NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Lee, Fonda - "Okruchy jadeitu. Szlifierz z Janloonu"

Robinson, Kim Stanley - "Czerwony Mars" (Wymiary)

Ukazały się

Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (zintegrowana)


 Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (miękka)

 Szokalski, Kajetan - "Jemiolec"

 Patel, Vaishnavi - "Kajkeji"

 Mortka, Marcin - "Szary płaszcz"

 Maggs, Sam - "Jedi. Wojenne blizny"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Kraty"

 Chambers, Becky - "Psalm dla zbudowanych w dziczy"

Linki

Dębski, Rafał - "Żelazny Kruk. Wyprawa"
Wydawnictwo: Jaguar
Cykl: Żelazny Kruk
Data wydania: Wrzesień 2018
ISBN: 978-83-7686-727-4
Oprawa: miękka
Format: 135x200
Liczba stron: 320
Cena: 34,90 zł
Tom cyklu: 1



Dębski, Rafał - "Żelazny Kruk. Wyprawa"

Rozdział 1. Syn kowala

Srebrzysta ryba zatrzepotała na końcu linki. Mocno opalony chłopiec z wielką wprawą chwycił stworzenie, zdjął je z haczyka.
- Za mała jeszcze jesteś, żeby iść do garnka – mruknął, przyglądając się rybce.
Wypuścił ją z powrotem do wody, umieścił na miejscu nową przynętę i znów zarzucił wędkę.
Właściwie mógłby już wracać do domu, gdyż połów tego dnia całkiem się udał. I również dlatego mógł sobie pozwolić na wspaniałomyślność w stosunku do wodnej istoty. Ale nad rzeką zrobiło się tak przyjemnie, że postanowił zostać jeszcze trochę. Ciekawe, czy ojcu równie dobrze udała się wyprawa łowiecka. Nie było go w domu już drugi tydzień, a to mogło oznaczać zarówno powodzenie, jak i coś wręcz przeciwnego. Doświadczony myśliwy zazwyczaj wracał z bogatym łupem, ale zdarzało się również, że przynosił kilka marnych wiewiórczych futerek. Leśne duchy bywają kapryśne, a przynajmniej ojciec tak uważał.
Chłopiec spojrzał w błękitne niebo i uśmiechnął się błogo. Koniec wiosny był piękny. Nie jak w zeszłym roku, kiedy o tej porze padało i trzeba było przynosić dużo chrustu, żeby ogrzać dom. Ojciec też łowił niewiele, wracał ponury z wielodniowych wypraw. Ten rok zapowiadał się jednak doskonale.
Rozmyślania przerwało chłopcu drgnięcie wędki. Bijący czerwienią w oczy spławik z piór karmazynowej gęsi zanurzył się mocno, co świadczyło, że przynętę wzięła większa ryba. Młody człowiek czekał cierpliwie, aż spławik pójdzie jeszcze dwa razy w dół, zanim zaciął z wprawą. Od razu poczuł, że ma do czynienia z prawdziwym wodnym potworem. Wędzisko wygięło się w łuk, zatrzeszczało, a on sam o mało nie wpadł do rzeki, kiedy stwór szarpnął potężnie.
- Na wszystkich bogów, to mi się trafiło – mruknął chłopiec pod nosem. – Szkoda, że nie ma nikogo do pomocy. No cóż, Evahu, musisz radzić sobie sam, nie oglądać się na innych.
Ostatnie słowa często powtarzał ojciec, kiedy mały Evah potrzebował pomocy przy prostych czynnościach, jak zawiązanie rzemyków kaftana czy zmiana słomy w sienniku.
Ciągnął z całych sił, opuszczając wędzisko ku wodzie, żeby sprężysty kij nie pękł. Ale solidne wędzisko nie poddawało się łatwo. Evah obawiał się tylko o linkę. Wprawdzie została porządnie spleciona z włókien czeremuchy i wzmocniona bardzo mocną jedwabną nicią, ale nikt nie używał tego rodzaju sznurka do połowu dużych stworzeń rzecznych. W tym celu splatano linki z mocniejszych materiałów, a ich końce, narażone na przecięcie ostrymi zębami albo wypustkami rogowymi rzecznych potworów, zbrojono metalem.
„Kto wie, może to sum?” – przemknęło chłopcu przez głowę. Przestraszył się tej myśli. Z sumem rogatym ledwie sobie radzili dorośli mężczyźni, a co dopiero on. Lepiej, żeby to był jednak po prostu duży szczupak.
Ciągnął z całych sił, a właściwie nie tyle już ciągnął, co zaparł się bosymi piętami w trawę niewysokiej skarpy, próbując nie dać się zawlec w nurt poniżej. Widział cielsko tuż pod powierzchnią, raz i drugi płetwa rozchlapała wodę, wreszcie na chwilę wynurzył się wielki łeb, zwieńczony dużymi, ostro zakończonymi wypustkami. A jednak sum rogaty!
W pierwszej chwili Evah miał już wypuścić wędzisko, zrezygnować z walki, lecz zaraz pomyślał, jak wielką by się okrył chwałą, gdyby przytargał do wioski taki łup. Zazdrościliby mu nawet najsprawniejsi poławiacze, a Verilla... Och, jakże by na niego patrzyła. Może z jeszcze większym podziwem niż wtedy, kiedy pomógł ojcu upolować wielkiego dzika, który pustoszył pola rolników nie tylko z ich wsi, lecz także kilku okolicznych.
Tyle że wtedy nie on, lecz ojciec najpierw postrzelił bestię z kuszy, a potem walczył z nią, mając tylko oszczep w dłoni. Zasługą chłopaka było tylko to, że odwracał uwagę dzika, krążąc wokół walczących i rzucając w niego szyszkami. Niemniej, ojciec i tak był pełen uznania dla odwagi chłopca. „Niejeden doświadczony myśliwy nie odważyłby się zbliżyć do tego olbrzyma – mówił potem, gdy cała wioska zgromadziła się przy ognisku, aby wysłuchać opowieści. – A ten smyk podchodził na dwa, trzy kroki i trzaskał w niego, czym popadnie. Gdyby nie to, że dzik musiał się oganiać również od Evaha, sam nie dałbym rady”.
Chłopak uważał, że jest w tym sporo przesady, nie protestował jednak. Spojrzenie jasnych oczu Verilli zdawało się w tamtej chwili bezcenne.
Ryba szarpała się coraz mocniej. W każdej chwili mogło w końcu nie wytrzymać albo napięte w tej chwili do granic drewno wędziska, albo linka. Ależ przydałby się ktoś odważny z ościeniem, kto by wszedł do wody i przebił cielsko suma. Musiałby być przy tym nie tylko odważny ale i wprawny, aby trafić prosto w serce, bo inaczej rybsko mogłoby na niego zaszarżować niczym ranny dzik. Sum rogaty był wyjątkowo niebezpieczny dla nieuważnych lub zbyt pewnych siebie śmiałków. Niejeden skończył pojedynek z rybą na dnie rzeki, zamiast zasłużyć na podziw współmieszkańców.
Jednak w tej chwili Evah o tym nie myślał. Zapalił się w zmaganiach, strach przed groźnym rzecznym stworem odszedł gdzieś daleko, zastąpiły go zawziętość i podniecenie walką. Gdyby tak się udało... Gdyby się udało!
Wparł się mocniej stopami w darń, ale sum powoli i nieuchronnie ciągnął go ku krawędzi skarpy. Jeśli nie utrzyma się na brzegu, w wodzie będzie musiał zrezygnować i czym prędzej uciekać. Przebiegło mu przez myśl, żeby wydobyć nóż, paść na ziemię i wbić go w grunt, trzymając wędkę jedną ręką. Widział kiedyś, jak coś podobnego zrobił Sinoh, wytrawny rybak. Jednak Evah zdawał sobie sprawę, że jest zbyt słaby, aby utrzymać suma w ten sposób. Wędzisko natychmiast wyśliźnie się z zaciśniętych palców.
Do krawędzi została nie więcej niż stopa, potem piędź... Zaparł się jeszcze mocniej, pociągnął ostatkiem sił. Miał nadzieję, że rogaty siłacz szarpiący się na haczyku również jest już chociaż odrobinę zmęczony.
I nagle ręce z wędką wystrzeliły do góry, a Evah potoczył się i padł na trawę z takim impetem, że na dłuższą chwilę odebrało mu oddech. Dopiero po kilku uderzeniach serca zrozumiał, że stało się to, czego się właśnie obawiał. Linka nie wytrzymała, nie wiedział tylko na razie, czy pękła, czy uległa zębom suma. W zasadzie było to obojętne. Zdobycz uszła w głębinę.
Na razie leżał tylko, usiłując wciągnąć powietrze głębiej niż tylko do gardła. Wreszcie się udało i zaczął szybko oddychać, wyrzucając z siebie zmęczenie.
- No proszę, Evah, niby dumny syn wielkiego myśliwego Krunnaha, a z rybą nie umie sobie poradzić! Żeby takiego dużego chłopaka byle płotka zmordowała – rozległ się nagle drwiący głos.
Evah od razu go rozpoznał, zerwał się, chociaż ciało zdawało się zaklinać duszę na wszystkie świętości, żeby tego jeszcze nie robić. Domyślił się, że Norog miał niezłą zabawę, obserwując jego zmagania.
- W naszej rzece nie ma płoci – burknął. – Ponoć w dole je łowią, lecz nie tu. To był...
- Jak nie płotka, to okoń – zarechotał Norog. Był starszy od Evaha i wyższy o pół głowy. – Tak czy inaczej, wstyd dać się pokonać takiej drobnicy.
Evah pobladł z oburzenia, zupełnie zapomniał o zmęczeniu.
- Sam widziałeś, że miałem na końcu linki wielkiego suma...
- Widziałem, widziałem – przerwał mu Norog. – Zaraz powiesz, że okoni też się u nas nie łowi. Biorą tylko szczupaki i wielkie sumy.
- Okonie akurat są – odparł Evah. Postanowił, że nie pozwoli się wyprowadzić z równowagi. – Złowiłem dzisiaj trzy. Są też klenie i wiele innych. Muszę ci to tłumaczyć jak małemu dziecku?
Norog wzruszył ramionami.
- Co za różnica? Nie umiesz złapać marnej ryby, a chcesz złowić dziewuchę?
Jak prawie podczas każdej ich rozmowy – o ile utarczki słowne można nazwać rozmową – zeszło na Verillę. Norog uważał, że dziewczyna powinna się spotykać z nim i z nikim innym, ale ona wolała towarzystwo Evaha, choć był od konkurenta młodszy i pochodził z uboższej rodziny. Ojciec Noroga miał kuźnię, a jego stryj dzierżawił młyn o trzy stajania w górę rzeki.
- Nie twoja rzecz – warknął Evah. Bezczelność i pewność siebie Noroga były znane w całej okolicy. Miał się za równego jeśli nie potomstwu starosty, to przynajmniej dzieciom grodzkiego poborcy podatkowego.
- Moja czy nie, lepiej nie łaź więcej pod chatę Verilli. Ja i ojciec mamy co do niej swoje plany.
Evah wzruszył ramionami. Myślałby kto, że taki szczeniak już gada o ożenku. Toż jeszcze mleko miał pod nosem. On sam również, ale nie przychodziły mu do głowy podobne myśli. Wszyscy byli jeszcze dziećmi. Podrośniętymi wprawdzie, ale dziećmi. Norog był wysoki i solidnie zbudowany po ojcu, ale Evah niewiele przecież ustępował mu wzrostem, a gdyby byli w jednym wieku, może byłby nawet wyższy. Ojciec śmiał się, że Evah posturę odziedziczył po dziadku, bo sam myśliwy był niezbyt wysoki, szczupły, niektórzy mówili, że wręcz chudy. Co nie zmieniało faktu, że był też silny, a przy tym zwinny, a do tego służył przez kilka lat w armii pod namiestnikiem królewskim, potrafił więc także walczyć i uczył syna sztuki władania nie tylko mieczem, lecz także włócznią i toporem. I oczywiście łukiem, ale to już z racji profesji, którą się parał po powrocie z wojska.
Właśnie w nagrodę za dobrą służbę otrzymał pozwolenie na polowanie w okolicznych lasach należących do barona Edmira Salazara di Rukkona. Baron nie był zachwycony, ale glejt kancelarii królewskiej to poważny dokument, szczególnie zaopatrzony w pieczęć wszechwładnego namiestnika Oresta de Verry. Rzecz jasna, ojciec nie poznał osobiście wysokiego urzędnika, widział go jedynie z daleka na polu bitwy, z bliska zaś ledwie raz podczas dekorowania medalami za dzielność, ale to właśnie on podpisywał podobne pergaminy.
- Będę chodził, gdzie mi się podoba – oznajmił Evah, patrząc prosto w oczy Noroga. Stali od siebie o kilka kroków. – Nie możesz mi rozkazywać.
- Jak ja cię nie pogonię, zrobi to jej ojciec – ostrzegł syn kowala. – Nie widzi mu się, że zawracasz w głowie dziewczynie. Golce jesteście z tym twoim rodzicem, ot co. Golce i zwyczajne nieroby...
Tego było Evahowi za wiele. Zupełnie zapomniał o zmęczeniu, o sumie i ciężkiej walce. Zanim zdążył pomyśleć, przyskoczył do starszego i silniejszego wyrostka.
A tamten tylko na to czekał. Wiedział, że na kije nie sprosta młodszemu chłopakowi, ale w zwyczajnej bójce do tej pory zawsze brał górę, choć sam przed sobą nie przyznawał się, że sprawiało mu to coraz większą trudność.
*
Na widok Evaha matka załamała ręce. Miał podbite oko, z nosa musiała mu niedawno lecieć krew, bo widać było czerwone smugi na byle jak zapranej w rzece, potarganej koszuli.
- Skaranie boskie z tobą! – wykrzyknęła. Śpiąca w chuście przewieszonej przez szyję i ramię kobiety dziewczynka poruszyła się niespokojnie. – Znów się biłeś?
Evah nie odpowiedział. Podał matce lniany worek z rybami, a potem poszedł do studni. Nabrał lodowatej wody i wylał zawartość cebrzyka na głowę. Wstrząsnął nim dreszcz od zimna, ale nieco ustało łupanie w lewej skroni i ból w stłuczonym policzku.
- Ojciec będzie zły, jak wróci – wyrzekała matka, która poszła za synem. – Tyle razy mówił, żebyś się z kowalami nie zadawał i nie zadzierał. Mogą nam mocno zaszkodzić, jeśli się rozeźlą.
- Ja mogę się nie zadawać – burknął Evah. – Tylko że to Norog łazi za mną, nie ja za nim.
Matka machnęła ręką i udała się do kuchni gotować polewkę rybną. Tak naprawdę była zadowolona, bo syn przyniósł spory połów, ale nie zamierzała go za to chwalić, skoro wdał się w bójkę mimo tylu ostrzeżeń. A Evah pomyślał, że tym razem kowal może się naprawdę rozeźlić. Bo okazało się, że to syn myśliwego dał porządnie w kość Norogowi. Po raz pierwszy. A ojciec pokonanego przecież zawsze szczycił się, że jego latorośl potrafi stłuc każdego chłopaka w okolicy. Na dodatek, już odchodząc, Norog mocno się odgrażał, że jego rodzic przyjdzie na skargę do domu Evaha.
Nie potrafił się pogodzić z przegraną, która zresztą zaskoczyła młodszego chłopca równie mocno jak jego. Przecież kiedy ostatni raz się poczubili...
Evah potrząsnął głową i zmarszczył brwi.
Zaraz, ostatnim razem Norog przecież wygrał podstępem! W pewnej chwili sypnął przeciwnikowi piaskiem w oczy, a potem bił go gdzie popadnie, bez zastanowienia i litości! Tutaj nie mógł czegoś podobnego zrobić, bo tarzali się po trawie. Wychodziło na to, że syn myśliwego stawał się mocniejszy od syna kowala. A jeśli nie mocniejszy, to na pewno o wiele sprytniejszy i lepiej sobie radził w walce. Poza tym chwyty, których tak cierpliwie uczył go ojciec, zaczynały dobrze działać i przynosić prawdziwe efekty dopiero teraz, kiedy siły chłopców nieco się wyrównały.
Evah znów zakręcił kołowrotem, wyciągając z ciemnej czeluści studni pełne wiadro. Spojrzał na przejrzystą ciecz i uśmiechnął się. Gdyby woda w rzece była tak kryształowa, widziałby wszystko do samego dna. Żadna ryba nie ukryłaby się przed jego wzrokiem, a dzięki temu mógłby wybranej zarzucić przynętę tuż przed jej pysk. Ale to były tylko marzenia. Ojciec twierdził, że nigdy nie widział przejrzystej rzeki, a już na pewno jeśli była tak duża jak Mrvina. Bo w górskich potokach było inaczej, tam łowiono ryby nawet gołymi rękami.
Evah opryskał twarz wodą, zmoczył rękaw koszuli i przyłożył go do policzka. Poczuł ulgę, ale nie trwała długo, bo materiał zaraz zagrzał się od ciała i trzeba było znów go zwilżyć. Teraz miał chwilę na to, żeby pomyśleć dokładniej o przebiegu walki.
Kiedy rzucił się na Noroga, ten chciał swoim zwyczajem zejść z linii ataku i podciąć przeciwnika. Tym razem jednak się przeliczył. Evah tylko udał szaleńczą szarżę. Wyczekał do ostatniej chwili, kiedy syn kowala zacznie unik, i podążył z impetem w tę samą stronę. Norog był zaskoczony, kiedy upadł i potoczył się po ziemi. Wstał błyskawicznie, ale Evah już przy nim stał. Nie bił podnoszącego się przeciwnika, nie chciał mu zrobić krzywdy, chociaż Norog nigdy nie zważał na to, że atakuje bezbronnego.
„Jeśli kiedyś będziesz musiał walczyć o życie, nie wahaj się – mawiał ojciec. – Gdy rzecz idzie o sprawy najważniejsze, człowiek nader często nie ma wyjścia, musi okazać brutalność. Ale w zwykłej bójce pilnuj przede wszystkim, aby samemu nie doznać niepotrzebnej krzywdy, ale też nie skrzywdzić niepotrzebnie tego drugiego”.
Norog niespodziewanie szczupakiem rzucił się na nogi Evaha, zanim jeszcze całkiem się wyprostował. Syn myśliwego odskoczył w samą porę, tak że jego przeciwnik zarył w trawę. Mógł go teraz kopnąć w brzuch albo w głowę, jednak wciąż się powstrzymywał, pamiętając o naukach ojca. Przyszły dziedzic majątku kowali przetoczył się i poderwał na równe nogi.
- Rozgniotę cię! – warknął.
Evah pokręcił tylko głową. Słyszał to za każdym razem. Owszem, przegrywał pojedynki, jednak przeciwnik nie ważył się nigdy pobić go do nieprzytomności. Nie miał zresztą możliwości, najczęściej sam zmęczony tak bardzo, że ledwie dyszał.
Norog rzucił się z pięściami. To wtedy Evah otrzymał ciosy w policzek i skroń. Ale atak nie trwał długo, bo młodszy chłopak przejął rękę przeciwnika, wykręcił ją i pchnął Noroga tak mocno, że ten znów upadł i potoczył się po ziemi. Najwyraźniej nie mógł uwierzyć, że nie poradzi sobie z Evahem, ufał w przewagę siły i popełnił kolejny błąd. Spróbował chwycić syna myśliwego wpół, unieść go i rzucić na ziemię. Zamiast tego sam wylądował na trawie z takim impetem, że stracił oddech. Leżał przez chwilę, zanim znów się zerwał i zaszarżował, tym razem próbując pokonać przeciwnika bykiem. Evah tylko wystawił kolano i... właściwie było po walce. Norog z rozbitym nosem legł na ziemi, zaczął się po niej tarzać, trzymając się za twarz i miotając obelgi na młodszego chłopca.
Sypał tak paskudnymi słowami, że przez chwilę Evah miał ochotę jeszcze mu przyłożyć, nie bacząc na to, że tamten leży. Ale w tej chwili dotarło do niego, że oto właśnie zwyciężył w odwiecznej batalii z synem kowala! Norog stracił ochotę do walki, nie zamierzał wstawać. Obawiał się nowego upokorzenia i kolejnej porcji bólu.
Evah uniósł głowę, spojrzał na korony drzew i niebo. A potem roześmiał się radośnie.
- Co jesteś taki wesół?
Chłopiec aż podskoczył, kiedy tuż obok rozległ się cichy głos.
- Tato?! – Wytrzeszczył oczy na szczupłego, niewysokiego mężczyznę, który opierał się o studnię po drugiej stronie. Miał na sobie zgrzebną koszulę, przy pasie długi myśliwski nóż, przez plecy przerzucony solidny łuk.
- Będziesz musiał mi pomóc – powiedział mężczyzna. – Udało się polowanie jak rzadko, dlatego sam nie dam rady przenieść wszystkiego naraz, a nie chcę chodzić dwa razy, żeby ktoś nie podejrzał, gdzie chowam zdobycz. Zjemy coś i wieczorem pójdziemy do lasu.
Przyjrzał się uważnie synowi, zmarszczył brwi.
- Znów biłeś się z kowalukiem? – spytał.
Evah pokiwał tylko głową.
- I znów przegrałeś? – Ojciec zlustrował sylwetkę syna, popatrzył mu w oczy. – O nie, po oczach widzę, że wygrałeś. I nie jesteś taki sponiewierany jak zazwyczaj.
Evah ponownie przytaknął bez słowa.
- To świetnie, synu. Kowal pewnie będzie wściekły i wymyśli coś, żeby nam dopiec, ale to doskonale.
- Mama nie jest taka zadowolona – mruknął Evah.
Myśliwy roześmiał się.
- Martwi się o ciebie, to zrozumiałe. Ale dla mnie to ważny dzień. Skoro potrafiłeś wlać temu pniakowi, to znaczy, że poradzisz sobie w życiu. Oby tylko duma cię zbytnio nie rozdęła. Nie ma nic gorszego dla wojownika i łowcy, niż zanadto uwierzyć we własne siły.
Dotknął rozbitego policzka syna.
- To również nauczka. Jeśli podejmujesz walkę, musisz być przygotowany, że sam solidnie dostaniesz. Zapłaciłeś cenę za pokonanie Noroga. Twoje obrażenia nie są jego zwycięstwem, ale twoją stratą. Zapamiętaj tę chwilę na zawsze. Nieraz udało mi się wyjść z bitew bez szwanku, ale szybko nauczyłem się, że to nie dzięki moim wielkim umiejętnościom. Miałem po prostu trochę szczęścia. Innym razem zaś go nie miałem i płaciłem za to krwią oraz bólem. Ten, kto wie, jak bolą rany, sam później nie jest taki skory do ich zadawania. Może kowaluk też się dzisiaj czegoś nauczył.
Myśliwy zamilkł na chwilę, a potem uśmiechnął się smutno.
- Chociaż, prawdę mówiąc, wątpię. Prędzej poleci do swojego ojczulka na skargę, niż zastanowi się, dlaczego dostał cięgi.
Poklepał syna po ramieniu.
- Chodź do domu. Już stąd czuję, że matka szykuje ryby. Głodny jestem jak wilk.
Evah ruszył za ojcem. Czuł dumę ze zwycięstwa, ale też dziwny smutek. Ojciec niby go pochwalił, ale też zarazem jakby zganił. Chociaż nie, nie zganił. Wyglądało to tak, jakby starał się odebrać synowi radość ze zwycięstwa. A może wcale się z niego nie cieszył? Może w głębi duszy obawiał się zemsty kowali tak samo jak matka?
Nie, to niemożliwe! Ojciec nie bał się nikogo i niczego! Nawet wielkiego i zwalistego kowala. To tamten schodził myśliwemu z drogi. Niechętnie i rzucając złe spojrzenia, ale schodził. Musiało w tym niespodziewanym smutku chodzić o coś innego. Evah westchnął ciężko – świat dorosłych bywał bardzo skomplikowany, a coraz bardziej stawał się jego udziałem.


Dodano: 2018-09-20 14:47:35
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Brzezińska, Anna - "Mgła"


 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

 Sanderson, Brandon - "Yumi i malarz koszmarów"

 Bardugo, Leigh - "Wrota piekieł"

Fragmenty

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

 Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS