NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McGuire, Seanan - "Pod cukrowym niebem / W nieobecnym śnie"

Swan, Richard - "Tyrania Wiary"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Beukes, Lauren - "Lśniące dziewczyny"
Wydawnictwo: Rebis
Tytuł oryginału: The Shining Girls
Tłumaczenie: Katarzyna Karłowska
Data wydania: Marzec 2014
ISBN: 978-83-7818-420-1
Oprawa: zintegrowana
Liczba stron: 420
Cena: 34,90 zł
Rok wydania oryginału: 2013



Wywiad z Lauren Beukes

Fantastyka potrzebuje kotwicy w rzeczywistości



Wszystkie twoje dotychczasowe powieści są silnie zaangażowane społecznie, skoncentrowane na tu i teraz. Fantastyka jest dla ciebie narzędziem, a nie celem?

Zdecydowanie tak. Fantastyka powinna służyć opisywaniu rzeczywistości, dostarczaniu świeżego spojrzenia. W codziennym życiu bardzo łatwo jest nie zauważać lub po prostu nie zwracać uwagi na pewne rzeczy. Pokazując to samo z innej – w tym wypadku fantastycznej – perspektywy, można uwypuklić kwestie, których nie dostrzegamy, a mamy je cały czas przed oczami.

Historia i obecna sytuacja w RPA stanowi dla ciebie inspirację? Innymi słowy: jak realny jest obraz twojego kraju w powieściach „Zoo City” i „Moxyland”?

Bardzo realny. Oczywiście pierwsza to urban fantasy, a akcja drugiej toczy się w przyszłości, więc obraz ten jest przekształcony, ale w wielu szczegółach jest wierny. W „Zoo City” wizja Johannesburga jest bardzo bliska temu jakie naprawdę jest to miasto i czego można się po nim spodziewać; jedyna zmiana to nałożona przeze mnie warstwa magiczna.
Pracowałam przez pewien czas jako dziennikarka i bardzo podobała mi się praca ze źródłami; nadal research sprawia mi dużą przyjemność. Wyniosłam z tej pracy przekonanie, że prawdziwy świat jest bardziej interesujący i zaskakujący niż to, co może zrodzić się w wyobraźni. Uważam, że przy pisaniu fantastyki konieczne są swego rodzaju kotwice: punkty, w których historia nie z tego świata nawiązuje do naszej rzeczywistości: inaczej, bez tych punktów wspólnych, będzie to tylko banalna historia. U mnie kotwicą są realia świata: dlatego staram się, by były jak najwierniej przedstawione.

Z twoich powieści wyłania się przerażający obraz RPA, pełen okrucieństwa i przemocy.

Niestety taka jest prawda. Odsetek morderstw – szczególnie kobiet – jest zatrważający. Na pewno słyszałeś o sprawie Oscara i Pistoriusa i śmierci Reevy Steenkamp: a to tylko wierzchołek góry lodowej. O nich jest głośno, bo byli sławni już wcześniej - ona piękna i inteligentna, on niepełnosprawny sportowiec. Media kochają takie historie. Nie przebija się natomiast do nich mnóstwo strasznych rzeczy, które dzieją się w mojej ojczyźnie każdego dnia.
Jest dla mnie ważne nagłośnienie tej sprawy, ale także pokazanie czym tak naprawdę jest przemoc i co czyni z ludzi. Obecnie w popkulturze panuje moda na otaczanie zbrodni pewnym romantycznym czarem, niemal splendorem. Chcę pokazać jej prawdziwe, straszne oblicze: bez blasku i prób usprawiedliwiania czy gloryfikowania.

Podążasz więc tą samą drogą co na przykład Neill Blomkamp w „Dystrykcie 9” i za pomocą fantastycznych fabuł pokazujesz prawdziwe oblicze swojego kraju?

Poniekąd tak, chociaż inaczej kładziemy akcenty i używamy innych narzędzi. Rany w tkance społecznej leczą się bardzo długo. W tym roku obchodzimy dwudziestą rocznicę wprowadzenia demokracji w RPA, a rok wcześniej Mandela i de Klerk odebrali pokojową nagrodę Nobla. To jedno pokolenie - przez ten czas nie da się naprawić krzywd powstałych przez lata apartheidu. Większość społeczeństwa podlegała opresjom, nie miała dostępu do edukacji itp. Nie można oczekiwać, że ich dzieci przeskoczą tę przepaść od razu. To zajmie dekady. Na razie jesteśmy w pół drogi. Tak jak pokazuję to w książkach: wraz z rosnącą świadomością pojawia się frustracja, a nowe możliwości muszą iść w parze ze wzrostem odpowiedzialności.

Mówisz, że starasz się otworzyć oczy czytelnikom na sprawy dziejące się dookoła nas. Wierzysz więc, że opowieści mogą zmienić świat?

Mogą zmienić sposób myślenia ludzi: może nie wszystkich naraz, ale metodą małych kroków z pewnością. Mam nadzieję, że moja proza właśnie tak działa, pozwala ludziom spojrzeć na znany temat z troszeczkę innej perspektywy. Nie mam pojęcia czy to w jakikolwiek sposób przełoży się na realny świat, chociaż chcę w to wierzyć.
Opowieści na pewno zwiększają empatię, umiejętność zrozumienia argumentów innych. Dzięki nim można dostrzec kontekst, a to naprawdę ważne. Na przykład ostatnio w RPA zmienił się sposób mówienia o ofiarach. To już nie są bezosobowe ciała, ale przedstawia się kim były za życia, komu będzie ich brakować. Być może stało się to na skutek mojej prozy, ale równie możliwe jest to, że podświadomie wyczułam początki zmiany i o tym napisałam? Wszak kilku innych autorów w tym samym czasie także zaczęło interesować się tą tematyką.

Skoro poruszyłaś kwestię innych autorów, to czy w RPA istnieje rozwinięta scena fantastyczna? Jest to popularny gatunek?

Nie mamy klasycznych konwentów, takich jak Pyrkon. Niemniej od czasu „Dystryktu 9” i kilku innych dzieł (i może mojego „Moxyland”) mam wrażenie, że autorom otworzyły się nowe możliwości. Nie chodzi o wyobraźnię autorów czy czytelników, a wydawców: wreszcie dostrzegli, że istnieje coś takiego jak południowoafrykańska fantastyka. I można na tym zarobić.
Od tego czasu pojawia się wielu nowych autorów. Większość to debiutanci, pisarze z małym dorobkiem i doświadczeniem, ale jest ich coraz więcej i się rozwijają. Ukazują się coraz ciekawsze rzeczy. Nie wdając się w szczegóły mam wrażenie, że cechą wspólną naszej fantastyki jest mocne umocowanie w kwestiach społecznych. Nawet w najbardziej szalonych wizjach np. Charliego Humana, z mnóstwem potworów, sexclubem dla zombie i tego typu pomysłami pojawia się wyraźny komentarz społeczno-polityczny. Wydaje mi się, że nawet pisząc abstrakcyjną i humorystyczną fantastykę nie sposób w RPA uciec od tych kwestii. To nas przenika.
W gronie autorów utrzymujemy ze sobą kontakt – czasem prywatnie, a czasem zawodowo, bo często łączy się pisarstwo z pracą redaktora czy agenta. Sama byłam mentorką m.in. wspomnianego Humana: uczyłam na kursach kreatywnego pisania i pracowaliśmy razem nad jego pierwszymi tekstami.

Wnioskuję, że w RPA nie jest łatwo zostać zawodowym pisarzem?

Jest trudno. Miałam szczęście, bo podpisałam międzynarodowy kontrakt, ale i tak niewiele brakowało, a zlicytowaliby mi dom. Jeśli wydajesz tylko na naszym rynku, to się z tego nie utrzymasz. Każdy ma etat; sama też miałam.
Z drugiej strony może to i lepiej? Pisarz musi mieć kontakt ze światem, nie może na niego patrzeć z perspektywy wieży z kości słoniowej. Mając normalną pracę jest się zaangażowanym w coś więcej niż tylko pisanie, ma się stały dopływ bodźców.


Uważasz się za południowoafrykańską, czy też jesteś częścią większej społeczności anglofońskich autorów?

Chyba uważam się po prostu za pisarkę. Oczywiście wiem gdzie się urodziłam i sprawy dziejące się w mojej ojczyźnie są dla mnie bardzo ważne – także jako temat książek – ale nie zamierzam pisać wyłącznie o RPA.
Autorzy, których najbardziej cenię, np. David Mitchell, Margaret Atwood czy William Gibson, osadzają swoje powieści tam, gdzie chcą. Sięgasz po ich prozę, bo wiesz, że historia będzie fascynująca i zaskakująca. Nieważne, czy to będzie Japonia czy Nowa Anglia: liczy się klasa opowieści. Właśnie tak chciałabym, żeby moja twórczość była postrzegana.

A postrzegasz się w ogóle jako pisarka fantastyczna, czy też wolisz nie być przypisywana do gatunkowych kategoryzacji?

Bardzo lubię science fiction i przeczytałam wiele książek z tego gatunku... ale czytam też wiele innych rzeczy. Literatura ma to do siebie, że lubi klasyfikacje, ale dzieje się to często niezależnie od autora. Powinno się czytać i czerpać jako autor ze wszystkich gatunków; sama też na pewno spróbuję sił poza fantastyką. Na razie forma ta pasuje mi do pomysłów i opisywanych problemów, ale nie zawsze tak musi być. Nie chcę być przybita na amen do jednego gatunku, niech każda kolejna książka mówi sama za siebie.

Wróćmy do twojej twórczości. Jak narodził się pomysł mordercy z „Lśniących dziewczyn”, który za pomocą Domu przenosi się w czasie i dokonuje zbrodni? O ile same podróże w czasie to popularny temat SF, to twoje podejście wydaje się nowatorskie.

Faktycznie nie jest ono standardowe i sporo osób krytykowało mnie takie rozwiązanie tego wątku. Od początku chciałam stworzyć historię o duchu – bo morderca jest duchem – skaczącym w czasie. Wzorem po części był nawiedzony hotel z „Lśnienia”, ale też klasyczne mity o Prometeuszu czy Syzyfie, gdzie postaci są uwięzione w pętli i do końca czasów muszą przeżywać ten sam scenariusz. Byłam też zainteresowana kwestią wolnej woli i losu – tu inspiracją był m.in. „Makbet”.
Morderca w mojej książce czuje się zmuszony do czynienia straszliwych rzeczy przez głosy, ale to oczywiście podszepty jego własnego umysłu. Jest uwięziony w koszmarze, którego sam jest autorem. Dla mnie to najgorsza wizja piekła: być po wieczność zmuszonym do robienia czegoś strasznego bez nadziei na zmianę. Dla bohatera śmierć jest wyzwoleniem, nie ma innej drogi ucieczki.
To trochę też moja interpretacja zła. Lubimy usprawiedliwienia, chcemy wierzyć w potwory. W rzeczywistości nie ma żadnych potworów, jesteśmy tylko my. Przymus, który czuje morderca w powieści, wynika z niego samego. Od samego początku po sam koniec.

W sieci dostępny jest twój esej „All The Pretty Corpses”, w którym jasno wskazujesz, że obecnie w popkulturze ofiary zostały sprowadzone do zagadki, a zabójca jest gloryfikowany. Chciałaś swoją powieścią przełamać ten trend?

Zdecydowanie. Sporo czytałam o seryjnych mordercach i w rzeczywistości wcale nie są oni ciekawi. To ludzie przegrani, godni pożałowania. Nie mają w sobie nic z elegancji np. Hannibala. W większości są to zwykli, nudni ludzie, którzy mają nierówno pod sufitem. Nie warto poświęcać im uwagi, co najwyżej można im współczuć.
Jedyna ciekawa rzecz, jaka ich dotyczy i wyróżnia, to popełniana przez nich przemoc. Chcemy znać jej wszystkie szczegóły, ekscytować się i przeżywać okrucieństwo. To tylko chęć odczucia głębszych emocji: szoku, przerażenia, niezdrowej fascynacji. Nic innego jak emocjonalna pornografia.
Mnie od samej zbrodni bardziej interesuje, kim ci ludzie byli wcześniej. Chcę pokazać, że nie ma w tym nic pięknego, seksownego czy czarującego. To po prostu coś okropnego i strasznego, co niszczy ludziom życie: w przenośni i dosłownie, bo każda śmierć pociąga za sobą rozpacz innych ludzi.

W szerszym kontekście: czy za taki stan rzeczy należy winić popkulturę, czy też może jest ona odbiciem?

Nie da się odciąć jednego od drugiego. Tacy po prostu jesteśmy, to nas fascynuje. Taka jest nasza natura, chociaż jest to straszne. Być może częściowo fascynacja seryjnymi mordercami wynika z chęci niedopuszczenia do siebie faktu, że większość zbrodni popełniają osoby z najbliższego otoczenia ofiary. Nie tajemniczy mordercy, ale rodzina, kochankowie, znajomi.
Sama zresztą wpadłam w tę pułapkę: musiałam uczynić bohaterem seryjnego mordercę kobiet, bo przecież nie mogłam napisać książki o podróżującym w czasie mężu dokonującym przemocy domowej… Niemniej starałam się tak zmienić jego obraz, by stało się jasne, że w osobie mordercy nie ma niczego, co można by było podziwiać. Prawdziwą grozą napawa fakt, że krzywdzą osoby, które powinny kochać. W „Lśniących dziewczynach” chciałam pokazać różne oblicza przemocy i sposoby mówienia o niej.

„Lśniące dziewczyny”, a także powstająca właśnie „Broken Monsters” zmieniają scenerię z południowoafrykańskiej na amerykańską.

Zgadza się. Po części jest to kwestia podpisanej umowy: mój wydawca wymógł, że obie powieści muszą dziać się w USA. Cóż, takie wymogi rynku – Amerykanie chcą czytać o miejscach, które znają.
Niemniej interesuje mnie historia, a Stany Zjednoczone odegrały kluczową rolę w kreowaniu świata na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Chciałam pokazać w powieści, jak zmieniały się realia na przestrzeni lat.

Pierwsza z tych powieści dzieje się w Chicago.

Wybrałam Chicago, bo przez dwa lata tam mieszkałam, więc było mi nieco łatwiej. Jest to również miasto podobne do Johannesburga, z problemami społecznymi i wysoką przestępczością. Czasami miałam wrażenie, że piszę o domu… Z drugiej strony to miasto ma swoją specyfikę, autentycznie „lśni”. Mam nadzieję, że oddałam to w powieści.

Faktycznie, zamieszczasz w niej mnóstwo detali.

Specjalnie wróciłam do tego miasta, odwiedzałam miejsca, o których pisałam, rozmawiałam z ludźmi. Chicago kipi od historii, które aż się proszą, żeby je opowiedzieć. Bardzo wiele z opowieści czy miejsc w książce faktycznie miało miejsce, istniało. Nie mogłam zamieścić w tekście nawet drobnej części fascynujących informacji, które zebrałam przy przygotowaniach do pisania.

Nowa powieść będzie osadzona w Detroit, również w mieście z bogatą historią, ale obecnie w stadium zapaści.

Masz rację, wybrałam je dlatego, że obecnie istnieją w nim problemy, które mogą stać się ciekawym bodźcem dla fabuły, ale także do powiedzenia prawdy o świecie. Te wszystkie opuszczone budynki w Detroit, bieda i przestępczość – znów, mam wrażenie, że piszę o tym samym, co się dzieje w RPA. Inny kraj, inna historia, ale okoliczności podobne.

Kilkakrotnie wspomniałaś, że zbieranie materiałów sprawia ci przyjemność. Z jakich narzędzi korzystasz?

Z wielu klasycznych, ale ostatnio mam bardzo pozytywne doświadczenia z twitterem. Na przykład zastanawiałam się, gdzie najlepiej w Johannesburgu ukryć ciało, a nie jest to pytanie, które zadaje się na publicznym forum w sieci. Jednakże znajomi z twittera mi w tym pomogli.
Podobnie było teraz, kiedy pisałam o Chicago i Detroit. Za jego pomocą pozyskałam niesamowite kontakty, łącznie z detektywami z wydziałów zabójstw. A to wszystko dzięki nieznajomym. Oczywiście to kwestia skali: moje konto śledzi obecnie około dziewiętnaście tysięcy osób, więc było mi łatwiej. Niemniej to niesamowite i bardzo pomocne. Ludzie chcą pomagać i są podekscytowani możliwością udziału w tworzeniu książki.

Wywiad pierwotnie ukazał się w Nowej Fantastyce 09/2014.



Autor: Tymoteusz Wronka


Dodano: 2015-06-24 08:16:48
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

Argetlam - 01:38 27-06-2015
Fascynujący, zwłaszcza fragmenty o szukaniu najlepszych miejsc do ukrycia ciała, poza tym to miło, że lubi fenomenalnego Davida Mitchella. Nie zgodzę się jednak z tym, że fantastyka musi być jakąś formą interpretującą rzeczywistość, bo Brandon Sanderson robi w swoich książkach co chce, bez kontekstu rzeczywistości, i idzie mu piekielnie dobrze.

Shadowmage - 09:32 30-06-2015
To chyba po prostu zależy od podejścia do pisania: czy chce się tylko snuć fajne opowieści, czy też spróbować powiedzieć coś ważnego (przynajmniej dla autora). W tym drugim przypadku trudniej pisać w całkowitym oderwaniu w neverlandzie.

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS