NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Moorcock, Michael - "Elryk z Melniboné"

Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Ukazały się

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"


 Kelly, Greta - "Siódma królowa"

 Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (zintegrowana)

 Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (miękka)

 Szokalski, Kajetan - "Jemiolec"

 Patel, Vaishnavi - "Kajkeji"

 Mortka, Marcin - "Szary płaszcz"

 Maggs, Sam - "Jedi. Wojenne blizny"

Linki

Majka, Paweł - "Wojny przestrzeni"
Wydawnictwo: Genius Creations
Cykl: Mitoświat
Data wydania: Marzec 2017
Oprawa: miękka
Liczba stron: 644
Cena: 39,99 zł
Tom cyklu: 2



Majka, Paweł - "Wojny Przestrzeni" #2

Prolog
Rok 2172 starego kalendarza, 220 rok Pokoju, orbita Kallisto

– Niedługo kończę wachtę – zdobył się wreszcie na odwagę Drygieł.

Marika skinęła wdzięcznie głową, przyjmując informację do wiadomości.

– Widziała pani kiedyś Tiamat? – zagaił nieregulaminowo chorąży. – Niezwykły widok. W samej czaszce zmieściłoby się pewnie i dziesięć krążowników, a…
– Dziękuję, posiadam te dane – przerwała mu.

Nic w jej tonie nie wskazywało na zainteresowanie Adamem, jednak młodzieniec nie zamierzał się poddawać. Niejeden raz przyglądał się zazdrośnie, jak oficerowie floty nie tyle starali się o względy kobiet, co brali szturmem dziewczyny w każdym porcie, do którego zawijała OTG „Dorka”.

Co gorsza, Petyr Hoygren, z którym Drygieł dzielił kajutę, zbyt długo już nabijał się z nieśmiałego kolegi. Hoygren, choć nie śmiał rywalizować z oficerami, należał do tego typu mężczyzn, którzy nie przyjmują odmowy, obdarowanych w dodatku tym dziwnym rodzajem drapieżnego uroku, który sprawiał, że odmów zwykle nie doświadczał. Ciągał za sobą Drygła po portowych tawernach, przedstawiał go a to wytatuowanym od stóp do głów mechaniczkom, a to eleganckim sekretarkom kierowników niższego stopnia, a nawet upiorzycom oraz legalnym bądź nielicencjonowanym sukkubom. Żadne z jego starań nie przynosiły jednak rezultatów i rozeźlony nie na żarty Hoygren zapytał w końcu Drygła wprost, czy ten nie woli facetów, skoro nie podniecają go ani dziewczyny pełne życia, ani nieumarłe czy choćby ożywione.

Wtedy właśnie zaczerwieniony po końcówki uszu chorąży wyznał mu, że odmawia portowym księżniczkom, ponieważ oddał serce jedynej wybrance.

– Znam ją? Kiedy się hajtacie, ty cicha wodo, ty?

Bardziej niż informacja, że chodzi o dziewczynę namalowaną, rozbawił Hoygrena fakt, że Marika pozostawała nieświadoma Drygłowego afektu.

– Koniec z tym pieprzeniem, ślamazaro! – oznajmił, gdy już przestał się śmiać. – Albo ty ją sobie weźmiesz, albo ja cię zastąpię. Daję ci dwa tygodnie. Albo nie. Wiesz co? Daję ci tydzień. Potem będzie moja. Chyba nie wątpisz, co?

Drygieł nie wątpił. Wierzył nawet i w to, że Hoygren dałby się namalować i zabić, byle dopiąć swego.

Rywal starał się mobilizować współlokatora snutymi co wieczór rozważaniami o korzyściach płynących z przemiany w malowanego człowieka i o całych legionach malowanych kobiet, spragnionych spotkania z prawdziwym mężczyzną.

– Marika! – mruczał lubieżnie i mlaskał, jakby już ciesząc się na zasmakowanie dziewczyny. – Wiesz, bracie, mnie się zaczyna coraz bardziej wydawać, że właśnie te malowane laski są najbardziej prawdziwe. Przyglądałem się tej twojej Marice. Co za cyc, co za spojrzenie! Malował je wszystkie facet, nie? No, to nie żałował farby, powiem ci! Oj, wie ten wariat, jak malować dupeczki…

Tego właśnie dnia, gdy OTG „Dorka” przelatywała obok Tiamat, dobiegał końca czas, jaki Hoygren pozostawił Drygłowi. I to właśnie on miał przejąć dyżur po nieszczęsnym chorążym.

– Tak sobie myślałem – ciągnął Adam łamiącym się, pełnym rozpaczy głosem – co też pani robi po własnym dyżurze? Wie pani, ja właściwie nic nie wiem o was, malowanych. Ja na przykład muszę iść coś zjeść. Niestety tylko do kantyny, dość ciasnej i ciemnej, mówię pani, żadnego romantycznego nastroju. Siedzimy jeden przy drugim, właściwie trącamy się co chwilę łokciami. Jest duszno, prawie parno. Człowiek marzy, żeby zjeść jak najszybciej, połykamy to żarcie, czasem całkiem niezłe, na wyścigi. Dlatego wiele sobie obiecuję po Tiamat. Bo widzi pani, tu, w czaszce, mieszczą się ponoć najniezwyklejsze kawiarenki. Mówił mi jeden przyjaciel…

– Chorąży – regulaminowy chłód w głosie Mariki ustąpił miejsca zaniepokojeniu. Dziewczyna przestała się też wpatrywać w radiostację, której używano w Malowanej Moskwie do nawiązywania łączności z odległymi dzielnicami miasta i spojrzała wreszcie prosto na Drygła. Po raz pierwszy w historii ich znajomości. – Czy pan się dobrze czuje?

– Nie – jęknął oszołomiony barwą jej oczu, którą, jak sobie uświadomił, poznał dopiero teraz. Turkusowe. Dobry Boże, czy w prawdziwym świecie mogły w ogóle istnieć oczy tego koloru? I czy gdziekolwiek mogły istnieć piękniejsze? – To znaczy wyśmienicie! Ja, nic mi… Wszystko w porządku! Zapewniam!

– Pan tak dziwnie zaczął nagle mówić… – Najniezwyklejsze oczy w Układzie Słonecznym przypatrywały mu się uważnie. – Zaniepokoił mnie pan.

Oszołomiony, zdumiony i zauroczony Drygieł zdołał mimo wszystko usłyszeć, jak Hoygren zameldował się na mostku, na moment zajmując uwagę drugiego oficera.

– Bo pani mi się podoba! – zawołał zdesperowany. – Znamy się od roku, a pierwszy raz widzę pani oczy! Takie piękne! Pani pewnie teraz myśli, że jestem głupi, ale co mogę powiedzieć? Patrzę na panią i patrzę. Rozmawiamy, a nie rozmawiamy. Te pani kasztanowe włosy, ta kokarda, czasem bordowa, a czasem zielona. Te pani dłonie, takie smukłe, takie zgrabne. A jak pani wdzięcznie przechyla główkę, przyjmując meldunki! No i co ja miałem zrobić?!

Żywe farby musiały dysponować niezwykłą magiczną mocą, bowiem policzki od dawna martwej namalowanej kobiety pokryły się niespodziewanie czerwienią.

Otworzyła usta, by coś powiedzieć. Nakrzyczeć na młodego durnia? Upomnieć go za złamanie regulaminu? Wyśmiać? A może pocieszyć?

Nie dane było mu się dowiedzieć.

Wybuch zatrząsł pokładem OTG „Dorki” na tyle mocno, by obraz wypadł z mocowań. Drygieł zareagował odruchowo i złapał go, nim uderzył o pokład.

Wtedy krążownik otrzymał trzy kolejne ciosy i przechylił się gwałtownie, a ściskający ramę obrazu chorąży runął na podłogę.

– Co się dzieje? – krzyczała Marika. – Chorąży! Co się u was dzieje? Katia! OTG „Dorka” ma kłopoty! Melduj do centrali! Chorąży…?

Nie wiedział, co jej odpowiedzieć. Oślepiająca biel zalała ekrany. Załoga mostka zmagała się z eksplodującymi monitorami komputerów, iskrami sypiącymi się z pozrywanych kabli. Wszyscy wykrzykiwali chaotyczne meldunki. Drugi oficer siedział na podłodze, pocierał niepewnie czoło, z którego sączyła się krew. Ktoś krzyczał, że zostali zaatakowani, ktoś domagał się natychmiastowego wezwania na mostek kapitana.

Nagle okręt przechylił się jeszcze bardziej. Ściskający wciąż obraz Drygieł zaczął toczyć się ku głównemu ekranowi, który zamienił się miejscami z podłogą. W tej właśnie chwili znów odzyskali widoczność i chorąży odkrył, że stacza się prosto w wyszczerzoną paszczę odradzającej się bogini.

Szczęka smoczycy, jeszcze przed chwilą bielejąca kością, pokrywała się ciałem. Wykwitały ścięgna, puchły ciemną czerwienią mięśnie. Na rozwijającej się mrocznym całunem skórze zabłysła pierwsza łuska.

– Spadamy! – krzyknął ktoś. – Szlag trafił silniki!

Między bezwładną „Dorką” a powracającą do życia Tiamat przemknęły dwa srebrne ścigacze, oznaczone herbem płomienia pożerającego biały budynek.

– Herostratejczycy! – zameldował prędko Drygieł. – Niech pani przekaże, że zostaliśmy zaatakowani przez herostratejczyków! „Dorka” straciła napęd! Spadamy w Tiamat! Ktoś ją ożywia! Niech pani to natychmiast przekaże!

Jęknął, gdy uderzył w ekran. Obraz wypadł mu z dłoni i zaczął osuwać się ku stanowisku nawigatora, które po kolejnym przechyle znajdowało się obecnie w najniżej położonej części mostka. Drygieł, starając się ignorować przejmujący ból w ramieniu, spróbował ruszyć za zgubą. Fotel nawigatora, zajmowany przez podejrzanie bezwładne ciało chorążego Stocksa, objęły tymczasem w posiadanie płomienie. Pożar rozpełznął się po mostku.

Nie można było pozwolić, by spłonął obraz. Był cenniejszy nawet od okrętu.

Drygieł dopadł go, gdy rama i krawędzie płótna zaczęły się tlić.

– Zostaliśmy zaatakowani! – zawołała na widok Drygła Marika. – Panie chorąży, przekazałam pana meldunek. Ale teraz musimy się ewakuować! Pożar…

Rozkaszlała się.

Oniemiały, zastygły w przerażeniu Drygieł zobaczył, że do namalowanego wnętrza sali łączności wbiegło czterech zamaskowanych mężczyzn. Strzelali na wszystkie strony, prawie nie celując. Kobiety krzyczały, starały się ukryć. Napastnicy nie mieli litości. Wyciągali je z prowizorycznych kryjówek i zabijali na miejscu strzałami w głowę.

Jeden z nich skierował się ku Marice.

– Niech pani ucieka! – zawołał Drygieł, zbyt zafascynowany wydarzeniami w obrazie, by przejmować się własną sytuacją. – Niech pani ucieka!

Gdyby potrafił jej pomóc! Ale żywy człowiek nie był w stanie wpływać na wydarzenia zachodzące w Malowanej Moskwie. Chorąży mógł tylko bezsilnie przyglądać się, jak Marika rzuca się do ucieczki, ale potyka się o ciało koleżanki i upada już prawie poza zasięgiem wzroku Adama. Na obrazie widać było już tylko jej stopy.

Aż nazbyt dobrze widział za to zajmującego teraz środek płótna zabójcę. Mężczyzna starannie wycelował w kobietę. Na moment obrócił jeszcze twarz, by zerknąć na wygrażającego mu i na przemian błagającego Drygła. Skinął chorążemu głową i znów skierował wzrok na Marikę. Powiedział coś, czego Drygieł nie usłyszał.

I zginął.

Krew malowanego człowieka wyglądała jak prawdziwa. Wytrysnęła z rozerwanego kulą gardła i z drugiej rany na piersi, i z trzeciej z boku głowy. Impet ostatniego pocisku był potężny. Adamowi wręcz wydało się, że wyrzucił kilka krwistoczerwonych kropel farby na jego twarz.

Poczuł wilgoć na policzku, ale może to drobiny chłodziwa z przerwanego kabla ochlapały go, gdy przesuwał się obok po przechylonym pokładzie? Zabójca jeszcze poderwał rękę trzymającą pistolet, wystrzelił niegroźnie gdzieś w górę. Opadł na kolana, a potem runął, przesłaniając zmasakrowaną twarzą cały obraz. Jednak gdy upadał, Drygieł zdołał przez moment dostrzec, jak jakiś elegancki, lekko siwiejący mężczyzna strzela do kolejnego z napastników.

– Na co czekasz? – ktoś szarpnął chorążego za ramię. – Nie słyszałeś rozkazu? Ewakuacja, durniu!

To Hoygren nachylił się nad przyjacielem i zaczął ciągnąć go w kierunku korytarza.

– Jesteś ranny? – zapytał.
– Nie, mogę sam.

Adam spróbował wstać i syknął z bólu. Coś było zdecydowanie nie tak z jego lewym barkiem.

– Ratowałem obraz – wyjaśnił.
– Ratuj siebie!

Pobiegli korytarzem ku szalupom.

OTG „Dorka” konała. Umierały wszystkie jej systemy. Nim pokonali połowę drogi, zgasły nawet awaryjne światła, a komputer odliczający sekundy do kolizji z Tiamat zarzęził i zamilkł. Pozbawiony napędu i silników stabilizacyjnych okręt obracał się coraz szybciej wokół własnej osi, co chwilę przewracając uciekających.

Coraz bardziej przerażony Drygieł zaczął już podejrzewać, że zgubili drogę, kiedy Hoygren wydał nagle triumfalny okrzyk, dopadł ściany i szarpnął za awaryjną dźwignię. Ledwie sekundę później rozbłysły światła wewnątrz szalupy.

Wpadli do niej pędem. Hoygren prędko usiadł w fotelu pilota. Wykrzyczał podstawowe komendy, a wobec milczenia komputera pokładowego wstukał na klawiaturze sekwencję alarmową.

– Czekajcie na nas! – zawołał ktoś z korytarza.
– Gadaj zdrów! – warknął Hoygren, uruchamiając polecenie odpalenia szalupy.
– Petyr! – krzyknął Drygieł. – Czekaj! Zmieścimy się!
– Pieprzenie! Nie ma czasu!

Właz zatrzasnął się. Szarpnęło i OTG „Dorka” wypluła ich z siebie prosto w pysk przebudzonej Tiamat, rozwierającej paszczę do pierwszego ryku.

Wokół z płonącego okrętu wystrzeliwały kolejne szalupy i kapsuły ewakuacyjne. Te drugie, pozbawione możliwości manewrowych, uderzały najczęściej w smoczycę, by roztrzaskiwać się o jej cielsko. Hoygren przerażonym głosem wywrzaskiwał polecenia komputerowi, ale ten nie dość, że go ignorował, to jeszcze zablokował ręczne stery. Petyr przeklął za to maszynę, ale nie przestawał wrzeszczeć.

Okazało się, że to komputer miał rację. Minęli kieł zdolny pomieścić miasto, przemknęli nad językiem falującym niczym ciemnoróżowe morze i wylecieli z drugiej strony szczęki wciąż rozwierającej paszczę smoczycy.

Za nimi ścigacze herostratejczyków, wierne zasadzie „niszczę, więc jestem”, zestrzeliwały ocalałe kapsuły i szalupy. Pancerze pękały pod bezwzględnymi uderzeniami, wypluwając z wnętrza ludzi już praktycznie martwych, bo skazanych na śmierć w próżni pełnej rozpędzonych w szaleństwie entropii szczątków. Dziesiątki ciemniejących z każdą sekundą kadłubów tworzyły chaotyczny rój cieni na tle wstrząsanego kolejnymi eksplozjami okrętu.

OTG „Dorka”, płonąc, uderzyła w bok bogini. Kadłub przełamał się w połowie. Pękał zaskakująco powoli, aż wreszcie setki pojedynczych płomieni zlały się w jeden, a ten rozbłysnął po raz ostatni gwałtowną, raniącą oczy bielą.

Zraniona smoczyca potrząsnęła wielkim łbem, jej pierwszy ryk zmienił się z triumfalnego w bolesny. Przeciął przestrzeń, zakłócając łączność na wszelkich skalach, zaburzył pracę komputerów zarówno resztek ocalałych szalup, jak i morderczych pojazdów herostratejczyków. Spotęgowało to chaos. Ścigacze, nad którymi nikt nie panował, wpadały na siebie nawzajem, rozbijały się o ciało Tiamat, zadając jej dodatkowe rany.

Jednak potwór przeżył.

– Kurs na Kallisto? – zaproponował durny komputer jakimś cudem ocalałej szalupy, gdy ucichł ryk i systemy znów zaczęły działać. Wściekłość i potęga bogini musiały wstrząsnąć nawet herostratejczykami, żaden z ich ścigaczy nie kontynuował już polowania.
– Jak najdalej stąd! – krzyknął Hoygren.

Podobnie jak Drygieł, starał się zasłaniać uszy. Słusznie, bo Tiamat zaryczała ponownie, ale już nie boleśnie, a triumfująco. Choć tym razem bogini nie zakłóciła systemów szalupy, ogłuszyła jej pasażerów. Jej wrzask doprowadzał do szaleństwa, niósł obietnicę bólu, wieść o nowych porządkach we wszechświecie. Pokład szalupy wpadał od niego w wibracje i wydawało się, że stateczek, któremu dotąd udawało się uniknąć zagłady, tym razem nie zdoła umknąć.

– To niedokładne koordynaty – upomniał pilota komputer. – Proszę o doprecyzowanie.
– Zabierz nas na Ziemię! – rozkazał Drygieł.

Nim zemdlał, zdążył jeszcze zobaczyć, że w Malowanej Moskwie ktoś odciąga zwłoki zabójcy.


Dodano: 2017-01-30 08:00:00
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Brzezińska, Anna - "Mgła"


 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

 Sanderson, Brandon - "Yumi i malarz koszmarów"

 Bardugo, Leigh - "Wrota piekieł"

Fragmenty

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

 Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS