Muszę się przyznać, że nie do końca rozumiem fenomen
„Uniwersum Metro 2033”. Po przeczytaniu sześciu książek, w tym dwóch głównych filarów cyklu pióra samego Dmitra Glukhovsky’ego nie znalazłem w nich nic odkrywczego. Bo cóż jest nowego w postnuklearnym świecie zamieszkałym pospołu przez resztki ludzkości i zmutowanych przedstawicieli flory i fauny? W sumie jedyną nowinką pozostaje wykorzystanie na tak dużą skalę tytułowego metra i jemu podobnych schronień. Tak dużo i tak niewiele zarazem. Banalny pomysł, który przyniósł miliony, a przy okazji „zaraził” cały świat. W tym i nasz kraj.
„Otchłań” Roberta J. Szmidta to druga polska pochodna rosyjskiego bestsellera. Po wizycie w krakowskiej
„Dzielnicy Obiecanej” Pawła Majki, teraz czeka nas podróż podziemiami Wrocławia. To, że Szmidt ma odpowiednie przygotowanie do tego typu książek, nie jest tajemnicą – wystarczy wspomnieć
„Apokalipsę według Pana Jana” czy
„Samotność Anioła Zagłady”. Nawiasem mówiąc, echa tych książek gdzieś pobrzmiewają w tle – czy mamy do czynienia z mrugnięciem oka do wiernych czytelników czy chęcią powiązania w większą całość napisanych książek – to na razie pozostaje tajemnicą autora.
Główną oś fabuły powieści stanowi, jak to często bywa w „Uniwersum Metra 2033”, podróż. Główna postać powieści, Nauczyciel, wraz z synem w wyniku konfliktu z przywódcą lokalnej społeczności musi znaleźć nowe schronienie. Celem dwójki jest Wieża, tajemnicza enklawa, będąca – według miejskich legend – ostatnią ostoją prawdziwej cywilizacji. Oczywiście taka droga nie będzie ani krótka ani łatwa. Bohaterzy, do dwójki ojciec-syn szybko dołącza się młoda dziewczyna, raz po raz muszą stawić czoło wyzwaniom. Trzeba przyznać, że z uwagi na ową podziemną odyseję powieść Szmidta bardziej niż „Dzielnica obiecana” przypomina klasyczne pozycje z „Uniwersum Metra 2033”. Autorowi świetnie udało się oddać klimat codziennego życia w podziemiach, zasady funkcjonowania poszczególnych enklaw, ich kulturę i specyfikę. Do tego dobrze zostaje wygrany sam wątek Wrocławia jako tła wydarzeń. Kanały przenikają się z pozostałościami po niemieckich bunkrach, a realną siłę podziemnego świata stanowią pozostałości kiboli – Liga Pasów i Wszechwrocław Dresów. Nie obejdzie się też bez wizyty w pobliżu Ogrodu Botanicznego czy przeprawy przez Odrę.
Podziemne życie to jednak nie wszystko, Szmidt zadbał także o oryginalnych mieszkańców „powierzchni” – szariki, skrzydłocze, cieniaki stanowią barwną menażerię, której nie powstydziłby się sam Glukhovsky. Nie brakuje także licznych odniesień do popkultury – czy to za sprawą imion poszczególnych postaci (Messi, Drogo, Geralt) czy scen (pojedynek na arenie).
Sama fabuła leci na złamanie karku i w trakcie lektury nie ma czasu na nudę. Wprawdzie zestaw niebezpieczeństw czyhających na Nauczyciela i jego kompanów jest dość standardowy – zawalające się przejście, atak mutantów etc., ale autor wie, jak je podać, aby zainteresować czytelnika. W dodatku co parę stron serwuje nam kolejne zwroty akcji, które potrafią autentycznie zaskoczyć.
Troszkę na tym wszystkim szwankują kreacje bohaterów. Nauczyciel przechodzi przez wszystkie przygody mocno poobijany, ale nie widać, aby kolejne przeżycia specjalnie go zmieniły. Przez całą książkę trwa w roli twardziela, którego jedynym czułym miejscem jest syn. Ciekawiej prezentuje się młoda stalkerka Iskra, której specyficzny slang stanowi źródło komizmu.
Ocenę książki obniża nieco końcówka. Mniej przeszkadza otwarte zamknięcie (ciąg dalszy jest nieunikniony), gorzej, iż mocno szwankuje logika. W świetle błyskawicznie podjętych przez Nauczyciela decyzji wydaje się, że intryga, na której oparto całą fabułę ma bardzo wątłe podstawy. Okazuje się, że zwykła rozmowa wzbogacona o odrobinę luksusu potrafi więcej zdziałać niż skomplikowane machinacje. Tylko że bez całej reszty powieść skończyłaby się po trzydziestu stronach.
Lektura „Otchłani” skłania również do porównań z „Dzielnicą obiecaną”. Niby obie powieści traktują o tym samym, ale można zauważyć odmienne podejście do tematu. W moim odczuciu powieść Szmidta to bardziej pozycja przygodowa, w której rozważania o losach ludzkiego gatunku są dużo mniej ważne od kolejnej efektownej ucieczki czy walki. U Majki akcja jest pretekstem do opisu ludzkich losów. Które podejście jest lepsze, pozostawiam ocenie czytelnika. Jedno jest pewne: wizyta na stacji Wrocław jest równie ciekawa jak ta w Krakowie. Warto zatem raz jeszcze wejść do „metra” i samodzielnie je poznać.
Sortuj: od najstarszego | od najnowszego
Shadowmage - 20:46 02-09-2015
Ogólnie się zgadzam co do plusów i minusów. W każdym razie jest lepiej niż w większości zagranicznych tytułów z serii.