NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Le Guin, Ursula K. - "Lawinia" (wyd. 2023)

Ukazały się

Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (zintegrowana)


 Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (miękka)

 Szokalski, Kajetan - "Jemiolec"

 Patel, Vaishnavi - "Kajkeji"

 Mortka, Marcin - "Szary płaszcz"

 Maggs, Sam - "Jedi. Wojenne blizny"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Kraty"

 Chambers, Becky - "Psalm dla zbudowanych w dziczy"

Linki

Clare, Cassandra & Chu, Wesley - "Czerwone Zwoje Magii"
Wydawnictwo: We Need YA
Cykl: Najstarsze klątwy
Tytuł oryginału: The Red Scrolls of Magic
Tłumaczenie: Michał Szalbierski
Data wydania: Kwiecień 2020
ISBN: 978-83-66517-90-5
Oprawa: miękka
Liczba stron: 372
Cena: 39,90 zł
Rok wydania oryginału: 2019
Tom cyklu: 1



Clare, Cassandra & Chu, Wesley - "Czerwone Zwoje Magii"

ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zderzenie w Paryżu

Z tarasu na najwyższym poziomie wieży Eiffla rozciągał się wspaniały widok. Miasto leżało u stóp Magnusa Bane’a i Aleca Lightwooda niczym rozpakowany prezent. Gwiazdy mrugały, jakby wiedząc, że mają konkurencję: brukowane ulice lśniły złotem, a Sekwana wiła się jak srebrna wstążka, którą owinięto gustowną bombonierkę. Paryż, miasto bulwarów i bohemy, miłości i muzeów.

Magnusowi Paryż kojarzył się także z wieloma wyjątkowo żenującymi niepowodzeniami, nieudanymi planami i kilkoma romantycznymi katastrofami, ale to, co zaszło w przeszłości, nie miało już znaczenia.

Tym razem miał zamiar odczarować Paryż. Przez czterysta lat życia nauczył się, że niezależnie od celu podróży tym, co się podczas niej naprawdę liczyło, było towarzystwo. Spojrzał na Aleca Lightwooda, który siedział przy stoliku naprzeciwko niego i ignorując wdzięk i blask Paryża, z uśmiechem wypisywał pocztówki do rodziny.

Alec kończył wiadomość na każdej kartce słowami „Żałuję, że cię tu nie ma”. Tymczasem Magnus chwytał każdą z nich i dopisywał zamaszyście: „Tak naprawdę to wcale nie!”.

Szerokie plecy Aleca pochylały się nad stolikiem. Runy spływały po jego muskularnych ramionach. Jedna z nich gasła powoli na szyi, tuż pod mocną linią szczęki. Kosmyk nieposłusznych czarnych włosów opadał mu na oczy. Magnus poczuł nagłą chęć, by odsunąć włosy z jego czoła, ale się powstrzymał. Publiczne okazywanie uczuć zawsze krępowało Aleca. Może nie było tu żadnych Nocnych Łowców, ale zwykli ludzie również nie zawsze akceptowali takie gesty. Magnus głęboko tego żałował.

– Jakieś głębokie przemyślenia? – zapytał Alec.

– Próbuję raczej w ogóle nie myśleć – odparł Magnus. Czerpanie radości z życia było ważną umiejętnością, ale czasem przychodziło mu z trudem. Zaplanowanie idealnej podróży do Europy okazało się niełatwe. Magnus w kilku przypadkach został zmuszony do improwizacji i wybrnął z tego olśniewająco. Wyobrażał sobie czasem, że opisuje swoje wyjątkowe wymagania przez telefon pracownicy biura podróży.

– Dokąd się pan udaje? – pytała dziewczyna w jego wizji.

– Pierwsze wakacje z nowym chłopakiem – odpowiedziałby Magnus, ponieważ dopiero od niedawna mógł publicznie mówić o swoim nowym związku, a lubił się chwalić. – Najnowszym. Sprawa jest tak świeża, że wciąż pachnie jak nowy samochód.

Ich związek trwał tak niedługo, że wciąż jeszcze uczyli się nawzajem swoich rytmów; każde spojrzenie, dotknięcie czy ruch wydawał im się piękny, a zarazem dziwny. Czasem Magnus łapał się na tym, że patrzy na Aleca – lub dostrzegał, że Alec patrzy na niego – z kompletnym osłupieniem. Wydawało im się, że odkryli coś nieoczekiwanego, ale nieskończenie pożądanego. Nie byli siebie jeszcze pewni, ale chcieli być.

A przynajmniej tego chciał Magnus.

– To klasyczna historia. Poderwałem go na imprezie, on zaprosił mnie na randkę, a potem ramię w ramię stoczyliśmy heroiczną magiczną bitwę między dobrem a złem. Teraz potrzebujemy wakacji. Problem polega jednak na tym, że on jest Nocnym Łowcą – wyjaśniałby agentce.

– Że co, proszę? – zapytałaby dziewczyna.

– Och, wie pani, jak to jest. Dawno, dawno temu demony próbowały opanować świat. Proszę sobie wyobrazić szturm na sklepy w Czarny Piątek, tylko dużo, dużo więcej krwi i dużo, dużo mniej jęków rozpaczy. Jak zdarza się w trudnych czasach, prawym i szlachetnym wojownikom – a więc nie mnie – przyszedł z pomocą Anioł. Udzielił wybranym i ich potomkom anielskich mocy, by mogli bronić ludzkości. Dał im także ich własny, sekretny kraj. Anioł Raziel był szczodrym darczyńcą. Nocni Łowcy kontynuują walkę do dziś; to niewidzialni, wierni obrońcy w lśniących zbrojach. Bez żadnej ironii, są z definicji świętsi od papieża… co wydaje mi się wyjątkowo irytujące. Są dosłownie świętsi niż większość ludzi, a na pewno dużo bardziej niż ja, ponieważ jestem prawdziwym czarcim pomiotem.

Nawet Magnus nie potrafił sobie wyobrazić, jak zareagowałaby na to dziewczyna z biura podróży. Prawdopodobnie jęknęłaby tylko z zaskoczenia.

– A co, nie wspomniałem o tym? – zdziwiłby się. – Są również istoty skrajnie odmienne od Łowców. Nazywają się Podziemnymi. Alec jest potomkiem Anioła, synem jednego z najstarszych rodów w Idris, krainie ludu Nefi­ lim. Jestem pewien, że jego rodzice nie byliby zachwyceni, gdyby zobaczyli, że prowadza się po Nowym Jorku z faerie, wampirem czy wilkołakiem. Sądzę też, że z dwojga złego woleliby każdą z tych możliwości od czarownika. Uznają nas za najbardziej niebezpiecznych i podejrzanych spośród Podziemnych. Pochodzimy od demonów, a ja jestem nieśmiertelnym potomkiem pewnego niesławnego Wielkiego Demona… chociaż chyba zapomniałem o tym wspomnieć mojemu chłopakowi. Szanujący się Nocni Łowcy nie powinni zapraszać takich jak ja do domu, żeby ich przedstawić mamie i tacie. Mam bogatą przeszłość, i to niejedną. Poza tym faceci z rodu Łowców w ogóle nie powinni przyprowadzać do domu chłopaków.

Tymczasem nie tak dawno Alec dość jednoznacznie określił swoją orientację. Stanął w Sali Anioła, pod portretami przodków, i pocałował Magnusa prosto w usta, na oczach całej swojej nefilimskiej rodziny. Była to najbardziej zaskakująca i najmilsza niespodzianka w długim życiu czarownika.

– Walczyliśmy ostatnio w wielkiej wojnie, która zapobiegła wyginięciu ludzkości, nie żeby ludzie byli jakoś specjalnie wdzięczni… i nic dziwnego, skoro w ogóle o tym nie wiedzieli. Nie przypadła nam w udziale sława ani stosowne wynagrodzenie, za to ponieśliśmy straty, których nie jestem w stanie opisać. Alec stracił brata, ja przyjaciela, więc obu nam przydałyby się wakacje. Obawiam się, że mój chłopak nigdy nie robił nic dla przyjemności, chyba że uznać za takie przeżycie kupno nowego, lśniącego noża. Chciałbym zrobić coś miłego dla niego i z nim. Chciałbym na chwilę opuścić to chaotyczne życie i sprawdzić, czy potrafimy być razem. Może mi pani polecić jakąś romantyczną wycieczkę?

W tym momencie nawet wyimaginowana agentka biura podróży przerywała połączenie.

Dlatego musiał samodzielnie zaplanować romantyczną wycieczkę do Europy, i to w najdrobniejszych szczegółach. Ale przecież nazywał się Magnus Bane, był czarujący i tajemniczy, więc potrafił zaplanować wycieczkę i zrealizować ten plan w wielkim stylu. Wojownik wybrany przez Anioły i nienagannie ubrany potomek demonów, zakochani i gotowi na przygody w trakcie podróży po Europie. Co mogło pójść nie tak?

Rozmyślając nad kwestiami stylu, Magnus przesunął swój szkarłatny beret tak, by wyglądać bardziej zawadiacko. Alec podniósł wzrok i już go nie opuścił.

– A właśnie, może też chcesz beret? – zapytał czarownik. – Wystarczy jedno słowo. Mam przy sobie kilka w różnych odcieniach, można powiedzieć, że jestem beretowym rogiem obfitości.

– Nie, dam sobie z tym spokój – stwierdził Alec. – Ale dzięki – dodał, uśmiechając się. Może niepewnie, jednak na pewno był to uśmiech.

Magnus oparł brodę na dłoni. Chciał zachować w pamięci ten obraz: Alec, gwiazdy i Paryż w tle, żeby zatrzymać go i wracać do niego przez wiele lat. Miał nadzieję, że to wspomnienie nie okaże się w przyszłości bolesne.

– O czym myślisz? – zapytał go chłopak. – Ale serio?

– Serio? – odparł Magnus. – Myślę o tobie.

Alec wydawał się tym zdumiony, mimo że dzięki refleksowi Łowcy trudno było go zaskoczyć. Niezależnie od tego, czy coś działo się na ulicy, czy też w łóżku – gdzie na razie tylko spali, dopóki (a właściwie: jeżeli) Alec nie zażyczy sobie czegoś więcej – reagował zawsze szybciej. A jednak taka mała wzmianka potrafiła go zbić z tropu.

Teraz czarownik wiedział już, jak trudno zrobić niespodziankę Alecowi, więc przygotował się odpowiednio do tego wieczoru.

Paryż był pierwszym przystankiem na ich trasie. Być może rozpoczynanie romantycznych europejskich wakacji od Miasta Miłości było banalne, ale Magnus uważał, że klasyczne chwyty nie bez powodu otrzymały taką etykietkę. Przebywali tu niemal od tygodnia i czarownik czuł, że nadeszła pora, by podkręcić tempo.

Alec skończył wypisywać ostatnią pocztówkę, a Magnus sięgnął po nią, ale w połowie gestu zrezygnował. Przeczytał, co napisał jego chłopak, i uśmiechnął się, przyjemnie zaskoczony.

Na kartce przeznaczonej dla siostry Alec napisał: „Żałuję, że cię tu nie ma”, po czym sam dodał: „Tak naprawdę to wcale nie!”, i uśmiechnął się nieznacznie do towarzysza.

– Gotowy na następną przygodę? – spytał Magnus.

– Chodzi ci o kabaret? – Alec wydawał się zaintrygowany. – Mamy bilety na dziewiątą. Powinniśmy sprawdzić, ile czasu zajmie nam dotarcie na miejsce.

Najwyraźniej nie był nigdy dotąd na porządnych wakacjach. Wciąż próbował planować wszystko tak, jakby przygotowywali się do bitwy.

Magnus machnął leniwie dłonią, jakby odganiał muchę.

– W Moulin Rouge zawsze jest czas na jeszcze jedno przedstawienie. Odwróć się. – Wskazał na coś za plecami Łowcy. Alec się obejrzał.

Ku wieży Eiffla dryfował balon na ogrzane powietrze, pomalowany w jaskrawe błękitne i fioletowe pasy, kołysząc się w powiewach wiatru. Kosz zastąpiono drewnianą platformą, wiszącą na czterech sznurach, na której stały dwa krzesła i stół zastawiony dla dwóch osób, ze smukłym wazonem z pojedynczą różą pośrodku i trójramiennym świecznikiem. Co prawda wiatr zdmuchnął świeczki, ale zirytowany Magnus pstryknął tylko palcami i na knotach znów zatańczyły płomienie.

– Och… Potrafisz latać tym czymś? – zapytał Alec.

– Ależ oczywiście! – oświadczył czarownik. – Nie opowiadałem ci, jak ukradłem taki balon, żeby uratować królową Francji?

Alec wyszczerzył zęby, jakby usłyszał żart, a Magnus odwzajemnił uśmiech. Maria Antonina swego czasu potrafiła nieźle narozrabiać.

– Pytam tylko dlatego – zaczął Alec z namysłem – że nigdy nie widziałem, żebyś prowadził chociażby samochód.

Wstał, podziwiając balon, na który rzucono czar niewidzialności. Ludzie wokół nich – Przyziemni – byli przekonani, że Alec po prostu gapi się przed siebie.

– Potrafię prowadzić. Umiem także latać, pilotować i kierować każdym innym pojazdem, jaki wymyślisz. Nie mam zamiaru rozbić tego balonu o jakiś komin.

– Ahaaa… – powiedział Łowca z zastanowieniem.

– Wygląda na to, że głęboko się zamyśliłeś – zauważył Magnus. – Czy zastanawiasz się może, jak czarujący i romantyczny jest twój chłopak?

– Zastanawiam się raczej, jak cię ochronić, jeżeli rozbijemy się o jakiś komin.

Podszedł do Magnusa i odgarnął niesforny lok z jego czoła. Jego dotyk był lekki i czuły, a zarazem swobodny, tak jakby Alec nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi. Czarownik nie zauważył nawet, że włosy opadają mu na oczy.

Przechylił głowę i się uśmiechnął. Sytuacja, w której ktoś o niego dbał, wydawała mu się nietypowa, ale po namyśle gotów był przyznać, że mógłby do tego przywyknąć.

Jednym magicznym ruchem odwrócił uwagę Przyziemnych, a potem użył krzesła jako stopnia, wspinając się na rozkołysaną platformę. W chwili, kiedy postawił na niej obie stopy, poczuł, jakby stał na solidnym gruncie. Wyciągnął rękę do towarzysza.

– Zaufaj mi.

Alec zawahał się, po czym chwycił dłoń Magnusa, ściskając ją mocno i uroczo się przy tym uśmiechając.

– Tak zrobię.

Po czym swobodnie przeskoczył nad poręczą. Usiedli przy stole, a balon, wznosząc się chybotliwie, niczym czółno na wzburzonym oceanie, oddalił się – niewidzialny – od wieży Eiffla. Kilka chwil później płynęli wysoko nad panoramą miasta, rozciągającego się pod nimi wzdłuż i wszerz.

Magnus patrzył, jak Alec obserwuje je z wysokości kilkuset metrów. Czarownik bywał już wcześniej zakochany i zawsze kończyło się to źle. Krzywdzono go, a on nauczył się dochodzić z powrotem do siebie. Wiele razy.

Inni kochankowie mówili Magnusowi, że nie da się go traktować serio, że jest przerażający, zbyt wymagający, nie dość wymagający… Dlatego przewidywał, że może rozczarować Aleca. Prawdopodobnie tak będzie.

W razie gdyby uczucia Łowcy nie przetrwały próby czasu, Magnus chciał, żeby chociaż ta wycieczka pozostała dobrym wspomnieniem. Miał nadzieję, że stanie się fundamentem czegoś większego, ale jeśli mieli na tym poprzestać, to zamierzał wykorzystać okazję w pełni.

Krystaliczny blask wieży Eiffla stopniowo znikał w oddali. Ludzie nie oczekiwali, że przetrwa tyle lat, a mimo to wciąż tam była, a w dodatku stała się jednym z symboli miasta.

Platforma zachwiała się w gwałtownym podmuchu wiatru, a balon raptownie opadł o kilkanaście metrów, kręcąc się wokół osi, zanim Magnus stanowczym gestem nie przywrócił mu stateczności.

Alec rozejrzał się, marszcząc nieznacznie brwi i mocno trzymając się krzesła.

– Jak kontrolujesz tę rzecz?

– Nie mam pojęcia! – zawołał Magnus triumfalnie. – Po prostu używam czarów!

Balon przeleciał nad Łukiem Triumfalnym, mijając jego szczyt o kilkanaście centymetrów, po czym skręcił ostro ku Luwrowi, unosząc się tuż nad dachami budynków.

Magnus nie czuł się tak beztrosko, jak starał się wyglądać. To był wyjątkowo wietrzny wieczór. Utrzymanie niewidzialnego balonu na stabilnym kursie i w pionie było większym wysiłkiem, niż chciałby przyznać. A przecież nawet jeszcze nie zaczęli kolacji! Do tego cały czas musiał na nowo zapalać świeczki.

Romantyzm wymagał sporego wysiłku.

Poniżej ciemne, mokre liście leżały ciężkimi stosami na ceglanych nabrzeżach Sekwany, a latarnie rzucały różowe, pomarańczowe i niebieskie światła na białe ściany budynków i wąskie, brukowane uliczki. Po drugiej stronie balonu rozciągał się ogród Tuilerii, z okrągłym stawem gapiącym się na nich jak oko i szklaną piramidą Luwru, z której wierzchołka wystrzeliwał promień czerwonego światła. Magnusowi przypomniało się nagle, jak bojownicy Komuny Paryskiej podpalili stojący w Tuileriach pałac; pamięć przywołała obraz popiołu unoszącego się w powietrzu i krwi spływającej z gilotyny. W tym mieście pełno było śladów długiej historii i starych nieszczęść. Magnus miał nadzieję, że świeże spojrzenie Aleca pozwoli mu zobaczyć Paryż w innym świetle.

Pstryknął palcami i obok stolika pojawiło się wiaderko z lodem i chłodzącą się w nim butelką.

– Szampana?

W tym momencie Alec gwałtownie wstał.

– Magnus, widzisz ten kłąb dymu tam w dole? Czy to ogień?

– Aha, więc dziękujesz za szampana?

Nocny Łowca wskazał na aleję biegnącą równolegle do Sekwany.

– Ten dym jest dziwny. Leci… pod wiatr! Magnus zakołysał wysokim kieliszkiem.

– Paryscy pompiers, strażacy, na pewno sobie z tym poradzą.

– Teraz dym przeskakuje nad dachami. Właśnie skręcił w prawo. A teraz chowa się za kominem.

Czarownik przestał bawić się szkłem.

– Słucham?

– Dobra, przeskoczył nad Rue des Pyramides – stwierdził Alec, mrużąc oczy.

– Z takiej wysokości rozpoznajesz, że to Rue des Pyramides?

Łowca spojrzał na Magnusa zaskoczony.

– Przed wyjazdem bardzo dokładnie przyjrzałem się planom miasta – oświadczył. – Żeby się przygotować.

Magnus po raz kolejny przekonał się, że Alec szykował się na urlop tak, jakby wyruszał na kolejną misję Łowców, ponieważ były to pierwsze wakacje w jego życiu. Odszukał wzrokiem gęsty, czarny dym ulatujący w wieczorne niebo, mając nadzieję, że jego towarzysz się myli i mogą wrócić do romantycznych planów. Alec niestety miał rację: chmura była zbyt czarna i zbyt zwarta; kłęby tej czerni wiły się w powietrzu niczym macki, jawnie ignorując wiatr, który powinien był je już dawno rozproszyć. Pod smugami dymu dostrzegł nagły blask.

Alec stał już na skraju platformy, wychylając się stanowczo za daleko poza jej krawędź.

– Jest tam też dwóch ludzi, którzy gonią tę chmurę… czegoś. Chyba mają serafickie ostrza. To Nocni Łowcy!

– Och. Hura. Nocni Łowcy – stwierdził z przekąsem Magnus. – Oczywiście ten sarkazm nie dotyczy pewnego Łowcy w moim najbliższym otoczeniu.

Wstał i zdecydowanym gestem obniżył lot balonu, z lekkim rozczarowaniem przyznając przed samym sobą, że musi spojrzeć na to wszystko z bliska. Jego wzrok nie był aż tak dalekosiężny jak wzmocnione runami oczy Aleca, ale tuż za dymem rozróżnił wkrótce dwa ciemne kształty, mknące po dachach Paryża w zaciekłej pogoni.

Kobieta uniosła twarz ku niebu, jasną i lśniącą jak perła. Długi warkocz powiewał za nią w biegu niczym wąż spleciony ze srebra i złota. Poruszała się szybko, podobnie jak drugi Łowca.

Dym zawirował między biurowcami, nad wąską uliczką, a potem rozlał się na dachu bloku mieszkalnego, unikając świetlików, rur i szybów wentylacyjnych. Łowcy pędzili za nim, tnąc każdą czarną mackę, która przelatywała zbyt blisko. Wewnątrz czarnego leja dymu kłębił się rój podwójnych żółtych iskier – ślepi przypominających świetliki.

– Demony Iblisa – mruknął Alec, wydobywając łuk i napinając cięciwę. Kiedy Magnus wcześniej, w hotelu, zdał sobie sprawę, że Łowca bierze ze sobą broń na romantyczną kolację, jęknął. „Jakie są szanse, że będziesz musiał do czegokolwiek strzelać z wieży Eiffla?” – zapytał wówczas, a jego towarzysz uśmiechnął się tylko, wzruszył ramionami i założył łuk na plecy.

Magnus wiedział, że lepiej nie sugerować pozostawienia tego demonicznego problemu paryskim Łowcom. Alec po prostu nie potrafił powstrzymać się od walki w słusznej sprawie, co było zresztą jedną z jego najbardziej pociągających cech.

Balon zbliżał się teraz do dachów. Platforma kołysała się niebezpiecznie, kiedy Magnus manewrował wśród kominów, przewodów i wystających klatek schodowych.

Wiatr robił się niepokojąco silny, więc czarownik miał poczucie, że walczy z całym niebem. Balon chwiał się na boki tak, że stracili wiaderko z lodem. Magnus zdołał uniknąć zderzenia z wysokim kominem, niestety przez to butelka szampana stoczyła się z platformy, po czym eksplodowała pióropuszem szkła i piany po zderzeniu z dachem poniżej.

Otworzył usta, żeby wygłosić smutny komentarz na temat marnowania dobrego wina.

– Przykro mi z powodu tego szampana – powiedział Alec. – Mam nadzieję, że to nie była jedna z twoich najcenniejszych butelek czy coś.

Magnus roześmiał się. Alec znów go uprzedził!

– Na kolację kilkaset metrów nad ziemią zabieram tylko średnio cenne butelki!

Wyrównał pod wiatr trochę za mocno i platforma zakołysała się niebezpiecznie jak wahadło, niemal wybijając dziurę w olbrzymim billboardzie. Pospiesznie wyrównał lot i sprawdził, jak wygląda sytuacja poniżej.

Rój demonów Iblisa podzielił się na dwie części i zaczął okrążać Łowców. Pechowa para znalazła się w pułapce, chociaż trzeba przyznać, że poczynała sobie dzielnie. Jasnowłosa kobieta poruszała się jak osaczona błyskawica. Pierwszy potwór, który skoczył ku nim, został przepołowiony jej serafickim ostrzem, podobnie drugi i trzeci. Jednak za nimi nadciągały następne, w zdecydowanie zbyt dużej przewadze. Magnus zobaczył, jak czwarty demon rzuca się ku Łowczyni, błyszcząc w ciemności ślepiami.

Spojrzał na Aleca, który skinął głową, a wówczas czarownik użył naprawdę silnego zaklęcia, by utrzymać balon w idealnym bezruchu chociaż przez chwilę. Wtedy Łowca wypuścił pierwszą strzałę.

Demon nie dosięgnął kobiety. Blask jego oczu zgasł, a podobne do dymu ciało rozsypało się, znikając bez śladu. Została tylko strzała, wbita głęboko w dach. Trzy kolejne demony spotkał ten sam los.

Ręce Aleca poruszały się tak szybko, że zmieniły się w rozmazaną plamę, kiedy posyłał pocisk za pociskiem w rój złych duchów. Za każdym razem, kiedy para błyszczących oczu ruszała ku dwójce Łowców poniżej, nadlatywała strzała i przeszywała demona, zanim zdążył ich dotknąć.

Magnus żałował, że musi poświęcić całą uwagę kontrolowaniu żywiołów i nie może podziwiać swojego chłopaka w akcji.

Tylna straż roju demonów zwróciła się przeciwko nowemu zagrożeniu z nieba. Trzy z nich przerwały atak na parę Łowców i wzleciały ku balonowi. Dwa zniknęły, trafione strzałami w bezpiecznej odległości od platformy, lecz Alec spóźnił się z wyciągnięciem kolejnego pocisku z kołczana. Demon Iblisa z rozwartą paszczą, odsłaniającą rzędy ostrych, czarnych zębów, rzucił się na niego.

Tymczasem młody Łowca odłożył już łuk i dobył serafickiego ostrza.

– Puriel! – powiedział, a klinga rozjarzyła się anielską mocą. Runy na jego ciele zalśniły, kiedy ciął demona, oddzielając głowę od ciała. Zły duch rozpadł się w czarny popiół.

Równie szybko Alec rozprawił się z następną grupą demonów, która dotarła do platformy. To właśnie robili Nocni Łowcy, a Alec miał naturalny talent do takiej walki. Jego zwinne, pełne gracji ciało było bronią, narzędziem wyćwiczonym do perfekcji w zabijaniu demonów i osłanianiu ukochanych osób. Obie te rzeczy wychodziły mu znakomicie.

Magnus natomiast specjalizował się w czarach i wyczuwaniu trendów mody. Schwytał jednego demona w sieć, skrzącą się wyładowaniami elektrycznymi, i przytrzymał innego w bezpiecznej odległości za pomocą bariery wiatru. Alec zastrzelił tego drugiego, a potem odwrócił się i posłał pocisk w ostatniego demona, jaki pozostał jeszcze poniżej. W tym momencie jasnowłosa Łowczyni i jej towarzysz nie mieli już nic do roboty. Stali tylko w wirze czarnego popiołu i zniszczenia, wyglądając na cokolwiek stropionych.

– Nie ma za co! – krzyknął Magnus, machając do nich przyjaźnie. – Na koszt firmy!

– Magnus – powiedział nagle Alec. – Magnus! Ostrzegawcza nuta w jego głosie podpowiedziała czarownikowi, że wiatr wymknął mu się spod kontroli, jeszcze zanim poczuł szarpnięcie platformy pod stopami. Wykonał jeszcze jeden gorączkowy, daremny gest, zanim Alec ruszył ku niemu i oplótł go własnym ciałem.

– Trzymaj się – krzyknął mu do ucha Łowca, a balon popędził ku ziemi, konkretnie ku wielkiej reklamie teatru z tytułem CARMEN oświetlonym rzędem jasnych żarówek.

Magnus Bane przez całe życie starał się robić rzeczy spektakularnie i z przytupem.

Nie inaczej było w przypadku tego zderzenia.


Dodano: 2020-04-19 10:23:35
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Brzezińska, Anna - "Mgła"


 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

 Sanderson, Brandon - "Yumi i malarz koszmarów"

 Bardugo, Leigh - "Wrota piekieł"

Fragmenty

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

 Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS