NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

Moorcock, Michael - "Elryk z Melniboné"

Ukazały się

King, Stephen - "Billy Summers"


 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

 He, Joan - "Uderz w struny"

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Gryffindor)

Linki

Artykuł jest częścią serii antologia - "Kroki w nieznane".
Zobacz całą serię

Wywiad z Mirkiem Obarskim

Najwięcej satysfakcji sprawia odkrycie diamentu



Tymoteusz Wronka: W jakich okolicznościach zastąpiłeś Konrada Walewskiego w roli redaktora „Kroków w nieznane”?

Mirek Obarski: Rozmawiałem z Wojtkiem Sedeńko o koncepcji pewnej specyficznej antologii, którą chciałem złożyć, kiedy Wojtek zaskoczył mnie propozycją redagowania „Kroków w nieznane”. W czerwcu 2008 r., kiedy zgodziłem się redagować antologię, nie wiedziałem jeszcze, że książkę tego typu, liczącą blisko 600 stron, można składać nawet i rok. Nie były to jeszcze czasy e-booków. Kindle był w sferze pomysłów, a internetowe magazyny z literaturą sf raczkowały. Można było wprawdzie zamawiać książki przez Internet w USA, ale astronomiczne ceny przesyłek powodowały, że paczki z książkami szły do mojego kumpla w Stanach. Zapakował mi wszystkie w plecak, który odebrałem w sierpniu na Okęciu. W tym momencie nie miałem już szansy sprawić, aby antologia znalazła się w księgarniach w grudniu. Stąd poślizg, bo mało kto już pamięta, ale „Kroki...” wyszły wówczas w lutym. A wspomniana na początku antologia nie powstała do dziś, ponieważ całkowicie pochłonęła mnie redakcja „Kroków...”.
Oczywiście, cóż to za problemy z dostępem do literatury w porównaniu z tymi, które miał w latach 70. Lech Jęczmyk. Dziś zresztą sytuacja jest odwrotna – literatury nie brakuje, antologista stoi przed Himalajami tekstów dostępnych na wyciągnięcie smartfona.

Zaintrygowałeś mnie. Możesz zdradzić co to był za pomysł na antologię? Jak rozumiem póki zajmujesz się „Krokami...”, do niej nie wrócisz?

Na brak pomysłów nie narzekam. Brak tylko czasu na ich realizację. Najciekawsze z nich to pewien specyficzny spin-off „Kroków...”, kolejny tom „Rakietowych Szlaków” składający się niedrukowanych jeszcze w Polsce tekstów. Bardzo trudna rzecz, ponieważ teksty muszą równać poziomem do reszty, czyli być świetne. Mam dopiero 20% tomu. Ostatecznie wspomniana wcześniej antologia. To również wyzwanie ze względu na pogmatwane historie praw autorskich. Złożę tę antologię, ale nie dziś.

Jak wygląda proces selekcji tekstów, pracy nad „Krokami...”?

Kiedy kończę pracę nad bieżącym tomem natychmiast zaczynam pracę nad następnym. Regularne wydawanie miliona znaków dobrych jakościowo tekstów wymaga stałej pracy. Staram się przede wszystkim okiełznać chęć przeczytania wszystkiego, co wpadnie mi w ręce, ponieważ to niemożliwe do wykonania i bezcelowe. Nie zawsze się to udaje. Kiedyś Ursula K. Le Guin wyliczyła, że rocznie ukazuje się kilka tysięcy tekstów sf i fantasy napisanych po angielsku. Było to grubo przed eksplozją internetowych fanzinów literackich i selfpublishingu. Przy procesie selekcji tekstów liczy się zatem dobra organizacja, ale i gust, intuicja i determinacja, ponieważ ostatnie parę miesięcy przy książce to prawdziwy maraton pracy. Inaczej mówiąc: trzeba być za jednym zamachem księgowym i wróżbitą; nic bardziej sprzecznego, prawda? W pracy pomaga mi presja odpowiedzialności za ważną dla wielu miłośników fantastyki serię i pracę włożoną w almanach przez poprzedników oraz wielu ludzi, którzy pracują przy tej książce każdego roku.

Czym się kierujesz w wyborze opowiadań?

Z perspektywy sześciu tomów „Kroków w nieznane”, które zredagowałem mogę powiedzieć, że nie ma jednego przepisu na wybór opowiadań.
Dobrym wskazaniem, iż tekst jest wartościowy jest fakt, że do mnie wraca. Minęło już parę miesięcy od lektury, a przypominam sobie jakąś scenę, dialog, wątek, czy dylemat stojący przed bohaterami. To jest bardzo praktyczny metoda i nazywam ją Regułą Jęczmyka, bo to od Pana Leszka usłyszałem o tym sposobie.
Kiedy jestem pewien, że tekst jest świetny? To uczucie niemal fizycznej reakcji na opowiadanie. Czuje się w trzewiach, że obcuje się z czymś niezwykłym, jak w przypadku „Śmiercionautów” i „Proroczego światła” Teda Kosmatki, czy „Bożych napędów” Johna Scalziego. To są teksty, który miażdżą, jak to ktoś obrazowo opisał na forum Katedry. Czuję tak nadal starsze teksty Teda Chianga, np. „Historia twojego życia” czy „Piekło to nieobecność Boga”.
Z pozoru najłatwiejszy jest wybór tekstów, które wnoszą coś nowego. Łatwy był wybór opowiadania „Cykl życia oprogramowania” – ponownie Chiang. Od dawna nikt nie odważył się na wprowadzenie jakiejś nowej myśli w dziedzinie powstawania Sztucznej Inteligencji. Dominował model Vernona Vinge’a, gdzie AI wyskakuje jak diabeł z pudełka, z nagromadzenia danych i mocy obliczeniowych; coś na kształt Skynet z „Terminatora”. Chiang powiedział coś nowego i, moim zdaniem, bardziej prawdziwego. Długo zastanawiałem się nad tym co podoba mi się w „Steam Girl” Dylana Horrocksa, aż przyszło olśnienie, że ze znanych elementów ułożył nową jakość, której wcześniej w fantastyce nie widziałem.
Rzadko udaje się metoda na autora, czyli wybór tekstu z dorobku interesującego pisarza, wokół którego pojawia się jakiś szum informacyjny. Pozytywnym przykładem jest Karin Tidbeck. Wprawdzie po przeczytaniu zbioru jej opowiadań poczułem rozczarowanie. Okazało się jednak, że te teksty wracają, rezonują, uwierają. Tak działa dobra proza.
Najwięcej satysfakcji sprawia odkrycie diamentu. Autora niezauważonego, pominiętego przez zachodnich czytelników i redaktorów. Idealnym przykładem jest Ted Kosmatka. W roku 2008 znalazłem na jego stronie internetowej tekst pt. „Śmiercionauci” – połączenie ogromnego ładunku emocjonalnego z oryginalną ideą dotyczącą hibernacji. Udało się wypromować tego autora w Polsce dzięki „Krokom...”. Zresztą później poszczęściło mu się w USA. Pojawił się, i to też w Polsce, pomysł sfilmowania tego tekstu. Niestety, z różnych powodów, idea upadła w przedbiegach. Na Zachodzie nikt tego nie sfilmuje, bo to dalej tekst nieznany. Namawiałem Teda Kosmatkę, żeby napisał dłuższe opowiadanie, rozwinął wątki, postaci, etc. Wtedy ten tekst miałby szansę na swoje drugie życie, ale chyba nic z tego nie będzie.
Podsumowując: najważniejsze to podejmowanie decyzji po dobrym zastanowieniu, ponieważ „Kroki w nieznane” to nie jest sprint. Trzeba kierować się przede wszystkim własnym gustem i próbować chwytać ważne zjawiska w fantastyce. Warto słuchać czytelników, ale trzeba też być odpornym na naciski, podobnie jak na pochwały i krytykę. Słucham również podpowiedzi, przyglądam się wskazaniom, ale wszystko filtruję poprzez swoją intuicję.

Ile średnio czytasz opowiadań, by wybrać te kilkanaście do „Kroków...”?

Żeby wybrać od 11 do 14 tekstów do kolejnego tomu „Kroków w nieznane” muszę przeczytać minimum kilkaset opowiadań. Średnio ok. 20 proc. tego co wytwarza każdego roku rynek anglosaskiej literatury sf plus utwory powstałe wcześniej. Czytam głównie w komputerze i na smartfonie, inaczej nie sprostałbym temu zadaniu. Rozwój rynku e-booków okazał się dla mnie zbawieniem i zarazem przekleństwem ze względu na nadmiar możliwości.

Z twoich wypowiedzi wynika, że – szczególnie na rynku anglosaskim – podaż opowiadań jest olbrzymia. A jak jest z jakością? Po sieci krąży od pewnego czasu opinia, że coraz trudniej w tym zalewie trafić na coś dobrego.

Można znaleźć ciekawe propozycje, czego przykładem są „Kroki w nieznane”. Ale dziś poszukiwanie dobrej literatury i filmu to gra intelektualna. Warto nauczyć się rozpoznawać tropy, podpowiedzi i odrzucać pewne propozycje. Uważam, że zrobiony za miliony „Pacific Rim” jest wyrobem filmopodobnym. Del Toro zrobił tym obrazem kinematograficznym szkodę widzom i sobie. Film o niczym, po nic; złodziej czasu. Najłatwiej sprawdzić, że warto szukać na przykładzie filmów. Zrobiony za 12 tys. „Primer” miażdży. Szukajcie, a znajdziecie.

Zdarzyło ci się, że opowiadanie, którego nie zamieściłeś do jednego z tomów, włączyłeś do któregoś z następnych?

Było kilka opowiadań, które czekały parę lat na publikację w „Krokach w nieznane”. Straciłem już nadzieję na kontakt z Jamesem Alanem Gardnerem, kanadyjskim pisarzem, który nie odpowiadał na żaden kontakt mailowy, czy też prośby kierowane przez przyjaciół. Aż wreszcie pojawił się na Twitterze i nawiązaliśmy kontakt momentalnie. Dość długo szukałem kontaktu mailowego do Howarda Waldropa. Nic dziwnego. Nie ma dostępu do Internetu. Nie używa w ogóle komputera. Swoje teksty tworzy nadal na archaicznej maszynie do pisania i posługuje się archaiczną pocztą, która wolno, ale działa. Wystarczył miesiąc, żeby wymienić się listami i nawiązać kontakt z tym legendarnym oryginałem.

Co jest trudniejsze: selekcja tekstów czy późniejsze załatwianie praw, tłumaczenie, redakcja?

Najtrudniejszy jest wybór tekstów, czyli czytanie, czytanie i jeszcze raz czytanie – długie godziny i dni czytania. W gruncie rzeczy to proces mocno przygnębiający, ciąg nieustannych rozczarowań i zawężających się możliwości. Ale kolejne etapy to czysta przyjemność, praca z ludźmi, główkowanie jak spolszczyć jakieś szczególnie trudne fragmenty opowiadań, czy konsultacje ze specjalistami, i odkrywanie żartów w żartach, w czym się specjalizuje, np. Charles Stross. Zabawne bywają pomyłki spotykane w pierwszych wersjach tłumaczeń. Zaskoczyły mnie wiosła, których niespodziewanie używa do wykonania elektrowstrząsu bohater opowiadania „Rzeczy” Petera Wattsa. Chodziło w rzeczywistości o elektrody, a nie wiosła, i słynną scenę z filmu, kiedy w trakcie reanimacji zapada się klatka piersiowa, a w jej miejscu pojawia się zębata paszcza (ang. „paddles” oznacza wiosła, jak i elektrody).
Bywa, że niezbyt przyjemny, ale za to zaprawiony szaleństwem, jest proces zdobywania praw autorskich. Wśród najlepszych początków negocjacji o możliwość publikacji w „Krokach w nieznane” wybijają się dwa, które zacytuję:
a) No. Thank you,
b) Send me the money and the printed agreement asap.
Żeby było ciekawiej, powiem, że finał był taki, że pierwszy z tych tekstów ukazał się w antologii, a drugi prawdopodobnie nigdy nie zostanie przetłumaczony na język polski.
Najtrudniejsze są rozmowy z niektórymi zagranicznymi agencjami literackimi, które w ogóle nie są zainteresowani publikacją opowiadań. Ich pracownicy mają z tym tyle samo roboty, co przy sfinalizowaniu umowy na powieść. W istocie nie reprezentują pisarzy, tylko interesy agencji. Korespondencja z tymi ludźmi to wyjątkowo frustrujące zajęcie.

A jak wygląda to od strony finansowej? Na publikacji opowiadania w Polsce raczej majątku się nie zbije: wśród autorów zagranicznych dominuje podejście merkantylne czy raczej „co łaska” i dla chwały domu zgadzają się na wydanie tekstu?

Zależy od autora, a szczególnie od podejścia agencji literackiej, która go reprezentuje. Wygórowane żądania agencji zatrzymały, jak dotąd, dwa teksty. Czasem trzeba odczekać. W jednym przypadku zagraniczny reprezentant zapomniał o swoim absurdalnym żądaniu cenowym i rok później wydawca nabył prawa bez problemu. W drugim propozycja jest wciąż zaporowa. Autor oddał całkowicie prawa do publikacji poza USA i w Polsce szybko się nie ukaże nic z jego dorobku.

Często twoje gusta rozmijają się z odbiorem czytelników? Jakieś przykłady – jeśli były – szczególnie zapadły ci w pamięć?

Czytelnicy często domagają się tekstów nowych, co w zasadzie sugeruje tytuł antologii „Kroki w nieznane” krzyczący z okładki. Rozumiem go bardzo szeroko, jako nowe trendy, nowych autorów (w tym mało używanych), nowe tematy, nowe teksty, ale i starsze, które jakoś zostały przeoczone i wciąż są nowe dla polskiego czytelnika. Dlatego zamieściłem w pierwszym z redagowanych przez siebie tomów znakomitą humoreskę „Kobieta po przejściach” Reginalda Bretnora, która pochodzi z lat 50. ubiegłego wieku. W komentarzach ostro skarcono mnie za ten zabieg. Pomimo tego, że Bretnor dziewięć lat wcześniej wynoszony był pod niebiosa i otrzymał SFINKSA za kapitalne opowiadanie „Kolekcjoner tajemnic” (Nowa Fantastyka 9/1999). Do autora, swego rodzaju geniusza krótkiej formy i współtwórcy zjawiska krytyki literackiej gatunku science fiction, już nie wracam. Po tym doświadczeniu uznałem, że jego czas minął.
Czytelnicy domagali się opowiadań spoza nurtu fantastyki anglosaskiej. Niejako w odpowiedzi, w tomie datowanym na 2009, pojawił się tekst znakomitego pisarza argentyńskiego Gustavo Nielsena, pt. „Marvin”. Urzekające, niepokojące opowiadanie, przeszło w zasadzie niezauważone. W przedostatnim tomie, datowanym na 2012, zamieściłem opowiadanie „Steam Girl” Dylana Horrocksa, który tworzy wprawdzie po angielsku, ale jest wytworem endemicznej kultury nowozelandzkiej. Czujność wykazał tylko Marek Oramus i zauważył, że to opowiadanie wnoszące nową jakość do fantastyki.
Cały poprzedni tom został zainspirowany prośbami o nowe opowiadania, nowych autorów, etc. Rzeczywiście, poza dwoma wyjątkami, to wyłącznie nowe opowiadania i aż siedmiu autorów debiutujących w krótkiej formie w języku polskim. Sądząc po recenzjach tego tomu należałoby uznać ten kierunek za błąd. Jednak z drugiej strony, zamieszczone w tamtym tomie utwory Teda Chianga i Neila Gaimana zostały uznane za najlepsze opowiadania zagraniczne roku – odpowiednio w głosowaniu do nagrody SFINKS i w plebiscycie Katedry.

Wielu czytelników fantastyki nadal najbardziej lubi bardziej klasyczne utwory; takie, na jakich się wychowało. Jak godzisz – jeśli w ogóle – ich potrzeby z chęcią pokazania najnowszych trendów?

Mój znajomy, człowiek po sześćdziesiątce, miłośnik dawnych „Kroków w nieznane”, dziś bardzo zajęty człowiek interesu, po namowie sięgnął po nowy tom antologii. Odbił się. Stwierdził, że fantastyka już nie jest tym, czym była dawniej. Pytanie, czy zmieniła się fantastyka, czy on? Czy może obie strony uległy transformacji? Kilkadziesiąt lat temu fantastyka w Polsce była głównie literaturą eskapistyczną. Lepsze były światy wymyślone, zamknięte w okładkach niż smutna rzeczywistość za oknem, w której my byliśmy zamknięci, bez wyjścia. Większość Polaków nie miała wtedy paszportu i nikłe były szanse na wyjazd z kraju. Uciekaliśmy do fantastyki zagranicznej, ale chętnie czytaliśmy też polską, która stanowiła formę odreagowania ustroju politycznego, systemu społecznego, niewoli mentalnej i materialnego upodlenia, które serwował realny socjalizm.
Czemu, w takim razie, służy dzisiejsza fantastyka? Poniekąd temu samemu, tylko w szerszej skali. Paolo Bacigalupi w „Ludziach piasku i popiołu”, opublikowanych w Krokach... 2010, krytykuje w drastycznej formie kierunek, w którym zmierza człowieczeństwo. Michael Swanwick w „Martwych”, z najnowszego tomu 2013, atakuje rozwarstwienie społeczne, obnaża przestępców w białych kołnierzykach i antycypuje nastrój przed wydarzeniami na Wall Street. Fantastyka socjologiczna nigdy nie zginie. Zawsze będzie dla niej paliwo. A już szczególnie w Ameryce, która lubuje się w czarnych scenariuszach, różnego rodzaju apokalipsach, etc. Stąd wziął się sukces książki Suzanne Collins i filmu „Igrzyska śmierci”, na jej podstawie.
Inaczej ma się, moim zdaniem, sprawa z fantastyką naukową, która od pewnego czasu pozostaje w zawieszeniu. Dawniej tworzyli ten gatunek naukowcy i inżynierowie, ale teraz mają ciekawsze rzeczy do roboty. To, co dziś dzieje się na polu nauki i techniki, wczoraj było fantastyką naukową, a jutro będzie codziennością. Dystans między wymyślonym i realnym skurczył się tak drastycznie, że niewielu autorów sobie z tym radzi.

Czy według ciebie czytelnicy fantastyki już nie są w takim stopniu zainteresowani nurtem technologicznym jak kiedyś? A może nauka stała się zbyt szczegółowa i skomplikowana, by szary czytelnik ją pojął?

Czytelnicy pożądają takiej literatury na równi z antologistami. Wykorzystywanie technologii wiąże się z prognozowaniem, a tutaj zaczyna być krucho. Nie każdy ma tyle czasu co Lem i biegłości językowej, aby śledzić pisma naukowe w kilku językach. Inaczej nie sposób nadążyć za tym, co się dzieje w światowej nauce i dodać do tej wiedzy coś od siebie. Autor jest przeważnie sam, a naukowców i inżynierów całe sztaby. Bywają tacy, którym to nie przeszkadza (Dukaj, Stross, Watts, Egan), ale można ich policzyć na palcach jednej ręki.

Skoro drążymy kwestie gatunkowe – to co z fantasy i horrorem? Ich przedstawiciele – szczególnie w czystej formie – w „Krokach...” pojawiają się stosunkowo rzadko. Te gatunki tkwią w stagnacji, nie wnoszą nic nowego? A może po prostu preferujesz science fiction?

Głównym polem mojego zainteresowania zawsze była science fiction, fantastyka naszpikowana technologią. Ale to absolutnie nie wyczerpuje potężnego zjawiska, jakim jest fantastyka. Jacek Sobota, kolega z olsztyńskiego klubu miłośników fantastyki Stalker, stwierdził wiele lat temu, że fantasy oferuje twórcy o wiele więcej przestrzeni niż fantastyka naukowa. Udowadnia to K.J. Parker, od którego, w gruncie rzeczy, zaczęło się fantasy w antologii „Kroki w nieznane”. Ale trzeba było mentalnej przemiany, żeby do antologii utożsamianej z sf wprowadzić fantasy, horror czy opowieść grozy, jak w przypadku Dana Simmonsa i jego tekstu „Kochanek doskonały”, w którym autor odreagowuje okropieństwa I wojny światowej. Wampiry i zombies pojawiły się nieco w kontrze do zachwytów nad popularnymi produkcjami filmowymi, ale też dlatego, że udało się znaleźć świetne teksty Simmonsa, Swanwicka i Zołotki, które zrywają ze stereotypem przedstawiania tych postaci, idą w nowym kierunku. A nazwa antologii do czegoś zobowiązuje.

Tegoroczne „Kroki w nieznane” zdają się być mieszanką nowego i znanego. Które z opowiadań uważasz za najciekawsze?

Bardzo trudne pytanie, ponieważ każde z tych opowiadań ma w sobie to „coś”. Inaczej nie znalazłaby się w antologii. Mam wiele sympatii dla obu błyskotliwych tekstów fantasy – napisanych przez Sandersona i Parkera. Trochę mnie dziwi, że „Mapy zostawmy innym” aż tak bardzo przypadł do gustu czytelnikom i recenzentom. „Błękit i złoto”, poprzedni tekst K.J. Parker, który ukazał się antologii, uważam za lepszy, aczkolwiek to i tak sufit. To jest – według mnie – obecnie najbardziej oryginalna fantasy w skali świata. Bardzo ciekawy jest tekst Jonathana Lethema. Nie dość, że wpisuje się w bieżące dyskusje, to jeszcze udowadnia, że prawdziwa literatura nie poddaje się łatwo starzeniu. Najbardziej cenię „Sierżanta Czipa” Bradleya Dentona. To piękny pokaz talentu tego autora. Majstersztyk narracji, szalenie emocjonalny tekst, który udowadnia, że fantastyka jest także po to, aby wzruszać. Z młodych autorów największe nadzieje pokładam w Gregu Kurzawie – jego „Puste przestrzenie” to dickowski, mięsny, gęsty kosmiczny horror. Ciekaw jestem bardzo jak będzie się rozwijał ten pisarz.

Czasem w „Krokach...” pojawiają się opowiadania spoza kręgu anglojęzycznego (a właśnie, jak z rosyjskimi – znasz, czy ktoś ci pomaga?). Jak na nie trafiasz? Czytasz tłumaczenia na angielski, słuchasz rekomendacji?

Generalnie czytam tłumaczenia na język angielski, czyli obcuję z literaturą już przebraną i przefiltrowaną. Czasem to jedyny sposób, jak w przypadku tekstów chińskich, a statystyka podpowiada, że każdy kanton powinien mieć u siebie minimum jednego pisarza pokroju Stanisława Lema. Mają mocno działający fandom, a ichnia „Nowa Fantastyka” ukazuje się w nakładzie 300 tys. egz. (w sumie to i tak blado w porównaniu z naszą, która w szczytowym okresie wychodziła w nakładzie 150 tys. egz.). Teoretycznie są warunki, żeby powstawało tam dużo dobrej prozy. Chińska fantastyka doznała jednak wielu strat na skutek represji politycznych w czasie rewolucji kulturalnej w latach 60. Później podpadła w latach 80. jako literatura nierealistyczna. Po prostu strach tam było pisać fantastykę. Zastanawiające, że – pod względem statystyki – Indie są na tym samym poziomie, co Chiny; ponadto praktycznie nie ma bariery językowej. Powinna nas wręcz zalewać fala świetnej literatury z Azji. Mam nadzieję, że nie są to narody z jakąś mentalną blokadą na fantastykę. Przecież to jeden z najbardziej uniwersalnych gatunków literackich. Na pocieszenie dodam, że ostatnio znalazłem dość interesujące utwory autorów z Państwa Środka. Może trafią do antologii w przyszłym roku.
W przypadku fantastyki rosyjskiej możemy, niestety, spodziewać się zapaści. Zniknęły z rynku praktycznie wszystkie liczące się pisma, które skłaniały autorów do pisania krótkiej formy. Czytam po rosyjsku, ale już ze śledzeniem samej tylko anglosaskiej fantastyki ledwie nadążam. Dlatego ustalam wybór opowiadań rosyjskojęzycznych z Pawłem Laudańskim – znawcą tej literatury i także antologistą. „Kroki w nieznane” zawsze zawierały fantastykę rosyjską. W latach 70. był to poniekąd przymus, ale już wtedy było wiadomo, że Rosjanie są mocni w tym gatunku. I tak zastało do dziś.
Wszystkich domagających się opowiadań z innych kręgów językowych muszę nieco zmartwić. Powstaje sporo fantastyki, ale dobrej jakoś brakuje lub zdarzają się dziwne przypadki. Znalazłem ciekawy tekst muzułmańskiego pisarza z Malezji. Rzecz dotyczy historii robota, który postanawia wyznawać wiarę w Allacha. Świetny punkt wyjścia, ale... to samo napisał wcześniej Mike Resnick w „Artykule wiary”. Malezyjski tekst jest napisany z wprawą, jest autonomiczny pod względem fabularnym i, na dodatek, to muzułmańska fantastyka! Podobieństwo wygląda na czysto przypadkowe, ale zniknął sens publikacji takiego tekstu. Muszę szukać dalej.


Autor: Tymoteusz Wronka


Dodano: 2014-02-03 06:12:33
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

lmn - 11:23 03-02-2014
Ciekawy wywiad (dobry pomysł w ogóle, by przepytać antologistę), dzięki. W anegdotach brakuje mi nazwisk, ale rozumiem. Niektórych się domyślam. ;)

kowal - 11:46 03-02-2014
Dziękuję za ten wywiad, w szczególności selekcjonerowi Kwn, za włączenie się w dyskusję o stanie fantastyki w jej najbardziej wymagającej formie - opowiadaniu. Uświadomienie ogromu pracy jaką musi wykonać Mirek Obarski znacząco ogranicza moje krytykanctwo i zwiększa zrozumienie dla jego wyborów. Oby Kroki w nieznane nigdy nie umilkły. Chociaż liczę również na inne antologie od tego człowieka.

Mamerkus - 15:10 03-02-2014
Dobry wywiad, dobre pytania Shadowa. Mam tylko mieszane uczucia co do kwestii z ostatniego akapitu. Otóż pomysł umieszczenia w antologii fantastyki muzułmańskiej, do tego wykorzystujący motyw tej religii uważam za fascynujący, i nie rozumiem dlaczego miałby odpaść tylko z tego powodu, że kiedyś coś podobnego (ale przecież nie identycznego!) spłodził Resnick. Z tego co wiem, to Resnick nie jest islamistą, więc już tylko odmienny punkt widzenia decyduje tutaj o korku w nieznane :) Dlatego Mirku, jeżeli to przeczytasz, rozważ proszę jeszcze raz pomysł umieszczenia w antologii tego islamskiego opowiadania, ja się z przyjemnością z nim zapoznam. ;)

Mamerkus - 15:11 03-02-2014
Miało być kroku, a nie "korku" :/

lmn - 17:06 03-02-2014
MO chyba pojechał skrótem myślowym. :) Resnick w "Artykule wiary" (nie "Akcie") pisał o robocie i chrześcijaństwie. Natomiast "Akt wiary", czy też raczej "Act of Faith" to opowiadanie Fadzlishaha Johanabasa bin Rosliego, o którym MO opowiada (tzn. przypuszczam, że o tym). Oba teksty po angielsku są dostępne w sieci, dla ciekawych: "Article of Faith", "Act of Faith".

Obserwator - 23:03 03-02-2014
Imn - gratuluję wiedzy, bo ten tekst nie należy do znanych lub świetnego szukania w Sieci - też gratuluję wiedzy, nie każdy wie jak.

Mamerkus - nie wiem co począć z takim przypadkiem jak opowiadanie Fadzlishaha Johanabasa bin Rosliego (świetna ksywa, prawda?). Udało mu się zrobić doskonałą islamską kalkę z tematu i tekstu świetnie ogranego przez Resnicka w wersji chrześcijańskiej. Dziwne.

lmn - 00:27 04-02-2014
Obserwator pisze:nie wiem co począć z takim przypadkiem jak opowiadanie Fadzlishaha
Jeśli nie KwN, to może podesłać malakhowi, a nuż puści u siebie? A jak nie, to można fanowsko przetłumaczyć i puścić w polskim internecie (o ile autor wyrazi zgodę). Tekst długi nie jest.

nosiwoda - 14:03 04-02-2014
Mogę pomarudzić? OK, więc "klika" zamiast "kilka" i "science-fiction" z niepotrzebnym dywizem, powinno być "science fiction".

Shadowmage - 14:13 04-02-2014
Marudzenie przyjęte :)

A co do samego wywiadu, to zainspirowało mnie do przepytania MO właśnie marudzenie kowala na forum przy okazji newsa o premierze nowych "Kroków...".

kowal - 15:19 04-02-2014
Oj, tam marudzenie. Po prostu byłem okropny ;)

malakh - 23:10 04-02-2014
Mirek, ja na twoim miejscu zadałbym sobie podstawowe pytanie: czy to jest dobry tekst? Jeżeli odpowiedź jest twierdząca, reszta jest drugorzędna, bo:
a) KwN czytają młodsi, co to Resnicka nie muszą znać
b) nawet starsi niekoniecznie to opowiadanie czytali
c) jak czytali - niekoniecznie pamiętają
d) jak pamiętają, to jak tekst będzie dobry, to nie będą marudzić

Obserwator - 00:37 05-02-2014
Gdyby nie wczesniejszy Resnick tekst bylby w Krokach. Opowiadanie Resnicka jest swieze, z 2008 r. Wyszlo w NF rok pozniej. Tekst dowodzi, ze Muzulmanie tez potrafia pisac SF lub inspirowac sie :o) W tym przypadku ciezko odroznic. Szukam dalej - krotko mowiac.

Shadowmage - 10:24 05-02-2014
Poza tym, po tej dyskusji i wywiadzie, opowiadanie i tak jest spalone, bo ktoś życzliwy na pewno zapamięta i w odpowiedniej chwili wyciągnie. Rozwiązanie jest jedno - wrobić w wydanie go Malakha i niech na niego lecą gromy :)

nosiwoda - 14:36 05-02-2014
Tylko żeby na okładce koniecznie był jakiś muzułmanin w kapturze.

Obserwator - 17:33 05-02-2014
I tak zeszlo na muzulmanska fantastyke. A o pozostałej nie ma mowy. Może jednak?

Shadowmage - 23:16 05-02-2014
Bo my małe żuczki jesteśmy i antologie takie jak "Kroki..." są dla nas oknem na świat :)

A skoro o tym mowa, to mam pytanie, które nie znalazło się w wywiadzie: Lech Jęczmyk robiąc pierwsze "Kroki..." zamieszczał również opowiadania polskich autorów; wskrzeszona seria już ich nie ma. To decyzja programowa, wynikająca z lepszego dostępu do publikowanych opowiadań i niechęci do reprintów znanych tekstów, czy może coś innego?

I drugie - czy w anglosaskiej fantastyce pojawiają się obecnie jakieś nowe trendy - czy to tematyczne, czy estetyczne? I czy obserwujesz ich przenikanie do polskiej twórczości? Istnieje współzależność między tymi dwoma literackimi światami, czy też przesiąkanie wzorców z Zachodu ma minimalną skalę?

lmn - 16:37 06-02-2014
Korci mnie, żeby się powymądrzać (ale chętnie poznam opinię MO i podyskutuję). Wybaczcie. ;)
Shadowmage pisze:czy w anglosaskiej fantastyce pojawiają się obecnie jakieś nowe trendy - czy to tematyczne, czy estetyczne?

Trendy to widać w fantasy: mroczny "realizm", co jest następstwem sukcesu sagi (przy udziale serialu HBO) Martina, steampunk (!), boom na młodzieżówki (co ciekawe, YA i fantastykę dziecięcą czytają w dużej mierze dorośli; Shadowmage coś o tym wie). W s.f. za to mamy oglądanie się wstecz, czerpanie garściami z historii gatunku, polegające na aktualizowaniu zgranych motywów (Wojtek Sedeńko od lat powtarza, że w nowej s.f. nie znajduje niczego nowego). Co się daje zauważyć, zwłaszcza w nagradzanych tekstach, to nurt "politycznopoprawnościowy": tematyka dyskryminacji rasowej/płciowej/innej, obsadzanie w roli głównej już nie białego heteroseksualnego mężczyzny, a coraz częściej kobiet (również o niezachodniej przynależności kulturowo-etnicznej). Popatrzmy na tegoroczne nominacje do nagród. W P.K. Dick Award mamy 5 powieści (plus jedna antologia i jedno bliżej nieokreślone, ale interesujące coś) i 3 z nich zostały napisane przez kobiety oraz mają kobiece postacie główne. BSFA Award to 5 powieści, z czego 2 autorstwa kobiet i z takimiż bohaterkami (przy czym "God's War" powinno się liczyć podwójnie :)), ale za to wszystkie 4 opowiadania napisały kobiety.

Obserwator - 08:59 07-02-2014
Pytanie o polskie teksty jest jak najbardziej na miejscu, ponieważ zastanawiałem się nad rozszerzaniem formuły i czyniłem pewne kroki, jak to w tej antologii, aby pozyskać polskie teksty. Warto pamiętać, że pojawiały się one w pierwszych "Krokach...", ponieważ w latach 70. nie było wiele miejsc, gdzie prozę fantastyczną można było publikować. Byli pisarze, ale nie było gdzie publikować. Była zatem jakaś luka, którą antologia mogła uzupełniać. Miesięcznik "Fantastyka" powstał dopiero parę lat po definitywnym zamknięciu pierwszej serii antologii i przyczynił się do eksplozji fantastyki. Organizowanym przez redakcję konkursom zawdzięczamy przecież książki m.in. Kresa, Huberatha, Sapkowskiego. Publikacje tekstów w F i NF przetarły szlak wielu znaczącym i ważnym autorom. Pojawiło się też grono świetnych tłumaczy i ilustratorów. Myślę, że nadal to najlepsze miejsce na debiut w polskiej literaturze. Nie tylko fantastycznej. Nie każdy gatunek ma przecież swoje własne czasopismo :o) Patrząc z tej perspektywy i mając na względzie ograniczoną objętość antologii (nawet 600 stron, raz do roku, to mimo wszystko mało, żeby pokazać wycinek obrazu obcej fantastyki), "Kroki…" powinny skupić się na tym w czym są dobre. Oczywiście, nie mów nigdy nigdy.

Bardzo ciekawe jest pytanie czy coś nowego, ciekawego i, przede wszystkim, znaczącego, dzieje się w obecnej fantastyce. Odnosząc się do wpisu Imn - trudno nazwać to co się dzieje za sprawą serialu "Gra o Tron" i wieloksięgu "Pieśń lodu i ognia" zjawiskiem literackim. Owszem, George R.R. Martin pokazuje, że coraz mniej mięsa trzeba, jak w parówkach, żeby coś nazwać kiełbasą. Nie ma wiele fantastyki w utworach tego autora (jeszcze mniej u K.J.Parker), a wciąż wiążemy je z gatunkiem fantasy. Boom na młodzieżówki to raczej zjawisko socjologiczne. Od strony literatury należy traktować jedynie jako pewien format, który łatwo powielać i, co tu dużo mówić, sprzedawać. Na ten temat najwięcej, i najlepiej, mówi świetny film pt. "Young Adult", ze scenariuszem Diablo Cody.
Widzę tylko jedną wyraźną tendencję, w zgodzie zresztą z wpisem Imn, którą można z czystym sumieniem nazwać falą utworów o wspólnym DNA, rysie dającym się odnaleźć u wielu autorów, co nazywam Gender SF. W amerykańskim światku fantastyki zadomowiła się twórczość i grupa autorów zafiksowana na płciowości. Nie od dziś wiadomo, że artystom można więcej, zaś artystom uprawiającym fantastykę jeszcze więcej, ponieważ poruszają się światach, w których można przedstawić praktycznie wszystko. Od czasu antologii "Niebezpieczne wizje", pod redakcją Harlana Ellisona, można też poruszać każde tabu. Mamy zatem w tych nowych utworach całe mnóstwo pretekstowej fantastyki pozwalającej na przeżywania płciowości, w tym sporo w kolorach tęczy. Preferencje autorów mało mnie poruszają, ale uderza bezpłciowość tej Gender SF i przyznawanie tym skrajnie nieciekawym tekstom ważnych dla fantastyki amerykańskiej nagród (rodzi się pytanie kto to nagradza?). A nurt gender w fantastyce obecny jest nie od dziś i łatwo porównać poziom teraźniejszy z wczorajszym. Cóż ten nowy nurt ma wspólnego z poszerzeniem gatunku? Z tym co robił Greg Egan w powieści "Stan wyczerpania", gdzie wymyślił trzecią płeć i badał społeczne, nawet językowe aspekty takiego stanu rzeczy. Kudy im do jego znakomitej "Oceaniki", czy "Lewej ręce ciemności" Ursuli K. Le Guin, w których autorzy eksplorują zagadnienie zmienności płci. Blado wypada ta obecna fantastyka w porównaniu z całą prozą Jamesa Tiptree jr., oddającą nieustannie konflikt i tarcia na granicy płci. Dzisiejsza Gender SF potrafi jedynie zaoferować szok, jak w utworze "Spar" Kij Johnson, który wypełnia już nie płciowość, a wyłącznie seksualność. Trudno pogodzić się z tym, że mokry sen o seksie z obcym (do poczytania tutaj http://ksiazki.polter.pl/Spor-%E2%80%93-Kij-Johnson-c24088) otrzymuje Hugo; tę samą nagrodę, którą uhonorowano "Kwiaty dla Algernona" Daniela Keyesa.

nosiwoda - 11:04 07-02-2014
Wiesz, a Scorsese nie dostał Oscara za "Goodfellas", tylko dopiero za "Infiltrację", która jest świetna, ale nie na miarę Oscara. Czasem po prostu nie dostają ci, co powinni.
edit: no dobra, ale w tym roku konkurował z "Dances with wolves", więc w sumie nie jest to za dobry przykład.

lmn - 11:35 08-02-2014
Obserwator pisze:nawet 600 stron, raz do roku, to mimo wszystko mało
A właśnie, z czego wynika to ograniczenie? KwN miewały i ledwie 500 stron, i zdarzało się ponad 600. Dlaczego nie 700-800, czy to poprzez dodatkowe, czy poprzez dłuższe teksty? Trudno znaleźć w roku tyle dobrego materiału? Ograniczenia budżetowe? Jako antologista, kiedy uznajesz, że na ten rok już starczy?

Drugie pytanie: następny "Almanach fantastyki" będzie dziesiąty, jubileuszowy. Szykujesz coś specjalnego z tej okazji? Więcej stron, wydanie dwutomowe (:D), trochę publicystyki w rodzaju przedmów/posłowi do poszczególnych opowiadań, krótkich rozmów z autorami, esejów przekrojowych? Szczerze mówiąc, czegoś takiego mi brakuje w KwN.

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS