NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Kres, Feliks W. - "Szerń i Szerer. Zima przed burzą"

McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Ukazały się

Ferek, Michał - "Pakt milczenia"


 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

Linki

Grant, Mira - "Blackout"
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Cykl: Grant, Mira - "Newsflesh"
Tytuł oryginału: Blackout
Tłumaczenie: Agnieszka Brodzik
Data wydania: Sierpień 2014
Wydanie: I
ISBN: 978-83-7924-168-2
Oprawa: miękka
Liczba stron: 512
Cena: 34,90 zł
Rok wydania oryginału: 2012
Tom cyklu: 3



Grant, Mira - "Blackout" #1

Księga I
Z martwych

Ludzie powtarzają, że „miało być inaczej” albo „nie tego chciałem”.
Dla mnie to czcza paplanina. Nasze oczekiwania i pragnienia
nie mają znaczenia. Liczy się tylko to, co naprawdę się wydarzyło.
Georgia Mason

Nie mam zielonego pojęcia, co się dzieje. Muszę się tylko na czymś wyżyć.
Shaun Mason

Nazywam się Georgia Carolyn Mason i jestem jedną z Sierot Powstania – ludzi, którzy nie skończyli jeszcze nawet dwóch lat, kiedy martwi zaczęli powstawać z grobów. Moja biologiczna rodzina zapewne trafiła na Ścianę, pozostawiwszy po sobie anonimową wzmiankę. Ich świat umarł w trakcie Powstania. Nie mieli szansy zobaczyć nowej rzeczywistości. Moi przybrani rodzice nauczyli mnie zadawać odpowiednie pytania, poszukiwać prawdy i strzelać, jeśli zajdzie taka potrzeba. Pomogli mi przetrwać, i za to jestem im wdzięczna. Na tym blogu zamierzam dzielić się swoimi doświadczeniami i opiniami tak otwarcie i szczerze, jak tylko potrafię. To najlepszy sposób, by uhonorować rodzinę, w której się wychowałam, i jedyny, by oddać cześć tej utraconej. Przekażę Wam prawdę tak, jak ją rozumiem. A Wy zrobicie z nią to, co uważacie za słuszne.
– z Drastycznych zdjęć,
bloga Georgii Mason,
20 czerwca 2035

George każe mi spisać „założenia misji”, bo tego wymaga od nas umowa z Bridge Supporters. Jestem przeciwnikiem takich działań, w ten sposób pozbawiamy się całej frajdy. Próbowałem jej to wytłumaczyć, ale powiedziała, że na tym właśnie polega nasza praca. A potem usłyszałem pogróżki, których nie powtórzę, żeby nie denerwować potencjalnych czytelników. Niech wystarczy fakt, że jednak spisuję założenia misji. Oto one: ja, Shaun Phillip Mason, będąc w pełni władz umysłowych, uroczyście przysięgam tykać patykiem martwych, robić skrajnie głupie rzeczy ku uciesze gawiedzi i publikować to wszystko w sieci. Bo tego właśnie chcecie, prawda? Z radością się dostosuję.
– z Niech żyje król,
bloga Shauna Masona,
20 czerwca 2035.


Jeden

Moja historia skończyła się tam, gdzie w ciągu ostatnich dwudziestu sześciu lat nieskończenie wiele innych również miało swój kres: kiedy człowiek – w tym przypadku Shaun, mój przybrany brat i najlepszy przyjaciel – przystawił mi pistolet do podstawy czaszki, bowiem wirus namnażający się w moim organizmie dopuścił się zdrady i zaczął zmieniać myślącą osobę w stwora rodem z horrorów.
Moja historia dobiegła końca, ale ja wszystko pamiętam. Paraliżujący strach, który czułam, spoglądając na lampki testera, jedna po drugiej zmieniające swój kolor na czerwony, aż moja infekcja została ostatecznie potwierdzona. Wyraz twarzy Shauna, kiedy zdał sobie sprawę, że to się dzieje naprawdę i żadna sztuczka nie zdoła mnie uratować.
Pamiętam dotyk zimnej lufy. Jej chłód przynosił ukojenie, ponieważ oznaczał, że Shaun wie, co musi zrobić. Nikt przeze mnie nie ucierpiał.
Nikt prócz samego Shauna.
Nigdy tego nie planowaliśmy. Zawsze uważałam, że to on któregoś dnia przesadzi i będę musiała pogodzić się z jego stratą. Do głowy by mi nie przyszło, że Shaun mógłby stracić mnie. Chciałam go zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Chciałam go okłamać. Pamiętam to bardzo wyraźnie: chciałam go okłamać, ale nie mogłam. Najpierw nie miałam czasu, a potem nie potrafiłam się przemóc.
Pamiętam, że zaczęłam pisać. Myślałam wtedy, że nadszedł koniec i mam ostatnią szansę, żeby powiedzieć coś światu. I że od teraz właśnie po tym ludzie będą mnie oceniać. Pamiętam uczucie, gdy mój umysł zaczynał szwankować. Pamiętam strach.
Pamiętam dźwięk wystrzału.
Nie powinnam jednak pamiętać tego, co wydarzyło się później. Właś-
nie wtedy skończyła się moja historia. Kurtyna opadła, plik został zapisany, koniec. Kiedy pocisk trafia w twój kręgosłup, już po tobie, nie musisz się niczym przejmować. A już na pewno nie powinieneś budzić się w pozbawionym okien i niemalże pustym pomieszczeniu, podejrzanie przypominającym CZKC, gdzie możesz rozmawiać tylko z niezidentyfikowanym głosem dochodzącym zza lustra.
Łóżko, na którym się obudziłam, zostało przykręcone do podłogi. Podobnie stół. Najwyraźniej nikt nie chciał, by tajemniczo wskrzeszona dziennikarka rzucała przedmiotami w lustro zajmujące większość ściany, wiszące przy niedających się otworzyć drzwiach. Machałam rękoma przed każdym miejscem, w którym mógł zostać umieszczony czujnik ruchu, a potem szukałam panelu do badania w złudnej nadziei, że udowadniając brak infekcji, odblokuję śluzę.
Nie znalazłam żadnych testerów, monitorów ani skanerów optycznych. Najwyraźniej nie było tu nic, co mogłoby wypuścić mnie na zewnątrz. Przyprawiało mnie to o dreszcze. Wychowałam się w świecie po Powstaniu, gdzie badania krwi i zagrożenie infekcją są chlebem powszednim. Nie mam wątpliwości, że już nie raz znajdowałam się w pomieszczeniu bez testerów. Po prostu żadnego nie mogłam sobie przypomnieć.
Brakowało jeszcze jednej rzeczy – zegara. W żaden sposób nie mogłam określić, ile czasu minęło, odkąd się obudziłam, ani jak długo spałam. Z głośnika nad lustrem dobiegał nieznajomy głos, który pytał mnie o imię i ostatnią rzecz, jaką pamiętam. Kiedy poinformowałam, że nazywam się Georgia Mason, i zapytałam, co się do cholery dzieje, umilkł, nie udzielając żadnej odpowiedzi.
Od tamtego zdarzenia minęło może dziesięć minut. A może dziesięć godzin. Lampy sufitowe świeciły równą bielą i nawet raz nie mrugnęły mimo upływających sekund.
To kolejna sprawa. Pomieszczenie skąpane było we fluorescencyjnym blasku jarzeniówek, których często używano w placówkach medycznych sprzed Powstania. Moje oczy powinny palić żywym ogniem… a ja nic nie czułam.
W dzieciństwie wykryto u mnie siatkówkowe Kellis-Amberlee, co oznacza, że wirus ożywiający umarłych zagnieździł się w moich gałkach ocznych. Nie zmienił mnie przy tym w zombie – siatkówkowe KA to stan rezerwuarowy, kiedy obecna w organizmie aktywna forma wirusa zostaje w pewien sposób opanowana. Schorzenie powoduje niezwykłą nadwrażliwość na światło, pozwala widzieć w ciemności oraz jest przyczyną regularnych migren, które pojawiają się, gdy nie noszę okularów przeciwsłonecznych.
Cóż, nie miałam ich teraz na nosie, a do tego nie mogłam zmniejszyć intensywności światła, ale mimo to nie czułam bólu. Czułam tylko pragnienie i delikatne ssanie gdzieś głęboko w trzewiach, jakby powoli zbliżała się pora obiadowa. Ale żadnego bólu głowy. Nie potrafiłam ocenić, czy to dobrze, czy źle.
Dłonie pociły mi się z nerwów. Wytarłam je o nogawki białych, bawełnianych spodni od piżamy, których nigdy wcześniej nie widziałam. W zasadzie nic w tym pomieszczeniu nie było znajome… nawet ja. Nigdy nie miałam nadwagi – cała ta gonitwa za gorącymi tematami i uciekanie przed zombie nie sprzyjają odkładaniu tłuszczu – ale dziewczyna w lustrze wyglądała wręcz mizernie. Taką chudzinkę można by łatwo złamać. Miała też ciemniejsze włosy. Do tego zbyt długie, opadające na ramiona. Ja nigdy nie pozwalałam swoim tak urosnąć. W moim zawodzie taka fryzura to istne samobójstwo. A oczy…
Jej oczy były brązowe. To właśnie one nie pozwalały mi myśleć o twarzy w lustrze jak o swojej. Przecież mojej siatkówki nie dało się dostrzec, a źrenice wypełniały całą dostępną przestrzeń, przez co spojrzenie miałam czarne, niemal pozbawione emocji. Te oczy nie należały do mnie. Ale za to nie piekły. Co oznaczało, że jeśli faktycznie były moje, to albo w jakiś sposób wyleczono siatkówkowe KA, albo Buffy miała rację i życie pozagrobowe istniało, a ja trafiłam do piekła.
Zadrżałam i odwróciłam wzrok od lustra, wracając do swojego głównego zajęcia – maszerowałam tam i z powrotem, próbując zebrać myśli. Dopóki nie miałam pewności, że ktoś mnie obserwuje, musiałam to robić po cichu, co bardzo mi przeszkadzało. Zawsze lepiej myślało mi się na głos, a teraz po raz pierwszy w dorosłym życiu nie miałam uruchomionego urządzenia nagrywającego. Jako licencjonowana dziennikarka mogę mówić do siebie, nie obawiając się posądzenia o niepoczytalność; w ten sposób upewniam się, że nie stracę ważnego materiału, zanim będę mogła go zapisać.
Nic nie trzymało się kupy. Nawet jeśli istniała jakaś eksperymentalna kuracja odwracająca amplifikację, ktoś na pewno zechciałby mi wszystko wyjaśnić. Na przykład Shaun. No właśnie, oto ostateczny dowód: pamiętam, że mój brat pociągnął za spust. Można założyć, że to fałszywe wspomnienie i takie zdarzenie nigdy nie miało miejsca, ale dlaczego więc się tu znalazłam? Shaun poruszyłby niebo i ziemię, żeby mnie odnaleźć.
Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie ma go w budynku i czy warto upomnieć się o informację o miejscu jego pobytu. Uznałam jednak z żalem, że to kiepski pomysł. Gdyby tak było, coś by już do tej pory wybuchło.
– Cholera jasna.
Spojrzałam krzywo na ścianę, odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w drugą stronę. Głód się nasilał, a teraz towarzyszyło mu nowe, frustrujące uczucie. Chciało mi się siku. Jeśli ktoś mnie stąd szybko nie wypuści, będę miała całą nową gamę problemów do rozwiązania.
– Zastanów się, George – powiedziałam, a dźwięk mojego głosu zadziałał kojąco. Wszystko inne może i się zmieniło, ale ta jedna rzecz pozostała taka sama. – Byłaś z Rickiem i Shaunem w Sacramento i biegłaś do vana. Coś wbiło ci się w ramię. Strzykawka, taka sama jak te użyte na ranczu Rymana. Badanie dało pozytywny wynik. Rick wyszedł. A potem… potem… – Zawahałam się, szukając odpowiednich słów, nawet jeśli nikt poza mną nie miał ich usłyszeć.
Wszyscy dorastający po Powstaniu wiedzą, jakie są następstwa bezpośredniego kontaktu z aktywną formą wirusa Kellis-Amberlee. Dołączasz do zainfekowanych, stajesz się zombie i robisz to, co robi każdy zombie – gryziesz, zarażasz, zabijasz, jesz. Nie budzisz się w białym pokoju ubrany w białą piżamę i nie zastanawiasz się, jakim cudem brat zdołał wpakować ci pocisk w kark, nie zostawiając blizny.
Blizny. Obróciłam się i podeszłam do lustra, podnosząc wysoko lewą powiekę. Nauczyłam się patrzeć na swoje oczy, kiedy miałam jedenaście lat. To wtedy dostałam swoją pierwszą parę soczewek ochronnych. Wtedy też na siatkówce pojawiła się widoczna blizna, fragment tkanki bezpowrotnie zniszczony pod wpływem słońca. Udało nam się zareagować w ostatniej chwili, by uniknąć poważnej utraty wzroku, a ja stałam się o wiele ostrożniejsza. Ślady miały postać maleńkich ślepych plamek na środku pola widzenia. Nic wielkiego. Nic, co przeszkadzałoby w pracy w terenie. Po prostu malutkie kropeczki.
Pod wpływem światła moje źrenice niemal zupełnie się skurczyły. Nie zauważyłam żadnej ślepej plamki. Widziałam wszystko wyraźnie.
– Och. – Opuściłam rękę. – To chyba nawet ma sens.
Zawahałam się, nagle czując się strasznie głupio. Kolejny wniosek nasunął mi się od razu. Kiedy obudziłam się po raz pierwszy, interkom obwieścił, że jeśli coś powiem, ktoś mnie usłyszy. Spojrzałam na głośnik.
– Może mi ktoś pomóc? – zapytałam. – Muszę do toalety.
Żadnej odpowiedzi.
– Halo, jest tam kto?
Wciąż zero reakcji. Wycelowałam w lustro środkowy palec, a potem odwróciłam się i usiadłam na łóżku ze skrzyżowanymi nogami. Zamknęłam oczy. Czekałam. Jeśli ktoś mnie obserwował – a ktoś musiał mnie obserwować – taka zmiana zachowania mogła zwrócić jego uwagę. A tego właśnie chciałam. Bardzo potrzebowałam ich uwagi. Niemal tak bardzo jak dyktafonu, połączenia z siecią i łazienki.
Ostatnia potrzeba powoli wspinała się na szczyt hierarchii, razem z pragnieniem. Zaczynałam rozważać konieczność zaadaptowania kąta pomieszczenia na toaletę, kiedy uruchomił się interkom. Chwilę później usłyszałam nieznajomy, męski głos:
– Georgia? Obudziłaś się?
– Tak. – Otworzyłam oczy. – A z kim rozmawiam?
Zignorował moje pytanie, jakby nie miało znaczenia. Może dla niego nie miało.
– Przepraszam za milczenie. Spodziewaliśmy się dłuższego okresu dezorientacji i znajdowałem się w innej części budynku.
– Przykro mi, że was rozczarowałam.
– Och, ależ nie jestem rozczarowany – powiedział głos. Rozpoznałam subtelny środkowowschodni akcent. Nie potrafiłam określić stanu. – Zapewniam, że z radością obserwujemy, jak szybko odzyskałaś przytomność. To doskonała oznaka powrotu do zdrowia.
– Szklanka wody i wycieczka do toalety z pewnością bardziej mi pomogą niż przeprosiny i naruszanie prywatności.
Teraz głos wydawał się lekko urażony.
– Bardzo mi przykro. Nie spodziewaliśmy… zaczekaj chwilkę.
Interkom się wyłączył, a pomieszczenie ponownie pogrążyło się w ciszy. Czekałam, nie ruszając się z miejsca.
Nagle usłyszałam syk hydraulicznego zamka. Odwróciłam się i zobaczyłam, jak nad drzwiami przesuwa się niewielki panel, odsłaniając czerwone światło. Lampka po chwili zmieniła kolor na zielony, a drzwi się rozsunęły, ukazując chudego, nerwowego mężczyznę w białym fartuchu i okularach. Nieznajomy patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami i przyciskał do piersi podkładkę do pisania, jakby miała posłużyć mu za tarczę.
– Proszę pójść ze mną, zaprowadzę cię do łazienki.
– Dziękuję. – Wyprostowałam nogi, ignorując mrowienie w łydkach, i ruszyłam do wyjścia. Mężczyzna może nie wzdrygnął się, gdy podeszłam bliżej, ale na pewno się skulił, a jego skrępowanie rosło z każdym krokiem. Ciekawe.
– Przepraszamy, że musiałaś czekać – powiedział. Jego słowa miały charakterystyczną intonację często wygłaszanej formułki, niczym u pracownika pomocy technicznej, gdy pyta o numer identyfikacyjny i specyfikację komputera. – Mieliśmy kilka pilnych spraw, którymi musieliśmy się zająć w pierwszej kolejności.
– Proponuję pomartwić się tym, jak wyjdę z toalety, dobrze? – Wyminęłam go i wyszłam na korytarz. Od razu otoczyło mnie trzech sanitariuszy w niebieskich fartuchach, z wycelowaną we mnie bronią. Zamarłam w bezruchu. – To ja jednak poczekam na eskortę.
– Tak będzie najlepiej – powiedział nerwowy mężczyzna, którego głos słyszałam wcześniej przez interkom. Dopiero teraz to zauważyłam, bo wcześniej zniekształcały go głośniki. – Zachowujemy niezbędne środki ostrożności. Jestem pewien, że to zrozumiałe.
– Ta, jasne. – Ruszyłam jego śladem, a za nami szli sanitariusze, nie opuszczając broni. Starałam się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Dopiero co wróciłam do świata żywych, więc nie miałam ochoty znowu go opuszczać. – Jeśli będę czegoś potrzebować, do kogo mam się zgłosić?
– Ach… – Jego usta mieliły przez chwilę jakieś słowa, a potem usłyszałam: – Nazywam się Thomas. Kiedy pojawiłaś się w naszej placówce, zostałem jednym z twoich osobistych lekarzy. Nie dziwię się, że mnie nie pamiętasz. Długo spałaś.
– Tak nazywają to teraz dzieciaki? – Korytarz został zbudowany na wzór innych w budynkach CZKC, gdzie niekończącą się biel sporadycznie urozmaicają drzwi oraz lustra weneckie wychodzące na pokoje pacjentów. Wszystkie pomieszczenia były puste.
– Dobrze chodzisz.
– To prosta umiejętność.
– A jak głowa? Czujesz jakąś dezorientację, a może wzrok szwankuje?
– Owszem. – Doktor Thomas cały się spiął, ale go zignorowałam i kontynuowałam: – Jestem zdezorientowana, bo nie mam pojęcia, co tu robię. Nie wiem jak ty, ale bywam trochę nerwowa, gdy budzę się w nieznanym miejscu i nie potrafię wyjaśnić, jak się w nim znalazłam. Uzyskam niedługo jakieś odpowiedzi?
– Niedługo. – Zatrzymał się przed drzwiami, przy których nie było lustra. To oznaczało, że nie staliśmy przed pokojem dla pacjentów. Co więcej, wejście wymagało przeprowadzenia badania krwi. Nigdy bym się nie spodziewała, że tak mnie ucieszy wizja ukłucia. – Masz kilka minut. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała…
– Korzystanie z toalety to też prosta umiejętność. – Pacnęłam dłonią w panel testera. Igły szybko wbiły mi się w skórę. Światełko nad drzwiami zmieniało kolor z czerwonego na zielony, a potem zatrzymało się na tym drugim. Niezainfekowana. Drzwi się otworzyły, a ja weszłam do środka i skrzywiłam się, widząc na ścianie kolejne ogromne lustro.
– Słodko – mruknęłam. Potrzeba opróżnienia pęcherza stawała się tak nagląca, że postanowiłam nie protestować. Przez cały czas łypałam groźnie na lustro, udowadniając, że potrafię się wysikać bez względu na to, czy ktoś mnie podgląda.
Oprócz lustra – a może właśnie dzięki niemu – wystrój łazienki w niczym nie odbiegał od standardu CZKC, czyli białe ściany, białe kafelki, biała armatura. Wszystko było automatyczne, nawet dozownik mydła, a do tego nie widziałam żadnych ręczników, więc ręce osuszyłam gorącym powietrzem. Całość zaprojektowano tak, by zminimalizować kontakt z jakąkolwiek powierzchnią. W ten sposób przez cały pobyt w łazience dotknęłam tylko sedesu i podłogi, a mogłam się założyć, że jedno i drugie rozpoczynało automatyczną sterylizację, kiedy ja jeszcze myłam ręce.
Tester do badania krwi umieszczono w samych drzwiach, tuż nad gałką. Nie dała się przekręcić, dopóki nie potwierdziłam braku infekcji.
Trzej sanitariusze czekali na korytarzu, w towarzystwie niezadowolonego doktora Thomasa, który stał między mną a nimi. Gdybym w jakiś sposób sprowokowała ich do naciśnięcia spustów, istniało duże prawdopodobieństwo, że śmierć lekarza uznano by za wypadek przy pracy.
– Wow – powiedziałam. – Komu podpadłeś, że wlepił ci tę robotę?
Wzdrygnął się i spojrzał na mnie z miną winowajcy.
– Chyba nie rozumiem, co masz na myśli.
– Oczywiście, że nie. Dzięki za przyprowadzenie mnie do łazienki. A teraz mogę dostać tę wodę? – Albo nawet lepiej: puszkę coli. Na samą myśl o bąbelkach zaczęła mi ciec ślinka. Dobrze wiedzieć, że pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają.
– Chodź za mną.
Posłałam sanitariuszom ostre spojrzenie.
– Chyba nie mam wyjścia, prawda?
– Nie, raczej nie – powiedział. – Jak już mówiłem, środki ostrożności. Rozumiesz.
– Nie, w zasadzie to nie. Nie mam przy sobie broni i właśnie przeszłam dwa badania krwi. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego każdego mojego ruchu pilnuje trzech uzbrojonych strażników. – CZKC od lat cierpiało na paranoję, ale wszystko wskazywało na to, że jej stan wyraźnie się pogorszył.
Odpowiedź doktora Thomasa niewiele wyjaśniła:
– Wymogi bezpieczeństwa.
– Dlaczego ludzie zawsze tak mówią, gdy nie chcą udzielić jasnej odpowiedzi? – Pokręciłam głową. – Nie zamierzam sprawiać kłopotów. Dajcie mi po prostu szklankę wody.
– Tędy, proszę – powiedział i ruszył w stronę, z której przybyliśmy.
W pomieszczeniu, w którym się obudziłam, na przytwierdzonym do podłogi stole czekała na nas taca, a na niej dwa tosty z masłem, szklanka wody oraz cud nad cudami – puszka coli ze skraplającą się parą na ściankach. Ruszyłam biegiem w jej stronę, zupełnie nie zastanawiając się nad tym, jak sanitariusze zareagują na moje gwałtowne ruchy. Nikt nie strzelił mi w plecy, a to już coś.
Tosty wydawały mi się najlepszą potrawą, jaką kiedykolwiek jadłam, a przynajmniej do drugiego i trzeciego kęsa. W końcu wepchnęłam większość do ust, nie przykładając się szczególnie do przeżuwania. Udało mi się oprzeć syreniemu śpiewowi coli na tyle długo, by wypić najpierw pół szklanki wody. Smakowała tak dobrze jak tost. Odstawiłam szklankę, otworzyłam puszkę i wzięłam pierwszy pośmiertny łyk coli. Opanowałam się i nie pochłonęłam całej duszkiem; nawet ta niewielka ilość sprawiła, że zrobiło mi się miękko w kolanach. Gdy kofeina dała mi kopa, poczułam się w pełni usatysfakcjonowana.
Powoli odwróciłam się w stronę doktora Thomasa, który stał w progu i zapisywał coś w swoim notatniku. W pomieszczeniu nagrywał mnie pewnie tuzin kamer rejestrujących każdy mój ruch, ale wszyscy dobrzy reporterzy wiedzą, że nie ma nic lepszego niż prawdziwe doświadczenie w terenie. Myślę, że to samo dotyczy naukowców. Doktor Thomas zauważył moje spojrzenie i opuścił długopis.
– Jak się czujesz? – zapytał. – Zawroty głowy? Najadłaś się? Mamy podać coś jeszcze? Trochę za wcześnie na bardziej skomplikowane dania, ale może uda mi się załatwić jakąś zupę, jeśli masz ochotę…
– Przede wszystkim wolałabym uzyskać odpowiedzi na kilka pytań. – Przełożyłam puszkę z jednej ręki do drugiej. Skoro nie miałam okularów, musiałam zadowolić się colą. – Wydaje mi się, że dotychczas dobrze współpracowałam. Ale to może się zmienić.
Doktor Thomas zmieszał się.
– Cóż, wszystko zależy od pytań.
– To powinno być proste. A z pewnością nie wykracza poza twoje kompetencje.
– Dobrze. Nie mogę niczego obiecać, ale z chęcią spróbuję odpowiedzieć. Zależy nam twoim dobrym samopoczuciu.
– Świetnie. – Spojrzałam na niego uważnie, żałując, że nie mam już czarnych oczu. Zawsze pomagały mi wprawiać ludzi w zakłopotanie. Z takim wzrokiem łatwiej o szczerość… – Powiedział pan, że jest moim osobistym lekarzem.
– Zgadza się.
– A więc proszę mi wyjaśnić, jak długo jestem klonem?
Doktorowi Thomasowi długopis wypadł z ręki.
Nie spuszczając z niego wzroku, uniosłam puszkę coli, upiłam łyk i czekałam na odpowiedź.



Dodano: 2014-08-27 10:48:53
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS