NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Kańtoch, Anna - "Czarne"
Wydawnictwo: Powergraph
Kolekcja: Kontrapunkty
Data wydania: Październik 2012
ISBN: 978-83-61187-53-0
Oprawa: twarda
Format: 135 x 205
Liczba stron: 272
Cena: 34,00 zł
Seria: Kontrapunkty



Wywiad z Anną Kańtoch

Lubię historie „z tajemnicą”



Tymoteusz Wronka: „Czarne” na tle Twojej wcześniejszej twórczości wydaje się powieścią nietypową: oniryczna, osadzona w historii, flirtująca z realizmem magicznym. To jednorazowa wyprawa literacka w tym kierunku, czy też konsekwencja Twoich obecnych fascynacji, wobec czego możemy się spodziewać kolejnych utworów w tym stylu?

Anna Kańtoch: Nie wiem, czy dokładnie w tym stylu, ale chciałabym napisać jeszcze kiedyś coś... hmm, nieco bardziej oryginalnego niż to, co pisałam wcześniej. Pisanie „Czarnego” dało mi sporo satysfakcji, więc myślę, że byłaby to dobra droga. Choć z drugiej strony, mam też parę pomysłów na teksty prostsze i bardziej, powiedzmy, tradycyjne.

Podobno wersja książkowa „Czarnego” różni się znacząco od pierwszej wersji, którą pokazałaś betaczytaczom. Czego przede wszystkim dotyczyły zmiany?

fot. Szymon Sokół
fot. Szymon Sokół
Nie znacząco, ale na tyle, żeby zmiany wpłynęły na zrozumienie treści (mam nadzieję, że pozytywnie). Poprawiałam „Czarne” chyba ze trzy razy, pierwsze dwa pod wpływem uwag z sekcji literackiej ŚKF-u, które brzmiały mniej więcej tak: „Nic się nie dzieje” oraz „Nie wiadomo, o co chodzi”. Chciałam, żeby przynajmniej to „o co chodzi” było nieco jaśniejsze, wprowadziłam więc trochę zmian. Potem, już na etapie redakcji i po dyskusji z Kasią Kosik, jeszcze książkę dopracowałam. A zmiany dotyczyły głównie płaszczyzn czasowych, na jakich rozgrywa się fabuła, dopisałam kilka elementów, które lepiej pozwoliły umiejscowić w czasie poszczególne fragmenty. Pomysłem Kasi było też rozróżnienie rozdziałów „wspomnieniowych” od „teraźniejszych”.

Świetnie oddałaś w tej powieści detale i ducha szeroko pojętego przełomu XIX i XX wieku. Czerpałaś informacje ze źródeł pisanych czy może z rodzinnych opowieści?

Głównie ze źródeł pisanych – z rodzinnych opowieści byłoby o tyle trudno, że moja rodzina pochodzi z zupełni innego rejonu Polski (ze Śląska) i zupełnie innego środowiska (wielodzietnych rodzin górniczych). Ale w ramach ciekawostki mogę powiedzieć, że mam spisane wspomnienia mojego nieżyjącego już, niestety, dziadka. Tam jest mnóstwo fajnych historii z czasów przed– i powojennych. Może je kiedyś wykorzystam.

W wielu Twoich wcześniejszych utworach jednym z wiodących elementów fabularnych jest wątek detektywistyczny. Uważasz ten motyw za szczególnie nośny, wygodny w wykorzystaniu?

Bardzo lubię kryminały, a ponieważ – jak wielu autorów – piszę mniej więcej takie książki, jakie lubię czytać, więc i dla wątków detektywistycznych znalazło się w nich miejsce. Natomiast gdybym miała czysto prywatną sympatię do gatunku pominąć i odpowiedzieć po prostu na pytanie, czy to jest nośny motyw... Nie, chyba nie jest, a przynajmniej nie bardziej niż jakikolwiek inny. W gruncie rzeczy sądzę nawet, że dla własnego dobra powinnam z wątków detektywistycznych zrezygnować, bo czasem mam wrażenie, że zaczynam się powtarzać.

Właśnie, powtórki to słabość fantastyki. Cykle, trylogie w dziesięciu tomach, zgrywanie do cna jednego pomysłu i odcinanie kuponów do końca życia. To ostatnie w Polsce nie ma przełożenia, bo z pisarstwa żyje ledwie kilka osób, ale mam takie wrażenie, że bardzo wielu autorów, wymyśliwszy coś w miarę oryginalnego, trzyma się kurczowo tematu. Starasz się bronić przed zaszufladkowaniem i szukasz, szukasz i jeszcze raz szukasz nowych rozwiązań, czy może nie czujesz takiej potrzeby?

Wiesz, ja czytam sporo kryminałów i tam dopiero są cykle – mam wrażenie, że niektórzy autorzy, kiedy już wymyślą postać komisarza takiego czy siakiego, to już do końca życia nie robią nic innego, tylko opisują kolejne jego sprawy. Zresztą, czy bazowanie na jednym pomyśle rzeczywiście jest takie straszne? Jeśli ktoś dopisuje kiepskiego sequela do książki, która była dobra i dobrze się sprzedała, to owszem, ale jeśli autor ma pomysł na historię opowiedzianą w trzech tomach? Albo po prostu dobrze się czuje, pisząc w pewnych konkretnych klimatach? Ja bym aż tak bardzo nie demonizowała zjawiska – ostatecznie większość z nas, autorów, jest mniej lub bardziej ograniczona przez swoją wyobraźnię oraz upodobania. Ja staram się szukać nowych rozwiązań w tym sensie, że z pomysłów, które przychodzą mi do głowy, wybieram te nieco bardziej oryginalne, ale bywa i tak, że taki czy inny wątek w książce skręca mi w stronę czegoś, co już wcześniej było – i czasem z tym próbuję walczyć, a czasem odpuszczam, bo mam wrażenie, że, zmieniając na siłę, bardziej zaszkodzę niż pomogę.

Jak się mają Twoje pisarskie poszukiwania do poszukiwań czytelniczych? Jesteśmy ponoć tym, co jemy, więc jakie lektury ostatnio konsumujesz? Wcześniej wspominałaś o kryminałach, ale może masz jakieś najnowsze fascynacje?

Ostatnio skończyłam dwie przegapione do tej pory książki Nesbo, w kolejce natomiast czekają „Sen nr 9” (w ramach oczekiwania na „Atlas chmur”) oraz „Eifelheim”. Wygląda więc na to, że gust czytelniczy mam od dawna ukształtowany i to się już chyba nie zmieni. Lubię wszelkiego rodzaju historie „z tajemnicą”, a więc nie tylko powieści detektywistyczne, ale też np. grozę czy szerzej – horror. Choć o dobry horror jest teraz trudno... Lubię też wszystko, co nastrojowe i podpadające ogólnie pod kategorię „dziwne” czy „nietypowe”. Książki z serii Uczta Wyobraźni, wszelkiego typu powieści oniryczne, realizm magiczny oraz rzeczy międzygatunkowe. Kiedyś czytałam mnóstwo klasyki, książki autorów takich jak Jane Austen, Henry James czy E.M. Forster. Teraz już nie czytam, bo mi się skończyły, a współczesna proza obyczajowa niezbyt mnie interesuje.

Mogłabyś rozwinąć to ostatnie stwierdzenie? Wydaje się ciekawe, szczególnie w kontekście tego, że niektórzy z naszych rodzimych pisarzy fantastycznych swą twórczością skręcają właśnie w tym kierunku.

Na przykład Wit Szostak? „Chochoły” to jedna z moich ulubionych lektur, jednak trudno ją nazwać typową prozą obyczajową – to raczej coś z pogranicza, fabuła rozegrana gdzieś pomiędzy snem a jawą. Ostatnio też koleżanka poleciła mi wydawanego przez W.A.B. Daniela Odiję, który pisze ponoć w podobnym stylu i którego zamierzam wypróbować – a nikt tego autora nie zalicza do fantastyki. Zdarza mi się więc zainteresować tzw. „głównym nurtem”, jednak... Nie wiem, może to nie najlepiej o mnie świadczy, ale żebym książkę miała ochotę przeczytać, musi ona mieć w sobie jakiś element niezwykłości – nastrój, scenerię, cokolwiek. Powieści opowiadające o tym, co mogę zobaczyć za oknem albo o czym przeczytam w gazecie, nie ciekawią mnie zupełnie.

„Światy Dantego” czy „Przedksiężycowi” stanowili zwrot w Twojej twórczości ku science fiction. Skąd wybór takiej stylistyki? Wszak pomimo pojedynczych sukcesów (np. branżowych nagród) wiele osób twierdzi, iż ten gatunek znajduje się w odwrocie.

Nie jestem pewna, czy te dwa teksty można nazwać zwrotem ku SF – ja raczej od czasu do czasu próbuję wykorzystywać elementy SF, żeby fantasy była odrobinę oryginalniejsza. Tylko tyle. W „Światach Dantego” science jest niewiele, w „Przedksiężycowych” jeszcze mniej i żaden z tych tekstów nie zadowoli wielbicieli gatunku. To wciąż jednak jest fantasy...

„Przedksiężycowych” i „13. anioła” charakteryzują światy przedstawione, których mechanizmy są integralną częścią fabuły; nie są to realia budzące automatyczne skojarzenia u czytelnika, jak to miało miejsce w „Mieście w zieleni i błękicie” czy opowiadaniach o Domenicu Jordanie. Skąd taka ewolucja?

Szczerze mówiąc, nie wiem. Po prostu akurat takie, a nie inne pomysły na światy przyszły mi do głowy, a że wydawały się ciekawe, więc je opisałam. Może zwyczajnie zaczęłam czytać trochę inną fantastykę i stąd zmiana?

Skoro już o „Przedksiężycowych” mowa: może przybliżysz kulisy perypetii związanych z wydaniem kontynuacji tej książki? Od premiery tomu pierwszego minęło już trzy i pół roku, dzisiaj wygląda na to, że tom drugi ukaże się w marcu, a zakończenie jesienią 2013.

„Przedksiężycowi” mieli dotąd pecha. Pierwszy tom, jak wiadomo, wyszedł w Fabryce Słów, na drugi miałam już z nimi podpisaną umowę, zgodnie z którą książkę napisałam i wysłałam. Wtedy jednak Fabryka po długim wahaniu postanowiła zmienić politykę wydawniczą, w związku z czym dostałam informację, że do nowej polityki już nie pasuję. Cóż, bywa. Zgłosił się wówczas do mnie Ifryt, który zadeklarował chęć wydania wszystkich trzech tomów. Propozycja mi się spodobała, umowę podpisaliśmy, drugi tom trafił do redakcji i tu nastąpił pech numer dwa, czyli wydawnictwo zawiesiło działalność. Próbowałam znaleźć dla cyklu innego wydawcę. Miałam kilka propozycji, z których wybrałam Powergraph – z różnych powodów, jednym z nich był fakt, że już wtedy miałam podpisaną umowę na „Czarne”, a wolę współpracować z jednym wydawnictwem niż z kilkoma.

Co stawiasz na pierwszym miejscu w literaturze: pomysł, akcję, emocje, język?

Emocje i język na pierwszym miejscu, potem pomysł. Za książkami, w których jest dużo akcji, nie przepadam, bo często się w niej gubię.

Sama jednak potrafisz wprowadzić sporą dozę akcji w swych książkach. Czy to nie aby mała sprzeczność?

Z tą sporą dozą bym nie przesadzała, choć może i faktycznie jest tu mała sprzeczność – ale nie wiem, skąd ona się bierze. Zresztą być może nasze odmienne wrażenia biorą się z tego, że nie wyraziłam się precyzyjnie. Uściślając więc – nie przepadam za scenami akcji, gdzie kilka/kilkanaście/więcej postaci działa w jednym i tym samym czasie, nie dla mnie opisy bitew czy akcje komandosów, bo szybko przestaję rozumieć, gdzie znajdują się poszczególni bohaterowie i kto właściwie do kogo strzela. Za to nie mam nic przeciwko scenom akcji bardziej, hmm, kameralnym?

To pytanie pewnie słyszałaś już wielokrotnie: zamierzasz powrócić do utworów o Domenicu Jordanie?

Obiecałam koleżance jeszcze jedno opowiadanie z tym bohaterem, ale nie wiem, kiedy uda mi się je napisać, bo powrót do dawno porzuconego świata pewnie nie będzie łatwy...

W środowisku fantastycznym co i raz odżywa spór o to, czy autorzy powinni zajmować się również krytyką. Jak się na niego zapatrujesz w świetle tego, że jesteś zarówno pisarką, jak i recenzentką?

Staram się pisać recenzje wyłącznie z książek zagranicznych (czasem tylko o książkach polskich autorów piszę krótkie notki do „Esensja czyta”). W moim przekonaniu to sensowna zasada, pozwalająca ominąć problem sympatii-antypatii oraz recenzowania konkurencji. Niemniej nie upieram się, że zasada, która jest dobra dla mnie, musi być automatycznie dobra dla wszystkich innych. Jeśli polski autor ma ochotę zrecenzować innego polskiego autora i wierzy, że wyżej wymienione kwestie nie stanowią dla niego problemu, to niech recenzuje, czemu nie. Dobrze jednak, żeby miał przy tym świadomość, że prawdopodobnie trudniej mu będzie do swoich recenzji przekonać część czytelników.

Od dawna współpracujesz z „Esensją”, więc środowisko sieciowej krytyki nie jest ci obce. Czy Twoim zdaniem recenzje sieciowe, jako ogół, odstają od tych ukazujących się w prasie?

A co uważasz za recenzję sieciową, że tak zapytam podchwytliwie? Bo oficjalnie np. opinie na merlin.pl nazywane są recenzjami – a często jest to jedno-dwa zdania, w dodatku zapisane z błędami... Jeśli więc brać pod uwagę wszystko, co w sieci do miana recenzji pretenduje, to owszem, odstają; jeśli brać pod uwagę tylko teksty, które spełniają wymogi recenzji, to jako ogół też pewnie odstają, ale już zdecydowanie mniej, a wręcz zdarza się, że w sieci znaleźć można recenzje ciekawsze i bardziej wnikliwe niż w prasie.

Kontynuując wątek rywalizacji między siecią a tradycyjnymi czasopismami: podzielasz zdanie, że czas gazet przemija nieubłaganie, a przyszłość należy do mediów elektronicznych? Można ten temat pociągnąć nawet dalej: czy książka przegra z e-bookiem?

Pewnie przegra... Czasopisma papierowe już dzisiaj mają problemy z utrzymaniem się na rynku, e-booki (na razie w sporej mierze nielegalne, choć legalnych jest coraz więcej) dostępne są w sieci... Do niedawna barierą była niewygoda czytania z ekranu – teraz dzięki laptopom czy netbookom problem się zmniejszył, a kiedy czytniki w rodzaju Kindle jeszcze nieco stanieją, na korzyść papierowych książek świadczyć będą już chyba wyłącznie względy estetyczne, sentymentalne czy też, powiedzmy, kolekcjonerskie.

Na razie jednak założyłaś bloga, na którym znajdują się również dostępne za darmo niektóre z Twoich wcześniejszych opowiadań. To nasuwa dwa pytania: czy ten rodzaj promocji (czyli udostępnianie za darmo wcześniejszych tekstów; również powieści) – całkiem popularny na Zachodzie – ma szanse się u nas przyjąć i przynieść wymierne rezultaty? I drugie: można się spodziewać Twojego zbioru opowiadań w formie książkowej?

Na pierwsze pytanie trudno mi odpowiedzieć, bo kiedy wrzucałam opowiadania na stronę, nie myślałam o promocji ani o przyszłych rezultatach. To miał być w założeniu niewielki prezent dla czytelników i gdybym wiedziała nawet, że taka działalność zupełnie się nie opłaca, też bym to zrobiła, bo czemu nie. Jeśli natomiast chodzi o drugie pytanie... Myślę o tym i chciałabym, żeby moje opowiadania wyszły w formie książkowej (albo e-bookowej, też jest taka opcja), jednak zbiorek ukaże się najwcześniej za rok-półtora, bo, po pierwsze, muszę jeszcze odzyskać prawa do „Za siedmioma stopniami” i „Duchów w maszynach”, a po drugie, na rok 2013 zaplanowane jest wydanie trzech części „Przedksiężycowych” (rany, mam nadzieję, że nie zapeszę...). Czwarta książka wydana mniej więcej w tym samym czasie to byłoby już chyba nadwyrężanie możliwości finansowych czytelników <śmiech>.

Jakiś czas temu zrezygnowałaś ze współpracy z Fabryką Słów, był krótki i nieudany flirt z Ifrytem, teraz prawdopodobnie na dłużej zadomowisz się w Powergraphie. Pomijając kwestie finansowe – jakie są twoim zdaniem wady i zalety publikowania wyłącznie u jednego wydawcy?

Największą zaletą jest chyba fakt, że ze znanymi – choćby i mailowo – ludźmi łatwiej się porozumieć. Przy drugiej, trzeciej i następnych książkach z tym samym redaktorem pracuje się znacznie sprawniej, bo autor wie, czego może się po redaktorze spodziewać, i na odwrót. Wadą bywa zamykanie się w kręgu tych samych odbiorców. Wydawnictwa, nawet jeśli teoretycznie publikują to samo (np. fantastykę), mają jednak zróżnicowany target. Przytaczając przykład Kuby Ćwieka: wydana przez Runę „Ofensywa szulerów” trafiła pewnie do nieco innej grupy czytelników niż trafiał „Kłamca”. I to jest fajne.

Czy ostatnie zmiany na rynku wydawniczym są zauważalne z perspektywy pisarza? Jest trudniej wydać książkę lub wynegocjować satysfakcjonujące warunki? A może spotykasz się z niechęcią wydawców lub wymaganiami i oczekiwaniami z ich strony innymi niż miało to miejsce parę lat temu?

Są zauważalne, są. I niestety, te zmiany raczej optymizmem nie napawają. Presja na to, że książka ma się dobrze sprzedać, jest coraz większa. Wydawcy szukają teraz przede wszystkim potencjalnych hitów – książki niehitowe, ale z jakichś powodów być może ciekawe, mają coraz większe trudności, żeby się przebić. W obecnej sytuacji po prostu mało kto chce ryzykować. Ja nie narzekam: i tak mam lepiej niż debiutanci, a poza tym miałam niesamowite szczęście, że trafiłam na Kasię Kosik, która w przypadku „Czarnego” postanowiła jednak to ryzyko podjąć. Ale debiutantów, którzy próbują teraz startować, czasem zwyczajnie mi żal. Choć zdarzają się wyjątki: wiosną ukazała się na przykład debiutancka książka Michała Cholewy („Gambit”), a niedługo Videograf wyda „Śmierciowisko” Anny Głomb, też literacki debiut. Obie powieści bardzo polecam. Może więc jednak przesadzam z tym pesymizmem?

Czyli – nieco generalizując – pisanie fantastyki w Polsce to nadal przede wszystkim czasochłonne hobby?

Dla większości osób tak. Heh, teraz mam wizję Andrzeja Pilipiuka, który mówi, że trzeba pracować, zamiast się lenić, a da się utrzymać z pisania. Andrzej ma sporo racji, ale żeby ta ciężka praca miała sens, najpierw trzeba mieć tę odrobinę szczęścia – czy może raczej talentu – żeby trafić do dużej grupy odbiorców. Jeśli autora czyta tysiąc, w porywach dwa tysiące osób, a więcej jakoś nie chce, to obawiam się, że i 300% pisarskiej normy nie pomoże. Ja nigdy nie byłam autorką bestsellerową i sądząc z kierunku, w jakim zmierza moje pisanie, raczej już nigdy nie będę.

Redagujesz antologię „Science fiction po polsku”. Ten rodzaj pracy – wybór i późniejsza praca z czyimś tekstem – jest dla Ciebie łatwiejsze czy trudniejsze od pisania własnych utworów? Jakie według Ciebie są główne różnice? I co sprawiło, że się na to zdecydowałaś?

Redagowanie jest o tyle łatwiejsze od pisania, że wymaga właściwie tylko pracowitości, podczas gdy przy pisaniu potrzebne jest jeszcze... Nie powiem „natchnienie”, bo to zabrzmiałoby pretensjonalnie, ale może pewien rodzaj nastroju do tworzenia? W każdym razie pisanie czasem wychodzi, a czasem nie (nie wiem, od czego to zależy – kiedy się dowiem, opublikuję poradnik i zarobię na nim mnóstwo pieniędzy). Redagowanie to natomiast praca jak wiele innych – siadasz, pracujesz określoną ilość czasu, robisz sobie przerwę... Mnie sprawia to przyjemność, choć jednak mniejszą – i przede wszystkim innego rodzaju – niż pisanie własnych tekstów. Lubię nie tylko czytać, ale też zastanawiać się nad tekstami, rozważać, czemu jeden jest lepszy od drugiego i co można zrobić z tym gorszym, żeby go poprawić. Stąd wzięła się poniekąd sekcja literacka Śląskiego Klubu Fantastyki, w której udzielam się od wielu lat, komentując opowiadania i czasem rozkładając je na czynniki pierwsze. Potem było redagowanie opowiadań do naszego klubowego miesięcznika i praca w „Esensji” przy selekcjonowaniu tekstów, aż wreszcie chyba dojrzałam do tego, aby robić coś podobnego na szerszą skalę.

W tej antologii znajdą się również opowiadania wyłonione w konkursie? Zapoznałaś się ze wszystkimi nadesłanymi pracami? A jeśli tak, to jakie masz wrażenia po zderzeniu się z tekstami w dużej mierze, jak się domyślam, debiutantów?

Pierwszy przesiew robił Tomek Duszyński, ja wybierałam już spośród tekstów zakwalifikowanych niejako do „drugiej tury”, a więc tych lepszych. Z tekstami „nieprzesianymi” mam natomiast do czynienia na co dzień w „Esensji” i... szczerze mówiąc, nie mogę narzekać. Nie wiem, czy to dlatego, że mamy takie szczęście, czy piszą do nas jednak osoby z pewnym dystansem do swojej twórczości, ale naprawdę rzadko zdarzają się nam opowiadania bardzo złe. Nawet te słabsze trzymają, mam wrażenie, pewien poziom. I, co ciekawe, częściej nam się chyba zdarza odrzucać teksty ze względu na kiepski pomysł/brak pomysłu niż ze względu na styl, co zaprzecza obiegowej opinii, że wannabe autorzy nie potrafią pisać.

Na zakończenie kolejne obowiązkowe pytanie: co teraz? „Przedksiężycowych” napisałaś już jakiś czas temu, „Czarne” wydane, więc pora na coś nowego.

Coś nowego już nawet napisałam i jest to powieść dla młodzieży w wieku 12-14 lat. Pisałam ją, przyznaję, trochę w ramach odpoczynku po „Czarnem”, które pod różnymi względami było dla mnie książką trudną. Nie wiem, co mi z tego wyszło, bo nigdy wcześniej takiej literatury nie próbowałam tworzyć. Dopuszczam możliwość, że książka okaże się niewypałem – wtedy zostanie mi przynajmniej wspomnienie kilku miesięcy pisarskiej frajdy. Na razie szukam dla powieści wydawcy. A co dalej... Gdybym miała wybierać, chciałabym chyba pisać na zmianę rzeczy lekkie, mniej lub bardziej „młodzieżowe”, oraz literaturę poważniejszą, bardziej wymagającą, jak „Czarne”. Ale z takimi planami różnie bywa – czasem człowiek sobie coś postanowi, a potem i tak życie weryfikuje plany...

Dziękuję za rozmowę.



Autor: Tymoteusz "Shadowmage" Wronka


Dodano: 2012-10-04 20:47:35
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

Yans - 21:51 04-10-2012
<< W "Światach Dantego" science jest niewiele, w "Przedksiężycowych" jeszcze mniej i żaden z tych tekstów nie zadowoli wielbicieli gatunku. To wciąż jednak jest fantasy...>> Oj polemizowałbym :) Jako wielbiciel SF uważam powyższe dwie pozycje zadowoliły mnie w pełni zdecydowanie chcę jeszcze ! I gdzie tam fantasy, przecież to SF w dawnym dobrym stylu !

kurp - 22:06 04-10-2012
Świetny wywiad i kilka bardzo ciekawych spostrzeżeń.

Yans - 22:36 04-10-2012
kurp dopowiedział to, co umknęło mi w poprzednim poście ;)

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS