W „Tańcu Tygrysa” Kossakowska znacząco rozszerza świat, ale zapomina przy tym o fabule. O ile więc pierwszy tom przygód Takeshiego potrafił jeszcze zainteresować, to w przypadku tej powieści mamy raczej mozolne przebijanie się przez kolejne pomysły autorki.
„Taniec Tygrysa” jest kontynuacją cyklu „Takeshi” zapoczątkowanego wydaną w zeszłym roku powieścią
„Cień Śmierci”, która w realiach będących połączeniem fantasy i science fiction (ich naturę będzie można rozstrzygnąć dopiero po poznaniu świata przedstawionego od podszewki) opowiadała historię wybitnego, tytułowego wojownika. Bohaterowi zagrażała jego przyszłość i teraźniejsze wybory, co dorowadziło do tragicznych okoliczności z końcówki pierwszego tomu. „Taniec tygrysa” kontynuuje te wątki, a przy tym wprowadza wiele nowych elementów fabularnych.
Na wstępie warto zaznaczyć, że drugi tom nie kończy opowieści, co pośrednio przyczynia się do podstawowych wad tej książki. Wśród czytelników fantastyki panuje przekonanie, że drugie tomy serii są często najsłabsze, gdyż stanowią pomost pomiędzy zawiązaniem wątków, a ich wielkim finałem. I chociaż na razie nie wiadomo, na ile części rozplanowany został „Takeshi”, to najnowsza powieść Mai Lidii Kossakowskiej zdaje się potwierdzać tę obiegową opinię.
Termin „powieść” zresztą stosować należy w przypadku „Tańca Tygrysa” raczej z przyzwyczajenia, gdyż książce brakuje charakterystycznego dla tego rodzaju prozy układu; co niestety jest normą w polskiej fantastyce. To bardziej szereg scen i wątków dziejących się w jednym świecie, niż ustrukturyzowana narracja posiadająca początek i zakończenie. Fabuła utworu podejmuje wątki w miejscu, w którym zostały przerwane w poprzedniej części, ale niespecjalnie je rozwija. Co najwyżej obudowuje je dodatkowymi okolicznościami i kładzie podwaliny pod przyszłe wydarzenia.
Nie oznacza to automatycznie, że Kossakowska goni w piętkę i nie ma nowych pomysłów. Ba, ma ich chyba za dużo! Widoczne jest, że pomysł na cykl ma znacznie bardziej rozbudowany, niż zanosiło się na początku. W „Tańcu tygrysa” wprowadzone zostało sporo nowych postaci, których losy mają za zadanie przygotować pole dla fabuły kolejnych części. Rozbudowany został także świat przedstawiony, poczynając od mitologii, a na charakterystyce drugiego kontynentu kończąc: autorka stosuje tu podobną metodę, tym razem wzorując się na kulturze brazylijsko-karaibskiej.
Osobiście nie mam nic przeciwko dodatkowemu rozbudowywaniu świata, ale wolałbym, by poszczególne wątki były budowane równolegle. A jeśli nie jest to możliwe, to przynajmniej by zachowały podobny charakter. Tymczasem o ile „Cień Śmierci” był powieścią dynamiczną, to w „Tańcu Tygrysa” akcja jest znacznie bardziej stonowana, co odbija się negatywnie na odbiorze całości. Nie ma w tej książce elementów, które by zrekompensowały brak działających w pierwszym tomie rozwiązań.
W „Cieniu śmierci” Kossakowska dość udanie wplatała w fabułę popkulturowe kalki, co nadawało całości filmowego charakteru. W drugim znacznie mniej jest spektakularnych pojedynków i wyrazistych scen, czyli tego, co najbardziej wyróżniało wcześniejsze przygody Takeshiego. Zapanowała stagnacja i pozostaje mieć jedynie nadzieję, że to cisza przed burzą, jaką przyniesie kontynuacja. Jest na to szansa, jeśli tylko autorka nie zagubi się w chęci rozbudowy powieściowego tła. Na razie efektem jest dość nużący chaos, ale być może w tym szaleństwie jest metoda. Bazując na wcześniejszych powieściach tej autorki, niczego pewnym być nie można: potrafiła wyjść obronną ręką, jak i odnieść na tym polu spektakularną porażkę.
Autor:
Tymoteusz Wronka
Dodano: 2015-11-27 18:39:46