Jakub Ćwiek długo kazał czekać na zakończenie „Kłamcy”. Po jego lekturze można powiedzieć przede wszystkim dwie rzeczy: po pierwsze autor sięgnął po rozwiązania ostateczne, a po drugie największą zaletą „Kill’em all” jest właśnie ostateczne pożegnanie z Lokim.
Na
„Kłamcę 4. Kill’em all”, zakończenie sztandarowego cyklu Jakuba Ćwieka, przyszło fanom czekać nieoczekiwanie długo. Od premiery trzeciej części
„Kłamcy” minęły ponad trzy lata, a po drodze były różne zawirowania na linii autor-wydawca, ukazywały się inne książki Ćwieka (m.in.
„Ofensywa szulerów” czy
„Krzyż południa. Rozdroża”). Długie oczekiwanie zwykle zaostrza apetyty, nawet te nieco przytłumione ciężkostrawnym
„Ochłapem sztandaru”. Oczekiwania na spektakularne zakończenie cyklu były więc uzasadnione.
Akcja powieści bezpośrednio kontynuuje wątki przerwane wraz z końcem tomu trzeciego. Na Ziemi trwa apokalipsa, niebiańskie zastępy ścierają się z piekielnymi legionami, a resztki ludzkości kryją się po kątach. Także bohaterowie nie mają łatwo: są rozdzieleni, niektórzy uwięzieni, inni – tak jak Loki – w trakcie wykonywania misji. Po drodze do wielkiego finału spotykają ich liczne perypetie, ani na chwilę nie mają spokoju. Pokonując przeszkody, siłą bezwładności, wszyscy zmierzają do tego samego celu: Nowego Jorku. Tam nastąpi ostatni akt apokalipsy, a także ostateczne zakończenie przygód Lokiego.
Wydawać by się mogło, że takie nakierowanie fabuły może przynieść pierwszorzędne doznania. Tymczasem w powieści brak jest dynamiki napędzającej wydarzenia do wielkiego finału. Co prawda literackie kadry się zmieniają szybko, a kamera narratora przenosi się błyskawicznie z postaci na postać, ale nie powoduje to faktycznego wzrostu tempa wydarzeń. Zaskakujące, ale powieść ma charakter dosyć statyczny, jeśli chodzi o strukturę powieści. Nawet kulminacja nie stanowi wyraźnej dominanty; raczej niewielki pik w dosyć monotonnej linii fabularnej. Jest to o tyle dziwne, że Ćwiek nie raz pokazał, że co jak co, ale dawkować napięcie potrafi, a i solidny wstrząs w finale nie jest mu również obcy.
Rozdzielenie postaci, widoczne już we wcześniejszej części, również nie wpłynęło pozytywnie na obraz powieści. Siłą książek o Kłamcy jest tytułowy Loki; pozostali bohaterowie są jedynie tłem, drugoplanowymi aktorami... i takimi pozostają, nawet jeśli zostali awansowani do roli kluczowych dla fabuły postaci. „Kill’em all” ożywia się w momencie pojawienia się Lokiego, ale jego obecność jest dawkowana ostrożnie. Równie dużo miejsca poświęcone jest losom Bachusa, Erosa i Jenny, a także grupie bardziej epizodycznych postaci. Niestety nie posiadają one błysku tytułowego bohatera.
Rozpoznawalną cechą książek z serii „Kłamca” jest mnóstwo popkulturowych odniesień zamieszczonych w treści. Czasem przyjmują one formę bezpośredniego wprowadzenia jakiejś postaci czy motywu, innym razem zakamuflowanych aluzji. Czytając „Kill’em all” ma się jednakże wrażenie, że celem nie jest zakończenie historii, a zabawa z aluzjami jako taka. Nagromadzenie mniej i bardziej oczywistych nawiązań jest ogromne, a ich przejawy widoczne są na każdej stronie (jeśli nie w każdym akapicie). Takie podporządkowanie skądinąd ciekawemu narzędziu sprawia, że fabuła jest mocno rwana i zmarginalizowana. Narracja sprawia wrażenie poszatkowanej i sprowadzonej do serii skeczów, w których autor daje wyraz swojej fascynacji popkulturą.
Zakończenie pozostawia niedosyt: zarówno w skali całej powieści, jak i finalnego rozwiązania cyklu – chociaż w tym drugim przypadku nie można odmówić zaskoczenia i ostateczności – nie pozostawiającej wątpliwości, że to nieodwołalnie koniec (co prawda historia nie takie rzeczy widziała). Być może jest to jeden z atutów „Kill’em all” – osobiście mam wrażenie, że gdzieś po drodze autor stracił serce (lub pomysł) do tego cyklu i kontynuował go na fali popularności jedynie siłą rozpędu. Taki finał przynajmniej zdaje się gwarantować, że Loki w prozie (są w planach komiksy) za sprawą Ćwieka już się nie pojawi.
Sortuj: od najstarszego | od najnowszego
Tigana - 21:50 25-10-2012
Końcówka książki jest wręcz tragiczna. Faktycznie autorowi zabrakło serca albo pomysłu zęby zakończyć serie z przytupem. Inna sprawa, że póki co Ćwiek dużo lepiej sprawdza się w opowiadaniach niż w powieściach. IMO tylko "Ciemność płonie" sprawdziła się jako dłuższa forma.