Nierozważna, ale romantyczna
Co się stanie, gdy dziewczyna z prowincji zostanie wrzucona w sam środek walki o władzę, w którą zamieszani są bezwzględni krewni i jeszcze bardziej okrutni bogowie? Według Jemisin będzie to mieszanina intryg i romansów podlana magią, a sama rozgrywka sięga podstawowych zasad rządzących światem.
O N.K. Jemisin słuchy docierały do Polski na długo przed ukazaniem się w naszym kraju jej debiutanckiej powieści
„Sto tysięcy królestw”. Chwalił ją Jeff VanderMeer podczas wizyty w Warszawie, zbierała nominacje do licznych prestiżowych nagród środowiskowych. Za sprawą wydawnictwa Papierowy Księżyc książka się wreszcie u nas ukazała, co nie jest regułą w przypadku nawet głośnych debiutów.
Fabularnie powieść Jemisin nie przynosi większych niespodzianek, przynajmniej na początku powieści. Młoda Yeine z dzikiego Darre po śmierci rodziców zostaje wezwana na dwór Arameri, narodu rządzącego całym znanym światem za sprawą łaski (i nie jest to tylko czczy frazes) boga Itempasa. Na miejscu okazuje się, iż jej matka była spadkobierczynią tronu, a teraz ona sama stanąć ma do walki o najwyższą władzę. Obca w pięknej, ale też niebezpiecznej stolicy Sky jest – jak się wydaje – z góry skazana na niepowodzenie, a ceną za jej porażkę będzie nie tylko życie, ale i los jej ojczyzny.
O samym świecie przedstawionym czytelnik nie dowiaduje się wiele z lektury „Stu tysięcy królestw”. Sceną w zasadzie wszystkich wydarzeń są wnętrza Sky (zresztą w opisach bardzo ograniczone), a o pozostałych krainach przebijają się tylko pojedyncze informacje. Autorka postanowiła rozłożyć akcenty tak, że akurat otoczenie nie jest zbyt istotne dla wątków, to zrozumiałe, ale zastosowanie takiego rozwiązania wywołuje wrażenie, iż całość zawieszona jest w próżni... co oczywiście po części też może być celowym zabiegiem, biorąc pod uwagę, że cała władza skupia się w jednym mieście, a prowincje muszą wykonywać rozkazy wydawane z centrum. Niemniej nawet uwzględniając ten zabieg, pozostaje niedosyt, by nie powiedzieć rozczarowanie.
Znacznie więcej początkowo obiecują intrygi. Sedno pomysłu Jemisin opiera się na tym, że wzmiankowany wcześniej Itempas zabił swoją boską siostrę, a brata i ich dzieci zniewolił, oddając władzę nad nimi Aramerim, którzy z ich pomocą podbili sąsiadów i utrzymują władzę nad światem, szerząc przy tym jedyną słuszną wersję wiary. Zniewoleni bogowie są również wykorzystywani w wewnętrznych rozgrywkach między ludźmi. Do spisków dotyczących walki do tron dochodzi więc jeszcze jeden wymiar – bogów, którzy chcą zrzucić jarzmo.
Połączenie powyższych elementów potencjalnie może przynieść interesujące efekty, ale amerykańska pisarka nie wykorzystuje w pełni możliwości. Dzieje się tak przede wszystkim za sprawą kreacji głównej bohaterki, która – mimo, iż pozuje na wojowniczkę – nie potrafi wziąć spraw w swoje ręce i daje się ponieść wydarzeniom, które wcale nie rozwijają się dla niej w sposób korzystny. Daje się ponieść emocjom i uczuciom, a w jej działaniach więcej jest przypadkowości i fatalizmu, niż przemyślanych działań. Ponadto główna oś fabularna w pewnym momencie zostaje odsunięta na bok na rzecz niebezpiecznej fascynacji jednym z bogów, co prowadzi do łatwych do przewidzenia konsekwencji. Wątek romantyczny sam w sobie nie jest zły, ale jego nadreprezentacja połączona ze słabą psychologią postaci daje obraz nieco tandetny.
W „Stu tysiącach królestw” nie zabrakło kilku zwrotów akcji, ale nie są one mocno umocowane w opisywanych wydarzeniach. Wydaje się, że Jemisin dała się porwać boskiej mocy niektórych postaci i sama zaczęła stosować zasadę nadprzyrodzonej interwencji. Jak łatwo się domyślić, doprowadziło to miejscami do rozwiązań niesatysfakcjonujących dla czytelnika. Autorka chwyta różne pomysły, składa je w całość, ale pełna harmonia między nimi nie zachodzi. To rozczarowujące, biorąc pod uwagę fragmenty, w których autorka pokazała pełnię możliwości.
Cytując powiedzenie o książce amerykańskiej pisarki, można napisać: z dużej chmury mały deszcz. Mimo pochwał i wyróżnień „Sto tysięcy królestw” okazało się raczej przeciętną powieścią fantasy. Jemisin nie można odmówić pomysłów, a nawet talentu, ale wydaje się, że na debiut powieściowy zdecydowała się zbyt szybko, nie mając jeszcze umiejętności zapanowania nad konstrukcją. W efekcie akcenty są rozłożone nierówno, niektóre fragmenty zbyt rozciągnięte, inne wręcz przeciwnie. W pisarstwie Jemisin jest kilka ciekawych aspektów, ale jak na razie nie rozwinęła ich w pełni. Na razie stworzyła nierówną drugoligową powieść i będzie musiała solidnie się przyłożyć, by zasłużyć na awans do ekstraklasy.