NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Moorcock, Michael - "Elryk z Melniboné"

Weeks, Brent - "Poza cieniem" (wyd. 2024)

Ukazały się

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"


 Kelly, Greta - "Siódma królowa"

 Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (zintegrowana)

 Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (miękka)

 Szokalski, Kajetan - "Jemiolec"

 Patel, Vaishnavi - "Kajkeji"

 Mortka, Marcin - "Szary płaszcz"

 Maggs, Sam - "Jedi. Wojenne blizny"

Linki

Neiderman, Andrew - "Adwokat diabła"
Wydawnictwo: Vesper
Tytuł oryginału: The Devil's Advocate
Tłumaczenie: Maciej Machała
Data wydania: Lipiec 2019
ISBN: 978-83-7731-3-336
Oprawa: twarda
Format: 140×205 mm
Liczba stron: 336
Cena: 44,90 zł
Rok wydania oryginału: 1990
Ilustracje: Krzysztof Wroński Artwork



Neiderman, Andrew - "Adwokat diabła"

Prolog

Mimo zwycięstwa Richard Jaffee zbiegał po schodach gmachu sądu przy Federal Plaza w Nowym Jorku niczym prawnik, który właśnie przegrał sprawę. Rozwiane kosmyki jego rzadkich kruczoczarnych włosów tańczyły mu wokół głowy, gdy pędził po kamiennych stopniach. Przechodnie prawie nie zwracali na niego uwagi. W tym mieście zawsze ktoś się spieszył, by zdążyć na kolejkę, złapać taksówkę czy przebiec przez jezdnię, nim zabłysną czerwone światła. Ludzie często dawali się tu po prostu ponieść prądowi, który przepływał przez arterie Manhattanu, napędzany tym niewidzialnym, ale wszechobecnym gigantycznym sercem sprawiającym, że metropolia tętniła unikatowym życiem, jak żadna inna pod słońcem.
Klient Jaffee’ego, Robert Fundi, nie spieszył się z wyjściem, skupiając na sobie uwagę reporterów, którzy kłębili się wokół niego z instynktowną ruchliwością właściwą pszczołom. Przekrzykiwali się jeden przez drugiego, zasypując go podobnymi pytaniami: Co właściciel wielkiego prywatnego przedsiębiorstwa sanitarnego na Lower East Side ma do powiedzenia o tym, że oczyszczono go ze wszystkich zarzutów o wyłudzenie kapitału? Czy rozprawa miała polityczny charakter, ponieważ krążyły plotki, że zamierzał starać się o stanowisko prezydenta okręgu? Dlaczego główny świadek oskarżenia nie powtórzył na rozprawie tego, co wcześniej ponoć ujawnił prokuraturze?
– Panie, panowie – odezwał się Fundi, wyjmując z kieszeni marynarki kubańskie cygaro, podczas gdy dziennikarze czekali, aż się nim zaciągnie. Spojrzał na nich z uśmiechem. – Te pytania będziecie musieli państwo skierować do mojego adwokata. Za to właśnie tyle mu płacę! – oznajmił i roześmiał się.
Głowy dziennikarzy, jakby pociągnięte za niewidzialne sznurki, zwróciły się jednocześnie w stronę Jaffee’ego akurat wtedy, gdy Richard wsiadał już do limuzyny firmy John Milton i Wspólnicy. Jeden z nich, młodszy i nieco bardziej zdeterminowany, pognał w dół po schodach z krzykiem:
– Panie Jaffee! Tylko chwileczkę, panie Jaffee! Proszę!
Wywołało to rozbawienie pozostałych reporterów oraz innych obecnych, gdyż szofer już zatrzasnął drzwi limuzyny i właśnie obchodził wóz, by zasiąść za kierownicą. Chwilę później samochód ruszył.
Richard Jaffee oparł się wygodnie i gapił przed siebie.
– Do firmy, proszę pana? – zapytał szofer.
– Nie, Charon. Zawieź mnie, proszę, do domu.
Wysoki Egipcjanin o oliwkowej cerze i oczach w kształcie migdałów popatrzył uważnie we wsteczne lusterko, jak gdyby wpatrywał się w kryształową kulę. Jego gładką jak masło twarz skaziły rysujące się w kącikach oczu zmarszczki. Szofer skinął głową prawie niedostrzegalnie, potwierdzając w duchu to, co zobaczył; to, o czym wiedział.
– Dobrze, proszę pana – odparł Charon. Wyprostował się na siedzeniu i kontynuował jazdę ze stoicyzmem godnym pracownika zakładu pogrzebowego kierującego karawanem.
Richard Jaffee siedział nieruchomo, nie zmieniając pozycji ani nie oglądając się na boki, by obserwować ulice. Ten trzydziestotrzyletni mężczyzna zdawał się starzeć z każdą minutą. Zbladł, jego błękitne oczy przybrały odcień mętnej szarości, a zmarszczki na czole się pogłębiły. Podniósł dłonie i poklepywał nimi delikatnie policzki, jak gdyby chciał się przekonać, że jego ciało nie zaczęło się jeszcze rozkładać.
A później odprężył się wreszcie i zamknął oczy. Prawie natychmiast ujrzał w wyobraźni Glorię – taką, jaka była, zanim przeprowadzili się na Manhattan; taką, jaka była, gdy się poznali: bystrą, niewinną, pełną życia i bezgranicznie ufną. Jej optymizm i wiarę uważał wtedy za tak pokrzepiające i stymulujące. Dzięki nim czuł intensywne pragnienie, by dać jej wszystko; by ciężko harować w nadziei, że świat stanie się tak wrażliwy i radosny, jakim go postrzegała; by chronić ją i wielbić, póki śmierć ich nie rozłączy.
A ona ich właśnie rozłączyła – niecały miesiąc temu na izbie porodowej szpitala Memorial na Manhattanie, chociaż Gloria cieszyła się możliwie najlepszą opieką lekarską, a okres ciąży przebiegł bez komplikacji. Urodziła cudownego synka o nieskazitelnej urodzie i nienagannej kondycji, ale wysiłek ten nie wiedzieć czemu przypłaciła życiem. Lekarze nie potrafili tego wyjaśnić. Powiedzieli mu, że jej serce „nie dało rady”. W związku z tym wyobrażał sobie jak ten organ skrzywił się boleśnie, westchnął, po czym wydał ostatnie tchnienie.
On jednak wiedział, dlaczego umarła. Potwierdził swoje podejrzenia i obarczył wyłączną winą siebie, ponieważ to on sprowadził tu Glorię. Ufała mu, a on dostarczył ją, jak gdyby była owcą ofiarną.
Teraz zaś jego syn spokojnie drzemał w ich mieszkaniu, jadł z apetytem i normalnie się rozwijał, nieświadom tego, że wkraczał w świat bez matki, że ceną, jaką zapłacił za życie, była między innymi jej śmierć. Richard spodziewał się, że psychiatrzy pouczą go, iż niechęć do dziecka będzie naturalną reakcją z jego strony, ale oni nie wiedzieli tego, co on. Po prostu nie wiedzieli.
Oczywiście ciężko było nienawidzić tego niemowlęcia, jeśli to w ogóle możliwe, malec wyglądał bowiem tak bezbronnie i niewinnie. Richard usiłował wyperswadować sobie tę niechęć, najpierw odwołując się do logiki, a następnie do wspomnień o Glorii i jej cudownie optymistycznego podejścia do życia. Miał nadzieję, że pomogą mu one odzyskać równowagę psychiczną.
Nic jednak nie pomagało. Polecił dziecko opiece zatrudnionej na stałe pielęgniarki, rzadko kiedy pytając, jak się ono miewa, i zaglądając do niego tylko od czasu do czasu. Jeśli płakało, nigdy nie pytał o przyczynę i nie interesował się stanem jego zdrowia. Po prostu kontynuował pracę, pozwalając, by owładnęła nim tak dalece, że nie musiał myśleć, rozpamiętywać i poświęcać większości czasu na cierpienia wywołane poczuciem winy.
Przez jakiś czas praca pełniła funkcję tamy, która chroniła go przed zalewem rzeczywistości skrywającej jego osobistą tragedię. A teraz ta rzeczywistość runęła wręcz na niego za sprawą reminiscencji na temat uśmiechów Glorii, jej pocałunków i jej euforii, kiedy odkryła, że jest w ciąży. Pod przymkniętymi powiekami przywoływał obecnie szereg spędzonych wspólnie chwil. Czuł się trochę tak, jak gdyby siedział w swoim salonie, oglądając amatorskie filmy rodzinne.
– Jesteśmy na miejscu, proszę pana – oznajmił Charon.
Już byli na miejscu? Richard otworzył oczy, a Charon wypuścił go i stał obok wozu na chodniku. Prawnik chwycił mocno teczkę i wysiadł z limuzyny. Spojrzał na Charona. Mierząc prawie metr dziewięćdziesiąt trzy wzrostu, szofer górował nad nim o dobre dwanaście centymetrów, ale za sprawą szerszych ramion i przenikliwych oczu wydawał się jeszcze potężniejszy, niczym prawdziwy olbrzym. Richard wpatrywał się w niego przez chwilę i dostrzegł zrozumienie w jego spojrzeniu. Małomówny był z niego człowiek, ale chłonął wszystko, co się wokół niego działo, sprawiając przy tym wrażenie, że przeżył na tym świecie wiele stuleci.
Richard kiwnął lekko głową, Charon zaś zamknął drzwi i wrócił na miejsce kierowcy. Richard popatrzył w ślad za odjeżdżającą limuzyną, po czym odwrócił się i wszedł do apartamentowca. Philip, emerytowany nowojorski policjant zatrudniony tu jako dzienny strażnik, zerknął znad gazety, a następnie stanął niemal na baczność, zrywając się ze stołka za biurkiem.
– Gratulacje, panie Jaffee. Słyszałem w wiadomościach. Jestem pewien, że świetnie się pan czuje, wygrawszy kolejną sprawę.
Richard uśmiechnął się.
– Dziękuję, Philip. Wszystko w porządku?
– O tak, wszystko gra jak w zegarku, panie Jaffee. Tak jak zawsze – zapewnił go Philip. – W tej robocie można się praktycznie zestarzeć – dorzucił swoje sztandarowe spostrzeżenie.
– Tak – odparł Richard. – Tak.
Wszedł do windy i stał tam sztywno, czekając, aż drzwi się zasuną. Zamknął oczy, przypominając sobie ten pierwszy raz, gdy przyjechał tu z Glorią. Wspominał jej ekscytację, jej euforyczne piski podczas oglądania mieszkania.
– Co ja narobiłem? – wymamrotał.
Otworzył szeroko oczy, kiedy drzwi windy rozsunęły się na jego piętrze. Postał w niej jeszcze przez chwilę, po czym ruszył w stronę swojego apartamentu. Ledwie wszedł do środka, z pokoju dziecinnego wyłoniła się pani Longchamp, by go powitać.
– Och, panie Jaffee.
Pielęgniarka liczyła sobie zaledwie pięćdziesiąt lat, ale wyglądała już na staruszkę o swojskich atrybutach – miała zupełnie siwe włosy, znaczną tuszę, łagodne brązowe oczy i pyzatą twarz.
– Gratulacje. Widziałam przed chwilą wiadomości. Przerwali dla ich nadania mój ulubiony serial!
– Dziękuję, pani Longchamp.
– Od czasu jak zaczął pan pracować w firmie pana Miltona, nie przegrał pan ani jednej sprawy, prawda?
– Tak jest, pani Longchamp. Ani jednej.
– Musi pan być z siebie bardzo dumny.
– Tak – odparł.
– U Brada wszystko w porządku – pospieszyła z relacją, choć o nic nie pytał. Kiwnął tylko głową. – Szykowałam właśnie dla niego butelkę.
– To proszę sobie nie przeszkadzać – uciął jej paplaninę Richard.
Uśmiechnęła się raz jeszcze i wróciła do pokoju dziecinnego.
Odstawił teczkę, powiódł wzrokiem po mieszkaniu, a następnie przeszedł wolno przez salon w kierunku tarasu, z którego roztaczał się jeden z najurokliwszych widoków na rzekę Hudson. Nie zatrzymał się jednak, żeby ogarnąć wzrokiem panoramę, tylko kroczył z pewnością siebie właściwą człowiekowi zawsze dokładnie wiedzącemu, dokąd zmierza. Wszedł na leżankę, dzięki czemu mógł teraz bezpiecznie oprzeć lewą stopę na ścianie, i podciągnął się, łapiąc za żeliwną poręcz. A następnie jednym szybkim, niemal eleganckim ruchem wyciągnął ramię w dół, jak gdyby usiłował pochwycić rękę jakiegoś zawieszonego tam niewidzialnego osobnika i wydźwignąć go wyżej, po czym poszybował z czternastego piętra w kierunku chodnika głową w dół.




Dodano: 2019-06-15 09:00:48
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Brzezińska, Anna - "Mgła"


 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

 Sanderson, Brandon - "Yumi i malarz koszmarów"

 Bardugo, Leigh - "Wrota piekieł"

Fragmenty

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

 Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS