Igrzyska czas zacząć (czytać)
Od kilku lat w sprzedaży masowo pojawiają się książki skierowane docelowo do młodzieży, a zawierające elementy fantastyki. Tematyka jest dość zróżnicowana – trafiają się zarówno rzeczy w postapokaliptycznych klimatach (seria
„Jutro”), jak i klasyczne przygodówki (twórczość Johna Flanagana). Przeważają jednak tzw. paranormalne romanse, gdzie wątek przewodni stanowią miłosne perypetie bohaterów, a zjawiska czy istoty paranormalne stanowią wdzięczne urozmaicenie fabuły. Comiesięczny wysyp takich publikacji powoduje, że wśród zwykłej pulpy giną rzeczy wartościowe. Prawdopodobnie podobny los spotkałby także trylogię
„Igrzyska śmierci” Susanne Collins, ale za sprawą ekranizacji otrzymała ona drugie życie. I bardzo dobrze się stało.
Rozpoczynając lekturę „Igrzysk śmierci”, należy od razu zaznaczyć, że wbrew hasłom lansowanym przez speców od marketingu nie mamy do czynienia ze
„Zmierzchem” bis. Obie książki łączy wyłącznie czytelniczy target i podobnie skonstruowany wątek miłosny (ona jedna, a ich dwóch). Szczęśliwie na tym podobieństwa się kończą.
O czym zatem opowiada trylogia Susanne Collins? Najkrócej rzecz biorąc to historia pewnej odważnej dziewczyny, Katniss Everdeen, która przez zrządzenie losu zostaje zmuszona do udziału w śmiertelnie niebezpiecznych zawodach. Innymi słowy zwykła książka, jakich wiele – spora dawka przygód, obowiązkowy wątek miłosny, futurystyczne dekoracje (rzecz dzieje się na ruinach współczesnej Ameryki). Dlaczego zatem „Igrzyska śmierci” zostają w pamięci na długo po lekturze?
Na pewno jednym z głównych atutów cyklu jest jego różnorodność: tematyczna i w warstwie emocjonalnej. O ile pierwszy tom można określić mianem powieści przygodowej z klarownym podziałem na dobrych i złych, to już w przypadku kolejnych części nie jest to takie jednoznaczne. Telewizyjne manipulacje stają się równie skuteczną bronią jak lotnicze bomby, a polityczne intrygi zastępują wojenne starcia. Niespodziewanie przeciwnicy zyskują pozytywne cechy, z kolei tymczasowi sojusznicy zaczynają być zagrożeniem. Nie ma już prostych rozwiązań, tylko niełatwe decyzje. Pytanie, czy w imię „dobra większości” można poświęcić chociaż jedno ludzkie życie, to tylko przykład licznych dylematów bohaterów „Igrzysk śmierci”.
Z książki na książkę rośnie również stawka, o którą walczą bohaterzy. Początkowo chodzi tylko i wyłącznie o ich życie, później ważą się losy ich rodzin, dystryktu, a w końcu całego państwa. Niespodziewanie opowieść o starciu jednostek przeistacza się w walkę z systemem, ideologią, w wojnę Kosogłosu i prezydenta Snowa. I tak jak w każdej wojnie, ofiary są po obu stronach konfliktu.
Ewoluuje również sama bohaterka. Początkowo Katniss to osoba kierująca się tylko i wyłącznie instynktem, później, z każdą stroną, staje się coraz mądrzejsza, wręcz wyrachowana. Zna swoją wartość jako symbol i nie waha się wykorzystać tej wiedzy do prywatnych celów. Powoli przeistacza się z marionetki w osobę samodzielnie pociągającą za sznurki. Jest to na tyle głęboka przemiana, iż pod koniec trzeciego tomu czytelnik może nie rozpoznać w „nowej” Katniss tej samej dziewczyny, która zgłosiła się za własną siostrę na Głodowe Igrzyska.
Na tym tle nieprzekonująco wypada wątek miłosny. Niby główna bohaterka tkwi w miłosnych trójkącie, ale chyba żaden z czytelników nie ma złudzeń, kto ostatecznie zostanie jej wybrankiem. W międzyczasie jest standardowo – ukochanych czekają liczne przeciwności, zdrady i chwile poświęceń, ale całość nie odchodzi zbyt daleko od schematów znanych z „paranormali”. Z drugiej strony Collins nie stara się uczynić z trylogii melodramatu, a wątek miłosny to jedynie uzupełnienie, a nie motyw przewodni.
Pewien niedosyt budzi także wizja świata Panu. Jest ona bardzo ogólna, brakuje szczegółów, zasad jego funkcjonowania. Po prostu musimy uwierzyć autorce, że opisany przez nią system jest i funkcjonuje. Niestety, takie przedstawienie świata wywołuje liczne pytania, jak chociażby: dlaczego inne dystrykty nie posiadały zawodowych trybutów. Dziwny też wydaje się fakt, aby jeden akt nieposłuszeństwa wywołał reakcję łańcuchową w sytuacji, kiedy autorka co rusz zapewnia o totalnej kontroli państwa ze strony Kapitolu. Czyżby prezydent Snow i jego współpracownicy nie posiadali planu na ewentualność rebelii?
Trylogia „Igrzyska śmierci” to seria niezwykła. Nie zdarza się często, aby tzw. „młodzieżówki” mówiły w przystępny sposób o sprawach tak ważnych. Powieści Susanne Collins zaszczepiają w czytelnikach garść przemyśleń o totalitaryzmie, manipulacji jednostką, poświęceniu i odwadze. Przykuwają uwagę szybką akcją i sympatycznymi bohaterami, ale także zmuszają do myślenia. Przestają być tylko i wyłącznie błahą rozrywką, a stają się ważnym przekazem dla dorastającego pokolenia. Pokolenia, które nie chce brać udziału w „Igrzyskach śmierci” codziennego życia.
Sortuj: od najstarszego | od najnowszego
kurp - 19:18 31-10-2012
Rzekłbym - zaskakująco entuzjastyczna recenzja. Z perspektywy pierwszego tomu spodziewałbym się raczej, że warstwa polityczna jest kompromitująco naiwna (i najpewniej zacznie rozłazić się w szwach na nielogicznościach), a przesłanie nieszczególnie głębokie (w pierwszym tomie dominuje jednak akcja)...
Tigana - 22:14 31-10-2012
Im dalej tym lepiej.
vesp - 14:14 01-11-2012
zgadzam się w pełni z recenzją-książki warte uwagi i przeczytania/zakończenie maja zupełnie 'niedzisiejsze";-)-brak happy endu! ;w porównaniu do takiego "Jutra: to moim zdaniem nie ma porównanie:-)na korzyść książek Collins oczywiście