Jest coś hipnotyzującego i zniewalającego, a jednocześnie nieuchwytnego w prozie Luciusa Sheparda. Nazwanie tego kluczowego elementu jego pisarskiej sztuki stanowi spore recenzenckie wyzwanie. Jest co prawda kilka oczywistych powodów, dla których ta proza zachwyca, ale źródła geniuszu pisarza pozostają nieokreślone, jakby były ulotnym efektem synergii między wieloma atutami.
Tym, co zwykle urzeka od pierwszej strony (u Sheparda pierwsza strona natychmiast przykuwa uwagę i wciąga w rytm opowieści), są bohaterowie. Autor kreśli sylwetki psychologicznie złożonych postaci, wyrosłych z konkretnej przeszłości i doświadczeń, uwikłanych w realne dylematy, problemy i wątpliwości. W połączeniu z niezwykłą potoczystością stylu, daje to efekt bliski spotkaniu z żywym człowiekiem, angażuje czytelnika i wciąga w historię życia bohatera.
Zwykle – a tyczy się to w szczególności
trzech omawianych tu nowel – poznajemy znaczący wycinek życia danej postaci, z jej frapującymi, czasem wręcz szalonymi perypetiami i zachodzącą na ich tle przemianą duchową, nieodmiennie wiarygodnie i wnikliwie uchwyconą przez Sheparda.
Wszyscy bohaterowie ciążą też ku prowincji, małym, hermetycznym społecznościom lub odludnym zakątkom. To tam mierzą się ze swoimi problemami, tam popadają w tarapaty i tam też dotyka ich osobliwość, coś wykraczającego poza granice pojmowania.
Inną cechą charakterystyczną tej prozy jest nagromadzenie szczegółów i maniera pączkowania opisów, w których mnożą się detale, dygresje o historii miejsc i przedmiotów, a czasem całe ich szeregi, ciągnące się akapitami. Dzięki zmysłowi obserwacji i doskonałemu pisarskiemu rzemiosłu to, co nadałoby innej prozie ciężaru i powolności, u Sheparda wytwarza efekt niezwykłej plastyczności opisów, nieomal namacalności literackiej rzeczywistości.
Tematyka trzech nowel jest zróżnicowana i niebanalna. „Modlitewnik amerykański” opowiada historię Wardlina Stuarta, więźnia, który zaczyna pisać wiersze-modlitwy, „Luizjański blues” to opowieść z zabitej dechami mieściny pełna jej niezupełnie normalnych mieszkańców, a „Viator” mówi o losach kilku rzeczoznawców, analizujących wrak statku i wikłających się w dziwne wydarzenia i obsesje, których wrak zdaje się przyczyną lub katalizatorem.
Wszystkie wymienione utwory łączy nieco duszna atmosfera tudzież nienachalne, czające się jakby poza polem widzenia, niepokój i groza. Wszystkie opowieści rozgrywają problemy specyficzne dla amerykańskiego społeczeństwa. Najjaskrawiej widać to bodaj w „Modlitewniku amerykańskim”, który sam w sobie stanowi – all in one! – groteskowe przeinaczenie idei self-made man, fenomenu amerykańskiej duchowości z żywiołowym kaznodziejstwem i wyczekiwaniem rychłej paruzji, komercjalizacji każdej sfery życia czy w końcu motywu spadającej na szarego człowieka i przerastającej go sławy i kariery gwiazdora.
Na tym poziomie Shepard to genialny pisarz, przenikliwy obserwator rzeczywistości i demiurg zdolny – rzecz absolutnie zjawiskowa – z pomocą ledwie kilku zdań wyczarowywać emocje, żywe postaci i ich historie. Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak poziom niżej, kiedy fabuła opukuje i wykracza poza ciasne cztery ściany rzeczywistości. Granica między realizmem a fantastyką jest tu trudno uchwytna, bohaterowie targani wątpliwościami, naturalne z pozoru wydarzenia i sytuacje odsłaniają drugie dno. Bywa onirycznie, nie do końca jest jasne, czy dzieje się coś ponadnaturalnego, czy to tylko nasza i bohaterów niedoskonała percepcja i nadintepretacja.
Podejrzewam, że czytelnik zza oceanu może zanurkować w tę prozę w poszukiwaniu jakiejś niebanalnej refleksji o istocie amerykańskiej duszy. Dla nas pewien poziom odbioru (a przynajmniej te kilka pięter wielowarstwowej kanapki, jaką jest twórczość Sheparda) pozostanie najpewniej nieosiągalny, ale i tak Shepard oferuje intrygującą, złożoną i błyskotliwą prozę, która przykuwa uwagę i nie pozwala oderwać się od lektury.