Prolog
Nad Ciemnym Imperium lał deszcz. Nie, nie wszystko było takie mroczne, jak się wydaje. No dobrze, Imperium. No, w porządku, Ciemne. I co dalej? Mdleć ze strachu?
Deszcz padał również nad rezydencją samego Ciemnego Władcy – potężnym i niedostępnym zamkiem Kardmor – ostoją i sercem Ciemnego Imperium. Szare strugi ciekły po szybie, pokrywając ją jak gdyby warstwą żywego srebra. W to improwizowane zwierciadło patrzył chłopak lat około szesnastu-siedemnastu. Szczupły, o delikatnych rysach i czarnych, rozwichrzonych włosach, związanych na karku w krótki ogonek. Ciemnozielone oczy i nieco spiczaste uszy, nieomylnie zdradzały domieszkę elfickiej krwi – co jednak było dość często spotykane.
Odziany w luźną czarną szatę, bez żadnych ozdób, z roztargnieniem wodził spojrzeniem za cieknącą wodą i kreślił palcem skomplikowane figury na zaparowanym szkle.
Rozdział 1
Jaki gość – taka jemu cześć
Deszcz... Uuuuh! Jak ja nienawidzę deszczu! Nudno, mokro i paskudnie! Łazisz po zamku jak widmo – tak samo nikt cię nie zauważa. W dobrą pogodę można przynajmniej wyjechać za bramę, chociaż tam wszystko już dawno zostało zbadane, ale może jednak...? A teraz... Postanowiłem wczoraj pojechać do Tarkrimu. Słyszałem, że przybyła tam karawana z południa. Może przywieźli coś interesującego? Ale nie! Siedź w domu i czekaj, aż przestanie padać. A to nawet nie jest zwyczajny deszcz, lecz Deszcz! Konkretnie Wielka Wiosenna Ulewa. Chociaż z równym powodzeniem można by nazwać ją Letnią, gdyż faktycznie znamionowała koniec wiosny i początek lata. Ale czy to robi jakąkolwiek różnicę?!
Jeszcze raz nienawistnie spojrzałem na zwartą szarą kurtynę – lać zaczęło w środku nocy i nic nie wskazywało na to, by miało przestać do obiadu. A wtedy już nie będzie sensu gdziekolwiek jechać. Ucieknę stąd! Po prostu ucieknę! Tylko...
– Wasza Wysokość!
Aż się wzdrygnąłem z zaskoczenia.
– Tark marhar! Nie skradaj się tak za plecami, Grim! Mało przez okno nie wyskoczyłem!
– Wasza Wysokość, Jego Najciemniejsza Mość, Władca Nocy i...
Zrozpaczony przewróciłem oczami.
– Grim, doskonale znam na pamięć zarówno pełny, jak i skrócony tytuł ojca! Po prostu powiedz, czego on chce.
– Czas na obiad, Wasza Wysokość...
Jeszcze jeden dowód na to, że pora brać stąd nogi za pas i to jak najszybciej. Ochmistrz Grim od zawsze był nudziarzem i uwielbiał tytuły każdego członka naszej rodziny wygłaszać w pełnym brzmieniu, poowoooooli, z namaszczeniem, żeby wszyscy należycie to poczuli i odpowiednio się przejęli. W ten sposób do sedna sprawy można było dotrzeć dobrze, ale w przeciągu godziny.
Nawiasem, do tej pory byłem tylko młodszym księciem Diranem, więc dlaczego raptem awansowałem do „Waszej Wysokości”? Zapytam ojca. Tak czy owak, chce mi się jeść...
I lepiej się pospieszyć. Jeżeli Grim dotrze do jadalni przede mną, nie uniknę pełnej tytulatury. W rzeczywistości każdy przedstawiciel naszego klanu ma dwa tytuły. Pełny – długi jak miłosna ballada grafomana – przeznaczony na wszelkie oficjalne spotkania, uroczystości i inne sposoby spędzania czasu, gdzie owego czasu jest cała kupa, a każdy ma ochotę pokazać się przed Władcą i innymi. Oraz tytuł krótki, po prostu rodzinny, przeznaczony do użytku wewnętrznego, tak jak teraz – w czasie śniadań, obiadów, kolacji i tak dalej. Jednak od tego wcale nie robi się lżej.
Aha! Nie ma go przed drzwiami, czyli zdążyłem...
– Jego Wysokość, książę Diran as’Argal gar Tarrkhan, Trzeci Jeździec Nocy, pan i władca Sorru, Kingaru i Marlingu, pan trolgów i argorotów!
A niech to! Postawił za drzwiami starszego lokaja! Dobrze, że ten przynajmniej nie zna pełnego tytułu! Tugran walhar!
Oho! Cała rodzinka w komplecie! I ojciec, i matka, i siostra Marika. Oczywiście mam jeszcze dwóch starszych braci – Tarena i Gelerta, ale ci już od pół roku włóczą się po południowo-zachodnich ziemiach, rozszerzając granice rodzimego Ciemnego Imperium. A tam jak na złość same wsie i osady, więc póki nie zajmą choć jednego większego czy mniejszego miasta, nie zaryzykują pokazać się ojcu na oczy. Doskonale ich rozumiem. Jeśli twoim ojcem jest Ciemny Władca, należy naprawdę dwa razy dobrze się zastanowić, zanim się go rozzłości.
Owszem. Jestem synem Ciemnego Władcy. I jestem dumny ze swojego ojca!
Obiad zaczął się jak zwykle. Za stołem panowała cisza, mącona jedynie brzękiem sztućców. Keir – milczący starszy lokaj, zombie – podawał dania, zmieniał talerze i ponownie cierpliwie zamierał koło stołu serwisowego w rogu. Dziwne, dlaczego Grim nazwał mnie „Jego Wysokością”...?
Posępnie dłubałem widelcem w smażonym filecie z gorgony. Dlaczego mama tak się upiera przy wołowinie? Gorgony to w sumie zwykłe krowy, tylko potrafią wzrokiem zamieniać w kamień. Owszem, lubię gorgoninę, ale żeby podawać ją bez przerwy?
Nareszcie siostra uznała, że pora zainteresować się moim nastrojem.