NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Lee, Fonda - "Okruchy jadeitu. Szlifierz z Janloonu"

Robinson, Kim Stanley - "Czerwony Mars" (Wymiary)

Ukazały się

Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (zintegrowana)


 Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (miękka)

 Szokalski, Kajetan - "Jemiolec"

 Patel, Vaishnavi - "Kajkeji"

 Mortka, Marcin - "Szary płaszcz"

 Maggs, Sam - "Jedi. Wojenne blizny"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Kraty"

 Chambers, Becky - "Psalm dla zbudowanych w dziczy"

Linki

Eddings, David - "Belgariada" (omnibus)
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Cykl: Belgariada
Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa, Paulina Braiter
Data wydania: Listopad 2017
ISBN: 978-83-8123-067-4
Oprawa: twarda
Format: 150×231mm
Liczba stron: 1296
Cena: 75,00 zł
Rok wydania oryginału: 1982-1984



Eddings, David - "Belgariada"

Zbiorcze wydanie wszystkich części „Belgariady” prezentuje się wspaniale. Opasłe tomisko, w twardej, starannej oprawie jest pokusą dla każdego czytelnika, który rzuci na nie okiem. Jeśli ma na półce wcześniejsze wydania zbiorcze twórczości Ursuli Le Guin, kto wie, może pomyśli, że warto kontynuować zapełnianie półki takimi ładnie wydanymi dziełami. Niestety, „Belgariada” dzięki budzącej respekt objętości i starannemu, eleganckiemu wydaniu jest przykładem tego, że nie należy oceniać książki po okładce. Pod przyjemną „warstwą” wizualną kryje się szablonowa, sztuczna, infantylna momentami poza granice żenady, fabuła.

Niemniej, powyższe stwierdzenia pochodzą od czytelnika, który – bez silenia się na fałszywą skromność – przeczytał już tony fantasy, w tym sporą liczbę dzieł dla tego gatunku klasycznych. Przeto stał się nieco zblazowanym snobem. Zaś lektura tego cyklu nie była powrotem do przeszłości, tylko pierwszym tak mocnym spotkaniem z twórczością Davida Eddingsa. Patrząc z perspektywy, to nie mogło się udać. Ale jeśli szukacie prezentu dla nastolatka to, być może dla takiego nieoczytanego w gatunku amatora, będzie to spotkanie bardzo owocne. Nie jestem jednak tego pewien, ponieważ sam bym takiego prezentu nikomu nie sprawił.

„Belgariada” pod względem fabularnym (i chyba każdym) jest nużąco przewidywalna i prosta. Autor w niemal każdym tomie składającym się na ten cykl dokonuje wprowadzenia, kierując się do zamierzchłej przeszłości wykreowanego świata. W formie ni to legendy, ni to kroniki. Forma ostatecznie jest nieważna, ponieważ już na początku psuje to efekt. Czytelnik od początku wie, kto jest dobry, kto zły, o co będzie się toczyć walka. Żadnych subtelności. I kiedy zaczyna się zasadnicza akcja pozostaje już tylko śledzić, kiedy to wszystko, co już wiemy, odkryje bohater. Niestety, Garion nie jest szczególnie bystrym młodzieńcem (choć może to „wina” perspektywy wszechwiedzącego czytelnika). To typowy, chyba archetypiczny dla takiej odtwórczej fantasy bohater. Nikt Istotny z Nieciekawego Nigdzie. Idealny kandydat na to, aby będąc nikim zajść wysoko i zdobyć wszystko. Po drodze trzeba będzie pokonać Prawdziwe Zło, ale też nie można mieć złudzeń, że będzie to stanowiło jakiś problem. Co najwyżej niedogodność. Kim jest opiekunka Gariona, ciocia Pol – nietrudno zgadnąć. Kim jest tajemniczy „mędrzec” do odgadnięcia jest jeszcze łatwiejsze. Od samego początku jest przewidywalnie i nudno pod tym względem.

Fabuła robi się ciekawsza, kiedy zebrana przed wyruszeniem w drogę (i trochę później) drużyna rusza w podróż. W zasadzie taka przygoda powinna być dla Gariona formą inicjacji, dojrzewania, odkrywania siebie i – przede wszystkim – Przeznaczenia. Czym ono jest, to z grubsza wiadomo. Niestety, Eddings nie posiada umiejętności do tego, aby przedstawić dojrzewanie bohatera. Pozostaje zatem wrzucić jego i drużynę w wir przygód i kazać przemierzyć cały świat, aby dotrzeć do celu. I dzięki temu cykl robi się odrobinę ciekawszy. Bohaterowie są w ruchu, przeżywają przygody, łatwiej nie dostrzegać monotonii ich płaskiej, jednowymiarowej egzystencji. Mimo tajemniczości są to bowiem postaci proste. Po prostu Dobre. Tak samo jak przeciwnicy są po prostu Źli. Nie ma miejsca na niuanse.

W trakcie lektury wciąż łapałem się na porównaniach z „Kołem Czasu” Roberta Jordana. Tam również autor zaczyna od archetypów, szablonów, początkowo zrzynając z Tolkiena bardziej niż Eddings. Ale zarówno Jordanowski Rand al'Thor, jak i jego towarzysze w trakcie podróży dorastają, zmieniają się. Nie we wszystkim, ale jednak ten progres związany z nabywaniem doświadczenia jest widoczny. Do tego stopnia, że na końcu podróży to całkiem inni ludzie niż na początku. Nie tylko za sprawą nabytych mocy. Największym problemem Gariona jest to, że on niczego się nie uczy, nie dojrzewa. Po pokonaniu Złego (tylko w świecie dzieci to może być spoiler) Garion jest taki sam, jak na początku podróży. Niezbyt rozgarnięty, naiwny i w tej naiwności aż niewinny czy dobroduszny. Nieskalany żadnym doświadczeniem, wyniesionym z przygód, które go spotkały. Aczkolwiek pojawił się taki moment w tym cyklu, kiedy Garion na chwilę stał się postacią ciekawszą. Mianowicie, kiedy wyszła na jaw jego tożsamość i pozycja – wskoczył w nowe buty władcy tak łatwo, jakby się w nich urodził. To nic, że nie był wykształcony, nie posiadał żadnego doświadczenia, śladu jakiejkolwiek kompetencji intelektualnej – od razu jest wspaniałym królem. I to do tego stopnia, że kiedy znika (szlachetnie), to jego luba na jego „magię” porywa skłóconych władców i ich wojska. Jest to tak kuriozalne, że zahacza o parodię gatunku.

Innym wyróżnikiem Gariona, na który warto zwrócić uwagę – i bodaj jest to jedyny powód, aby pamiętać o „Belgariadzie” – jest całkowita bezużyteczność tego bohatera. W tych opowieściach są momenty, niemal całe rozdziały, kiedy drużyna podróżuje, Garion wraz z nią, ale ginie w tle, autor nie poświęca mu w ogóle czasu i nie ma on żadnego wpływu na bieg wydarzeń. Wyciągany jest z „worka”, kiedy wydaje się być przydatny. Można uznać to za urealnienie bohatera, ale tak naprawdę czyni to z niego marionetkę. Nie jest w tej fabule do niczego potrzebny, bohaterowie (np. Polgara czy Belgarath) daliby sobie radę bez niego. Oczywiście nie mogą, bo... Proroctwo (samo w sobie wymagające szerszego omówienia, z powodu swojej idiotyczności, ale już uczyniłbym spoilerowaniem krzywdę tym, którzy jednak się skuszą na lekturę). Zatem ciągną tego biednego chłopaczynę ze sobą, przeżywają przygody, zwiedzają, walczą. Nic z tego na dłuższą metę nie wynika, bo gdyby od razu pojechali do siedziby Złęgo – efekt byłby ten sam. Kiedy kończy się pierwsza część, Garion w zasadzie nie wie nadal, do czego jest im potrzebny. Ale to go nie frustruje. Kiedy opiekunowie „gaszą” frazesami jego próby dowiedzenia się, przyjmuje to potulnie jak baranek i wraca do roli nikogo. Pamiętacie odcinek „The Bing Bang Theory”, w którym Amy udowodniła Sheldonowi zbyteczność Indiany Jonesa dla fabuły „Poszukiwaczy Zaginionej Arki”? Tu jest niemal tak samo. Tyle, że nie jest to zabawne.

Jeśli chodzi o resztę bohaterów, jak pisałem, są Dobrzy, Źli, niektórzy są nijacy. Warto wspomnieć o Ce'Nedrze, przyszłej ukochanej i żonie Gariona (to też spoiler tylko dla kogoś kto ma sześć lat). Irytująca, przemądrzała, rozpuszczona smarkata nastolatka, którą nie wiedzieć czemu Eddings a za nim jego bohaterowie, traktuje jako niezwykłą. Zajmuje się głównie obrażaniem na Gariona, obrażaniem na wszystkich i byciem irytującą jak bzyczący nad uchem komar. Czasami trzeba ją ratować, ale taki już los dam w opałach. Choć autor też stara się zrobić z niej twardzielkę, to ona tylko czeka płochliwie na to, aby jakiś mężczyzna pokazał jej miejsce. W ostatniej części Eddings czyni z niej heroinę, która – jak pisałem wcześniej – ot tak, porywa na „magię” Gariona i swój urok osobisty kilka armii różnych władców. Czasami ze sobą skłóconych. Zjednoczenie ich wymaga tyle wysiłku, ile potrzeba na wygłoszenie górnolotnych, pełnych frazesów zdań. A śmieszniej robi się, kiedy księżniczka próbuje przekabacić swojego tatkę, cesarza. Ten zachowuje się (jako jedyny władca) tak, jak powinien, ponieważ pokazuje smarkuli drzwi. To nie zniechęca heroiny. Postanawia na własną rękę zwerbować legiony papy. Elitarne legiony, trzeba dodać. Do ich zwerbowania wystarczy obiecać im, że nie muszą walczyć z armią, którą już zgromadziła. Westchnienie ulgi wydostaje się z piersi żołnierzy. Do tego stopnia im ulżyło, że za chwilę zaczynają się cieszyć, kiedy bohaterka oznajmia im, że będą jednak walczyć. ze znacznie groźniejszym przeciwnikiem. A kiedy sypnie im pod nogi garścią (dosłownie) złota (czy czegoś równie wartościowego) te elitarne legiony zachowują się jak zgłodniałe psy. Gdzie tam elitarność, szacunek, posłuszeństwo, hierarchia. Idą jak na sznurku za nieopierzoną pannicą. Zaś przemarsz zjednoczonych armii jest jeszcze bardziej pocieszny niż próby ich werbowania. Szczególnie, kiedy wizytuje je księżniczka, aby podnieść dziarskich chłopców na duchu. Nie ma takiego problemu, którego nie rozwiązałaby dzielna dziewoja, choćby wzruszeniem ramion i skwitowaniem sprawy stwierdzeniem „ech, ci mężczyźni”.

Ten związek uczuciowy między Garionem a Ce'Nedrą ma też ciekawy aspekt, który nieco niewinność bohatera tłumaczy. Choć jeszcze nic nie zanosi się na miłość między nimi, Garion już wie, że nie mogą przekroczyć pewnej wstydliwej granicy. Cielesności, oczywiście. Ponieważ.... Proroctwo. Ale zawsze to jakieś uzasadnienie. Choć ta niewinność Gariona jest nieco wybiórcza. Cielesne igraszki są zakazane. Ale gdzieś w okolicach początku czwartej części cyklu Garion jest zmuszony zrobić coś bezwzględnego. Pokazuje przy tym odrobinę ikry i okrucieństwa. Jedyną pointą, która ma dla niego jego pełna dobra opiekunka jest stwierdzenie, że bohater dorasta. Garion zaś kwituje to zwrotem, że „musiał to zrobić”. To wszystko. Nawet przy łopatologii, którą stosuje namiętnie Eddings scena obezwładnia sztucznością i w zasadzie nie daje czytelnikowi szans, bo brakuje słów. Ani to wyśmiać, ani się skrzywić. Może na tym etapie byłem już na tyle zobojętniały, że nie stać mnie było na wykrzesanie z siebie jakiejś mocniejszej krytycznej emocji. Poczucie marnowania czasu było bowiem obecne prawie od samego początku do finału.

Eddings prowadzi bohaterów niemal przez cały wykreowany świat. Kolejne odwiedzane krainy różnią się między sobą, głównie wyglądem zamieszkujących je ludów. Choć Eddings i na tym polu jest w stanie zirytować czytelnika „kreatywnością”. W jednej z części bohaterowie spotykają się z bogiem. Niemal do końca nic z tego spotkania nie wynika. W finale też nie za wiele udaje się z tego wykrzesać. W zasadzie gdyby bóg ten nie pojawił się wcześniej, nie byłoby żadnej straty dla fabuły. Ale najbardziej idiotyczna jest kraina Arendia. Zamieszkana przez ludzi posługujących się irytującą manierą dworską w mówieniu. Stylizacja ta w zasadzie przykrywa to, że intryga, w którą bohaterowie zostaną wplątani jest tak prosta, że aż dziecinna, jeśli chodzi o rozwiązanie (nic dziwnego, że udaje się to Garionowi). Które samo w sobie jest kuriozalne. Na domiar złego autor dodał do tego akcent humorystyczny. Kiedy Garion jest podrywany przez pewną arystokratkę – musiałem przerwać lekturę, bo nie byłem w stanie przyjąć takiej dawki idiotyzmów za jednym razem. Inne krainy nie zapadają specjalnie w pamięć, zatem chyba to dobra metoda: zirytować czytelnika, bo może wtedy zwróci uwagę na tło fabularne. Dodam, że zazwyczaj nudzą mnie sceny militarne (może poza „Kołem Czasu” Jordana, który w pisanie scen batalistycznych potrafił dobrze). W „Belgariadzie” mnie uspokajały, można się było na chwilę odprężyć, ponieważ bohaterowie nie otwierali ust i nie wdawali się w sztuczne dialogi. Ale marne to pocieszenie.

Samo finałowe starcie ze Złym nie miało szans, aby wykrzesać jakieś emocje. Na tym etapie lektury czytelnik chce już dotrzeć do końca. Punkt dla Eddingsa: nie przedłuża tego. Tak, jak pisałem wcześniej, pokonanie Złego jest dziecinnie proste. To nawet tłumaczy, dlaczego Garion daje radę przy braku jakichkolwiek kompetencji do mierzenia się z tego kalibru adwersarzem. Wystarczy czyste serce i trochę oleju w głowie, który jakimś cudem znalazł się u Gariona i zadziałał. Mamy też w finale do czynienia z Dramatycznym Momentem. Kiedy dochodzi do poświęcenia jednej z postaci. Gdyby tylko autor na tym poprzestał, dał się bohaterom wypłakać lub pocierpieć wymownie, lecz w milczeniu. Niedoczekanie wasze. Nie może być szczęśliwego zakończenia okraszonego choćby odrobiną niezbędnej goryczy. Wszak nawet we „Władcy Pierścieni” ginął tylko anonimowy tłum, a ofiara bohaterów (poza spędzonym czasem i niedogodnościami) koncentrowała się wokół utraty palca (i kilku ran). W „Belgariadzie” Eddings postanowił przebić Mistrza pod tym względem i generalnie wszystko kończy się tak, że można świętować nie oglądając się na ofiary. Całość wieńczy ożenek, sami wiecie kogo. I nawet jeszcze jeden. W tym zalewie tanich wzruszeń i kiczowatych scen może jednak umknąć ciekawy koncept Eddingsa związany ze wszechświatem. Przyznam, że na koniec był to miły akcent. Jednak taka sympatyczna i ciekawa ontologiczna „podbudowa” była zaledwie łyżeczką miodu w przepastnej beczce dziegciu. Nie warto na nią czekać. Reasumując: nie czytajcie tego. Chyba że chcecie to zrobić – słowami Eklezjastesa – dla utrapienia ducha.



Autor: Roman Ochocki
Dodano: 2018-01-15 09:46:04
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

Himura - 13:52 15-01-2018
Ja czytałem Belgariadę lata temu i nie było tak źle ;) / nawet wciągnąłem się do tego świata - następnie czytałem "Belgaratha czarodzieja" (w 3ch "tomach" to swego czasu wydane było) i "Polgarę czarodziejkę". Natomiast na Malloreon - trafiłem już kilka lat później - i "poległem" na pierwszym tomie - pryzmat wieku jak i zapewne późniejszych lektur zrobił swoje.
Niemniej, moim zdaniem, na początku przygody z fantasy jak się ma początkowe -naście lat - to całkiem fajna "lektura". Także szanowny Romulusie - nie ten odbiorca docelowy :)

Shadowmage - 14:31 15-01-2018
Czytałem gdzieś na początku przygody z fantastyką. A raczej próbowałem, dałem sobie spokój w połowie serii mniej więcej.

Fidel-F2 - 19:01 15-01-2018
Tak że

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Brzezińska, Anna - "Mgła"


 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

 Sanderson, Brandon - "Yumi i malarz koszmarów"

 Bardugo, Leigh - "Wrota piekieł"

Fragmenty

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

 Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS