brudne fotele w kolorze musztardy, poszarzałe od kurzu. Pod ścianą piętrzyły się szklane półki. Były bardzo czyste i pełne bibelotów. Adela podeszła bliżej, żeby zobaczyć, co to takiego: półki sięgały prawie do sufitu. Na dolnej leżały przedmioty koloru białożółtawego, o półkolistym kształcie. Niektóre były zaokrąglone, inne bardziej szpiczaste. Gaspar ośmielił się dotknąć jednego i natychmiast odrzucił go ze wstrętem.
– To paznokcie – powiedział.
Vicky się rozpłakała. Pablo i Adela nadal je oglądali. Gaspar przyjrzał się im. Zachowywali się dziwnie. Byli zafascynowani, ale patrzyli, jakby dopiero co się obudzili, tępym wzrokiem. On i Vicky nie, oni mieli szeroko otwarte oczy. Przeczucie, że stanie się coś strasznego, było bardzo silne, przynajmniej dla niego, a jednak się poddał. Dom ich szukał i oto miał ich teraz w garści, w szponach. Druga półka była udekorowana zębami. Były wśród nich wyleczone trzonowce z czarną plombą w środku; dalej kły oraz – jak go uczono w szkole – siekacze. Jedynki. Małe zęby mleczne. Gaspar domyślił się, co znajdowało się na trzeciej półce, jeszcze zanim to zobaczył; to było oczywiste. Powieki. Ułożone jak motyle, tak samo delikatne. Rzęsy krótkie, ciemne, długie, niektóre powieki bez rzęs.
– Trzeba to pozbierać – odezwała się podniecona Adela. – Może coś z tego jest mojego taty!
Gaspar powstrzymał ją. Chwycił za rękę, zanim zdołała dotknąć delikatnych ludzkich resztek rozłożonych na półkach. I wtedy w głębi domu zamknęły się jakieś drzwi. Ten wyraźny dźwięk Gaspar miał zapamiętać na lata. Mocne uderzenie, nie powiew wiatru. Trzaśnięcie drzwiami bez skrzypnięcia. Dźwięk suchy i ostateczny. Z której części domu dochodził? Z tamtego miejsca nie sposób było ustalić. Vicky wpadła w histerię i chciała biec, ale nie wiedziała dokąd. Pablo w milczeniu objął ją w pasie. Gaspar popatrzył na niego z podziwem i zwrócił się do Adeli. Popatrzył jej w oczy – ciemne i zamglone – i przemówił do niej jasno i wyraźnie:
– Teraz spróbujemy wyjść. Ktoś tu jest.
– Nie mów głośno – szepnęła Vicky, a Gaspar pomyślał, wszystko musi być zrozumiałe, bo musimy się ratować. Czuł, że jest zimny i zdecydowany. W ręce trzymał żelazo i wiedział, że jest gotów go użyć.
– Vicky, oni już wiedzą, że jesteśmy w domu.
– Nie powinniśmy byli wchodzić – odezwał się Pablo i w tym momencie Adela pobiegła w stronę następnego pokoju. Gaspar próbował ją złapać, ale udało się jej wymknąć. Rzucili się za nią. Wewnątrz domu trudno było biegać, jakby był źle wentylowany, jakby brakowało tlenu. Żadne nie zawołało, żeby się zatrzymała, lecz zarazem nie zostawili jej samej. Kolejny pokój był rodzajem jadalni: w głębi dostrzegli pozostałości jakiejś zardzewiałej kuchni. Stołu nie było. Natomiast to, co było, nie miało sensu. Jakaś książka medyczna o satynowanych stronicach, otwarta na podłodze. Lustro powieszone pod sufitem – kto mógł się tam przeglądać? Sterta białych ubrań, wyraźnie czystych, starannie poskładanych. Prześcieradła. Adela chciała jedno wziąć i Gaspar powstrzymał ją stanowczo, mało brakowało, a byłby ją spoliczkował. Nie wolno niczego dotykać, pomyślał. Jakby wszystko było radioaktywne. To jak Czarnobyl. Jeśli dotkniemy domu, nigdy nas nie wypuści, przyklei się do nas. Powiedział to głośno. Bał się, że zjawa przebywająca w domu usłyszy jego głos, ale nie miał wyboru. Nie było gdzie się schować.
– Niczego nie dotykajcie. Mówię poważnie.
Muszę ją tylko stąd wyprowadzić, pomyślał. Jeśli trzeba będzie ją wywlec, to tak zrobię. On również – choć w mniejszym stopniu niż Adela – czuł przyciąganie: musieli iść i nie chcieli, albo coś ich powstrzymywało.
– Ale dlaczego? – spytała. – Tu mogą być rzeczy mojego taty!
– Nie znasz swojego taty.
– Tamte zęby mogły być jego. Może tu w środku przetrzymywali ludzi. Mnóstwo ludzi. Ty i ja czytaliśmy, że wojskowi używali zwykłych domów, żeby w nich torturować. Może użyli tego i nikt o tym nie wiedział. Tu są kawałki wielu ludzi.
Adela powiedziała to tonem, który przeraził Gaspara. Przypomniała mu się Omaira w błocie i jej oczy niczym karaluchy; przypomniały mu się nieruchome źrenice ojca, pomyślał o niezliczonych czarnych i błyszczących szybkach. Tu są kawałki wielu ludzi. Tego nie powiedziała Adela, chociaż ktoś użył jej głosu. Kto przez nią mówił?
– Musimy wyjść – oświadczył Gaspar.
Oświetlona owym sztucznym światłem, Adela zadrżała. Gaspar poczuł, że są w teatrze: wiedział, że jest obserwowany. I kiedy ona puściła się biegiem w głąb korytarza ciągnącego się tuż obok zardzewiałej kuchni, w domu, który wewnątrz zdawał się nie mieć końca, zatrzymał ją. Przewrócił na ziemię i usłyszał, jak uderzyła podbródkiem o podłogę. Przygnieciona jego ciężarem, wykręciła się i jakąś niewytłumaczalną siłą udało się jej wyrwać spod niego swoją jedyną rękę i wbić mu palce w oczy. W jednej sekundzie się oswobodziła. Gaspar nie mógł w to uwierzyć. Musiał być co najmniej piętnaście kilogramów cięższy od Adeli i był silny, pływał, umiał się bić. A jednak nie dał jej rady.
Bo to nie z nią się bił, pomyślał, bił się z domem. Albo z właścicielem głosu.
Vicky również próbowała ją zatrzymać i też jej się to nie udało. Pablo, dysząc, po prostu pobiegł za nią. A potem wszyscy troje gonili ją szerokim korytarzem, który z każdej strony miał mnóstwo drzwi; korytarzem niemożliwie długim, którego nie powinno być w takim domu; liczącym wiele metrów, z nieco przybrudzoną, a jednak niezapuszczoną drewnianą podłogą i ścianami pokrytymi tapetą w lilie. Przypomina korytarz hotelowy, powiedział do siebie Gaspar. Wszyscy troje zobaczyli, jak Adela otwiera jakieś drzwi, które zapewne prowadziły do pokoju. Zanim weszła, odwróciła się i pomachała do nich swoją jedyną ręką. Nikt jej nie zatrzymał, bo zamierzali ruszyć za nią. Nie przyszło im do głowy, że pomachawszy im, zamknie drzwi. Albo że ktoś zamknie drzwi.
W chwili gdy zobaczył jej żółte włosy znikające w ciemności – w pokoju, do którego weszła, było ciemno – Gaspar poczuł pewność, że tamtych drzwi nie zdoła otworzyć. Że są poza jego zasięgiem. Czuł to ciałem i umysłem z porażającą jasnością. Najpierw chciała otworzyć je Vicky: klamka się ruszała, ale to było wszystko. Żadne nie usłyszało dźwięku kluczy. Potem spróbował Gaspar, chociaż już wiedział, że to daremne. Wszyscy troje próbowali, nie myśląc o zjawie, o tym kimś, kto jeszcze mógł przebywać w domu. Użyli żelaza, kopali, rozbiegali się i rzucali na drzwi, jak to wcześniej widzieli na filmach. Nie dało się ich otworzyć.
– Musimy iść po pomoc – powiedział Pablo i dokładnie w tym momencie, niczym na rozkaz, światło zgasło. Vicky krzyknęła i głośno zaniosła się płaczem i Gaspar zdał sobie sprawę, że jej szloch dochodzi z dołu; usiadła albo upadła, niełatwo było się zorientować w tych egipskich ciemnościach.
– Daj mi latarkę – poprosił i Pablo pomacał go po plecach, aż natrafił na ramię, a Gaspar ją odebrał i zapalił. Światła było niewiele, ale musiało wystarczyć. Pablo również płakał: znał to powstrzymywane niskie pochlipywanie. Jemu nie chciało się płakać. On musiał ich stamtąd wyprowadzić, bo sami nie daliby rady.
– Vicky – powiedział – wstań i obejmij mnie w pasie. Pablo, złap się jej, to się nie pogubimy.
– A czemu mamy się zgubić! – odezwała się Vicky, a w jej głosie zabrzmiał ton małej dziewczynki tak sparaliżowanej strachem, że Gaspar wolną ręką chwycił ją za ramię i zaczął prowadzić, próbując jednocześnie w drugiej trzymać latarkę. Żelazo schował wcześniej do kieszeni, skąd zapewne wystawało, chociaż w ciemności tego nie widział. Nie odpowiedział. Było oczywiste, dlaczego mogli się zgubić; ścian korytarza już tam nie było. To już nie był korytarz. Ewentualna konieczność ponownego przejścia przez salę z półkami (co mogło leżeć na tych górnych? Serca, płuca, mózgi, może głowy?) napawała go lękiem, wiedział jednak, że nie powinni zapuszczać się w głąb domu. To, co znajdowało się wewnątrz, było bardzo daleko od ich ulicy, ich domów, dzielnicy, rodziców. Jeśli w ogóle Pablo zauważył, że już nie są w korytarzu, to nic nie powiedział. Słyszał, jak w ciemności pociąga nosem. On sam słuchał swojego serca, które biło za szybko, pomijając niektóre uderzenia. Podniósł latarkę na wysokość szyi i oświetlił to, co już nie było korytarzem. W uchu poczuł oddech Vicky i usłyszał, jak mówi:
– Zapal latarkę, proszę, proszę.
Zdziwił się. Czyżby miała zamknięte oczy?
– Jest zapalona – odpowiedział.
– Nie kłam, głupku! Nic nie widzę.
Myśl szybko, myśl szybko, powiedział do siebie Gaspar. Jeśli się dowie, że latarka jest zapalona, a ona i tak nie widzi, pomyśli, że oślepła. Jeśli udam, że nie ma baterii albo że nie działa, ona zezłości się na Pabla. Jeśli Pablo widzi, może zrozumie na tyle dobrze, żeby się nie odezwać. Tak było lepiej. Lepiej, żeby Vicky się wściekła, niż żeby się przeraziła.
– Ja też nic nie widzę – stwierdził Pablo. Już nie płakał. Gaspar poczuł, że mu ufa, że nie musi się o niego martwić. Nie potrafił wyjaśnić, dlaczego przyjaciele nic nie widzieli. Latarka oświetlała niewielką przestrzeń, ale działała bardzo dobrze. Było widać, że baterie są nowe. To szczegół, który Pablowi nigdy by nie umknął.
– No bo zgasła. Spokojnie, Vicky, ja coś tam widzę.
Ona nigdy nie zachowywała się jak mała dziewczynka. Dlatego tak łatwo było się z nią przyjaźnić. A jednak teraz wpadła w histerię. I zaczęła głośno mówić tuż nad uchem Gaspara:
– No bo już dłużej nie wytrzymam tego buczenia, a w dodatku teraz jeszcze gadają! Nie słyszycie, że ktoś gada?
To dlatego tak się zachowywała, pomyślał Gaspar. Vicky nie traciła nad sobą panowania tak łatwo: słyszała różne rzeczy, działo się z nią coś innego niż z Pablem albo z nim samym. Była zamknięta w swojej głowie, nie tylko w tym domu. Gaspar nie słyszał absolutnie nic. Ani buczenia – które, owszem, słyszał, kiedy wchodzili, ale teraz ucichło – ani oczywiście żadnego głosu. Zawołał w ciemności:
– Pablo, wszystko dobrze?
– Tak – odparł Pablo z wahaniem. – I też nic nie słyszę.
– Dobra. Przytrzymaj Vicky i idźcie. Ja was poprowadzę, a wy idźcie. Nie puszczajcie się.
I więcej nie będę was słuchał, pomyślał Gaspar. Bo wcześniej poświecił na boki i zobaczył ściany pokryte pnączami i mchem. A kiedy poświecił lepiej, między roślinami dostrzegł jakieś białe okruchy. Kości. Niektóre bardzo niewielkie. Zwierzęce, szepnął do siebie. Kurze. Przynajmniej teraz dom bardziej przypominał opuszczone domostwo. Poruszył latarką i zobaczył czarny fortepian i z bliska coś, co wyglądało jak manekiny zwisające z sufitu. Podłoga była pełna wosku ze stopionych świec, więc głośno powiedział:
– Uwaga, bo ślisko.
Vicky i Pablo nie spytali dlaczego, może wyobrażali sobie coś straszliwego, ale Gaspar nie mógł ich uspokajać, mówiąc, że to wosk, bo latarka oświetliła jakieś okno i to, co było po drugiej stronie, było niemożliwe. Gaspar nie chciał się zatrzymywać i patrzeć, ale to zrobił: po drugiej stronie brudnej szyby widać było księżyc nad drzewami, nad mnóstwem drzew, nad tonącym w ciszy lasem, jakby dom stał na wzgórzu, na jakimś podwyższeniu, skąd można było oglądać ów krajobraz, ową panoramę. Las nie wydał mu się ładny. A może to jakiś bardzo szczegółowy obraz, pomyślał. Obraz przedstawiający okno wychodzące na las. To było to. A mimo to w obrazie było coś nieprzyjemnego, wyglądał jak pułapka. Cały dom był pułapką.
Już nie oświetlał ścian. Ani podłogi. Świecił przed sobą, chwilami pewien, że jeśli ktoś był w domu, lada moment wyrwie mu latarkę z ręki, pobije go (pobije ich) i zawlecze do któregoś z owych ciemnych pokoi jak ten, który wybrała Adela. Dlaczego tak im pomachała? To był taki drobny gest, takie pożegnanie.
A jeśli ten, kto gdzieś w domu zamknął drzwi, to ojciec Adeli? A jeśli nadal żyje? A jeśli nie jest zaginionym, tylko seryjnym mordercą? Pablo wydał w ciemności krótki krzyk i Gaspar zapytał co jest, co ci jest?
– Coś mnie dotknęło. W plecy – odparł Pablo.
– Dosyć – rzucił Gaspar. – Wyjdziemy. Nie odwracaj się.
Vicky nic nie powiedziała. Czy słyszała, co mówił Pablo? Nie mogła nie słyszeć.
Latarka oświetliła drewniane schody z piękną poręczą: prowadziły na piętro, na górę. Problem był w tym, oczywiście, że dom przy ulicy Villareal nie miał górnego piętra.
– Widzisz jakieś drzwi? – spytała Vicky. Miała bardzo gorący oddech i pachniała monetami. Ale w jej głosie już nie było słychać takiego strachu. Jej ręce ściskały go tak mocno, że aż go trochę bolało.
– Już prawie jesteśmy – odrzekł Gaspar i pomyślał: Adela została zatrzaśnięta w tym domu, Pablo lada dzień będzie miał brata, a Vicky ma bardzo kochającą rodzinę. Dosyć, pomyślał. Tato, daj mi drzwi. Musimy wyjść.
FRAGMENT #5
Za drzwiami od razu zaczynało brakować powietrza. Zatrzymałam Juana, kiedy poczułam, że się duszę, bałam się o niego, położyłam mu dłoń na piersi, jego serce biło szybko, zbyt mocno, ale regularnie. Laura była pobudzona, nie mogła złapać tchu. To jakby choroba wysokościowa, jak w górach, powiedziała. Przytaknęłam. Przypomniałam sobie La Paz. Kiedy pojechaliśmy tam z tatą, nie mogłam chodzić i się przestraszyłam. Pomyślałam, tak się czuje Juan przez cały czas, i rozpłakałam się na rogu ulicy pachnącym moczem, a tata krzyczał na mnie, bał się spóźnić na spotkanie z ambasadorem.
Ten tunel czy przejście podziemne kończyło się szeroką górską ścieżką. W pobliżu płynęła woda. Rzeka o niezbyt silnym nurcie. Za drzwiami była noc, chociaż nie było ciemno. Latarka, którą zabraliśmy, okazała się niepotrzebna. Czułyśmy się z Laurą wyczerpane po przejściu trzystu metrów, w przeciwieństwie do Juana. Zbliżył się do krawędzi, która wydawała się wisieć nad pustką, poszłyśmy za nim i zobaczyłyśmy, że jest inaczej. Między drzewami wiła się prowadząca w dół ścieżka, nie budziła lęku wysokości i nie wydawała się trudna. Poniżej zobaczyliśmy srebrne refleksy rzeki.
Panowała tu potężna i przerażająca cisza. Podobne miejsce, las i rzeka, nie powinno być takie ciche. Gdzie zwierzęta, ptaki, szelest liści pod stopami? Może na tej wysokości zatykały się uszy? Nie było tu ani zimno, ani ciepło. Miejsce sprawiało wrażenie spokojnego we wszystkich znaczeniach tego słowa. Laura powiedziała, że przypominało jej góry w Walii, czuła przy tym, że jest ich niedokładną kopią. Szkicem. W górach jest zimno, mglisto, kolory są nie takie jak trzeba.
Wszystko jest nie takie jak trzeba, odparł Juan. To scenografia. Poszedł dalej. Droga za zakrętem znów się rozszerzała i przechodziła w kładkę, ograniczoną po obu stronach drzewami. Laura pokazała palcem gałęzie i Juan podszedł do niej. Gałęzie i ziemia pełne były kości. W większości poobgryzanych, czyściutkich i starych. Na drzewach wisiały dziwne dekoracje, ozdoby z paliczków poprzeplatanych kośćmi udowymi przyczepione do cienkich gałązek, delikatne kształty, geometria mięsożerców. Juan dotykał niektórych, starając się je zapamiętać. Wyglądają jak jakieś pismo, powiedziała Laura. Kości walały się też porozrzucane po ziemi bez ładu i składu. Czy później przyjdzie ktoś, kto ułoży je w wiszące dekoracje? Juan dotknął jednej z nich, spadła mu na dłoń jak dojrzały owoc. Przyjrzeliśmy się jej. Tworzyła znak, pieczęć. Juan pozostawił otwartą dłoń i spadły w nią jeszcze trzy. Wdzięczny, schował je do kieszeni.
Droga była pokryta kośćmi, jak daleko sięgaliśmy wzrokiem. Rozmaitymi, pochodzącymi z różnych części ciała, różnej wielkości. Czy były pozostałością uczt odbywających się przez wieki? Czy przyprowadzano tu ludzi, by ich zabić? Czy przynoszono tylko kości, żeby urządzić tę ścieżkę śmierci? Wcale nie pachniały. Kości musiały być stare albo obgryzione tak starannie, że nie został na nich najmniejszy kawałek mięsa.
Zejście nad rzekę okazało się łatwiejsze, niż się spodziewałam. Powietrze wciąż było suche, mimo bliskości wody. Chciałam jej dotknąć, ale Juan powstrzymał mnie dość gwałtownie, jakby wybudzał mnie z hipnozy. Miał rację, wszyscy wiemy, co się dzieje, kiedy ukradniemy coś z faery. Ale to nie była kraina wróżek. Chociaż mogły tu panować identyczne zasady. Formy mogą być różne, zasady nie.
Ktoś śpi w Innym Miejscu. Tak nazywa je Juan. Dlatego zaległa tu cisza. Żeby dbać o jego sen. A kości są świątynią. Odetchnął głęboko. Nie ma tu absolutnie nic, powiedział. W rzece nie ma ryb. Nawet najmniejszego owada. Jak długo musimy jeszcze wędrować, żeby coś tu znaleźć?
Laura uważała, że musimy być cierpliwi. It’s our first time.
On spojrzał na swoje ręce i przemówił. Słuchaliśmy, bo z tonu jego głosu odgadliśmy, że wyznaje tajemnicę. Kiedy przywołuję Ciemność, kiedy Ciemność przejmuje nade mną władzę, sami wybierzcie odpowiedni termin, nie widzę, co się dzieje. W transie jestem ślepy. Wiem, że Ciemność kaleczy i pożera Inicjowanych, bo mi o tym opowiadacie. Kiedyś Florence pokazała mi sfilmowaną Ceremonię, potem spaliła film. Nie wiem, co się dzieje do czasu, aż wrócę i uleczę rany, i naznaczę bliznami tych, których powinienem naznaczyć. Ale w transie nie jestem nieprzytomny. Znajduję się gdzie indziej albo, mówiąc precyzyjniej, widzę sceny. Myślałem, że to halucynacje, takie jak w śpiączce czy podczas zawału serca.
Przypominają to miejsce?, zapytała Laura.
I tak, i nie. Widzę korytarz i nie mam odwagi wejść. Osoby albo istoty zwisające z lamp. Widziałem fortepian. I okno, z którego widać las, las, owszem, podobny do tego.
Wszystkie są podobne, przerwałam mu.
Wiem, ale te są identyczne. Widziałem to okno wiele razy, podczas każdej Ceremonii. Czasami jest bliżej, czasami dalej. I jest to właśnie to miejsce, mógłbym je odróżnić od tysięcy podobnych obrazów.
Laura podała mu rękę, a on mocno ją chwycił. Spletli palce. Chodźmy, powiedział.
Po drugiej stronie rzeki las ciągnął się dalej, dostrzegliśmy wzgórze, ledwo widoczne w ciemności. Wróciliśmy na drogę kości i ozdób: kości udowe ułożone w misterne wzory, czaszki wiszące jak kołatki do drzwi, zupełnie bez ruchu, kostki dłoni i stóp ułożone jak najdelikatniejsze klejnoty, a na ziemi kości zdeptane, ile metrów w głąb, ile czasu potrzeba, by kości zmieniły się w pył, niektóre stały przy drodze jak strażnicy, kompletne żebra postawione na sztorc, były też delikatne ścieżki kręgosłupów, czasem całych, kończących się ogonkiem przynależnym stworzeniom wodnym.
Wtedy stało się ze mną coś dziwnego. Poczułam wstręt. Gorzki smak wypełnił mi usta, zaczęło mi się zbierać na wymioty. Profanujemy to miejsce, powiedziałam do Juana, a on położył mi ręce na brzuchu i zdołał mnie uspokoić, bym nie zwymiotowała tam, na te kości. Nie mogłam nabrać powietrza i wybiegliśmy na zewnątrz.
(…)

Zaplanowaliśmy drugą ekspedycję, kiedy Juan uznał, że trzeba złożyć temu miejscu ofiarę i poprosić je o coś w zamian. O co? Żebym mógł zachować swoje tajemnice, odparł. Wydało mi się to bardzo dziwne. Mogliśmy poprosić o to, żeby cię uzdrowiło. Potrzebuje mnie chorego, powiedział, wskazując drzwi. Może mnie znaleźć tylko dlatego, że ocieram się o śmierć.
Podczas drugiej wyprawy na ścieżce leżało jeszcze więcej kości. Grubsza warstwa. Przybyło też ozdób zwisających z gałęzi. Juan zdjął koszulkę, ukląkł pośród kości i zanurzył ręce w szczątkach. Jego nagie plecy zdawały się rozszerzać; ten hałas kolan roztrzaskujących stare szkielety. Nurt rzeki narastał i szumiał, narastał, bo jadł. Juan był ustami bogów, którzy zawsze są głodni.
Przebywanie za drzwiami przypomina długie godziny spędzone na patrzeniu w teleskop. Ktoś, kto zbyt długo spogląda w gwiazdy, czuje się zagubiony z dala od świata. W przestrzeni kosmicznej życie ludzkie nie ma znaczenia. W tym miejscu też go nie ma. Juan zaczął palcami rozczłonkowywać kości. Krwawił, chciał zostawić tę krew jako ofiarę. Laura zgoliła Juanowi część włosów, nad lewym uchem. Nie chciałam na to patrzeć, uważałam, że zabieranie żelaza do Innego Miejsca było błędem, powiedziałam im o tym, ale nie chcieli mnie słuchać. Juan użył ostrej kości, żeby na owłosionej skórze głowy narysować znak. Tylko przygryzł z bólu wargi. Nie wiem, jak udało mu się to zrobić bez lustra, ale rysunek wyszedł idealny. Ta komunia była niebezpieczna, ale niezbędna. Chcieliśmy, żeby Laura rozszyfrowała dla nas symbole dekoracji. Musieliśmy utrzymywać nasze eskapady i to miejsce w tajemnicy. Dlatego było konieczne, by Juan coś ofiarował. Kiedy skończył rysować znak na swojej czaszce i odłożył z powrotem kość, z długiej gałęzi drzewa upadła przed nim ozdoba; mała ozdoba. Rozejrzał się wokół, sądzę, że w jego oczach zobaczyłam wdzięczność.
Rozpostarła się przed nami nowa ścieżka, obok tej usłanej kośćmi, ta nowa miała kolor nocnej szarości i bardzo ciemnej zieleni dziwnych roślin, mców i porostów na drzewach. Ziemia była taka jak w sosnowym borze. Poczułam, że cisza się skończy o wiele wcześniej, niż usłyszałam odległe odgłosy, nie mogę nazwać ich muzyką, były to raczej chaotyczne, nieporadne dźwięki instrumentów dętych, sporadyczne, jakby fleciście brakowało tchu. Trwały mniej niż minutę. Ktoś tu jednak był, ale bardzo daleko od nas.
Nie wiem, czy to naprawdę instrument, powiedział Juan. Być może zwierzę. Czyjeś usta. Śpiew. Oparłam się o jego ramię, a on przeciągnął mi zakrwawionym kciukiem po wargach. Jego krew jest pyszna. Co by się stało, jeśli zdecydowalibyśmy się na seks pod bezksiężycowym niebem? Jakie dziecko moglibyśmy począć?
Szliśmy dalej. Powietrze było tu bogatsze w tlen. Pnie drzew stawały się coraz cieńsze. Laura wcześniej niż my zauważyła to, co zwisało z drzew; na pierwszy rzut oka trudno było odgadnąć, co to jest. W pnie tych drzew wpijały się dłonie. Obcięte ręce, pojedyncze, wczepione w pień, palce rozpaczliwie rozpostarte, wygięte w łuk, ludzkie ręce, sztywne jak drapieżne szpony. Pnie i jeszcze więcej pni z martwymi dłońmi. Ktoś je w nie powtykał, kiedy zaczynał się rigor mortis. Na pierwszym zauważonym przez nas drzewie dłoni było dwanaście. Na innych jeszcze więcej. Na niektórych zaledwie jedna. Pomyślałam o Ręce Chwały, którą tak bardzo pragnęłam mieć.
To kolekcjoner. Artysta. A może było ich wielu? Na lewo od Lasu Dłoni, tak go nazywaliśmy, znajdowało się to, co potem Juan zaznaczy na mapie jako Dolinę Torsów. Wydawały się sterczącymi kamieniami albo płytami nagrobnymi ustawionymi symetrycznie jak na cmentarzu wojskowym. Ale były to ludzkie torsy. Bez rąk, bez głów, bez nóg. Torsy starszych ludzi splamione krwią, torsy młodych kobiet z ładnymi piersiami, torsy dzieci, grubych mężczyzn, chudych mężczyzn, torsy o ciemnej skórze i torsy o skórze bardzo bladej, zapadnięte brzuchy, wielkie brzuszyska grubasów, torsy kobiet, które karmiły piersią. Na jednym z nich rozpoznałam ślady szponów, takie jak zostawia Juan podczas Ceremonii, jak te na plecach Stephena.
Nigdy nie zostawiaj nas w tym miejscu samych, powiedziała Laura. Nie przetrwałybyśmy bez ciebie. To są usta. Może śpią, a może pożywiają się gdzie indziej, ale oszczędzają nas tylko dlatego, że jesteś z nami.
Wtedy Juan uznał, że już wystarczy, że musimy wracać. Znów rozbolała go głowa. Jego oczy były podrażnione, jakby miał się zaraz rozpłakać.
Laura odszyfrowała znaczenie ozdób następnego dnia. Zaskoczona, powiedziała nam, że straciła dużo czasu na rozważaniu innych możliwości, zapominając o najbardziej oczywistej, może dlatego, że była jej najbliższa. Szukałam innych symboli, pieczęci i nie mogłam znaleźć ich sensu. A to są litery. Wzięłam pod uwagę szczegóły, niedoskonałości kościanych dekoracji, są na nich nacięcia, chcą się porozumieć precyzyjnie i dokładnie. To tylko jedno słowo, powiedziała, i liczba.
Położyła swoje rysunki na stole, pokazała nam krok po kroku, jak je rozszyfrowała, pokazała błędy spowodowane tym, że szukała bardziej skomplikowanego symbolu.
HUNGRY, tak brzmiała wiadomość.
Juan oparł się o framugę drzwi i gestem poprosił mnie o papierosa.
Jest głodne? Jaka to cyfra?
Czwórka, odparła Laura. Nie rozumiem, o co chodzi, chyba że o dom obok, gdzie mieszkają ochroniarze i twoja lekarka.
Spojrzałam na Juana, który zamknął oczy.
Umiem rozpoznać Miejsce Mocy. Moje zostało w Misiones.
Nieprawda, upierała się Laura. Według dogmatów Miejsce Mocy nie zawsze jest oczywiste dla medium. Czasem ono musi je znaleźć. Kobiety noszą je w sobie i mogą je przywołać. Mężczyźni muszą szukać.
I nie poczułby go już wcześniej?
Niekoniecznie. Byłeś kiedyś w domu obok?
Nigdy, przyznał Juan, zawsze przychodzi lekarka albo jej asystent.
Możemy złożyć im wizytę.

Dom pod numerem cztery był niezwykły, obszerniejszy niż nasz i starszy; Graciela nie zmieniła mebli, nie była hipiską i nie miała innych zainteresowań poza byciem najlepszą uczennicą Jorge Bradforda. Juan nie chciał jej skrzywdzić, postanowił więc zbadać dom w godzinach, kiedy będzie na praktykach w szpitalu albo na zajęciach; nigdy nie dowiedziałam się, co dokładnie robi w Londynie, ona ze mną właściwie nie rozmawiała. Pod czwartym numerem przy Cheyne Walk mieszkali ochroniarze i asystent Gracieli, bardzo młody student medycyny, który zawsze witał się z nami ze szczerym uśmiechem. Zaproponował nam coś do picia i przeprosił, że Gracieli nie ma. Juan poprosił, żeby pozwolił mu obejrzeć dom; nie byłem tu nigdy, wyjaśnił. Asystent, nie pamiętam już, jak miał na imię, powiedział, że dom jest bardzo piękny. Juan pokiwał głową i zdecydowanym krokiem wszedł do środka. Ochroniarze zostali przed drzwiami.
Do odkrycia doszło tak niewiarygodnie szybko, że do dziś nie potrafię sobie tego wytłumaczyć, nie rozumiem, czemu nie znalazł go wcześniej, jak przez tyle dni niczego nie zauważył. Kiedy dotarł na środek salonu, usłyszeliśmy, że zaczyna głęboko oddychać i wymawiać po cichu, bardzo prędko, słowa wdzięczności i ulgi. Stał do nas plecami. Gdy się odwrócił, z trudem go rozpoznaliśmy. Wyciągnął ramiona w jednoznacznym geście: prosił, żebyśmy się nie zbliżali. Zauważyłam przemianę wcześniej niż inni, chodziło o dłonie. Krzyknęłam, nie mogłam się powstrzymać, a krzyk był tak głośny i histeryczny, że jeden z ochroniarzy otworzył drzwi. Stephen zareagował. Poprosił, żeby zawołał kolegę i żeby weszli obaj. Zrozumiałam. Juan otworzy Ciemność, a Ciemność przyjdzie pożerać. Asystent Gracieli pytał, co się dzieje, ale nikt nie zwracał na niego uwagi.
Juan się rozebrał. Zawsze musiał stawać nago przed Ciemnością. To było konieczne, stanowiło część rytuału. Z rytuałami się nie dyskutuje, bo to one zapewniają bezpieczeństwo. W ciągu tych sekund, zanim Ciemność spowiła dom, ochroniarze pomyśleli pewnie, że jesteśmy w trakcie orgii i ich zapraszamy. Nie sądzę, żeby mieli czas pomyśleć coś więcej. Juan stanął w odpowiednim miejscu i dotknął podłogi rękami bestii. Coś mu odpowiedziało i wszyscy mogliśmy to poczuć. Kiedy się podniósł, czarna obwódka otoczyła jego ciało i zaczęła się rozszerzać, jakby z niego emanowała. Ciemność jest inna, kiedy przychodzi pod dachem, w zamkniętym miejscu. Uwięziona ryczy. Jak niemilknący grzmot o niskich wibracjach. Cofnęłam się, na ile mogłam, ale przed tym trudno się było uchronić.
Ciało Juana uniosło się w Ciemności tylko na kilka centymetrów: nie było wystarczająco dużo miejsca, ale i tak zawisł w ciemnej plamie, która się rozszerzała. Laura postąpiła kilka kroków do przodu, Stephen podbiegł, żeby ją powstrzymać, przewrócił ją, usłyszałam, jak uderza o podłogę.
Ciemność zrobiła się tak gęsta i namacalna, że nie widać już było ścian, schodów, niczego. Była wygłodniała, poczułam to w swoim ciele. To Stephen poprowadził ochroniarzy. Byli osłupieni, podeszli blisko Juana, a Stephen ich zachęcił, c’mon, go, usłuchali, oczywiście, bo nie należeli już do tego świata i nie zdołaliby uciec. Otrzymali cios, Ciemność uderzyła jak bicz, żeby zabrać to, czego chciała. Nawet nie mieli czasu krzyknąć. Po chwili już ich nie było, zostali połknięci w całości. Asystent również pomaszerował w objęcia czerni, przyciągany niepojętą dlań siłą. Na twarzy Juana nie było widać żadnej zmiany. Błagałam, żeby to się skończyło, bo jeśli Ciemność zapragnie więcej, nic jej nie powstrzyma, a my nie zdołamy uciec. Już nie było widać drzwi wyjściowych. Na szczęście Ciemność zadowoliła się swoim żerem i zaczęła powoli się kurczyć, aż pozostał z niej tylko czarny kontur wokół ciała Juana, potem postawiła go na podłodze, wciąż otoczonego czarną smugą. Stephen podszedł do niego i go położył, delikatnie, ale pewnie. Nie bez powodu Juan naznaczył go wiele lat temu, okazując zaufanie. Stephen łagodnie otarł mu własnym ubraniem pot z piersi i szyi. Później usiadł obok niego. Jeśli nie obudziłby się szybko, musielibyśmy poszukać Gracieli. Zmierzyłam mu puls i zdziwiłam się, był bardzo szybki, ale regularny; oddychał niespokojnie, ale się nie dusił. Kiedy Laura wreszcie odważyła się podejść, Juan był prawie zupełnie spokojny, wciąż nieprzytomny. Nie miał też gorączki. Nie trzeba było odwozić go do szpitala ani wzywać lekarki. Wynieśliśmy go we troje i wróciliśmy do domu.
Laura powiedziała nam później, że słyszała głos Ciemności. Otworzyła sobie whisky i piła z butelki. Dodała, że nic z tego nie zrozumiała, przemawia w zupełnie nieznanym języku. Nikt jej nie rozumie, moja droga, powiedział Juan, który odpoczywał z zamkniętymi oczami, ale już zupełnie przytomny. Problem nie tkwi w tym, czy można ją zrozumieć. Problemem jest to, czy naprawdę przemawia do nas, czy mówi po prostu ze swojej przepaści, a jej słowa są tylko głodem unoszącym się nad pustką. Czy ma w sobie coś więcej niż inteligencję burzy albo ziemi, kiedy się trzęsie. Czy to coś więcej niż kolejna ślepota, która wydaje nam się jasnością jedynie dlatego, że jej nie znamy.



Dodano: 2021-05-19 20:24:29
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Brzezińska, Anna - "Mgła"


 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

 Sanderson, Brandon - "Yumi i malarz koszmarów"

 Bardugo, Leigh - "Wrota piekieł"

Fragmenty

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

 Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS