NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

McCammon, Robert - "Łabędzi śpiew", księga 2
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Cykl: Łabędzi śpiew
Tytuł oryginału: Swan Song
Tłumaczenie: Maria Grabska-Ryńska
Data wydania: Luty 2016
Wydanie: 2
ISBN: 978-83-61386-81-0
Oprawa: miękka
Format: 143x205
Liczba stron: 552
Cena: 43,90 zł
Rok wydania oryginału: 1987
Tom cyklu: 2



McCammon, Robert - "Łabędzi śpiew", księga 2

Czekał w ciemności na ich powrót.
Wiatr był silny. Sączył w jego duszę słodki śpiew o milionach zmarłych, a przecież dzieło śmierci jeszcze się nie dokonało. Lecz gdy wiatr był tak mocny, zmysły nie sięgał zbyt daleko. Siedział w ciemności, z nową twarzą, obleczony w nową skórę, a wicher wył wokół jego schronienia. A może to już dzisiaj? To przecież mogło stać się dzisiaj.
Rozumiał jednak fale i tryby czasu. Więc jeśli nie dziś, zawsze było jeszcze jutro. Potrafił być bardzo cierpliwy, jeśli musiał.
Siedem lat minęło mu szybko. Pielgrzymował po drogach Ohio, Indiany, Kentucky, Tennessee i Arkansas. Czasami mieszkał wśród ludzi, którzy przetrwali zagładę, a gdy się nimi znudził, żył samotnie w jaskiniach i porzuconych samochodach. Gdziekolwiek się pojawiał, wszystko czerniało, więdło i zamierało. Wysysał z całych osiedli nadzieję i współczucie; opuszczał je będąc pewien, że znikną z powierzchni ziemi, gdy mieszkańcy odbiorą sobie życie lub pozabijają się nawzajem. Miał wielki dar. Pokazywał im, jak bezcelowy jest ich żywot i jak wielką tragedię niesie fałszywa nadzieja. Jeśli twoje dziecko głoduje, zabij je – ponaglał konające z głodu matki. Pomyśl o samobójstwie jako o szlachetnym, wzniosłym geście – mówił mężczyznom, którzy przychodzili do niego po radę. Był zdrojem mądrości i chętnie się nią dzielił. Każdy pies roznosi raka i musi być zabity. Ludzie z brązowymi keloidami ponad wszystko rozsmakowali się w mięsie dzieci. W kanadyjskiej dziczy powstaje nowe miasto: tam właśnie musicie się udać. Dostarczycie sobie mnóstwo białka, zjadając własne palce – ostatecznie ilu ich potrzebujecie?
Był nieustannie zdziwiony, jak łatwo sprawić, by uwierzyli.
To było wielkie święto, jego święto. Poza jednym drobnym problemikiem, który wciąż go gryzł.
Gdzie jest szklany krążek?
Ta kobieta – Siostra – z pewnością już nie żyła. Mało go to obchodziło. Ale gdzie pierścień i kto jest teraz jego właścicielem? Wiele razy czuł, że jest blisko, że następne skrzyżowanie zaprowadzi go wprost do niego. Przeczucie jednak gasło, a on musiał obierać nowy kierunek. Badał umysły napotkanych ludzi, lecz nie znajdował w nich kobiety ani pierścienia ze szkła. Próbował wciąż od nowa. Z biegiem lat przestał się śpieszyć. Nowe osiedla dawały mu tyle sposobności! A pierścień, nawet jeśli gdzieś istniał, nie wydawał się już taki ważny. Nie oddziaływał w żaden sposób na świat. Tu wciąż trwało jego święto, jego bal, i nic się w tej kwestii nie zmieniło. Zagrożenie, jakie wyczuł w New Jersey, wciąż mu towarzyszyło, lecz czymkolwiek była ta szklana faramuszka, nie zdołała zmienić jego egzystencji ani świata, który go otaczał.
No problemo, pomyślał. Ale... gdzie on jest? Kto go posiada? I dlaczego w ogóle się pojawił?
Często przywoływał w pamięci dzień, kiedy skręcił swoją francuską wyścigówką z autostrady międzystanowej numer 80 na południe. Co by było, gdyby zawrócił osiemdziesiątką na wschód? Czy odnalazłby kobietę i pierścień? Dlaczego strażnicy ze stacji Czerwonego Krzyża nie widzieli jej do tamtej pory, jeśli rzeczywiście przeżyła?
Nawet on nie mógł widzieć wszystkiego ani wszystkiego wiedzieć. Wiedział i widział tyle, ile powiedziały mu jego fałszywe oczy. Albo ile zdołał wydrzeć z ludzkich umysłów. No i tyle, ile przynieśli mu jego zwiadowcy.
Właśnie wracali. Wyczuwał ich: nadciągali ze wszystkich stron, walcząc z wiatrem. Odepchnął się w kierunku drzwi, skrzypiąc kołami wózka.
Pierwszy owad dotknął jego policzka i został wessany przez otwierający się w ciele wir.
Wywrócił oczy w głąb czaszki, spojrzał we wnętrze. Zobaczył mroczny las, usłyszał wycie wiatru i nic więcej.
Kolejna istota przypominająca muchę przecisnęła się przez dziurę w ścianie i wylądowała na jego czole. Natychmiast wchłonęły ją falujące tkanki. Jej śladem poszły dwie inne.
Ujrzał znów ciemne lasy, zamarznięte bajoro, zwłoki małego zwierzęcia niewiadomego gatunku, leżące w krzakach. Kruka, który nadleciał, wydarł kęs i odfrunął. Coraz więcej much penetrowało jego twarz, coraz więcej obrazów wirowało w głowie. Kobieta czyszcząca odzież w pokoju przy lampie. Dwóch mężczyzn walczących na noże. Dwugłowy wieprz ryjący w śmieciach; czworo błyszczących wilgotno świńskich ślepi. Muchy kłębiły się na jego twarzy, jedna po drugiej wciągane w głąb czaszki. Widział ciemne domy; ktoś fałszywie grał na harmonijce, a ktoś inny klaskał do taktu. Twarze zgromadzone wokół ogniska, rozmowa o niegdysiejszych rozgrywkach bejsbola. Przeraźliwie chuda para spleciona na materacu. Ręce przy pracy, ręce czyszczące broń, eksplozja światła i głos: „Trafiła mi się zabaweczka, co?...”
Stop.
Obraz i głos zastygły przed jego oczami jak klatka taśmy filmowej.
Zadrżał. Muchy wciąż kłębiły mu się na twarzy, lecz skoncentrował się na świetle. Czerwonej poświacie, której nie mógł jeszcze rozpoznać. Zacisnął pięści, długie brudne paznokcie wyryły półksiężycowate ślady w skórze wnętrza dłoni, lecz nie popłynęła ani kropla krwi.
Naprzód, pomyślał, i film zaczął się przesuwać.
„...ja?” – powiedział głos, męski głos. A potem pełen podziwu okrzyk: „Drogie kamienie!”
Stop.
Patrzył na scenę z góry. Na dole stał mężczyzna, a w dłoni trzymał...
Naprzód.
...pierścień ze szkła, świecący ciemną czerwienią i brązami. Na podłodze trociny. Szklanki i karty na stołach.
Znał to miejsce, był tam kiedyś i wysyłał zwiadowców, gdyż było to jedno z tych miejsc, gdzie zatrzymują się podróżni. „Wiadro Juchy” znajdowało się ledwie milę od niego, tuż za następnym wzgórzem.
Wewnętrzne oko obserwowało sceny z perspektywy muchy. Wystrzał z broni, gorąca fala uderzeniowa. Ciało broczące krwią przewala się przez stoliki.
Kobiecy głos mówi: „Też chcesz posmakować ołowiu?”. A potem pada rozkaz: „Broń na stół!”
Mam cię, pomyślał.
Złowił obraz jej twarzy. Ślicznotka! – roześmiał się. Czy to ona? Bez wątpienia. Szklany pierścień powędrował do skórzanej teczki. Tak, to musi być ona.
Scena toczy się dalej. Kolejna twarz – mężczyzna o jadowicie niebieskich oczach i szpakowatej brodzie. Ktoś krzyczy: „Trędowata!” Potem zjawia się inny mężczyzna, siwy. Twarz należy do kogoś, kogo nazywają tu łajzą. Kolejne głosy: Częstuj się... Derwin jest myśliwym... Miałem również drugą nogę... Na litość boską, nie idźcie na zachód... piętno Szatana...
Uśmiechnął się.
...Jedziemy na południe... Mary’s Rest... Nie będzie mu już chyba potrzebne paliwo...
Głosy stały się przytłumione, zmieniło się oświetlenie, a w dole zaczęły się przesuwać domy i ciemne zarośla.
Odegrał cały film w pamięci jeszcze raz. To z całą pewnością ona. Mary’s Rest... jakieś pięćdziesiąt mil na południe. Mam cię! Do zobaczenia w Mary’s Rest!
Ale po co czekać? Wciąż mogą być we „Wiadrze Juchy”, ledwie milę stąd. Zdąży tam dotrzeć, zanim...
– Lester, przyniosłam ci...
Rozległ się trzask tłuczonej ceramiki i jęk przerażenia.
Wywrócił oczy na zewnątrz. W drzwiach szopy stała kobieta, która przyjęła go trzy tygodnie temu jako pomocnika, złotą rączkę. Wciąż była piękna; szkoda, że dwa tygodnie wcześniej jej córeczkę zeżarło w lesie jakieś zwierzę, bo mała była podobna do mamusi. Kobieta upuściła miskę z zupą, którą dla niego przyniosła. Co za niezdara, pomyślał. Każdy, kto ma po dwa palce w każdej dłoni, robi się niezdarny.
Na palcu lewej trzymała latarnię i w jej świetle zobaczyła falującą, pokrytą kłębowiskiem much twarz Lestera, złotej rączki.
– Siemanko, panno Sperry – wyszeptał. Muchy zawirowały wokół jego głowy.
Kobieta cofnęła się o krok w stronę otwartych drzwi. Jej twarz zastygła w grymasie przerażenia. Doprawdy, jak mógł uznać tę zdzirę za piękność?
– Chyba się mnie pani nie boi, panno Sperry? – zapytał. Wyciągnął ramiona, wbił palce w brud podłogi i podciągnął się ku przodowi. Kółka zapiszczały, rozpaczliwie błagając o smar.
– Ja... ja... – próbowała coś powiedzieć, ale nie była w stanie. Nogi również odmówiły jej posłuszeństwa. Wiedziała, że nie ma dokąd uciec. Pozostawał tylko las.
– Na pewno się mnie pani nie boi – powiedział łagodnie. – Niewiele ze mnie mężczyzny, co? Szczerze doceniam, że zlitowała się pani nad takim biedakiem jak ja. Naprawdę. – Kółka zaskrzypiały.
– Nie... nie zbliżaj się do mnie, ty...
– To ja. Stary Lester, panno Sperry. To tylko stary Lester, nie ma się czego bać. Możesz mnie nazwać jak zechcesz...
Prawie udało jej się uciec. Prawie. Ale powiedział: – Stary Lester sprawia, że ból znika, prawda? – I zmiękła w jego uścisku jak mokra glina.
– Odstaw latarnię, gołąbeczko. Porozmawiamy sobie milutko. Jest parę rzeczy do naprawienia.
Wolnym ruchem postawiła latarnię na podłodze.
Jakie to proste, pomyślał. Szczególnie z nią, bo choć się porusza, jest martwa. W gruncie rzeczy już się nią znudził.
– Muszę zreperować tę strzelbę. – Miękkim gestem wskazał broń stojącą w kącie. – Podasz mi ją?
Podała.
– A teraz – ciągnął – chciałbym, żebyś włożyła lufę do ust i położyła palec na spuście. Śmiało, śmiało. Właśnie tak. Świetnie ci idzie!
Jej oczy lśniły, po policzkach toczyły się łzy.
– Trzeba wypróbować tę pukawkę. Pociągnij za spust i powiedz mi, czy działa, dobrze?
Oparła mu się. Resztką, drobnym ułamkiem woli życia. Pewnie nawet nie wiedziała, że jeszcze ją posiada.
– Lester wszystko naprawi – powiedział. – No, dalej, jedno malutkie pociągnięcie. Teraz.
Broń wypaliła.



Dodano: 2016-02-12 12:38:47
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS