NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Le Guin, Ursula K. - "Lawinia" (wyd. 2023)

McGuire, Seanan - "Pod cukrowym niebem / W nieobecnym śnie"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Popik, Emma - "Na zawsze piękni i młodzi"
Wydawnictwo: RW2010
Data wydania: Wrzesień 2013
ISBN: 978-83-7949-030-1
Format: pdf, epub, mobi
Liczba stron: 215
Ebook



Mistrz

Mistrz

Emma Popik

Ściągnij opowiadanie w formatach PDF, epub i mobi.

Miał dziewięć lat i był genialny. Podprowadzono go pod wielki tron władcy i pozostawiono samego. Uczynił to jego nauczyciel, który teraz wycofywał się tyłem i ukradkiem ocierał oczy. Chłopiec nie wierzył, by jego nauczyciel umyślnie go tu przyprowadził, wiedząc, co może się stać. Nie wierzył również w czekającą go śmierć, ufał w zwycięstwo prawdy, którą znał. Ale nauczyciel nie wracał, a chłopiec nie wiedział, do kogo należał krzyk.
Władca siedział na tronie z wypolerowanego metalu. Poręcze tronu ozdobiono spiralami; kiedy chłopiec spojrzał na nie, odniósł wrażenie, że się wiją i zaraz skoczą mu do oczu, ale się nie bał, znał bowiem prawdę, i przyszedł tu, by ją ogłosić.
Przeniósł wzrok na wielką stopę władcy wysuniętą spod szaty. Druga, jak nakazywał dworski ceremoniał, była schowana. Stopa władcy miała wyrwane paznokcie; zawsze tak czyniono cesarskim niemowlętom, by nie przechodziły tortur w razie zmiany rządów, co się zdarzało systematycznie. Stopa w sandale z ciężkiego, żółtego metalu stała na fioletowej lśniącej posadzce.
Chłopiec prześliznął się wzrokiem po szacie władcy obwieszonej krążkami kolorowych metali. Właśnie wzeszło słońce, niebieskie o tej porze, i szybko wtaczało się na pułap purpurowego nieba. Oświetliło od spodu głowę władcy, która wyglądała jak czarna bryła, w peruce poskręcanych włosów usztywnionych paskami metalu tkwiła wysoko na tle horyzontu. Słońce już wpełzło do połowy nieba i zaczynało parzyć z wysoka. W jego sinym świetle stała maleńka figurka chłopca na tle rozległej tafli fioletowej posadzki naprzeciw ogromnego jak gmach tronu.
Spojrzenie chłopca powędrowało wyżej i napotkało spojrzenie pomarańczowych źrenic, które wydawały się płytkie w koncentrycznych obwódkach szminek wokół oczu. Szminka tak grubo pokrywała twarz, że wyglądała jak glina, w której wyżłobiono rysy.
Mierzyli się wzrokiem. Oczy władcy nie wyrażały niczego, tylko lśniły, a chłopcu się wydały chore, lecz nie znał powodu bólu. Zrobiło mu się żal władcy z podkrążonymi oczami; pomyślał, że prawda, którą mu wyjawi, będzie jego ocaleniem, wiec patrzył otwarcie.
– Dlaczego nie masz opaski na włosach? – wymamrotał władca spod grubej warstwy szminek, które mu się kruszyły z warg. Nie był pewien, czy ludzie powinni nosić włosy związane, ale powiedział tak kierowany bólem; bo paski metalu przytrzymujące perukę kłuły go w skórę czaszki.
– Masz na sobie tylko cienką koszulę przed kolana? – Pytanie zabrzmiało jak westchnienie zazdrości; jemu było ciężko i duszno pod szatą, a ozdobne krążki metalu już się nagrzały i piekły go przez tkaninę. Promienie światła załamywały się na nich i rozszczepiwszy się, rzucały błyski na czarnoróżowe prążki sukien. Nie czekając na odpowiedź, dodał: – Podobno znasz prawdę? – I nie wiedząc, co robić dalej, skinął palcem, otoczonym miedzianą rurką, na uczonego doradcę kryjącego się sprytnie przed upałem w czerwonym cieniu drzewa. Słońce biło promieniami prosto w dół, a uczony zgodnie z przepisami musiał być nagi.
Chłopiec spojrzał ciekawie na chudą postać pokurcza, kulawo wysuwającą się z cienia. Uczony miał cechy mutanta, jak wszyscy, choć się o tym nie mówiło i nie przyjmowano do wiadomości, traktując każdego tak, jakby był człowiekiem. Brzydkie i chropawe ciało uczonego pokrywały płaty parszywej skóry z wyraźnie widocznymi brodawkami i sierścią.
Dziecku przypomniały się żółte wstrętne żaby, pleniące się w gnijących zaułkach miasta. Chłopcy ciskali w nie kamieniami i wszyscy się ich brzydzili. W jego oczach odbiło się to wspomnienie pełne wstrętu i niechęci.
Uczony skrzyżowanymi rękoma krył parszywą skórę i kuląc się, dreptał w kierunku tronu, by skryć się za jego oparciem. Udawał, że nie widzi drwiny w oczach chłopca; rzucił ku niemu tylko jedno ukośne spojrzenie. Ale jego twarz zrobiła się gorąca i miał wrażenie, że palą go policzki. Ogarnęło go nowe uczucie, którego nigdy jeszcze nie doświadczył: wstyd.
Toteż kiedy skrył się za oparciem tronu jak za murem i wymacał wzrokiem oczy chłopca, spojrzał na niego z taką nienawiścią, że dziecko powinno zacząć się bać. Lecz mały tego nie umiał, wierzył w zwycięstwo prawdy.
Uczony patrzył na chłopca szklanym od nienawiści spojrzeniem, lecz myślał o tym, co trzeba zrobić. Pochyliwszy się do ucha władcy, szeptał mu instrukcje i opowiadał o wyczynach chłopca w mieście. Umiał dobrać odpowiednie cytaty z raportów, które mu przynosili szpiedzy, wiedział też, jak dopiąć swego.
Od czasu, kiedy wielkie biblioteki płonęły i ogień z nich przenosił się na miasto, zakazano druku książki, bo przynosiły więcej szkody niż pożytku. W zamian wyznaczono odpowiednie osoby, których obowiązkiem było wiedzieć, co należy, i we właściwym momencie przekazać informacje władcy.
Uczeni w dowód swej doskonałej pamięci chodzili nago, pokazując, że nigdzie nie chowają zapisków i ściągaczek, a doskonały umysł jest ich jedyną skarbnicą.
Władca, słuchając uczonego, nie patrzył na chłopca; jego zamglony pod ciężkimi powiekami wzrok błąkał się po okolicznych wzgórzach kryjących, jak wiadomo, zasypane miasta z portami lotniczymi i stoczniami rakietowymi. Czy kiedyś je odkopie, choć wiedział, że kryją promieniotwórczą śmierć, wciąż niebezpieczną mimo upływu czasu? Czy każe odgarnąć z nich piasek, by odkryć w magazynach pomarańczowe rozpadające się słońce, które być może na powrót uczyni z mutantów ludzi albo ich zabije? Czemu dumał nad wyglądem swego ludu właśnie teraz? Czyżby czysta skóra chłopca skłaniała go do takich pytań?
Chłopiec stał i myślał: „Teraz mnie zapyta o prawdę i ja mu ją ogłoszę”. I zadrżało jego delikatne ciałko, tak białe, jakby wycyzelowane w białym marmurze poprzerzynanym cieniutkimi niebieskimi żyłkami.
Ale władca nie pytał o nic. Nie myślał już bowiem ani o udoskonaleniu, ani o wymordowaniu swego ludu, który i tak był mu obojętny; jeszcze nigdy przecież nie pokazano mu człowieka. Teraz dręczyła go tylko jedna myśl: kiedy nadejdzie czas jedzenia? Wyłącznie jedno miał pragnienie: zaspokoić głód.
Głodny był zawsze, nie pamiętał, by kiedykolwiek najadł się do syta, władcom wyznaczano tak marny wikt. Denerwował go dworski ceremoniał nakazujący zajmowanie się polityką równo ze wschodem słońca, przed posiłkiem oczywiście. Nigdy nikt nie przychodził na audiencje, więc drzemał, czekając na jedzenie, bo we śnie głód nie dręczył go tak mocno jak na jawie.
A dziś osłabł z głodu i ciążyła mu szata na ramionach.
– Z czego jest zrobiona twoja koszula? – zapytał cicho. Wzrokiem zdradzającym myśli o jedzeniu i lekkim przewiewnym ubraniu prześlizgiwał się po dwóch prostokątnych kawałkach płótna związanych na ramionach; i dojrzał wreszcie bose stopy chłopca na posadzce. Patrzył na nie i nie mógł się nadziwić paznokciom przypominającym kruche szkiełka.
On sam nie dałby rady oderwać stopy uwięzionej w magnetycznym sandale. Wiedział zresztą, że śliskość podłogi czyniła chodzenia śmiertelnie niebezpiecznym. Po skończonej audiencji przyjdą i go wyniosą, ująwszy tron za cztery drągi. Zawsze się obawiał, że pójdą nieco dalej po śliskiej posadzce tarasu, aż do jego brzegu, i zepchną go, by się roztrzaskał o żelazne skały, na których wzniesiono twierdzę. Tak zawsze czyniono ze zużytymi władcami. Przewroty następowały często i niespodziewanie, toteż nie był pewien dnia ani godziny. Uświadomił sobie naraz, że całe jego życie upływało w trwodze przed śmiercią, a mały chłopiec, który stał przed nim bosy i zupełnie bezbronny, patrzył śmiało i zupełnie nie czuł strachu.
Z zaułków dobiegły wrzask, wycie i jęki, a potem nieludzki skowyt. Władca zadrżał, mury twierdzy szturmowała wrzawa.
„Czy to już po mnie?” – pomyślał. Najgorsze i najwstrętniejsze było to, co następowało potem: odgłosy zadowolenia i mlaskanie.
– Ludzie w mieście złapali odmieńca – przypomniał usłużnie uczony. On wszystko wiedział, choć podobnie jak jego pan nigdy nie dostał pozwolenia na opuszczenie twierdzy.
– Obdzierają go ze skóry – dodał obojętnym tonem, patrząc na chłopca.
Władca odetchnąłby głęboko, gdyby jego piersi nie krępowała sztywna szata. Ze strachu spojrzał w bok, odwracając gałki oczne, bo nie mógł poruszyć głową. Chciał lepiej usłyszeć kroki, gdyby się po niego skradały. A zobaczył kwiaty pełzające po brzegach tarasu.
Nienawidził tego widoku i zawsze czynił wszystko, by nie patrzeć w tę stronę. Z powodu chłopca nie mógł przedrzemać czasu audiencji i napotkał wzrokiem kwiaty koloru wątroby. Przypominały gnijące mięso przyklejone do brzegu tarasu ciemnoróżowymi błonami. Nie mógł znieść ich brzydoty ani wytrzymać ciężaru swego życia, które dopiero teraz stało się naprawdę nie do wytrzymania.
Przez tego oto chłopca zaczął wszystko czuć mocniej i boleśniej. Miał wrażenie dochodzenia do jakiejś prawdy. Jakże ona uczyni go wrażliwym na ból, jak podrażni jego nerwy – gdy zostanie przez chłopca wygłoszona, stając się cierpieniem – choć nawet go nie nakarmi.
– Czy takich jak ty jest wielu? – zapytał z przerażeniem władca.
„Gdyby takich było wielu, a prawda dotarłaby do ludzi, co stałoby się z urzędem władcy – zastanawiał się, czując, że stoi na krawędzi tarasu i zagląda w przepaść. - On musi być jedyny – wmawiał sobie, bo to stanowiło ratunek. Odmieniec” – dopowiedział w myślach.
– Wydać go – rzekł szybko, jakby chciał, aby stało się to jak najprędzej. Powiedział tak, bo bardzo się bał i dręczył go głód. Więc chłopca zabrano, by rzucić tłumom.
Uczony się uśmiechnął, ale jeszcze nie był całkowicie zadowolony. Widział, jakie wrażenie zrobił na władcy widok chłopca. Patrzył na strumyczki ściekających szminek, które topiły się pod wpływem wzruszenia. Jeszcze czuł ohydę swojej parszywej skóry i ból od oparzeń słonecznych. Bolało go poczucie hańby, jakiej doznał, idąc powoli przez całą długość tarasu, obserwowany przez chłopca. Promienie granatowego słońca stojącego w zenicie paliły jego skórę, a wzrok dziecka ziębił.
On, uczony, szeptał w ucho władcy rady tak zbawienne! Opowiadał mu o niebezpieczeństwie prawdy. Ileż wysiłku kosztowało go posklejanie w wygodną całość strzępków informacji przynoszonych przez szpiegów! Przesłuchiwał każdego wiele godzin, ale znacznie dłużej trwało wkuwanie na pamięć ich słów. Musiał zapamiętać najdrobniejszy szczegół. Całe noce siedział w ciemności i powtarzał wszystko w kółko, aż mu się plątały słowa i wiadomości, a przed oczami zaczynały latać tęczowe płatki zmęczenia. Nie mógł przecież niczego zapisać, więc i w dzień siadywał w korytarzu, zamykał oczy i powtarzał słowa zasłyszane przez szpiegów. Bał się i męczył, a nikt nie znał jego życia pełnego strachu. A teraz, kiedy dokonał największego dzieła, zostało ono przez władcę zlekceważone. „Tego mu nie przebaczę” – postanowił. Patrzył zza oparcia tronu na jego ucho sine od promieni słonecznych i kostropate od warstw szminki i myślał o zemście.
Zjawili się jak zwykle wtedy, gdy nie mógł już ani chwili dłużej wytrzymać z głodu. Byli wysocy i nosili złote blaszane stroje. Ujęli bez wysiłku rączki drążków wystające po czterech rogach tronu. Zachybotał się. Ich złote maski miały zbyt wąskie otwory na oczy, więc nie mógł w ich źrenicach znaleźć potwierdzenia swoich podejrzeń. Nigdy się nie zbliżali tak bardzo, by mógł wyczuć oddech, choć mieli dziurki na nozdrza. Blachy masek nie wycięto w kształt ust, wiec nawet nie próbował zadawać pytań.
Uczony patrzył, jak nieśli władcę przez gładki i śliski korytarz, okrągły jak rura, pod migającymi reflektorami. Kiedy zniknęło ochraniające oparcie tronu, poszedł w róg tarasu, kryjąc się w cieniu drzewa, który ciepłą czerwienią bronił przed promieniami słońca i nieco osłaniał parszywą skórę. Nie mógł o niej zapomnieć. Musiał mieć spokój, by ułożyć plan zemsty i zniszczenia władcy, którego niesiono pod fioletowymi błyskami reflektorów.
Władca nawet nie mógł zmrużyć oczu, bo powieki były usztywnione warstwami szminek. Postawili go w Sali Pokarmu, znowu się zachybotał i nim zdążył złapać równowagę, wepchnęli mu do ust rurkę tak głęboko, że się zakrztusił. Tak było co dnia i choć zawsze chciał się przygotować na ten przykry moment i zacisnąć mięśnie szczęk, by uniknąć dławienia się rurką, głód powodował, że zapominał o przyrzeczeniu i otwierał szeroko usta. Zawsze tracił pierwsze, najpyszniejsze łyki, które spływały mu po brodzie i ściekały pod szatę na piersi, wciąż powiększając zakrzepłą kałużę na skórze.
Nagi uczony, przemykając się za drzwiami Sali Pokarmu, widział, jak władca, wytrzeszczywszy oczy, chłeptał swoją codzienną zupkę ugotowaną z produktów, których nigdy mu nie pokazywano, zerkał na czterech tragarzy w maskach, stojących nieruchomo i śledzących zegar. Jeden z nich trzymał rękę na kraniku dołączonym do rurki.
Władca podejrzewał, że zakręcali mu dopływ zupy wedle swego kaprysu. Usiłował nie wpatrywać się w nich zbyt natrętnie i opuszczał powieki, kiedy tylko mu się wydało, że obserwują go spod złotych masek i mogliby z jego oczu odczytać wyrzut czy naganę. Bał się wzbudzić ich niechęć, bo wystarczyłby lekki ruch palca w złotej rękawicy i pozostałby głodny do następnego dnia. Ale w duchu nie mógł się powstrzymać od zadawania sobie pytań i znajdywania na nie odpowiedzi. Pewien był, że utuczyli się na jego zupkach. Rzucił okiem na bryły mięśni ramion skrzyżowanych na piersiach i znowu oskarżył ich o to, że mu systematycznie podkradali zupki. Łykał bardzo szybko, by się jak najwięcej nachłeptać, płyn spływał mu letnim strumykiem do gardła, ssał rurkę jak cycek, starając się z niej wycisnąć jak najwięcej i nie stracić rytmu.
Uczony lekko przebiegał najwyższe piętra twierdzy; dokładnie wiedział, ile trwa posiłek, wiec był spokojny i pewny, że zdąży wykonać swój plan. Cicho się przemykał, nie czyniąc szelestu bosymi stopami, dokładnie przylegającymi do śliskiej podłogi. Dobrze wiedział, dokąd iść i jakie wykonać manipulacje. Korytarz wznosił się prawie pionowo w górę, nigdzie nie było schodów. Przystanął i spojrzał za siebie, by sprawdzić, czy go nikt nie śledzi. Przeraził się, widząc śliską rurę korytarza. Gdyby upadł, lekko nawet pchnięty, pewnie zleciałby w dół i nic by go nie zatrzymało, żadna poręcz – roztrzaskałby się na żelaznych zboczach tarasu. Przywarł mocniej stopami, wstrząsnął się, odwrócił głowę i patrząc tylko przed siebie, szedł w górę.
Komora i maszyneria były informacjami utajnionymi, on pozornie korzystał jedynie z wiadomości przynoszonych przez urzędowych szpiegów, ale wiedział swoje. Jego prywatni donosiciele kontrolujący urzędowych podsłuchali kogo trzeba i zdradzili mu szyfr. Był panem zamku i władcy. Grzejąc się w fioletowym cieple reflektorów, powtarzał sobie, mrucząc:
– Trzy obroty w lewo, dwa w prawo, pięć w lewo, zakodować datę, na którą chce się ustawić przewrót pałacowy.
Z tym nie będzie kłopotu, wkręci w szyfr mechanizmu datę dzisiejszą. Niech się od razu skończy panowanie, nie ma potrzeby, by jego zemsta czekała.
Kątem oka zobaczył odbicie swojej postaci w wypolerowanym metalu ścian. Wklęsłe zwierciadło dodatkowo zniekształciło jego sylwetkę, rozszerzając biodra, zwężając ramiona, już i tak bardzo kościste i rachityczne. Ale nawet tak mdłe i niedokładne lustro, jak metalowa ściana, ujawniało jego parszywą skórę. Jakże widoczna musiała być gołym okiem! Musiał ją pokazać obcemu, w dodatku dziecku o czystej skórze – bez narośli i guzów. Dobrze wiedział, że chłopiec był przedstawicielem starej rasy prawdziwych ludzi, która się czasami odradzała w pojedynczych egzemplarzach, ale za to tak doskonałych jak ten. Patrzył na swoje odbicie i złość podżegała go do czynu. Te jego poskręcane żebra i wątłe kolana! Nie mógł znieść swego widoku, a przecież przyzwyczaił się do szpetoty tak jak wszyscy inni. Niczym się nie odróżniał od reszty ludzi, o czym wiedział z raportów szpiegów myszkujących po mieście. Nie dostrzegał w sobie niczego obrzydliwego, dopiero uśmiech jasnego dziecka uświadomił mu, jak bardzo był wstrętny.
– Miał głosić prawdę – burknął do siebie, zapominając o nieustannym powtarzaniu szyfru, bo miał słabą pamięć. – Czy taka jest ta jego prawda?
Stwierdził, że nie jest potrzebna, za to szkodliwa. Władcy również mogła przynieść same cierpienia. Niedobrze, gdy władcom się na za dużo pozwala.
„Nie powinien był jednak oglądać prawdziwego człowieka” – podsumował w myśli, bo ludzie się już zabezpieczyli od samowoli władców, wygnawszy ich do wysokich twierdz. Pogłaskał ręką ścianę i uśmiechnął się.
Tak, solidna jest żelazna skała i twierdza, władca się z niej nie wydostanie. Wyobraził sobie brzeg tarasu bez poręczy i przyspieszył kroku. Minął Salę Egzaminów i wszedł do małego pokoiku na jej zapleczu. Tu znajdował się mechanizm, ale jakże zakurzony, nikt nie konserwował go od lat. To dlatego władca panował tak długo. Mechanizm szedł, jak się podobało jego trybom, ręka człowieka nie dotykała go od dawna.
Uczony stał, opierając się plecami o drzwi, i przyglądał się maszynie, która miarowo tykała i błyskała ekranami,
„To tak! – pomyślał. – Teraz przynajmniej wiadomo, kto sprawuje rządy!” – wziął się pod boki i kiwał głową ze złością.
Miało być zupełnie inaczej. Wszystko dokładnie ustalono podczas ostatniego przewrotu pałacowego – podrapał się w głowę, bo nie mógł sobie przypomnieć tej odległej daty.
„Wtedy uradzono, zapisano, ujęto w paragrafy i konstytucję. A tymczasem rządzi maszyna. Kogo winić?” – pytał sam siebie i postanowił wszystko odmienić. Po przewrocie pałacowym i likwidacji władcy, znowu się wszyscy zbiorą, naprawi się państwo, odbuduje system. On będzie zbawcą. Wypiął dumnie pierś i oczyma wyobraźni widział wielkie przemiany, a siebie w lekkich szatach głoszącego ludowi wieści. Mimo woli przypomniał sobie chłopca i przestał się uśmiechać. Zdmuchnął kurz i powtórzywszy sobie szyfr: dwa obroty w lewo, trzy w prawo, pięć w lewo – nastawił dźwigienki.
Wyszedł, zamknął drzwi i odetchnął z ulgą. Zbiegł lekko do sali Egzaminów, bo już był najwyższy czas. Egzamin miał się zaraz rozpocząć. Wolał nie myśleć, co by się stało, gdyby odkryto manipulacje przy mechanizmie. Przypomniał sobie odpowiednie paragrafy, które wykuł na pamięć po ostatnim przewrocie, by stać się gwarantem praw.
„Świetną mam pamięć – pomyślał, zatrzymując się za progiem Sali Egzaminów i wtedy oblał go zimny pot. – Czy przypadkiem nie pomyliłem szyfru?” – Ześlizgnął się plecami po ścianie i ukucnął przed progiem, kuląc głowę i obejmując kolana ramionami, najciaśniej jak zdołał. Bał się, że ktoś może zobaczyć, jak bardzo dygoce ze strachu. Jeszcze słyszał, tak mu się wydawało, jak mechanizm tyka, idąc nieodwołalnie naprzód.
Władcy wyrwano rurkę szarpnięciem ręki w złotej rękawicy, co jak zwykle poszło szybko, mimo zwyczajowego zaciskania szczęk. Kurek był zakręcony od dłuższej chwili. Nie tylko z powodu przedłużenia rozkoszy jedzenia władca starał się jak najbardziej przeciągnąć posiłek. Robił to również ze strachu, bo zaraz po jedzeniu, kiedy czuł się ociężały i senny, czekał go egzamin, jakiemu z urzędu był poddawany.
Nigdy nie potrafił zgadnąć, jakie trzy pytania zostaną mu zadane. Zastanawiał się co dzień nad dziedzinami, z których mogły pochodzić, lecz nigdy nie utrafił choćby w jedno pytanie. Od prawidłowości odpowiedzi zależało jego życie. Codziennie jego los zawisał na małym znaku zapytania. Nieprawidłową odpowiedź karano śmiercią, wiec nie był pewien dnia ani godziny.
Nigdy też nie wiedział, czy podał właściwą odpowiedź. Zawsze miał wątpliwości, ale chyba odpowiadał trafnie, bo przecież wciąż żył. Kiedy czekał, aż na ekranie ukaże się znak plus lub minus, tracił oddech i chwila, w której się rozstrzygało jego życie, wydawała się nie mieć końca. Zamierało wtedy jego serce i już czuł, że krew spływa mu do nóg i leci głową w dół z wysokiej skały.
Zastanawiał się, kim są ci, którzy zadają pytania? Kto ocenia prawidłowość odpowiedzi? Często był pewien, że plecie głupstwa, jednak na ekranie pojawiał się znak plus: zdany egzamin. Podejrzewał, że jego los zależy od kaprysu nieznanych mocy, ale nie miał kogo zapytać o prawdę. Czterej tragarze, którzy go nosili, nie posiadali otworów na usta, inni wykonujący przy nim niezbędne czynności kryli twarze za żelaznymi maskami. Podejrzewał, że są automatami.
– Ale uczony jest człowiekiem – powiedział sobie z radością, – Może niezupełnym, lecz coś w nim jest ludzkiego. Trzeba go zapytać, przecież dawał mu rano rady dotyczące chłopca. Wydawały się rozsądne.
„Dlaczego dzisiaj dręczą mnie takie problemy” – zastanawiał się, czekając w Sali Egzaminów na rozpoczęcie wyświetlania pytań. Ekrany jeszcze były ślepe i matowe. Zazwyczaj drżał ze strachu, teraz jednak robił w myślach przegląd swego życia.
Przypominał sobie wszystkie swoje dni biegnące niezmiennym ustalonym trybem. Po egzaminie sadzano go codziennie w pustej Sali Pracy. Wykonywał mechanicznie czynności i nigdy nie dręczyły go żadne wątpliwości, chociaż miał dużo czasu na rozmyślanie. Siedział przy pustym stole i rozcierał glinę na barwiczki. Zawsze myślał wyłącznie o śledzących go ekranach i oczach kamer fotografujących każdy jego ruch. Starał się jak najdokładniej roztłukiwać bryłki, rozdrabniać w małych moździerzach i potem wsypywać proszek do właściwych miseczek. Kiedy zakończył rozbijanie, musiał rozcieńczać farby własną śliną. Od dokładności rozmiażdżenia zależał potem stopień trudności tej fazy robienia farb.
Myślał więc tylko o dokładnym wykonywaniu czynności, jakby były rytuałem w najdrobniejszym fragmencie. Dręczył go głód; myśl o nim zabijał pragnieniem wypoczynku i wyobrażaniem sobie, że już na głównym ekranie zapaliło się zielone światełko: pozwolenie na odpoczynek. Wyprostowywał wtedy plecy i zamykał oczy. Nie myślał o niczym, tylko starał się rozciągnąć tę chwilę jak najbardziej. Zawsze odpoczynek wydawał mu się za krótki, ale bał się protestować. Tak musiało być i zachowywał posłuszeństwo.
Wiedział, że ustalony rytuał chronił go przed ludźmi. Mówiono mu, że ludzie są odrażający, a na dowód ich wstrętnego wyglądu postawiono obok niego na urzędzie ohydnego uczonego. Okrucieństwo ludzi, ich krwiożercze instynkty stanowiły powód zamknięcia go w twierdzy.
Teraz siedział przed ekranami i czekał na rozpoczęcie egzaminu; wycmoktując z zębów resztki zupki, zastanawiał się, dlaczego ten ranek jest zupełnie inny od poprzednich. Uświadomił sobie, jak okropne jest jego życie, ale dotychczas sądził, że tylko w takim kształcie było możliwe.
Rozejrzał się po Sali Egzaminów. Ekrany. Wszystko zimne i nieprawdziwe.
„Egzamin jest przecież wyłącznie formalnością – uświadomił sobie tę prawdę. – Nieraz musiałam dawać niewłaściwe odpowiedzi. – Teraz był tego pewien. – A jednak uznawano je za dobre. Egzaminują mnie, bo to jest upokarzające”.
Całe jego życie było pełne pozorów, strachu i hańby.
„Kim są ci, którzy uczynili ze mnie swojego więźnia? – krzyknął do siebie w duchu. – Chcę poznać prawdę” – zrozumiał ze zdziwieniem. Miał tę okazję: chłopiec chciał mu wyjawić jakieś prawdy, ale wtedy, rankiem, ledwo do jego świadomości docierał sam fakt obecności chłopca, a jego słów prawie nie rozumiał.
„Wydałem chłopca na śmierć” – pokiwał głową nad samym sobą. Ale jeszcze nie słyszał wycia tłumu.
– Oddajcie chłopca! – krzyknął.
Było już za późno, właśnie rozpoczął się egzamin i ekrany wyświetliły pierwsze pytanie. Z trudem skupił się na jego treści. Zresztą nie była ważna, mógł odpowiedzieć byle co, i tak zostałoby uznane, ale dumnie milczał.
Zaniepokoił się, bo chłopiec nie wracał.
– Zabrali go natychmiast, a każą czekać z oddaniem – burknął ze złością. Patrzył na ekran i wcale się nie denerwował, widząc wyskakujące cyferki: odliczano mu czas. Rozejrzał się: chłopca wciąż nie wprowadzano.
„A może mi go nie oddadzą?” Nigdy przecież nie wykonywano żadnych jego rozkazów. Prawdę mówiąc, nie wiedział, że w ogóle wolno mu wypowiadać życzenia. „Chłopiec więc żyje, oczywiście – uspokajał siebie w duchu. – Żyje dzięki temu, że są rygory i obostrzenia. – Jeszcze raz rozejrzał się po sali, tym razem innymi oczami. – Czyżby w moim katorżniczym życiu był jakiś sens?”
Na ekranie wyskoczyło następne pytanie; nie przeczytał go nawet, bo uświadomił sobie, że wydany rozkaz był w ogóle jedynym, jaki kiedykolwiek wypowiedział. Może więc został wykonany?
Nie odpowiedział na pytanie, myślał tylko o chłopcu i drżał, bojąc się, że usłyszy wycie tłumu. Nie zniesie mlaskania i ryku rozkoszy.
Na ekranie już odliczono czas i strzałka pokazała, że drugie pytanie nie zostało uznane. Zostało mu jeszcze parę chwil życia i ostatnia szansa. Wyświetlono trzecie pytanie. Władca przybliżył swoją twarz do ekranu, w którym ujrzał swoje odbicie i uświadomił sobie, że to on. Spostrzegł pierwszy raz w życiu swoją minę. Zobaczył, jaki jest naprawdę: sztywno siedzące, agresywne monstrum z zaskorupiałymi warstwami szminek na nigdy niemytej twarzy.
„Jaką naprawdę mam twarz? – zastanowił się i dodał: – Kim jestem?” Uniósłszy z wysiłkiem ręce zdrapywał grube warstwy farb z czoła i policzków. Pochylił się i jeszcze dokładniej przyjrzał się sobie. Chłopiec nie wracał. A on zobaczył, że ekran zbladł i przestał wyświetlać ostatnie pytanie. „To już koniec” – pomyślał, ale bez trwogi. Wskazówki nieustannie posuwały się naprzód. Jego czas się skończył i to właśnie wtedy, kiedy zaczął się zbliżać do prawdy o sobie samym.
Do sali wszedł nagi uczony.
– Czy wiesz – zapytał – że nie wykonuje się żadnych poleceń władcy? – Przypomniał sobie ustawy, które kiedyś wykuwał na pamięć; to go ośmieliło, więc wstał i wszedł do sali z takim pytaniem.
Na ekranie wskazówka stała na ostatniej kresce. Władca oczekiwał, że zaraz zostanie strącony ze skały. „Może chłopiec przyjdzie – ucieszył się – i wszystko się odmieni? – Nie myślał o śmierci, nie bał się, w jego serce wstąpiła nadzieja. – „Nie wykonują moich rozkazów, jak to dobrze! Mądre są prawa, które gnębią – myślał sobie. – Zniosę stokroć gorsze męczarnie, bo dzięki nim chłopiec nie został zabity”.
Wtedy usłyszał dobiegający z dala pomruk, jakby szły wielkie tłumy. Zrozumiał ten odgłos i oczami pełnymi trwogi zawisnął pytaniem na twarzy uczonego. Wydało mu się, że widzi brudne masy ludzi-mutantów z kłami i płatami parszywej skóry, takiej samej, jaką zasłaniał rękami uczony. Miasto musiało być poprzerzynane cuchnącymi zaułkami, w których masa ludzka zbierała się jak ropa. Widział też chłopca stojącego w cienkiej koszuli i patrzącego ufnymi oczami na rojącą się czerń.
Z góry parzyło ostre, granatowe słońce, które chyląc się ku zachodowi, było wyjątkowo okrutne. Władca zamknął oczy, dobiegł go skowyt i wrzask.
Zerwał się z tronu. Przytrzymały go magnetyczne sandały. Chciał biec na pomoc. Wszystko mu przeszkadzało, ciężka odzież, sandały. Zerwał z głowy perukę i cisnął ją o posadzkę. Zrobiło mu się zimno w nagą czaszkę, więc machinalnie przesunął dłonią po skórze. Wyszarpnął stopy z sandałów i pierwszy raz w życiu dotknął nagą stopą podłogi. Nieznane odczucia tak go zaskoczyły, że stał i wsłuchiwał się w siebie, a jego zmysły niosły mu nowe informacje.
Zachwiał się, był bardzo słaby, nigdy przecież nie pozwalano mu stać o własnych siłach. A może to nagłe doznanie prawdy tak na niego wpływało?
Oparł się rękami o ekran, by nie stracić równowagi. To one są winne wszystkiemu: maszyny, soczewki, ekrany. Zapragnął je stłuc, zemścić się za te wszystkie dni pełne strachu, kiedy siedział na egzaminie, czekając na wynik wpatrzony w ekrany z tępą rozpaczą. Runął na ścianę, a wtedy w drzwiach stanęło czterech w złotych maskach.
Nie wiedzieli, co mają uczynić. Władca wprawdzie nie odpowiedział na pytania, ale czy należy uznać, że nie zdał egzaminu, skoro milczał? Czy mają go od razu strącić ze skały, czy poczekać do następnego dnia, do nowego egzaminu? Dzisiejszy można uznać za pomyłkę mechanizmu. Wiedzieli przecież doskonale, że maszyny są zawodne i wskazań ich nie należy brać pod uwagę ani tym bardziej być im posłusznym.
Porozumieli się wzrokiem i bez słowa zadecydowali, co należy uczynić.
Władca zatrzymał się na ułamek sekundy, widząc wejście czterech w złotych maskach. „Więc już po mnie przyszli?!” – Krew spłynęła mu do nóg i czuł, że leci ze skały.
Zapomniał o śmierci, a ona po niego sięgnęła. Jest człowiekiem, odkrył to dzisiaj, i choć się bał, nie pokaże strachu. Tylko musi jeszcze sprawdzić, czy jego ciało wygląda jak ludzkie, czy też są na nim łaty parszywej skóry, jak u doradcy. Zdarł z siebie wierzchnią szatę i zaczął szarpać kolejne suknie. Spieszył się, trzeba zdążyć, zanim do niego podejdą czterej. Nie może umrzeć, zanim nie dowie się prawdy.
„To chciałeś mi powiedzieć, chłopcze?” – zapytywał w myślach i uśmiechał się.
Już stoją w progu okrągłego jak rura korytarza i porozumiewają się oczami. Ustalili, że go zabiją, skłaniają ku sobie mechaniczne głowy na tle rudej miedzi korytarza w świetle fioletowych błysków,
Lecz oni stali zaskoczeni obnażaniem się władcy. Uważali, że nie należy dopuścić do jego śmierci. Był nieszkodliwy, a po zrzuceniu go ze skały trzeba by wprowadzić tyle nowości, co wiązało się z niepokojami i zmianami.
Uczony również zastygł, zaskoczony czynem władcy, który już się mocował z ostatnią, pomarańczową koszulą. Zaraz stanie przed wszystkimi nagi i porównają ciała. Może się okazać, że skóra władcy jest gładka i czysta, a wtedy ktoś mógłby zdecydować, że on uczony jest odmieńcem. Jeszcze nie przebrzmiało wycie tłumów. Hałastra stała pod bramami pałacu u stóp twierdzy. Była tak blisko, a taras nie miał poręczy.
Skoczył, krzycząc coś niezrozumiale o człowieczeństwie, prawdzie i o tym, że jest bez winy. Chwycił koszulę władcy, by go nią zakryć. Upadli, szamocząc się, władca był bardzo słaby. Uczony nie wiedział, jak to się stało, ale pchnął go, a on potoczył się szybko po wypolerowanej posadzce i obracając się wokół własnej osi na plecach, wpadł w rurę korytarza i bez ratunku ześlizgiwał się na zewnątrz.
Nie zdążyli skoczyć, by go pochwycić i uratować, byli nieruchawi w swych złotych ubraniach, przyzwyczajeni do rytuału, nie wiedzieli, co czynić. Gapili się teraz na uczonego leżącego w ogłupieniu na stosie królewskich szat. Porozumieli się wzrokiem, odgadli, co powinni uczynić. Pochwycili go mocnymi ramionami.
– Nie chciałem tego! – krzyczał, wijąc się. Bał się tłumów. – Zapomniałem szyfru – bełkotał – pomyłkowo nastawiłem...
Ostatnich słów nie zdołał domamrotać, bo już mu zakładali perukę i sztywne szaty, by wszystko było jak przedtem.
Władca, ześlizgując się po zboczach żelaznej góry i tłukąc się o metal, jeszcze próbował przesunąć dłońmi po skórze, by poznać prawdę o swoim człowieczeństwie. I zanim wpadł w gąszcz żywych wijących się kwiatów o kolorze wątroby i o konsystencji gnijącego mięsa, zanim go omotały ciemnoróżowe błony, jeszcze usłyszał ryk uczonego przebranego już i posadzonego na tronie. Malowano mu twarz i wyrywano paznokcie u stóp uwięzionych w magnetycznych sandałach.

Oficyna wydawnicza RW2010 Poznań 2013
Redakcja i korekta zespół RW2010
Redakcja techniczna zespół RW2010
Copyright © Emma Popik 2013
Okładka Copyright © Mateo 2013
Copyright © for the Polish edition by RW2010, 2013
e-wydanie I

Utwór bezpłatny, z prawem do kopiowania i powielania, w niezmienionej
formie i treści, bez zgody na czerpanie korzyści majątkowych z jego
udostępniania.

Aby powstało to opowiadanie, nie wycięto ani jednego drzewa.

Dział handlowy: marketing@rw2010.pl
Zapraszamy do naszego serwisu: www.rw2010.pl



Autor: Emma Popik
Dodano: 2013-06-24 15:10:17
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS