NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"

Robinson, Kim Stanley - "Czerwony Mars" (Wymiary)

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Farmer, Philip José - "Czarodziejski labirynt"
Wydawnictwo: Mag
Cykl: Farmer, Philip José - "Świat Rzeki"
Tytuł oryginału: The Magic Labyrinth
Data wydania: Lipiec 2012
Wydanie: I
ISBN: 978-83-7480-260-4
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 528
Cena: 39,00 zł
Rok wydania oryginału: 1980
Wydawca oryginału: Berkley Publishing
Tom cyklu: 4



Farmer, Philip José - "Czarodziejski labirynt" #2

Część druga
Na pokładzie Nie Do Wynajęcia


2

Po raz pierwszy sir Thomas Malory umarł na Ziemi w Roku Pańskim 1471.
Ten angielski rycerz przetrwał straszliwe tygodnie po Dniu Zmartwychwstania nie odnosząc zbyt wielu cielesnych ran, choć ucierpiał z powodu duchowego szoku. Zafascynowało go jedzenie, które pojawiło się w jego „małym graalu”. Przypomniało mu to słowa, które napisał w Księdze Króla Artura o Galahadzie i jego towarzyszach, spożywających pokarm otrzymany od Świętego Graala. „...przy tymże stole nakarmieni zostaniecie mięsiwami, jakich rycerze nigdy nie kosztowali”.
Czasami Malory’emu wydawało się, że zwariuje. Od zawsze kusiło go szaleństwo, stan, w którym człowiek był dotknięty świętością przez Boga, a zarazem niewrażliwy na troski i biedy świata, a tym bardziej swoje własne. Jednak ktoś, kto na Ziemi spędził tak wiele lat w więzieniu i nie oszalał, musiał być twardy z natury. Jedną z rzeczy, które pozwalały mu zachować sprawny umysł, gdy przebywał za kratami, było tworzenie epiku – pierwszego angielskiego utworu pisanego prozą. Chociaż wiedział, że nie znajdzie wielu czytelników i większości z nich jego dzieło zapewne się nie spodoba, wcale się tym nie przejmował. Podczas gdy jego pierwszy utwór opierał się na pracach wielkich francuskich twórców cyklów o Królu Arturze i starożytnej Brytanii, tym razem Malory pisał o wielokrotnym odrzuceniu i ostatecznym tryumfie Jezusa. W odróżnieniu od wielu chrześcijan, którzy utracili dawną gorliwość, rycerz kurczowo trzymał się swojej wiary, niezależnie od „faktów” – co samo w sobie stanowiło dowód szaleństwa, jeśli wierzyć jego krytykom.
Dwukrotnie zabity przez dzikich niewiernych, Malory trafił w końcu na obszar z jednej strony zamieszkany przez Partian, a z drugiej przez Anglików.
Partianie byli starożytnymi jeźdźcami, którzy zawdzięczali swoje miano zwyczajowi strzelania do tyłu z grzbietów swych rumaków podczas odwrotu. Dzięki temu, każdy atak ścigających ich wrogów mógł zostać odparty. Przynajmniej takie było wyjaśnienie jednego z informatorów. Malory podejrzewał, że szczerzący się mężczyzna nabierał go, ale historia robiła dobre wrażenie, więc postanowił ją przyjąć.
Anglicy pochodzili głównie z siedemnastego wieku i posługiwali się taką odmianą angielszczyzny, z której zrozumieniem Malory miał spore kłopoty. Jednak po latach spędzonych w Świecie Rzeki mówili także w esperanto, czyli języku, którego używali misjonarze Kościoła Jeszcze Jednej Szansy jako uniwersalnego środka komunikacji. W krainie, obecnie noszącej nazwę Nowa Nadzieja, panował pokój, choć nie zawsze tak było. Dawniej składała się ona z dużej liczby małych stanów i prowadziła zaciętą wojnę z państewkami na północy, które zaludniali średniowieczni Niemcy i Hiszpanie. Na ich czele stał człowiek nazwiskiem Kramer, którego przezywano Młotem. Kiedy został zabity, w krainie na długo zagościł pokój, a stany w końcu się zjednoczyły. Malory osiedlił się tam i na swoją towarzyszkę wybrał Philippę Hobart, córkę sir Henry’ego Hobarta. Mimo że nie udzielano już ślubów, Malory uparł się, by zawrzeć małżeństwo i poprosił przyjaciela, który za życia był katolickim księdzem, aby odprawił dawną ceremonię. Później nawrócił zarówno żonę, jak i księdza na ich rdzenną wiarę.
Jednakże doznał lekkiego szoku, gdy usłyszał, że prawdziwy Jezus Chrystus pojawił się niegdyś w tej okolicy wraz z hebrajską kobietą, która znała Mojżesza w Egipcie i podczas Eksodusu. Jezusowi towarzyszył także mężczyzna zwany Thomas Mix, Amerykanin, potomek Europejczyków, którzy emigrowali na kontynenty odkryte zaledwie dwadzieścia jeden lat po śmierci Malory’ego. Jezus i Mix wspólnie spłonęli na stosach rozpalonych przez Kramera.
Początkowo Malory nie przyjmował do wiadomości, że mężczyzna, który nazywał siebie Yeshua, mógł być prawdziwym Chrystusem. Możliwe, że był Hebrajczykiem, który żył w czasach Chrystusa, ale z pewnością był oszustem.
Potem, po zapoznaniu się ze wszystkimi relacjami dotyczącymi tego, co mówił Yeshua, oraz jego męczeństwa, uznał, że Chrystus faktycznie mógł tu przebywać. Włączył więc opowieść powtarzaną przez tubylców do epiku, który właśnie pisał na papierze bambusowym za pomocą atramentu oraz pióra z ości. Malory postanowił również kanonizować Amerykanina i w ten sposób Mix stał się świętym Tomaszem Niezłomnym od Białego Kapelusza.
Po pewnym czasie Malory i jego uczniowie zapomnieli, że świętość była fikcją, i uwierzyli, że święty Tomasz rzeczywiście przemierzał Dolinę w poszukiwaniu swojego mistrza Jezusa w tym świecie, który był czyśćcem, choć nie do końca przypominał stan pośredni między ziemią a niebem, jaki opisywali kapłani na utraconej Ziemi.
Były ksiądz, który udzielił ślubu Thomasowi i Philippie, jako biskup wyświęcony na Ziemi, a więc w prostej linii następca świętego Piotra, mógł nauczać innych i czynić z nich kapłanów. Jednak poglądy tej niewielkiej grupy rzymskich katolików w jednej kwestii różniły się od ich przekonań z czasów ziemskiego życia. Byli tolerancyjni; nie mieli zamiaru przywrócić Inkwizycji ani palić na stosie kobiet podejrzanych o czary. Gdyby chcieli trzymać się tych starych zwyczajów, szybko zostaliby wygnani, a może nawet zabici.
Pewnego późnego wieczoru Thomas Malory leżał w łóżku i rozmyślał o kolejnym rozdziale swojego epiku. Nagle na zewnątrz rozległy się głośne krzyki i odgłos wielu biegnących stóp. Rycerz usiadł i zawołał Philippę, która obudziła się wystraszona i drżąca. Razem wyszli z chaty, aby poznać źródło zamieszania. Zapytani ludzie wskazali bezchmurne niebo, na którym niczym księżyc w pełni lśniły gwiazdozbiory oraz obłoki kosmicznego gazu.
Wysoko w górze, na tle rozświetlonego nieboskłonu, znajdowały się sylwetki dwóch dziwnych obiektów. Pierwszy, o znacznie
skromniejszych rozmiarach, składał się z dwóch kul, większej umieszczonej nad mniejszą. Chociaż ludzie na ziemi nie widzieli żadnego połączenia między obiema kulami, odnieśli wrażenie, że elementy te stanowią całość, gdyż poruszały się z taką samą prędkością. Jedna z kobiet, która się na tym znała, oznajmiła, że obiekt przypomina balon. Malory nigdy nie widział takiego pojazdu, jednak o balonie opowiadały mu osoby pochodzące z dziewiętnastego i dwudziestego wieku, a to, co widział na niebie, rzeczywiście zgadzało się z tymi relacjami.
Drugi obiekt, znacznie potężniejszy, przypominał olbrzymie cygaro.
Ta sama kobieta stwierdziła, że to sterowiec lub pojazd nieznanych istot, które stworzyły tę planetę.
– Aniołów? – wyszeptał Malory. – Dlaczego miałyby korzystać ze sterowca? Mają skrzydła.
Zapomniał o tym i wrzasnął razem z pozostałymi, kiedy olbrzymia powietrzna jednostka gwałtownie zapikowała. A potem krzyknął, gdy wybuchła, po czym płonąc spadła ku Rzece.
Balon dalej zmierzał na północny-wschód i po chwili zniknął gapiom z oczu. Na długo przed tym płonący sterowiec uderzył o powierzchnię wody. Jego szkielet zatonął niemal natychmiast, jednak kawałki powłoki paliły się przez kilka minut, aż w końcu zgasły.
Tym podniebnym pojazdem nie podróżowały anioły ani demony. Mężczyzna, którego Malory i jego żona wyciągnęli z wody i przetransportowali łódką na brzeg, nie był ani mniej, ani bardziej ludzki od nich. Był wysoki, ciemnoskóry, chudy niczym rapier, miał duży nos i słabo zarysowany podbródek. Jego duże czarne oczy wpatrywały się w nich w świetle pochodni. Długo się nie odzywał. Kiedy zaniesiono go do ratusza, osuszono, okryto grubymi kocami i napojono gorącą kawą, powiedział coś po francusku, po czym odezwał się w esperanto.
– Ile osób przeżyło?
– Jeszcze nie wiemy – odrzekł Malory.
Kilka minut później na brzegu ułożono pierwsze z dwudziestu dwóch ciał, niektóre były silnie zwęglone. Jedno należało do kobiety. Chociaż poszukiwania kontynuowano przez resztę nocy i część poranka, nie znaleziono nikogo więcej. Francuz ocalał jako jedyny. Chociaż był osłabiony i w szoku, nalegał, by pozwolono mu wstać i wziąć udział w poszukiwaniach. Kiedy ujrzał zwłoki spoczywające obok kamienia obfitości, wybuchnął płaczem i długo szlochał. Malory uznał to za dobry znak. Rozbitek był w stanie okazywać smutek, więc nie doświadczył głębokiej traumy.
– Gdzie są pozostali? – spytał ostro nieznajomy.
Potem jego smutek zmienił się w gniew i mężczyzna zaczął wygrażać pięścią niebiosom oraz przeklinać kogoś o nazwisku Thorn. Następnie spytał, czy ktokolwiek widział lub słyszał inny pojazd latający, śmigłowiec. Wiele osób przytaknęło.
– Dokąd poleciał?
Niektórzy powiedzieli, że maszyna, która wydawała z siebie dziwny odgłos przypominający siekanie nożem, poleciała w dół Rzeki. Inni twierdzili, że udała się w przeciwnym kierunku. Kilka dni później napłynął raport, według którego pojazd zatonął podczas ulewy, trzysta kilometrów w górę Rzeki. Widział to tylko jeden człowiek, który utrzymywał, że z idącej na dno maszyny wydostał się jakiś mężczyzna i popłynął do brzegu. Za pomocą bębniącego telegrafu wysłano wiadomość w tamte rejony, pytając o nagłe pojawienie się nieznajomych osób. Okazało się, że nikogo takiego nie zauważono.
Na powierzchni wody unosiło się kilka rogów obfitości, które przyniesiono ocalałemu rozbitkowi. Ten rozpoznał jeden z rogów jako swój i zjadł z niego popołudniowy posiłek. Kilka rogów było „bezpańskich”, czyli mogły zostać otwarte przez każdego. Zarekwirowały je władze Nowej Nadziei.
Następnie Francuz spytał, czy przepływał przez tę okolicę olbrzymi statek napędzany kołami łopatkowymi. Poinformowano go, że pojawiła się jedna taka jednostka, Rex Grandissimus dowodzony przez niesławnego angielskiego króla Jana.
– To dobrze – odrzekł mężczyzna. Przez chwilę się nad czymś zastanawiał. – Mógłbym tutaj zostać i poczekać, aż nadpłynie Mark Twain. Ale chyba tego nie zrobię. Ruszam za Thornem.
Czuł się już wtedy na tyle dobrze, aby opowiedzieć o sobie. Cóż to była za opowieść!
– Nazywam się Savinien de Cyrano II de Bergerac. Chciałbym, aby zwracano się do mnie Savinien, ale z jakiegoś powodu większość ludzi woli imię Cyrano. Dlatego idę w tej kwestii na małe ustępstwo. W końcu w późniejszych wiekach opisywano mnie jako Cyrana i choć jest to błąd, to jestem tak sławny, że ludzie nie mogą się przyzwyczaić do miana, które preferuję. Wydaje im się, że wiedzą lepiej ode mnie, jak się nazywam. Zapewne o mnie słyszeliście.
Obdarzył swoich gospodarzy spojrzeniem, które sugerowało, że powinni czuć się zaszczyceni, iż goszczą tak wielkiego człowieka.
– Z bólem muszę się przyznać, że nie – odparł Malory.
– Co takiego? Byłem najlepszym szermierzem swoich czasów, a może nawet wszech czasów, to raczej pewne. Nie mam powodów do skromności. Nie chowam światła pod korcem, ani pod niczym innym. Stworzyłem także kilka niezwykłych dzieł literackich. Napisałem książki o podróży na Słońce i Księżyc, pełne celnej i zabawnej satyry. Moja sztuka, „Pedant przechytrzony”, jak mi wiadomo została wykorzystana przez niejakiego monsieur Moliera i przedstawiona jako jego własna. Cóż, może odrobinę przesadzam. Z pewnością jednak zapożyczył on z niej wiele elementów humorystycznych. Dowiedziałem się również, że pewien Anglik nazwiskiem Jonathan Swift zastosował niektóre z moich pomysłów w swoich „Podróżach Guliwera”. Nie mam im tego za złe, gdyż sam także wykorzystywałem cudze pomysły, choć zawsze je ulepszałem.
– To bardzo ciekawa historia, sir – rzekł Malory, powstrzymując się przed wspomnieniem o własnych dziełach. – Jednak jeśli nie będzie to dla pana zbyt wyczerpujące, czy moglibyśmy dowiedzieć się, w jaki sposób dotarł pan tutaj na pokładzie sterowca i dlaczego stanął on w płomieniach?
De Bergerac zatrzymał się u Malorych do czasu znalezienia pustej chaty lub narzędzi, dzięki którym mógłby zbudować dom. Jednak obecnie on, jego gospodarze, a także około setka innych osób, siedzieli bądź stali wokół wielkiego ogniska przed chatą.
Była to długa opowieść, bardziej niezwykła niż dzieła literackie Bergeraca czy Malory’ego. Jednak sir Thomas miał poczucie, że Francuz nie wyjawił wszystkiego.
– A więc to prawda, że istnieje wieża na północy, na środku morza polarnego, z którego wypływa i do którego powraca Rzeka? – zastanowił się na głos Malory, kiedy historia dobiegła końca. – I to prawda, że żyją w niej stwórcy tego świata? Ciekawe, co się stało z tym Japończykiem, Piscatorem? Czy mieszkańcy wieży, którzy z pewnością muszą być aniołami, pozwolili mu ze sobą pozostać, ponieważ w pewnym sensie przekroczył bramy raju? A może odesłali go gdzieś indziej, nad jakąś odległą część Rzeki? A jak wytłumaczyć bandyckie zachowanie Thorna? Być może był to demon w przebraniu?
De Bergerac roześmiał się głośno i z pogardą.
– Nie istnieją żadne anioły ani demony, przyjacielu. Co prawda dziś już nie utrzymuję, tak jak na Ziemi, że nie ma Boga, jednak uznanie istnienia Stwórcy nie obliguje do wiary w podobne mity.
Malory stanowczo się sprzeciwił, twierdząc, że byty te istnieją. To doprowadziło do kłótni, w trakcie której Francuz odszedł, porzucając swoją publiczność. Z tego, co dotarło do uszu Malory’ego, spędził noc w chacie kobiety, która założyła, że skoro jest tak wytrawnym szermierzem, to musi być równie znakomitym kochankiem. Z jej późniejszej relacji wynikało, że był nim w istocie, choć może zbytnio lubił te miłosne techniki, które w opinii wielu do perfekcji, bądź też szczytu degeneracji, doprowadzili Francuzi. Malory był zniesmaczony. Jednak później tego samego dnia de Bergerac przeprosił za swoją niewdzięczność wobec człowieka, który uratował mu życie.
– Nie powinienem był kpić z ciebie, mój gospodarzu, mój zbawco. Po tysiąckroć cię przepraszam i mam nadzieję uzyskać twoje przebaczenie.
– Wybaczam ci – odrzekł Malory szczerze. – Chociaż porzuciłeś nasz Kościół na Ziemi i bluźniłeś przeciw Bogu, być może chciałbyś uczestniczyć we mszy, która dziś wieczorem zostanie odprawiona za dusze twych zmarłych towarzyszy?
– Chociaż tyle mogę uczynić.
Podczas mszy Bergerac tak żałośnie płakał, że Malory postanowił wykorzystać jego rozbudzone emocje i spytał, czy jest gotów, aby powrócić do Boga.
– Nie wydaje mi się, abym kiedykolwiek Go porzucił, jeżeli On istnieje – odparł Francuz. – Płakałem z żalu po tych członkach załogi Parsevala, których kochałem, i tych, których nie kochałem, lecz szanowałem. Płakałem z wściekłości na Thorna, jakkolwiek brzmi jego prawdziwe nazwisko. A także płakałem, gdyż mężczyźni i kobiety nadal są na tyle ciemni i zabobonni, aby wierzyć w te banialuki.
– Masz na myśli mszę? – spytał Malory lodowatym tonem.
– Tak, ponownie błagam o wybaczenie! – zawołał de Bergerac.
– Otrzymasz je dopiero wtedy, gdy odczujesz prawdziwy żal za grzechy i przedstawisz go Bogu, którego ciężko obraziłeś.
– Quelle merde! – rzucił de Bergerac. Jednak po chwili uścisnął Malory’ego i ucałował go w oba policzki. – Jakże bym pragnął, aby twoja wiara była prawdziwa! Lecz gdyby tak było, jak mógłbym przebaczyć Bogu?
Pożegnał się z Malorym, mówiąc, że prawdopodobnie już nigdy go nie spotka. Następnego ranka wyruszał w górę Rzeki. Malory podejrzewał, że Francuz ukradnie w tym celu łódź, i miał rację.
Anglik często myślał o mężczyźnie, który wyskoczył z płonącego sterowca i na własne oczy widział wieżę, o której tak wielu opowiadało, ale do której nikt nie dotarł oprócz Francuza i jego towarzyszy. A także, jeśli wierzyć w tę opowieść, grupy starożytnych Egipcjan i olbrzymiego włochatego podczłowieka.
Niecałe trzy lata później pojawił się drugi wielki bocznokołowiec. Przewyższał Reksa wielkością, a także poziomem luksusu, szybkością, opancerzeniem i uzbrojeniem. Jednak nie nazywał się Mark Twain. Jego kapitan, Amerykanin Sam Clemens, przemianował go na Nie Do Wynajęcia. Najwyraźniej usłyszał, że król Jan ochrzcił swój statek, oryginalny Nie Do Wynajęcia, imieniem Rex Grandissimus, więc odebrał pierwotną nazwę i uroczyście wymalował ją na kadłubie.
Statek zatrzymał się, aby naładować akumulator i napełnić rogi obfitości. Malory’emu nie udało się porozmawiać z kapitanem, ale widział zarówno jego, jak i jego niezwykłego ochroniarza. Joe Miller był prawdziwym gigantem, miał ponad trzy metry wzrostu i ważył ponad trzysta sześćdziesiąt kilogramów. Jego ciało nie było tak włochate jak w opowieściach. Malory widział wielu bardziej zarośniętych mężczyzn, choć włosy olbrzyma były dłuższe. Miał on także potężną szczękę z przodozgryzem oraz nos, który przypominał gigantyczny ogórek lub organ węchu nosacza. Pomimo tego wszystkiego robił wrażenie inteligentnego.



Dodano: 2012-07-26 11:59:43
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS