NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Moorcock, Michael - "Elryk z Melniboné"

Heinlein, Robert A. - "Luna to surowa pani" (Artefakty)

Ukazały się

Grimwood, Ken - "Powtórka" (wyd. 2024)


 Psuty, Danuta - "Ludzie bez dusz"

 Jordan, Robert; Sanderson , Brandon - "Pomruki burzy"

 Martin, George R. R. - "Gra o tron" (wyd. 2024)

 Wyrzykowski, Adam - "Klątwa Czarnoboga"

 Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

Linki


Johansen, Erika - "Królowa Tearlingu" i "Inwazja na Tearling"

Debiutantka Erika Johansen nie jest, jak na razie, dobrą pisarką. „Królowa Tearlingu” i „Inwazja na Tearling” to zaledwie poprawne powieści, których lektura przede wszystkim nie zapewnia godziwej rozrywki. Zastanawiać może bezkrytyczny zachwyt wyrażony na skrzydełkach okładek: i to ze stronu poważnych tytułów i autorów. A nawet przez popularną (i przede wszystkim inteligentną) aktorkę Emmę Watson. Choć ją akurat można zrozumieć – „Królowa Tearlingu” ma ponoć zostać zekranizowana, a Emma Watson być może wcieli się w jej rolę i będzie producentką. Do efektu w postaci gotowego filmu jeszcze droga daleka, ale już dziś można się zastanawiać, czy jest sens na ten film czekać.

Recenzowane powieści nie oferują niczego nowego w gatunku fantasy, choć nie można tego jednak traktować jako zarzutu. W tym gatunku trudno wymyślić coś nowego i połączyć to jeszcze z popularnością wśród czytelników. Problem w tym, że autorka odtwarza niemal bezrefleksyjnie schematy gatunkowe i – generalnie – pisze tak, jakby odhaczała kolejne punkty na checkliście poradnika „Jak napisać powieść – zrób to sam”.


Bohaterką jest dziewiętnastoletnia Kelsey, dziedziczka tronu Tearlingu, wychowywana przez przybranych opiekunów z daleka od królewskiego dworu. Mija jednak czas beztroskiej młodości. Przybywają po nią wysłannicy, którzy mają odstawić Kelsey na dwór, aby objęła władzę. Bohaterka jest świadoma tego, kim jest, więc już na początku czytelnikowi oszczędzone zostaje Objawienie Przeznaczenia. Większość pierwszej części to opis podróży dzielnej, szlachetnej i dobrej dziedziczki i jej eskorty, która (a jakże) niemal się w niej zakocha. A kiedy już wszyscy dotrą na dwór królewski – będą jej zaprzysiężeni na śmierć i życie. Dlaczego? Tego za bardzo nie wiadomo.

Główna bohaterka jest pozbawioną doświadczenia dziewczyną, która o mechanizmach sprawowania władzy nie wie za dużo – w rezultacie jej spojrzenie na świat i ocena rzeczywistości pozostawiają wiele do życzenia, jakby przez całe życie uczyła się z bajek, w których wystarczy tylko powiedzieć słowo, a rzeczywistość uprzejmie i niezwłocznie nagnie się do oczekiwań. Aż prosiłoby się, aby – wzorem choćby powieści Joe Abercrombiego – zafundować dzielnej i szlachetnej dziewczynie zderzenie z realną rzeczywistością. I choć autorka tak właśnie próbuje robić, to jednak służy to tylko temu, aby pokazać, że rzeczywistość jest jak bajka. Wystarczy uwolnić ludzi z legalnego transportu do sąsiedniego królestwa władanego przez złą królową (niemal jak z disneyowskiej bajki) i już ma się miłość poddanych. Co tam, że takie szlachetne działanie sprowadzić może wojnę (i sprowadza w końcu), po co myśleć nad konsekwencjami – lepiej rzucić się bezmyślnie w wir rządzenia. Bo przecież Kelsey jest królową, lud ją kocha, dwór ją kocha; co prawda jest kilkoro wichrzycieli, ale – wiadomo – ich los będzie marny. Tajemniczy doradca, strażnik i nieformalny opiekun zwany Lazarusem albo Buławą zawsze wspomoże i rzuci jakąś oczywistością, od której wybuchają oczy i więdną uszy. Albo zaprzeczy sobie w sposób tak idiotyczny, że nie sposób uwierzyć, że tę scenę przepuścił redaktor. Blisko wtedy do rzucenia książką o ścianę, oj, blisko.

Druga część tego cyklu, czyli „Inwazja na Tearling” jest odrobinę lepsza od pierwszej. Głupoty i nieprawdopodobieństwa (wszystko kiepsko napisane w dalszym ciągu) występują w stężeniu mniejszym, ale to i tak nie ratuje powieści. To, co fabule nieco pomaga, to „flashbacki” z przeszłości. Tearling, którym infantylnie włada Kelsey, nie jest bowiem zwykłą krainą fantasy. Nie za sprawą budowy świata, ale za sprawą zasiedlających ją ludzi. Są to potomkowie ludzi z naszego wymiaru, którzy przybyli do tej krainy w trakcie Przeprawy, prowadzeni przez charyzmatycznego przywódcę Arthura Tearlinga. Przeprawa ta to nic innego jak przejście przez wielki portal. A raczej przepłynięcie. Więcej szczegółów nie zdradzę, choć nie ma w tym nic oryginalnego. Fantasy, w której bohaterowie podróżują z „naszego” wymiaru do jakiejś krainy fantastycznej jest również na kopy (Guy Gavriel Kay, Stephen Donaldson, Andrzej Sapkowski, Marion Zimmer Bradley, Matthew W. Stover i tak dalej...). Co jednak mi się podobało w tym pomyśle, to połączenie go z postapokaliptyczną przyszłością naszej rzeczywistości. I być może umieszczenie w tejże przeszłości/przyszłości klucza do pewnych wydarzeń rozgrywających się w zasadniczej fabule tego cyklu. Skojarzyło mi się to nieco z dwoma serialami, które można aktualnie oglądać. Chodzi mianowicie o „The 100” i „Kroniki Shannary”. Wprawdzie w powieściach pani Johansen mamy dwa różne światy, to jednak koncept krainy fantasy „zbudowanej” na gruzach „naszego” świata wydaje mi się pomysłem ciekawym.


Nie wiem, czy autorka nie zepsuje tego pomysłu. Optymistą nie jestem chociażby ze względu na to, co częściowo widać w budowie świata. Nawet uwzględniając trudności związane z Przeprawą, a także jej założenia (dotyczące braku technologii) i tak trudno uwierzyć, że można sobie przepłynąć z naszego świata i porzucić wszystkie jego zdobycze. Nie chodzi tylko o to, co zostało utracone wbrew woli, ale i fakt, że mimo kilku (kilkunastu?) pokoleń od Przeprawy cały ten świat „zamarzł” w tradycyjnym, szablonowym pseudośredniowiecznym feudalizmie. Stąd smutna pewność, że dalsze części nie będą znacząco lepsze.

„Inwazja na Tearling” kończy się zawieszeniem akcji w nieprzyjemnym momencie. Nie przepadam za tego typu cliffhangerami, zatem był to kolejny powód do irytacji fabułą. Ale nie najważniejszy. Żal było czytać, jak autorka marnuje potencjał pomysłów i postaci. Przykładem choćby śmierć jednego z bohaterów. Fakt, nie był to dobry człowiek. Ale jednocześnie nie był taki zły: raczej realista, zimno kalkulujący, pozbawiony złudzeń. W świecie królowej Kelsey dla tego typu bohaterów nie ma miejsca. Wszyscy muszą być idiotycznie głupi i bezrefleksyjni w swojej szlachetności i papierową dobrocią zanudzić czytelnika na śmierć. Odrobina zdrowego rozsądku – acz prowadząca do draństwa – karana jest okrutnie. Nawet jeśli tacy bohaterowie przeżyją, to znajdą się w obozie złych. I prędzej, czy później dopadnie ich królowa Kelsey.

Nie jestem przekonany, czy cykl ten posiadał w sobie potencjał na dobrą, rozrywkową fantasy. Wszystko w tych powieściach wydaje się wtórne. Ale czyta się je szybko: nie wątpię, że mogą przypaść do gustu czytelnikom, którzy z literaturą fantasy nie mieli dotąd zbyt długiej styczności. Wystarczy, że nic nie mówią im nazwiska powołanych wyżej autorów, aby istniała szansa, że się przygodami królowej Kelsey zachwycą. Być może już tak się stało, ponieważ wydanie obydwu powieści, które miałem okazję recenzować, jest drugim z kolei. Pozostaje mi tylko bezcelowo zadumać się nad sobą i czytelnikami, którzy te powieści polubili.


Autor: Roman Ochocki
Dodano: 2016-06-07 08:25:20
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

Janusz S. - 10:44 07-06-2016
Bardzo fajna recenzja. Naprawdę serdecznie namawiam P. Romana (zwłaszcza gdyby miał tendencje masochistyczne (sorry, tak mi się wyrwało)), żeby zrecenzował jeszcze podobną w treści serię znacznie popularniejszej frau Aveyard (Czerwona królowa), przy której dzieła E. Johansen wydają mi się finezyjną literaturą.
A z pozytywów to pamiętam jeszcze, że E. Johansen przynajmniej posługuje się w swojej powieści (czytałem tylko I tom) normalnym, nieuładzonym i niestroniącym od przekleństw językiem - co jest rzadkością w tego typu tekstach. Wiem, że to głupio wymieniać obecność bluzgów w tekście jako zaletę książki, ale o inne będzie trudno.

romulus - 20:03 08-06-2016
Z własnej woli się nie poświęcę. Chyba że zwierzchność zleci. :)

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS