NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Le Guin, Ursula K. - "Lawinia" (wyd. 2023)

Gong, Chloe - "Nieśmiertelne pragnienia" (zielona)

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Szyda, Wojciech - "Sicco"
Wydawnictwo: NCK
Cykl: Zwrotnice czasu. Historie alternatywne
Data wydania: Grudzień 2014
ISBN: 978-83-7982-039-9
Oprawa: twarda
Liczba stron: 252
Cena: 42,00 zł



Wywiad z Wojciechem Szydą

Historia, święci i przedwojenny kryminał


Wojciech Szyda (ur. 1976 w Gnieźnie) autor powieści oraz opowiadań fantastycznych. Trzykrotnie nominowany do Nagrody Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla. Na portalu Katedra można przeczytać jego opowiadania „Psychonautka”, „Stroiciel ciszy” oraz „Szlak cudów”.
W tym roku w serii „Zwrotnice Czasu. Historie alternatywne” ukazała się jego nowa powieść – „Sicco”. W niniejszym wywiadzie podpytujemy Autora o kilka szczegółów i tajemnic związanych z opisaną w niej historią...


Aga „Shee” Magnuszewska: Będąc jakiś czas temu w Gnieźnie, w którym toczy się też akcja twojej powieści „Sicco”, odniosłam wrażenie, że jest to miasto, które ma nie do końca wykorzystany potencjał...

Wojciech Szyda: Cały czas się takie wydaje.

Ty jednak w swojej powieści mitologizujesz je i gloryfikujesz.

Ale tylko w dwóch alternatywnych fragmentach książki. Dotyczą one wczesnego średniowiecza. W sekwencjach nie-alternatywnych, ukazujących Gniezno przedwojenne i współczesne, piszę wprost o pewnej stagnacji Gniezna, zepchniętego na boczny tor historii, żyjącego głównie dziedzictwem wczesnopiastowskim. Jest to swego rodzaju życie po życiu – taki już smutny los pierwszych stolic... Co ciekawe, przed wojną były tu pewne wyjątki, bo prócz samej tradycji miasto zasłynęło czymś jeszcze: mam na myśli prężnie działające zakłady spirytusowe Kasprowicza (słynne gnieźnieńskie wódki i nalewki) czy fabrykę broni Nakulskiego (wspomniany w książce pierwszy polski pistolet „Smok”, dziś unikat kolekcjonerski).

Czy masz nadzieję, że Gniezno zyska w związku z ukazaniem się twojej powieści trochę sławy?

Dzięki książce może troszeczkę, natomiast obecnie rzeczywiście jest to miasto, które liczy się jeszcze tylko w administracji kościelnej. Nawet tytuł pierwszej stolicy próbuje mu się odebrać. Od dziesięciu-piętnastu lat istnieje pewne napięcie na linii Gniezno – Poznań. To, czego przez wiele lat uczyliśmy się w szkole, zostało zakwestionowane i część naukowców uważa, że pierwszą stolicą był tak naprawdę Poznań. Pomijam już teorie, że był to np. Giecz lub w ogóle nie było stacjonarnej stolicy (koncepcja rex ambulans)... Tak więc do średniowiecznego sporu na linii biskupstw Gniezno – Kraków, o którym wspominam w powieści, dochodzi dzisiaj bardziej lokalny, wielkopolski spór na linii Gniezno – Poznań. Ponoć szala przechyla się w stronę Poznania i Gnieźnianie są tym zaniepokojeni. A przecież koronacje w katedrze gnieźnieńskiej to fakt... Pod tym względem moja książka może być faktycznie odczytana jako pewna próbą zrehabilitowania Gniezna, czy nawet jego apoteozy (poprzez ukazanie, do jakiej godności mogła to miasto wynieść historia na jednej ze swych alternatywnych – lecz według mnie wcale nie niemożliwych – ścieżek). W tym wariancie moje rodzinne miasto nie podupada, a wręcz przeciwnie: odgrywa rolę, o jakiej nikomu się nie śniło...

Zarówno prawdziwe Gniezno, jak i to, które poznajemy na kartach „Sicca”, wydaje się dobrym tłem dla kryminalnej historii: niewielkie miasteczko, które być może skrywa jakieś mroczne tajemnice...

Głośne sprawy kryminalne Gniezna są związane właściwie tylko z katedrą gnieźnieńską. Specyfika Gniezna jako siedziby kurii rzutuje na charakter tutejszych kradzieży. Przede wszystkim są to dwie kradzieże związane z relikwiami św. Wojciecha. Oprócz kradzieży z roku 1986, którą pamiętam jeszcze z dzieciństwa (z kolegami sami chcieliśmy wtedy szukać skradzionych skarbów), była też wcześniejsza kradzież, ta z roku 1923, którą postanowiłem odtworzyć i jakoś zinterpretować na kartach „Sicca”. Jest ona dziś niemal całkiem zapomniana; no, może teraz pamięć o niej zaczęła się znowu tlić, bo lokalne media zauważyły moją książkę... Natomiast znacznie lepiej pamięta się w samym Gnieźnie (ale też w ogóle w Polsce) tamto nocne włamanie do katedry w 1986 roku – mało czasu upłynęło, to była kradzież srebrnej trumny, w której spoczywały relikwie Wojciecha.

A same relikwie wówczas również zginęły?

Nie, skradziono wyłącznie srebrne elementy trumny. Relikwie spoczywające wewnątrz w drewnianej skrzynce pozostały nienaruszone. Nie przedstawiały niczego wartościowego dla włamywaczy. Tło tego przestępstwa było czysto rabunkowe, co do tego nie ma wątpliwości, zresztą ta sprawa, w przeciwieństwie do tej z roku 1923, została rozwiązana bardzo szybko, ujęto sprawców i wszystko z tej strony jest jasne. Można powiedzieć, że kradzież w roku 1986 była banalna, jeżeli chodzi o motywy – chodziło wyłącznie o srebro, i to w dodatku nawet nie o trumnę jako dzieło sztuki rzeźbiarskiej, tylko po prostu o materiał, który został szybko w sposób bardzo, można powiedzieć, chamski, przetopiony w jakimś garażu w Gdańsku, żeby go później sprzedać.
Jedynym interesującym dla mnie aspektem tej kradzieży był fakt, że przestępcy przyjechali z Gdańska. Czyli niejako powtórzyli drogę misji św. Wojciecha. Na trumnie znajdowała się srebrna figura Wojciecha, a ponieważ była w całości zbyt duża do transportu, pod osłoną nocy odrąbali jej głowę (!) i wywieźli w brezentowym worku do Gdańska nocnym pociągiem. Jest to wszystko dość symboliczne i w sumie niesamowite, tym bardziej że zdarzyło się prawie równo tysiąc lat później. Srebrna figura powtórzyła los żywego ciała.
Natomiast w 1923 r. ucierpiała prawdziwa głowa. Zakładając oczywiście, że była to autentyczna czaszka św. Wojciecha. Tego już dzisiaj ustalić nie sposób.

A są tutaj jakieś istotne wątpliwości?

Generalnie wymienia się trzy czaszki, które przypisuje się św. Wojciechowi – jedna była w Gnieźnie, druga do dzisiaj jest w Pradze, trzecia w Akwizgranie. Wszystkie miały dość burzliwe dzieje. Wydaje się, że właśnie czaszka gnieźnieńska mogła być tą właściwą. Z tego, co przeczytałem, czaszka z Pragi została wykluczona poprzez badania DNA. Porównywano jej kod z materiałem pochodzącym z kości przechowywanych w Rzymie, które są, można powiedzieć, z 90% prawdopodobieństwem oryginalnymi relikwiami Wojciecha, bo z tego Rzymu nigdy nie były ani wywożone, ani kradzione, tam spoczywają od roku 1000. Materiał genetyczny okazał się inny. Takich samych badań porównawczych nie można już niestety zrobić w przypadku gnieźnieńskiej czaszki, bo skradziono ją w 1923 r.

A więc w 1923 roku została skradziona i relikwia, i relikwiarz. Skandal był większy niż w 1986?

Na pewno. W zasadzie nie było większego świętokradztwa w polskim Kościele, jeśli chodzi o kradzieże relikwii. Skradziono wszak głowę patrona Polski! Zatem pierwszym pytaniem, jakie sobie zadałem, było pytanie o motyw. Czy był wyłącznie materialny? Wiele na to wskazuje – oprócz relikwiarza zginęły też złote monstrancje, kielichy i inne przybory liturgiczne, możliwe więc, że chodziło tylko o to. Mnie jednak nie do końca chce się w to wierzyć, chociażby z uwagi na ryzyko, jakie musieli kalkulować sprawcy. Wiedzieli, że o sprawie będzie głośno i ściągną na siebie wielkie śledztwo – i tak stało się w istocie, w sprawę przez kilka lat była zaangażowana zarówno policja lokalna, jak i specjalne grupy policyjne z Warszawy. Swoje śledztwa prowadzili też księża i dziennikarze. Media huczały od doniesień o kolejnych tropach. Moim zdaniem znacznie łatwiej byłoby sprawcom okraść mniejszy kościół albo po prostu jakiś sklep jubilerski. Pomijam już aspekt czci dla relikwii i szacunek dla kultu św. Wojciecha, porwanie się na czaszkę patrona Polski – to była w przedwojennej Polsce bezczelność wręcz niewyobrażalna. A jednak relikwiarz skradziono wraz zawartością. Choć teoretycznie możliwe było wyjęcie czaszki i pozostawienie jej w skarbcu – przez górne wieko z kryształowych szybek. Może więc chodziło przede wszystkim o głowę? A przynajmniej o coś więcej niż złoto, z którego był zrobiony ten wysadzany szafirami i perłami relikwiarz...

Główny bohater wspomina ironicznie, że być może zrobili to sataniści, jednak „prawda” okazuje się inna, można rzec, bardziej wysublimowana intelektualnie...

Tak. Musiałem przyjąć jakąś wersję na potrzeby książki. Nie chciałem, by była to wersja zbyt oczywista, z drugiej strony nie mogła być zanadto wydumana, musiała mieć jakieś zakotwiczenie w rzeczywistości, a motywacje sprawców musiały być mniej lub bardziej wiarygodne nie tylko w aspekcie fabularnym, ale również psychologicznym; a także mieć jakiś przekonywający kontekst społeczny i historyczno-religijny. Tym, co naprowadziło mnie na skonstruowanie intrygi i przyjęcie na potrzeby fabuły takiej a nie innej wersji wydarzeń, była owa wycieczka nauczycieli z Małopolski. Rzeczywiście miała ona miejsce w dniu kradzieży, nawet w tych samych godzinach... Grupa z Krakowa zwiedzała wówczas skarbiec. Sami śledczy dość szybko porzucili ten trop, choć oczywiście przesłuchali jako jednych z pierwszych tamtych turystów. A jednak badanie tego wątku nie doprowadziło do postawienia komuś zarzutów. Więc ja do tego wątku wróciłem na kartach „Sicca”. I tak pojawił się trop krakowski...

Spodobało mi się to, jak w tekście „Sicca” przeplatają się teksty o różnym stopniu autentyczności: od wątków fikcyjnych, poprzez historię alternatywną, historię rzeczywistą, aż po cytaty z czasopism „z epoki” i twój bezpośredni zwrot do czytelnika na końcu. Sprawia to fajne, postmodernistyczne wrażenie – rzeczywistość płynnie przechodząca w fikcję. A czy wszystkie źródła, które cytujesz, są rzeczywiste, czy może jakieś zmyśliłeś?

Wszystkie cytaty z przedwojennych gazet są autentyczne. W kilku miejscach tylko poprawiłem drobne błędy. W tej warstwie powieść nabiera cech dokumentu fabularyzowanego: gazetowe relacje przeplatam fikcyjnymi opisami reakcji ówczesnych Gnieźnian na ten skandal, gdy jak grom z jasnego nieba gruchnęła wieść, że skradziono głowę św. Wojciecha. A skandal był niewyobrażalny, sam ton ówczesnych gazet najlepiej o tym świadczy. Każdy cytat przytoczony na kartach „Sicca” pochodzi z konkretnej gazety, podaję jej tytuł, numer i datę wydania. Nie widziałem potrzeby, żeby cokolwiek w tej warstwie wymyślać, ponieważ chciałem oddać mentalność tamtych czasów, sposób podejścia ówczesnych dziennikarzy do swojej pracy, specyficzny język, ortografię nie do końca zgodną z dzisiejszą. To miało być przepisane w skali jeden do jednego. Nawet historię niemieckiego włamywacza Wolfrieda K., z którego eksperckiej „opinii” skorzystała policja, przytaczam, zamieszczając w książce prawdziwy artykuł prasowy znanego przedwojennego dziennikarza Aleksandra Błażejowskiego. Choć za prawdziwość samej historii nie ręczę. Błażejowski mógł mieć skłonność do fikcji (jest autorem pierwszego polskiego kryminału, powieści „Czerwony błazen”). W tej sytuacji – nie mogąc rozstrzygnąć: prawda czy fantazja? – postanowiłem pociągnąć sprawę dalej i wymyśliłem dalsze losy tej (być może fikcyjnej?) postaci, jaką był ów opisany na łamach krakowskiej gazety włamywacz...

Mnie „Sicco” uderzył również jako mocny głos w sprawie podziałów politycznych we współczesnej Polsce – bardzo ciekawie zmitologizowałeś te obecne „dwie Polski”. Jednak zamiast ideologizowania, mamy tu operowanie narodowym mitem, mistyką, legendą.

Oczywiście celowo przytaczam te dwie Polski, te ciągłe podziały, to pęknięcie, bo może wszystko zostało zapoczątkowane właśnie przez ten pierwszy średniowieczny spór? Rozdwojenie symboliczne Polski na dwa opozycyjne kulty – św. Wojciecha i św. Stanisława. Później zawsze mieliśmy problemy – rozbicie dzielnicowe, zdrady narodowe, rozbiory... Oczywiście strasznie mocno syntetyzuję, upraszczam, robię skrót przez całe stulecia, ale to prawo literatury.

Podobała mi się zuchwałość alternatywnej wizji współczesnych losów Polski, gdzie te podziały po prostu zanikają, jak rana, która się zasklepia. A czy uważasz, że literatura, na przykład opublikowanie powieści, która mówi coś ważnego, jest w stanie załagodzić spory we współczesnym społeczeństwie?

Czy dzisiaj jest to możliwe, nie wiem. Chciałbym, żeby tak było. Mój bohater w pewnym momencie dochodzi do podobnego wniosku: zastanawia się, co będzie najlepszą formą zwrócenia uwagi na to, co zrobił, i czy jego czekanie przez kilkanaście lat, chowanie swojego czynu w tajemnicy, miało sens? Dzisiaj nagłośnienie pewnych spraw jest proste jak nigdy dotąd, każdy może upublicznić dowolne wyznanie, np. przyznać się do jakiegoś strasznego czynu, zamieszczając filmik w Internecie. Co zresztą mój bohater robi, po tych kilkunastu latach zmagania się z samym sobą. Ma przy okazji na względzie to, że jego wyznanie winy przed anonimową internetową publicznością będzie miało szerszy walor i zwróci uwagę na pewne problemy, będzie też rodzajem ofiary. Inna sprawa, jakie będą reakcje na takie wyznanie – może po prostu nikogo nie będzie to obchodzić albo zostanie uznany za wariata czy sieciowego performera.


W przemyśleniach Sicca, zwłaszcza w tej jego psychomachii, kiedy prowadzi wewnętrzny dialog rozpisany na kilka postaci – jest sporo duchowej głębi. Przy czym, pomimo dość mocnych sformułowań na tematy eschatologiczne, nie czułam się, jako czytelniczka, moralizowana. Jaka jest twoja recepta na to, by o duchowości pisać szczerze i mocno, ale jednocześnie nie podporządkowując temu jakości fabuły?

Cieszę się, że takie wrażenie jako czytelniczka odniosłaś, ponieważ rzeczywiście znalezienie złotego środka pomiędzy przekazywaniem pewnych spraw, postaw, czy konstruowaniem przesłania i jednocześnie dbaniem o literackość tekstu, wymaga pewnego wyważenia proporcji. Myślę, że nie ma tutaj jednej recepty, natomiast uczciwe podążanie za tematem i staranie się, by opisać wydarzenia w sposób nie tłumaczący czytelnikowi wszystkiego bezpośrednio, lecz poprzez pozostawienie możliwości oceny, z pozostawieniem marginesu niezgadzania się lub zgadzania z wydarzeniami opisanymi i poglądami wyrażonymi w książce – jest jak najbardziej potrzebne... To dalej jest w pewnym stopniu rodzaj manipulacji ze strony autora, jednak myślę, że ta manipulacja jest wtedy mniej nachalna. Czytelnik nie czuje się mimo wszystko tak bardzo ukierunkowywany... Zresztą takie ukierunkowanie nie byłoby nawet potrzebne. O św. Wojciechu powstało co najmniej kilka tekstów, które przedstawiały tę postać w sposób albo czysto hagiograficzny albo czysto historyczny. Mnie podążanie tym tropem nie interesowało; także ze względu na szacunek dla tej postaci: tego księcia, biskupa i intelektualisty swoich czasów, słynnego w średniowiecznej Europie, a jednocześnie człowieka po ludzku zupełnie przegranego.

Rzeczywiście, „Sicco” zawiera opisy świętego Wojciecha, które są wręcz naturalistyczne, chociażby jego wizja pojawiająca się w saunie... Daje to możliwość świeższego spojrzenia – wyobraźnia może w tym momencie pracować bardziej niż przy przedstawieniach typowo hagiograficznych...

Hagiografia i kult też są potrzebne, z tym że jest to inna płaszczyzna widzenia postaci świętego. Można powiedzieć, że św. Wojciech jest dzisiaj wszędzie, no, prawie wszędzie, nie tylko w Polsce – jest w nazwie wydawnictwa, są ulice, dzielnice, parafie... mnóstwo jest świętego Wojciecha. Także w innych krajach europejskich: w Akwizgranie jest ulica świętego Wojciecha i figura w tamtejszej katedrze, są też pamiątki w miastach na terenie Węgier, Czech, we Włoszech. Śladów tego świętego jest naprawdę mnóstwo, natomiast w tym wszystkim zagubiło się, moim zdaniem, zainteresowanie nim jako żywym człowiekiem, tragizmem jego egzystencji, Adalbertem jako postacią literacką, na którą świetnie się nadaje. Sam odkryłem to dosyć późno.

Zainteresowała mnie delikatna paralela między zakończeniem „Sicca” i „Hotelu Wieczność”, podobny motyw osamotnienia i rozmycia. Czy to jest dla Ciebie jakiś ważny temat, coś, co chciałbyś przekazać czytelnikowi?

Zakończenie „Sicca” rzeczywiście jest otwarte – pewne tajemnice, pewne tematy się domykają, są wytłumaczone, ale co do samej ostatniej sceny, jest pytanie, co się dalej stało z tym bohaterem. Dokonuje on ujawnienia swoich czynów i pozostawia przesłanie w Internecie. Wtedy jego historia poniekąd się kończy. On upublicznia to, co przez kilkanaście lat ukrywał i można powiedzieć, że może w pewnej mierze jego życie przestaje mieć wtedy sens. Wyrusza w ostatnią podróż pociągiem, ku przeszłości, która przestaje być tajemnicą, bo wcześniej ją ujawnił, idzie na plażę i tam się zaczynają sceny symboliczne – ta historia, która zaważyła wcześniej na jego życiu, jakby go wchłania. W zasadzie jego przeznaczenie dobiega kresu, doprowadził plan do końca, a po kilkunastu latach wieńczy dzieło wyznaniem, które może jeszcze wstrząsnąć odbiorcami, ale dla niego już nie ma miejsca. Może się tylko wycofać, pozwolić dalej toczyć się historii i mieć nadzieję, że to, co zrobił, miało jakiś sens. A może to wszystko było fikcją, owocem jego rozbuchanej wyobraźni? Taka interpretacja zakończenia również jest moim zdaniem dopuszczalna, choć dopiero w drugiej czy trzeciej kolejności. Może tak naprawdę nie zrobił tego, jedynie chciał to zrobić, mówił o czymś, na co tak naprawdę nigdy się nie odważył i to wszystko miało miejsce tylko w jego głowie. To też pasowałoby do konstrukcji psychicznej tego bohatera, który bardziej niż człowiekiem czynu, jest człowiekiem myśli. Ma naturę hamletyczną. Aczkolwiek Hamlet staje się w pewnym momencie człowiekiem czynu, mimo wszystko do czynu się posuwa, co też powoduje dość szybki jego koniec.

No właśnie, główny bohater...

Miałem obawy, czy będzie wystarczająco dobrze zindywidualizowany. Czy nie okaże się typem bohatera służącym jedynie do prowadzenia fabuły, pozbawionym indywidualnych cech, własnej historii. Z jednej strony jego imię i nazwisko nawet nie pada w powieści – to było konieczne, gdyż była to postać, która ma się odsłaniać stopniowo – tak naprawdę nie wiemy, kim jest, co do końca zrobiła, wiemy, że to jakiś student, młody mężczyzna, który w roku 2000 przyjeżdża do pensjonatu na Żuławach Wiślanych i ma jakąś tajemnicę, z czymś się zmaga. Dopiero powoli, krok po kroku, odsłaniają się przed czytelnikiem jego motywacje, aż do całkowitego odkrycia sekretu, gdy oddaję mu głos w narracji pierwszoosobowej; on nagrywa filmy, w których tłumaczy wszystko, łącznie ze swoim traumatycznym przeżyciem z dzieciństwa, które spowodowało, że zrobił to, co zrobił. Uważam więc, że taka postać jak powieściowy Sicco jest psychologicznie możliwa, choć miałem obawy, czy nie będzie zbyt mglista.


Ciekawe jest dla mnie, że martwiłeś się, na ile ta postać będzie wyrazista, bo dla mnie to „nieogarnięcie” głównego bohatera było bardzo realistyczne i wydawało się znakiem naszych czasów... Kojarzy mi się to z fandomową dyskusją o protagoniście „Chochołów” Wita Szostaka – że to taki typowy współczesny młody człowiek, który niby powinien podjąć jakieś działanie, ale ostatecznie nic nie robi. Czy uważasz, że Sicco również może stanowić obraz współczesnego młodego człowieka?

Z pewnością tak w kwestii pewnego niezdecydowania. Można powiedzieć, że Sicco jest i jednocześnie nie jest człowiekiem czynu; on pewien czyn, i to bardzo brzemienny w skutki, popełnił, natomiast większość jego przeżyć to jednak przeżycia wewnętrzne; to jest człowiek, który ma rozbudowany krajobraz psychiczny, bardzo wiele przeżywa w środku, introwertyk. Oczywiście z pewnymi wyjątkami – to jego traumatyczne zdarzenie z dzieciństwa plus to, czego się w końcu dopuścił, to są takie dwa realne zdarzenia w jego życiu. Na jedno nie ma wpływu, a drugiego postanawia sam dokonać. Natomiast cała reszta jest już w zasadzie wewnętrznym roztrząsaniem tego, co zrobił. Przez kilkanaście lat przeżywa różne stany świadomości, pamięć raz w nim przygasa, raz na nowo się wzbudza. Natomiast w pewnym momencie wszystko to musi znaleźć jakieś ujście – dlatego postanawia dokonać publicznej spowiedzi.

A czy ty tego bohatera lubisz?

Nie mam do niego takiego stosunku w kategorii sympatii czy braku sympatii. Natomiast współczułem mu, gdy pisałem scenę o stracie, jakiej doznał w dzieciństwie.

Czym różniło się dla ciebie pisanie historii alternatywnej z dużą ilością elementów realistycznych, jaką jest „Sicco”, od pisania typowych tekstów science fiction?

To jest chyba pytanie o konwencję. Zupełnie inaczej się czułem, pisząc „Fausterię”, i później „Sicca”, niż gdy wcześniej pisywałem teksty fantastycznonaukowe. Klasyczny tekst science fiction jest rodzajem eksperymentu, ćwiczenia umysłowego wykonywanego w laboratorium wyobraźni, z uwzględnieniem pewnych rygorów rządzących tą dziedziną. Pisanie tekstu obyczajowo-psychologicznego wymaga przyjęcia całkiem innej perspektywy. Do tekstu fantastycznonaukowego można wprawdzie wplatać motywy obyczajowo-psychologiczne, jednak ważniejsze są tam inne rzeczy – pomysł i jego rozwijanie, badanie jego skutków, kreacja świata. Natomiast w przypadku moich dwóch ostatnich powieści akcja rozgrywa się w bliskiej nam rzeczywistości. Bohater jest tak naprawdę człowiekiem żyjącym w świecie podobnym do naszego. Pod względem psychologii pisania czułem tutaj dużą różnicę.

Dlaczego w ogóle zdecydowałeś się na taką zmianę optyki, spoglądając na wszystko jakby z innej perspektywy? Bliżej otaczającej cię rzeczywistości, a przez to dalszej od fantastyki, jaką uprawiałeś wcześniej?

Myślę, że to przez Polskę. Zaraz wyjaśnię, o co chodzi. Religijne pisanie miało u mnie wcześniej charakter bardziej uniwersalny. Scenografia była drugorzędna. Zależała od pomysłu: czy to ponure miasto przyszłości, czy to planeta zamieszkała przez pokutującego anioła, czy to stacja kosmiczna, na której próbowano sklonować Chrystusa. Natomiast wszystko to były scenerie fantastyczne, oderwane od naszej rzeczywistości lub celowo odrealnione i zniekształcone. Nie nawiązywałem więc do, że się tak wyrażę, bieżącej religijności, konkretnych kultów czy przejawów lokalnej pobożności. Pisałem o religii w ogóle, a nie o religijności polskiej, włoskiej czy hiszpańskiej (choć pewnym wyjątkiem był tutaj „Hexenhammer” – wizja planety Kastylii oraz Jana Pawła II jako Białego Pielgrzyma). Ale tak naprawdę dopiero gdy postanowiłem zmierzyć się literacko z postacią św. Faustyny i przesłaniem Bożego Miłosierdzia – to musiałem przy okazji wgryźć się w religijność polską, a nie tylko w religijność w ogóle, w więc w samą duszę polskości. Bo choć te objawienia są uniwersalne i mają znaczenie ogólnoświatowe, to nawet w słowach Jezusa pojawia się Polska; i sama św. Faustyna – Polka – pisze przecież swój „Dzienniczek” z polskiej perspektywy.
W „Sicco” jest podobnie, badam tam wpływ dwóch głównych patronów Polski (Wojciecha i Stanisława) na naszą historię. Pokusiłem się nawet o próbę historiozoficznego uporządkowania dziejów przez pryzmat kultu tych świętych, wraz z pewnym postulatem na trzecie tysiąclecie, który nawiązuje do jeszcze innego świętego. Dzięki pisarstwu można robić takie rzeczy w opakowaniu fikcji literackiej. Ale po szczegóły muszę odesłać do książki...

W obu powieściach nawiązujesz do katastrofy smoleńskiej. I podobnie, jak w wypadku innych wątków politycznych, o których już wspominaliśmy, udaje ci się uniknąć wejścia w spór ideologiczny. Jakie znaczenie ma dla ciebie to wydarzenie i jak udało ci się zachować ten dystans, którego nieraz brakuje innym uczestnikom debaty na jego temat?

Nawiązuję do Smoleńska na płaszczyźnie metafizycznej. Symboliczno-literackiej. Ta katastrofa ma dla mnie głównie ten wymiar. Jest w niej coś niepojętego, pojmowalnego być może dopiero z jakiejś wyższej perspektywy. Wydarzyła się w sobotę w przeddzień święta Miłosierdzia Bożego, ustanowionego przez Jana Pawła II (zgodnie z przesłaniem św. Faustyny). A pięć lat wcześniej w wigilię tego samego święta umarł Jan Paweł II. Zatem budzi to pewien metafizyczny niepokój... Fausta doznaje wizji tej katastrofy dziesięć lat wcześniej. Sicco myśli już – jakby antycypując – o jej skutkach, kolejnym narodowym pęknięciu (naród jako pęknięty dzwon) i szuka przezwyciężenia tych wyniszczających dualizmów.

Czy „Sicco” powstałby, gdyby wcześniej nie została napisana „Fausteria”?

Trudno mi odpowiedzieć do końca. Faktem jest, że wcześniej – uprawiając fantastykę religijną – nie sięgałem w ogóle po figury świętych. Może wydawali mi się zbyt odpustowi? A przecież takie ich widzenie to błąd. Pierwszy pomysł na książkę o św. Wojciechu przyszedł mi do głowy, gdy kończyłem pracę nad „Fausterią” – powieścią, która miała być takim katolickim „Doktorem Faustusem”. „Sicco” miał być z kolei portretem świętego Wojciecha jako chrześcijańskiego Hamleta. Obie książki rzeczywiście tworzą pewien duet. Nie było to z góry zaplanowane, jednak już w trakcie pisania „Sicca” wiedziałem, że powstanie swoisty dyptyk. Dwie powieści religijno-fantastyczne z polskimi świętymi w tle. Współczesne, skupione na żywych bohaterach i ich dylematach, a nie tylko na koncepcjach teologicznych jak moja wcześniejsza proza. Dopiero więc św. Faustyna i św. Wojciech otworzyli w moim umyśle drzwi do nowych przestrzeni literackich, że się tak szumnie wyrażę. Od teologicznych konstrukcji i eksperymentowania z dogmatami w laboratorium SF mogłem przejść do żywych, pełnowymiarowych postaci.

Czy jest to zatem jakaś cezura w twojej twórczości? Niektórzy recenzenci po „Fausterii” prognozowali nawet twoje wyjście z fantastyki do głównego nurtu.

No nie wiem, fantastycznego widzenia świata chyba się jednak nie pozbędę. Pójście w pełny realizm raczej odpada. Choć byłby to pewnie interesujący eksperyment. Tak, te powieści są jakąś cezurą, ponieważ zmienił mi się warsztat: mogłem w końcu spróbować sił w prozie obyczajowo-psychologicznej; pokusić się o powieść współczesną, skupioną na bohaterze – wszak sami święci to osoby z krwi i kości, żyjące niegdyś wśród nas.
Notabene, byłem zadowolony z sylwetki psychologicznej Fausty Blachnickiej, uważałem, że dobrze skonstruowałem tę postać; wiarygodnie, a jednocześnie pozostała ona figurą prawie niemożliwą, taką genialną gówniarą, jednak te dwa bieguny mogły ze sobą – paradoksalnie – współistnieć. Recenzujący książkę Tadeusz A. Olszański podkreślił nawet tę „doskonałą psychologię” postaci, natomiast – żeby nie było zbyt łatwo – recenzent „Katedry” wytknął słabą psychologię jako jedyną wadę książki. Szczerze mówiąc, akurat tego zarzutu kompletnie się nie spodziewałem. „Fausteria” jest od początku do końca pisana bohaterką, jej „wewnętrznymi bebechami”.

A „Sicco”? Jeszcze bardziej zamierzałeś odejść od fantastyki, pisząc tę książkę?

I tak, i nie. Jest tam bowiem wątek kryminalny (którego zupełnie brak w „Fausterii”), a kryminalne ramy dawałem już wcześniej swoim powieściom i opowiadaniom (np. „Hotel Wieczność, „Miasto dusz”, „Drabina i łańcuch”). Natomiast o psychologii głównego bohatera „Sicca” już rozmawialiśmy, może właśnie to jego „psychiczne nieogarnięcie” silniej wiąże tę powieść z prozą współczesną? Silniej nawet niż reinterpretacja „Doktora Faustusa” dokonana w „Fausterii”, reinterpretacja książki napisanej bądź co bądź w latach czterdziestych XX wieku.

A czy główni bohaterowie obu książek mają ze sobą coś wspólnego?

Obie te postacie, studentka Fausta Blachnicka i student nazywający sam siebie Sicco żyją mniej więcej w tym samym czasie, czyli teoretycznie mogliby się spotkać. Myślałem nawet, żeby zrobić w drugiej powieści aluzję, dając scenę, w której Sicco natrafia w gazecie na artykuł o rysunkach młodej-zdolnej Fausty Blachnickiej albo ogląda gdzieś jej grafikę. Na przykład pije herbatę z filiżanki z wizerunkiem diabła. Jednak ostatecznie zrezygnowałem z takiego mrugnięcia okiem do czytelnika. Książki uzupełniają się chyba dobrze bez tego.
Poza tym wydają mi się całkiem różne. Odmienne formalnie, konstrukcyjnie, narracyjnie, stylistycznie...

Czy to prawda, że zamierzasz teraz wrócić do pisania opowiadań SF? Czy traktujesz je jako odpoczynek od prozy bliższej mainstreamowi?

Trudno powiedzieć, na razie od prawie roku nie napisałem niczego nowego. Ale faktycznie myślę o opowiadaniach SF. Bardziej niż odpoczynek traktowałbym je jako pewną odmianę, takie konieczne zróżnicowanie tego, co się pisze. Nie wykluczam, że później znowu, na zasadzie sinusoidy, wejdę w inną fazę i znowu rzucę się na coś psychologiczno-obyczajowego.

Czy masz już jakieś konkretne pomysły?

Pewne tematy się pojawiają, natomiast chciałbym, żeby nie były one podobne do czegoś, co pisałem wcześniej – oczywiście, niektóre wątki prawdopodobnie wrócą, ale przynajmniej konstrukcyjnie chciałbym, żeby te opowiadania były takim nowym otwarciem i próbą napisania czegoś innego. Pomysły przychodzą, natomiast nie wszystkie uznaję za warte sfinalizowania – często są to pomysły niezłe, ale mimo wszystko niekonieczne. Dopóki pomysł nie wyda mi się absolutnie konieczny, wystarczająco odróżnialny, nowy i świeży, nie chcę pisać czegoś, co mnie samego nie przekona i na tyle mocno nie schwyci, że będę chciał tekst ukończyć. Na razie jestem więc na rozdrożu – czekam ze spokojem, w którą stronę to pójdzie. Może kilkumiesięczna (albo i dłuższa) przerwa jest potrzebna, żeby później do pewnych starych pomysłów wrócić.

Na przykład?

Rozmawialiśmy o świętych, o tym, że pisząc SF, nigdy do nich nie sięgałem. Teraz sobie przypominam, że jednak był wyjątek. Kilka lat temu chodziło mi po głowie napisanie dziełka pt. „Żywoty przyszłych świętych”. Byłyby to zbiór futurystycznych hagiografii, traktujących o – rzecz jasna – fikcyjnych postaciach świętych następnych stuleci. Napisałem nawet prolog. Można by w ten sposób ukazać przyszłość bliższą i dalszą, a w dodatku posłużyć się różnymi scenografiami (hard SF, postapo, cyberpunk etc.). Kto wie, może właśnie do tego wrócę? Chyba powinienem ogłosić copyright na taką serię utworów (śmiech).

Dziękuję ci bardzo za rozmowę!

Również dziękuję.


Autor: Aga „Shee” Magnuszewska
Dodano: 2015-05-31 15:01:06
Komentarze
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS