NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Poza cieniem" (wyd. 2024)

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

Ukazały się

Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (zintegrowana)


 Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (miękka)

 Szokalski, Kajetan - "Jemiolec"

 Patel, Vaishnavi - "Kajkeji"

 Mortka, Marcin - "Szary płaszcz"

 Maggs, Sam - "Jedi. Wojenne blizny"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Kraty"

 Chambers, Becky - "Psalm dla zbudowanych w dziczy"

Linki

Duszyński, Tomasz - "Impuls"
Wydawnictwo: SQN
Data wydania: Sierpień 2017
ISBN: 978-83-65836-21-2
Oprawa: miękka
Format: 135 x 210 mm
Liczba stron: 368
Cena: 36,90 zł



Duszyński, Tomasz - "Impuls" #2

1932
PRZEDMIEŚCIA WARSZAWY, OKOLICE ZIELONKI

Doktor Andrzej Winnicki walczył z szumem narastającym w głowie. Kierowca paromobilu mknął bezdrożami z oszałamiającą prędkością. Śmieszna sprawa – większość woźniców już dawno przesiadła się na te maszyny, a w Warszawie wciąż żywe były sprośne żarty o zamianie jednego żywego konia na kilka mechanicznych. Zresztą paromobile wyparły też automobile, dla których zabrakło paliwa. Zamknięcie granic nie pozwalało na jego sprowadzanie, a rodzimy przemysł wydobywczy nie sprostał wymaganiom.
Fiakier – tak kazali się nazywać kierowcy – próbował przekrzyczeć maszynę. Jego słowa eksplodowały w uszach niczym petardy, doktor nie miał jednak siły na reprymendę. Chętnie kazałby temu człowiekowi stulić pysk, ale wydobycie głosu z obolałego gardła było ponad jego siły.
Mgła gęstniała. Już w mieście spowił ich gęsty, duszny smog, teraz wydawało się, że wjeżdżali w kleistą substancję, która pochłaniała ich niczym morskie odmęty. W tym szaleńczym obrazie brakowało jedynie syren wodzących nieostrożnych awanturników na pokuszenie. Fiakier radził sobie jednak doskonale – omijał dziury i gałęzie rzucone na drogę przez nocną wichurę, jakby obdarzono go nadludzkim instynktem. Wysłany po Winnickiego automobil, będący w posiadaniu Prezydium Policji, szybko przemieszczał się ku przedmieściom.
Doktor nie został poinformowany, co jest przyczyną pośpiechu ani tego, że w środku nocy został wyciągnięty z łóżka, zaledwie po kilku godzinach snu. Nie miał kogo zapytać, fiakier wiele wiedzieć nie mógł, a poza tym było jasne, że za kilkadziesiąt minut, po przybyciu na miejsce, dowie się wszystkiego.
Zastanawiał się, czy w ogóle zależy mu na tych informacjach, skoro niewiedza była najczęściej błogosławieństwem. W tym wypadku miał przeczucie, że to mądre powiedzenie doskonale pasuje do sytuacji.
– Z Piłsudskim źle, słyszał pan doktor? Mówią, że nie dotrzyma zimy.
Fiakier mówił głośno, by przebić się przez otaczający ich huk, mimo to Winnicki ledwie rozróżniał słowa. Odpowiadać nie miał zamiaru. W gardle czuł pustynię, ledwo przełykał ślinę. Wspomnienie o Marszałku poruszyło jednak jakąś strunę.
Było to kilkanaście lat temu. Doktor wrócił pamięcią do tamtego wieczoru. Został zaproszony do Belwederu, gdzie otrzymał z rąk Naczelnika odznaczenie, którego przyjęcia nie mógł odmówić. Przekazanie medalu zostało poprzedzone odczytem Winnickiego. Marszałek był żywotnie zainteresowany tą gałęzią nauki, którą doktor starał się rozwijać. Choć Andrzej podejrzewał, że podczas gdy on sam traktował rzecz naukowo, Piłsudski doszukiwał się w eksperymentach czegoś na pograniczu metafizyki.
Doktor pamiętał jednak, że podczas tamtego odczytu miał w Marszałku uważnego słuchacza. To chyba imponowało mu bardziej niż kolejny z medali zdobiących klapę znoszonego surduta, zwłaszcza że odczyt przerodził się w końcu w jałową dyskusję. Co na salonach warszawskich nie było niczym zaskakującym i Winnicki zdążył się już do tego przyzwyczaić, niczym do kataru w pierwszych dniach wiosny.
Przymknął oczy, walcząc z bólem rozsadzającym czaszkę. Nawet dziś pamiętał zadane tamtego wieczoru pytania i swoje odpowiedzi.
– Szanowny doktorze, czy badany przez pana mózg gryzonia przejawiał jakąkolwiek aktywność w momencie śmierci albo… po?
– Cóż. Przeprowadziliśmy doświadczenia, podczas których badano aktywność mózgów szczurów w momencie, o którym pan wspomniał. Po kilkudziesięciu sekundach od zatrzymania pracy serca na odczytach z elektroencefalogramu pojawiał się bardzo silny impuls elektryczny. Ów impuls, drodzy państwo, był ośmiokrotnie silniejszy niż w przypadku przytomnego mózgu. Największa aktywność dotyczyła obszaru odpowiedzialnego za jeden ze zmysłów: widzenie. Oznaczać to może, że silne impulsy elektryczne sprowadzają niezwykle wyraźne wizje w momencie śmierci…
– Doktorze, abstrahując od gryzoni. Wielu pacjentów wróciło z tamtej strony. Nieraz słyszeliśmy, jak opowiadają o niezwykłych doświadczeniach związanych nie tylko ze zjawiskiem eksterioryzacji, ale i czymś bardziej mistycznym…
– Widzeniem Boga i świetlnych tuneli?
Na sali zabrzmiało kilka przytłumionych śmiechów, większość osób zachowywała jednak powagę.
– Tak, można to tak ująć… – pytający nie wydawał się zbity z tropu. – Jak doktor się na to zapatruje?
– Uważam, że owe impulsy są zwykłym mechanizmem obronnym. Podczas zatrzymania krążenia następuje nagłe obniżenie się poziomu cukrów i tlenu w mózgu. To może stymulować jego aktywność.
– I to stąd, pana zdaniem, biorą się doświadczenia pacjentów z… pogranicza śmierci?
– Tak. Uważam, że opisywane wrażenia mają charakter czysto biologiczny, nie metafizyczny. Zresztą dowodzą tego przekazywane przez pacjentów doznania – wszystkie są projekcją tego, co już znamy, co zakorzenione jest w naszej świadomości kulturowej.
– A czy pan wierzy w życie po śmierci, panie doktorze?
– Wierzę w naukę i myślę, że państwo także powinniście w niej pokładać zaufanie.
– To skąd się bierze tak szczegółowy opis owych tuneli? Pacjenci mówią o intensywnym świetle, promieniach, a nawet postaciach bliskich zmarłych.
– Już tłumaczę. Niedokrwienie siatkówki powoduje zawężenie pola widzenia i stąd poczucie przebywania w tunelu. Z kolei związki chemiczne uwalniane podczas zatrzymania krążenia mogą powodować stan euforyczny, a także doznania halucynogenne. Zakłócenia w różnych ośrodkach mózgu dają odczucie opuszczenia ciała…
Piłsudski, który do tej pory bez komentarza przysłuchiwał się wymianie zdań, zabrał nagle głos, wybawiając Winnickiego od brnięcia w jałową dysputę.
– Powiedzmy więcej o elektromaszynie czy też maszynie impulsowej, jak pan ją nazwał. Czym, doktorze, jest to urządzenie przez pana zaprojektowane i zbudowane, jakie jest jego zastosowanie?
Winnicki pamiętał, że ukłonił się wtedy przesadnie, czego później żałował.
– Podczas konstrukcji urządzenia oparłem się na badaniach Hansa Bergera, Richarda Catona, ale przede wszystkim profesora Adolfa Becka, który już w 1890 roku w swojej pracy doktorskiej, Oznaczenie lokalizacyi w mózgu i rdzeniu za pomocą zjawisk elektrycznych, poruszał najważniejsze dla mnie zagadnienia. Dorobek owych naukowców to między innymi opisanie rodzajów fal i rytmów obecnych w prawidłowo działającym mózgu. Krótko mówiąc, obecnie jestem w stanie nie tyko zapisać pracę mózgu w postaci fal mózgowych oznaczonych dzięki Catonowi za pomocą liter alfabetu greckiego, ale także przełożyć ją na język zrozumiały dla nas. Maszyna impulsowa rejestruje i rozpoznaje impulsy elektryczne, a potem tworzy z nich zapis, zamienia odczytywane impulsy na litery i słowa…
– Te zapisy, czy za każdym razem przetwarza pan impulsy z pełnym sukcesem?
– U każdego człowieka praca mózgu wygląda inaczej, elektromaszyna uczy się indywidualnie każdego mózgu. Niezmiernie ważna jest kalibracja. Moje urządzenie można porównać do urządzeń deszyfrujących. W tym przypadku wystarczy jednak zaledwie kilka impulsów, by maszyna nauczyła się języka danego mózgu. Następnie jest w stanie odtworzyć skomplikowane słowa powiązane z wyobrażeniami konkretnych rzeczy i postaci, a także pojęć abstrakcyjnych. Założyłem, że niektóre słowa u wszystkich ludzi pobudzają te same części mózgu…
– Poda pan przykład takiego słowa?
– Wojna! – Winnicki potoczył wzrokiem po zebranych. Był zadowolony z reakcji. – W dzisiejszych czasach słowo to jak żadne inne pobudza ciało migdałowate, odpowiadające za poczucie lęku i instynkt walki o życie… Gdybym podłączył wszystkich państwa do elektromaszyny, okazałoby się, że w tej chwili uaktywniła się u was właśnie ta część mózgu.
Po chwili ciszy ktoś zadał pytanie, które musiało paść:
– Odczytuje pan myśli?
– Tak można powiedzieć. Staram się tworzyć słownik ludzkich myśli.
– A jakie korzyści będziemy mieć z tego urządzenia, doktorze?
– Moim głównym celem była pomoc osobom niepełnosprawnym. Doświadczenia z ostatniej wojny utwierdziły mnie w przekonaniu, że powinniśmy skupić się na pomocy tym, którzy zostali przez tę wojnę poszkodowani. Dziesiątki tysięcy kalek w całej Europie wciąż oczekuje na pomoc od państwa, dla którego przelewali krew.
– Jak pan chce zmienić ich los?
– Maszyna impulsowa to pierwszy krok w mojej pracy. Chcę stworzyć nowego typu protezy. Prowadzimy już badania. Czujniki umieszczone na czaszkach ochotników przesyłają sygnał z kory ruchowo-sensorycznej do odpowiednika maszyny impulsowej umieszczonej w specjalnej protezie. W przyszłości dzięki temu rozwiązaniu niepełnosprawną rękę czy nogę będziemy mogli zastąpić kończyną mechaniczną, która będzie kontrolowana myślami…
Tamten wykład wystarczył, by Winnicki otrzymał własną placówkę badawczą i budżet pozwalający rozwijać ambicje. Projekt został objęty klauzulą tajności i nietrudno było się domyślić, że po kilku miesiącach priorytety ulegną zmianie. Piłsudski i jego zaufani generałowie zainteresowali się pracami Winnickiego, widząc w nim szansę na stworzenie narzędzia, które pozwoliłoby uzyskać przewagę na polu walki. Doktor nie widział problemu w tych dążeniach, był w stanie się nagiąć, byle otrzymać to, na czym mu zależało. Cele wojskowych nie wykluczały przecież jego własnych, wręcz przeciwnie. Wierzył, że projekt „Golem” zakończy się sukcesem.
Cóż, od tamtych dni minął szmat czasu, blisko czternaście lat. Z pierwotnego projektu nie pozostało niemal nic. Niespełnione ambicje i elektromaszyna, którą teraz Winnicki przytrzymywał kurczowo obok siebie na niewygodnym fotelu paromobilu.
Ta podróż stawała się ponad jego siły. Świt, jeden z tych, jakich doktor szczerze nienawidził. Kłęby pary, stukot kół na wyboistej drodze i chrzęst parowego silnika. Tortury ducha i ciała, systematyczne, stałe, w tej samej tonacji i wibracji. Czuł się dużo gorzej niż kilka godzin wcześniej, gdy zatonął w ramionach niedzielnej kurtyzany. Tak nazywał kobiety, które były świadkami jego skrytych słabości. Czy na pewno skrytych?
Fiakier wiedział, gdzie szukać Winnickiego. Chłopcy z IV Wydziału Policji Państwowej nie próżnowali. Zresztą trudno byłoby powiedzieć, że doktor kryje się ze swoimi słabostkami. Nie miały one wpływu na jego pracę i umiejętności. A to, że posłano po niego, świadczyło o tym, że i reputacja mogła mieć dwa oblicza. Ta profesjonalisty nigdy nie została narażona na szwank.
– Daleko jeszcze?! – krzyknął i zaraz pożałował nierozważnego nadwerężania strun głosowych.
– Już blisko! – odwrzasnął fiakier. Obrócił się nawet do doktora, a ten nie mógł oprzeć się wrażeniu, że mężczyzna w goglach opinających wąską twarz wygląda niczym mechaniczna ważka. – Za chwilę będziemy na miejscu. Nadkomisarz będzie na doktora czekał…
– Sieniawa? – Winnicki tym razem słowa wychrypiał. I tak nie doszły do uszu fiakra. Zresztą nie on był ich adresatem.
Doktor przyciągnął do siebie walizkę. Nagle zrobiło mu się zimniej, jakby lepka mgła dostała się w głąb ciała, do płuc, a stamtąd z tlenem do krwi.
„Melancholia się z ciebie wylewa”. Przypomniał sobie słowa Anastazji. Jeszcze wczoraj pochylała się nad nim, muskając sutkami jego usta. Patrzyła mu w oczy i mówiła o melancholii. O tym, że tacy mężczyźni wzbudzają w niej matczyne odruchy. Wtedy jej uwaga wzbudziła w nim sprzeciw, ale teraz czuł, że miała rację. Melancholia wypełniła go po brzegi, sączyła się porami, przelewała przez burtę pojazdu i wypełniała przestrzeń. Ta mgła była melancholią, tworem chorego serca i umysłu, zmęczonego życiem i nieumiejętnością życia.
– Mgła poszła w pieruny!
Winnicki uniósł brwi w zdziwieniu. Rzeczywiście. Mgła rozpłynęła się, jakby paromobil wyjechał z jednego świata w drugi. Wstające nad drzewami słońce przebiło się przez bladą zawiesinę, odznaczając mleczny krąg na horyzoncie, a potem nad ich głowami pojawiło się niebo. Zupełnie jakby ktoś rozciągnął nad nimi błękitną płachtę.
Andrzej spojrzał przed siebie, wyjeżdżali z lasu. Złote i miedziane liście wirowały w powietrzu, pędzone podmuchami mechanicznej bestii. Stukot maszyny stał się żywszy, pewnie wcześniej tłumiła go kleista trucizna. Teraz i Winnicki poczuł, że puściły pęta, które ciągnęły go w dół, do ziemi.
Dojeżdżali na miejsce. Kordon policyjny nie zatrzymał ich, jeden z aspirantów machnął tylko ręką, by jechali dalej. Wokół zgromadziło się sporo gapiów z pobliskich wsi. Odczuwało się jakąś nabożną ekscytację. Winnicki czuł na sobie spojrzenia odprowadzające paromobil.
Droga była tu rozjechana, przemieszczało się nią wcześniej więcej ciężkich pojazdów. W nozdrza uderzał zapach spalenizny, który nie wróżył najlepiej. Winnicki uodpornił się na makabryczne obrazy, może dlatego, że szybko potrafił zepchnąć je w niepamięć. Ale ten dym stawał się katalizatorem, wyostrzał zmysły i przynosił wspomnienia.
Drugi kordon. Tego akurat Winnicki się nie spodziewał. Tym razem obok policjantów pojawili się wojskowi. Byli tam chłopcy z Samodzielnego Referatu Wojskowego. Robiło się ciekawie. Doktor postanowił odłożyć na bok spekulacje i domysły. Chłonął jednak wzrokiem wszystko, co go otaczało. Trybiki w mózgu Andrzeja drgnęły, jakby zaciekawione dochodzącymi informacjami. Musiało stać się coś poważnego. To tłumaczyło pośpiech, z jakim po niego posłano.
Zwiastowało też, że stało się najgorsze.
– Jedźcie… jedźcie, żwawo!
Policjanci musieli być uprzedzeni o przejeździe paromobilu. Kordon rozstąpił się. Szlaban, który pojawił się tu nie wiadomo skąd, został błyskawicznie uniesiony. Winnicki znów wyczuł na sobie spojrzenia, tym razem wojskowych, którzy zabezpieczali teren. W ich oczach zobaczył coś zupełnie innego niż w ciekawskim wzroku gapiów. Tylko przez chwilę zastanawiał się, co to było. Znał przecież takie spojrzenia.
Fiakier od dłuższego czasu milczał. Teraz akurat zaczęło to Winnickiemu przeszkadzać.
– Co wiesz?! – wykrzyczał do ucha mężczyzny, pochylając się w jego stronę.
Ten wzruszył ramionami.
– Spójrz pan w niebo – powiedział.
Winnicki opadł bezsilnie na siedzenie przy kolejnym wyboju. Patrzył już przecież w niebo chwilę wcześniej. Pozbawione mgły, było gładkie, lazurowe, bezchmurne. Złota polska jesień.
– Spójrz pan w niebo – wymamrotał ponownie fiakier, międląc każde słowo niczym suchy kawał mięsa.
Winnicki uniósł głowę i wtedy zrozumiał. Transporty. Transporty zostały wstrzymane. W czasie, w którym pokonali kilkanaście kilometrów, powinny pojawić się przynajmniej dwa pociski kontynentalne. A tu nic.
– Patrz pan!
Winnicki spojrzał w stronę, którą wskazywał fiakier. Dym unosił się nad młodnikiem. Z daleka widać było ogrom katastrofy. Wypalony pas lasu, sterczące kikuty połamanych i nadpalonych drzew. Ludzie, którzy niczym mrówki pokonywali trasę od początku tej krwawiącej rany w ziemi aż do szczątków rozerwanej metalicznej kapsuły. Czego szukali, pochyleni, wpatrujący się w nadpaloną ściółkę? Ciał, fragmentów, szczątków. Wszystkiego, co trzeba oznaczyć i przekazać w raportach komisji wypadkowej.
– Pospiesz się pan! – ryknął Winnicki, uderzając fiakra w plecy.
– Robię, co mogę, pary już mało w tłokach…
Doktor przyspieszał kierowcę nie dlatego, że miał nadzieję pomóc ocalałym cudem z katastrofy. Nie miał złudzeń, że ktoś może przeżyć tak potężny wybuch. Zresztą nie tego od niego oczekiwano. Winnicki wiedział, że nie wszystko, a właściwie nie wszystkich strawił ogień. I tu było zadanie dla niego i dla jego wynalazku.
Kurczowo zacisnął palce na skórzanym pasku. Torba powędrowała w górę, a Winnicki wyskoczył z paromobilu, gdy tylko fiakier zatrzymał się przy namiotach rozbitych kilkaset metrów od miejsca katastrofy.



Dodano: 2017-08-29 18:17:55
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Brzezińska, Anna - "Mgła"


 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

 Sanderson, Brandon - "Yumi i malarz koszmarów"

 Bardugo, Leigh - "Wrota piekieł"

Fragmenty

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

 Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS