W Świecie Dysku każdy kojarzy Wiedźmikołaja – grubego gościa w czerwonym wdzianku, z siwą brodą. Porusza się saniami zaprzężonymi w wielkie dzikie świnie i w Noc Strzeżenia Wiedźm rozdaje prezenty grzecznym dzieciom. Analogia do naszego świata jak najbardziej oczywista. Każdy go kojarzy, ale kto w niego wierzy? Tylko dzieci. A gdy one tracą wiarę, Wiedźmikołaj po prostu przestaje istnieć i znika. W Świecie Dysku żadna nadprzyrodzona istota nie może istnieć bez wiary. Takie zachwianie równowagi może mieć wręcz opłakane skutki, więc trzeba szybko znaleźć choćby tymczasowego zastępcę...
Nadeszła Noc Strzeżenia Wiedźm i Wiedźmikołaj przeciska się przez komin. Ale jest w nim coś dziwnego... Jakby za dużo kości, poduszka zamiast brzucha, sztuczna broda. I ten głęboki głos wołający HO. HO. HO. Wiecie już, o kogo chodzi? Oczywiście o Śmierć. Zagadkę zniknięcia Wiedźmikołaja natomiast rozwiązuje jego wnuczka Susan. Znów biedaczka musi korzystać z nadprzyrodzonych zdolności, a przecież tak bardzo by chciała być normalną guwernantką, która tylko od czasu do czasu musi zdzielić jakiegoś potwora przez łeb pogrzebaczem...
Terry Pratchett to bez wątpienia jeden z najpopularniejszych autorów. Jego największą zaletą jest umiejętne połączenie elementów fantastycznych z satyrą społeczeństwa, czy nawet całego naszego świata. W każdej książce obnaża jakąś wadę, przywarę ludzkości. Tym razem na warsztat wziął święta, a Boże Narodzenie w szczególności. Wytyka i wyśmiewa komercjalizację Gwiazdki. Obecnie ludzie nie są już zainteresowani obchodzeniem świąt, tradycją. Wigilia sprowadza się często do napychania wielkimi ilościami żarcia i oczekiwaniu coraz większych i lepszych prezentów. Pratchett unaocznia obłudę, jaka powstała wokół wszystkich świąt. Ludzie już nie są zainteresowani ich magią, niepowtarzalnością, ale wszędzie widzą szansę na zrobienie interesu. A bez tej magii świat byłby znacznie bardziej nudny, szary. Niby taki sam, a w rzeczywistości powszedni i zwykły.
Jest to najbardziej przygnębiająca, smutna i cyniczna książka Pratchetta, jaką czytałem. A czytałem niemal wszystko, co ukazało się w naszym kraju. Oczywiście nie brakuje humorystycznych dialogów i scen, ale w tym przypadku jest to bardziej śmiech przez łzy.
Ciekawym zabiegiem było obsadzenie w roli Wiedźmikołaja Śmierci. To jedna z najciekawszych postaci Świata Dysku. Teoretycznie pozbawiony uczuć, w rzeczywistości jest najbardziej ludzki ze wszystkich, Burzy się nie niesprawiedliwości powiązane ze świętami, doskonale czuje, co jest właściwe, a co nie. Dla kontrastu w rolę elfa-pomocnika wcielił się Albert. Tłumaczy Śmierci, że naprawianie krzywd jest sprzeczne z duchem świąt, dawanie wystawnego posiłku żebrakom, czy ładnych zabawek biednym dzieciom nie jest słuszne, bo mechanizm świąt tak nie działa. Urocze, nieprawdaż? I kto tu zasługuje na miano człowieka?
Polecam „Wiedźmikołaja” z całego serca. Jest to nie tylko świetna literatura rozrywkowa, ale także skłania do zastanowienia się nad własnym postępowaniem. Obraz społeczeństwa w wizji Pratchetta nie napawa optymizmem, a co najgorsze jest dosyć trafny. Pozostaje smutek, że świąteczny nastrój i klimat zostają wyparte przez znacznie niższe pobudki.
Ocena: 8/10
Autor:
Shadowmage
Dodano: 2006-03-26 19:52:17