NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Robinson, Kim Stanley - "Czerwony Mars" (Wymiary)

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"

Ukazały się

Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"


 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

 Le Fanu, Joseph Sheridan - "Carmilla"

 Henderson, Alexis - "Dom Pożądania"

Linki

Harris, Charlaine - "Martwy w rodzinie"
Wydawnictwo: Mag
Cykl: Harris, Charlaine - "Sookie Stackhouse"
Tytuł oryginału: Dead in the Family
Tłumaczenie: Ewa Wojtczak
Data wydania: Czerwiec 2012
Wydanie: I
ISBN: 978-83-7480-254-3
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 432
Cena: 35,00 zł
Rok wydania oryginału: 2010
Wydawca oryginału: Ace Books
Tom cyklu: 10



Harris, Charlaine - "Martwy w rodzinie"


Marzec, pierwszy tydzień

– Mam wyrzuty sumienia, że zostawiam cię w ten sposób – jęknęła Amelia.
Powieki miała podpuchnięte, oczy zaczerwienione. Tak wyglądała niemal bez przerwy od dnia pogrzebu Traya Dawsona.
– Musisz zrobić to, co... musisz – odparłam, posyłając jej bardzo pogodny uśmiech. Wyczuwałam u niej mieszaninę potężnych emocji, na którą składały się poczucie winy, wstyd i ogromny żal. – Czuję się o wiele lepiej – uspokoiłam ją. Paplałam radośnie i chyba nie byłam w stanie przestać. – Chodzę już całkiem dobrze, a wszystkie rany w moim ciele całkiem się zasklepiły... Widzisz? Znacznie lepiej to wygląda.
Opuściłam pasek dżinsów i pokazałam jej ugryzione miejsce. Ślady po zębach prawie nie były już widoczne, chociaż skóra jeszcze niezupełnie się wygładziła i była wyraźnie bledsza niż reszta brzucha. Gdybym nie przyjęła olbrzymiej dawki wampirzej krwi, blizna zapewne kojarzyłaby się oglądającym osobom z ugryzieniem rekina.
Amelia zaledwie zerknęła w dół, a potem szybko odwróciła wzrok, jakby nie mogła znieść tego jawnego dowodu napaści na mnie.
– Chodzi tylko o to, że Octavia wciąż przysyła mi mejle, w których pisze, że muszę pojechać do domu i poddać się wyrokowi rady, czy też raczej tych czarownic, które z naszej rady pozostały – ciągnęła pośpiesznie. – I muszę dopilnować remontu oraz napraw wykonywanych w moim domu. A ponieważ do miasta znowu zjechało trochę turystów, mieszkańcy wracają i trwa odbudowa, tamta dawna przyjaciółka ponownie otworzyła sklepik ezoteryczny. Mogłabym w nim pracować na część etatu. Poza tym, chociaż bardzo lubiłam tu mieszkać z tobą, to odkąd Tray umarł...
– Wierz mi, rozumiem – ucięłam.
Przerabiałyśmy ten temat wiele razy.
– Nie obwiniam cię o nic – dodała, usiłując spojrzeć mi w oczy.
Naprawdę mnie nie winiła. Wiedziałam, że mówi prawdę, ponieważ potrafiłam wyczytać to z jej myśli.
Zresztą, nawet ja sama siebie nie winiłam, co trochę mnie zaskakiwało.
Z drugiej strony... Prawda, że wilkołak Tray Dawson, kochanek Amelii, zginął, pełniąc funkcję mojego ochroniarza. Prawda, że poprosiłam o przysłanie obrońcy najbliższe mi stado wilkołacze – groziło mi niebezpieczeństwo, a oni byli mi dłużni przysługę. Tyle że Tray Dawson zginął na moich oczach od miecza, z ręki pewnego wróża; byłam przy tym, więc wiem, kto odpowiada za jego śmierć.
Dlatego nie czuję się winna. A jednak, na myśl o odejściu Traya ogarniała mnie chandra, szczególnie że ta ­tragedia stanowiła ledwie dodatek do wszystkich innych ostatnich okropności. Moja kuzynka Claudine, pełnokrwista wróżka, także umarła w trakcie Wojny z Wróżkami, a jako że była moją prawdziwą dobrą wróżką, strasznie za nią tęskniłam. Poza tym, była w ciąży.
Odczuwałam więc ból i żal, cierpiało nie tylko moje ciało, ale również dusza.
Amelia zniosła naręcze ubrań na parter, a ja tymczasem stałam w jej sypialni i zbierałam siły. W końcu pochyliłam się i podniosłam pudło z drobiazgami kosmetycznymi. Zeszłam ostrożnie po schodach i powoli ruszyłam do samochodu przyjaciółki. Słysząc moje kroki, odwróciła się od kartonów z ubraniami, które wcześniej umieściła w bagażniku.
– Nie powinnaś tego robić! – zauważyła bardzo zaniepokojona i zatroskana. – Jeszcze nie wyzdrowiałaś.
– Nic mi nie jest.
– Nie powiedziałabym. Ilekroć ktoś wejdzie niespodziewanie do pokoju, zawsze podskakujesz nerwowo pod sufit, widzę też często, że bolą cię nadgarstki – wytknęła mi. Zabrała przyniesione przeze mnie pudło i wsunęła je na tylne siedzenie. – Ciągle wolisz obciążać lewą nogę zamiast prawej, a kiedy pada deszcz, znosisz prawdziwe męki. I wszystko to mimo całej tej wampirzej krwi.
– Już coraz mniej się denerwuję. W miarę upływu czasu nerwowość całkowicie ustąpi... gdy tylko wspomnienia nie będą już tak świeże i przestaną mnie nawiedzać – odparłam. (Jeśli telepatia czegoś mnie nauczyła, to faktu, że jeśli dać człowiekowi odpowiednio dużo czasu i zajęć, potrafi wyprzeć z pamięci najboleśniejsze i najbardziej przykre zdarzenia). – Krew nie pochodzi przecież od byle jakiego wampira. To krew Erica. Jest stara i działa potężnie. A co do nadgarstków, są w znacznie lepszym stanie.
Nie wspomniałam, że nerwy przegubów dłoni często mi drgają bez powodu i palą mnie niczym gorące węże; działo się to nawet w tym momencie. Jest tak, ponieważ nadgarstki miałam związane bardzo ciasno i przez wiele godzin. Doktor Ludwig, lekarka istot nadnaturalnych, zapewniła mnie jednak, że stan nerwów – i samych przegubów – w końcu wróci do normy.
– Tak, mówiąc o krwi... – Amelia głęboko zaczerpnęła tchu i przygotowała się na powiedzenie czegoś, o czym wiedziała, że mi się nie spodoba. Ponieważ usłyszałam jej sugestię, zanim rzeczywiście ją wypowiedziała, nie dałam się zaskoczyć. – Myślałaś o... Sookie, nie spytałaś mnie nigdy o opinię, ale uważam, że nie powinnaś przyjmować od Erica więcej krwi. Chcę powiedzieć... Wiem, że to twój facet, ale musisz myśleć o konsekwencjach. Czasami ludzie z takiego powodu dostają szału, to taki skutek uboczny. Przyjmowanie wampirzej krwi bywa groźne.
Chociaż doceniałam jej troskę o mnie, nie zamierza-łam rozwijać tej kwestii. Amelia poruszyła temat zbyt osobisty.
– Nie wymieniamy się krwią – ucięłam, po czym dodałam: – Eric najwyżej zliże kroplę z mojej ranki, wiesz, w chwilach rozkoszy.
Obecnie Eric miewał, niestety, więcej „chwil rozkoszy”, niż ja. Wciąż jednak żywiłam nadzieję, że niedługo znów będę odczuwała przyjemność z seksu. I wierzyłam, że jeśli jakiś mężczyzna potrafi uleczyć moje łóżkowe traumy, tym mężczyzną bez wątpienia jest Northman.
Amelia uśmiechnęła się, tak jak na to liczyłam.
– Przynajmniej... – Odwróciła się, nie dokończywszy zdania, wiedziałam jednak, że pomyślała: „Przynajmniej masz ochotę na seks”.
Wcale nie miałam szczególnej ochoty uprawiać seksu, sądziłam po prostu, że ciągle powinnam próbować odkryć na nowo rozkosz. Ale na pewno nie zamierzałam o tym rozmawiać! Umiejętność pozbycia się kontroli, która jest kluczem do dobrego seksu, po prostu podczas tortur jakoś mnie opuściła. Czułam się wówczas kompletnie bezsilna. Teraz mogłam jedynie mieć nadzieję, że również w tej sferze mój organizm się zregeneruje. Wiedziałam, że Eric potrafi wyczuć brak orgazmu. Wcześniej pytał mnie wiele razy, czy na pewno chcę się z nim kochać. Prawie za każdym razem odpowiadałam twierdząco, starając się przezwyciężyć traumę. To tak jak z rowerem. Tak, spadasz z roweru. Ale, tak, chcesz znów na nim jeździć.
– Więc jak się wasz związek rozwija? – spytała. – Oprócz bara-bara.
Wszystkie rzeczy Amelii znajdowały się już w jej samochodzie. Czarownica odsuwała moment pożegnania, obawiając się chwili, w której faktycznie wsiądzie do auta i odjedzie.
Jedynie duma powstrzymywała mnie przed wykrzyczeniem jej tego wszystkiego.
– Sądziłam, że całkiem dobrze się dogadujemy – stwierdziłam, z wielkim wysiłkiem siląc się na wesoły ton. – ­Chociaż wciąż nie jestem pewna, co czuję naprawdę, a jakie emocje narzuca mi nasza więź.
Całkiem przyjemna wydawała mi się możliwość rozmowy o moim nadnaturalnym związku z Erikiem, a także o starych, dobrych sprawach damsko-męskich. Nawet jeszcze zanim doznałam obrażeń podczas Wojny z Wróżkami, Erica i mnie połączyła – jak ją nazywają wampiry – więź krwi, jako że szereg razy wymieniliśmy się krwią. Od tej pory znam mniej więcej miejsce pobytu Northmana i jego nastrój, a on wie dokładnie to samo o mnie. Myśli o Ericu zawsze jakoś zaprzątały moją uwagę; mogłabym je przyrównać do cichego, monotonnego buczenia włączonego wentylatora albo filtra powietrza. (Dobrze dla mnie, że Eric przesypia cały dzień, ponieważ przynajmniej część czasu mam dla siebie. Może jego ogarnia podobna ulga, gdy kładę się w nocy do łóżka?). Nie powiedziałabym, że słyszę głosy czy coś w tym rodzaju... przynajmniej nie więcej głosów niż zwykle. A jednak, jeśli bywam szczęśliwa, zawsze muszę sprawdzić, czy nie jest to tylko szczęście Erica, które mi się po prostu udzieliło. Podobnie jest z gniewem. Choć Eric bardzo stara się nad sobą panować, czasem bywa rozgniewany, szczególnie ostatnio. Może przejął ten gniew ode mnie, bo obecnie przepełnia mnie prawdziwa złość?
Zupełnie zapomniałam o Amelii. Rozmyślałam o własnych sprawach i z wolna popadałam w depresję.
Wyrwała mnie z zadumy.
– Och, to tylko taka głupia wymówka – odparowała zgryźliwie. – Daj spokój, Sookie. Kochasz go albo nie. Starasz się o tym nie myśleć i stale zrzucasz winę na łączącą was więź. Ble, ble, ble. Jeśli tak bardzo tej więzi nienawidzisz, dlaczego do tej pory nie wybadałaś metod, dzięki którym mogłabyś się od niej uwolnić? – Oszacowała szybko wyraz mojej twarzy i irytacja opuściła ją w jednej chwili. – Chcesz, żebym spytała o to Octavię? – zasugerowała łagodniejszym tonem. – Jeśli ktoś coś na ten temat wie, tym kimś jest właśnie Octavia.
– Tak, chciałabym się dowiedzieć – przyznałam po chwili. Westchnęłam głęboko. – Przypuszczam, że masz rację. Byłam tak bardzo przygnębiona, że odsuwałam od siebie wszelkie nowe decyzje albo działania związane z tymi, które już podjęłam. Eric jest jedyny w swoim rodzaju, tyle że czasem jego osoba trochę mnie... przytłacza.
Northman ma naprawdę silną osobowość, a w dodatku jest przyzwyczajony do tego, że wszyscy traktują go jak szychę. Wie również, że czas, który ma przed sobą, jest praktycznie nieograniczony.
Mój nie.
Nie poruszył jeszcze tego tematu, lecz prędzej czy później na pewno to zrobi.
– Przytłacza mnie czy nie, kocham go – podsumowałam. Nigdy wcześniej nie złożyłam tej deklaracji na głos. – I, jak sądzę, tak brzmi konkluzja.
– Też mi się tak zdaje. – Amelia usiłowała się do mnie uśmiechnąć, ale niestety, jej próbę można by nazwać jedynie godną pożałowania. – Słuchaj... powinnaś pogłębiać tę samowiedzę. – Stała przez moment w bezruchu z miną zmrożoną w półuśmiech. – No cóż, Sookie, lepiej wyruszę w drogę. Tato na mnie czeka. Gdy wrócę do Nowego Orleanu, natychmiast wpakuje wścibski nos w moje sprawy.
Ojciec Amelii jest potężnym, bogatym biznesmenem, który w ogóle nie wierzy w moc mojej przyjaciółki. Popełnia duży błąd, nie szanując jej umiejętności. Amelia, jak każda prawdziwa czarownica, urodziła się z wielkim potencjałem mocy. Jeśli kiedyś będzie więcej ćwiczyła i narzuci sobie nieco więcej wewnętrznej dyscypliny, stanie się istotą naprawdę przerażającą – to znaczy, jeżeli celowo zechce kogoś przestraszyć, zamiast popełniać „przerażające” pomyłki. Miałam nadzieję, że jej mentorka, Octavia, wie, w jaki sposób należy szkolić Amelię i rozwijać jej talent.
Pomachałam jej, gdy zjeżdżała podjazdem, i od razu z mojej twarzy zniknął szeroki uśmiech. Usiadłam na stop­niach ganku i najnormalniej w świecie się rozpłakałam. Ostatnio nie trzeba dużo, żeby w oczach stanęły mi łzy, a odjazd ekslokatorki i przyjaciółki okazał się dostateczną ku temu przyczyną. Miałam zresztą naprawdę liczne powody do płaczu.
Moją szwagierkę, Crystal, zamordowano. Na przyjacielu mojego brata, Melu, wykonano wyrok śmierci. Tray, Claudine i wampir Clancy polegli na polu bitwy. Ponieważ zarówno Crystal, jak i Claudine były wtedy w ciąży, do listy ofiar musiałam doliczyć jeszcze dwie osoby.
Prawdopodobnie fakty te powinny sprawić, żebym pragnęła przede wszystkim spokoju. Zamiast jednak zmienić się w Gandhiego z Bon Temps, skrywam także głęboko w duszy spis istot, którym życzę śmierci. Nie jestem bezpośrednio odpowiedzialna za większość tragedii, które przydarzyły się osobom z mojego otoczenia, dręczy mnie jednak poczucie, że gdyby nie ja, żadna z tych tragedii by się nie wydarzyła. W najmroczniejszych, najbardziej ponurych chwilach – a to był jeden z takich momentów – zastanawiam się, czy moje życie warte jest ceny, którą niektórzy za nią zapłacili.


Marzec, koniec pierwszego tygodnia

Kiedy wstałam z łóżka w pochmurny, ale rześki poranek kilka dni po odjeździe Amelii, odkryłam, że na frontowym ganku siedzi kuzyn Claude. Claude nie umie tak dobrze maskować zapachu jak pradziadek Niall. Ponieważ jest wróżem, nie potrafię czytać mu w myślach, mogę wszakże powiedzieć, że – oględnie mówiąc – kuzyn o czymś myśli. Teraz mimo chłodu wyszłam na ganek z kawą, ponieważ picie na ganku pierwszego porannego kubka należało do moich ulubionych czynności przed... przed Wojną z Wróżkami.
Nie widziałam kuzyna od kilku tygodni. Dokładniej mówiąc, nie widziałam go ani razu w trakcie wojny, a od śmierci Claudine nie skontaktował się ze mną.
Przyniosłam dodatkowy kubek i wręczyłam go kuzynowi, a on przyjął go bez słowa. Brałam oczywiście pod uwagę możliwość, że rzuci mi nim w twarz. Przyznam jednak, że ta niespodziewana wizyta wytrąciła mnie z równowagi. Nie miałam pojęcia, czego się spodziewać. Nagle podmuch wiatru uniósł długie czarne włosy Claude’a i rozrzucił je wokół jego głowy jak falujące gałęzie hebanowca. Oczy w kolorze karmelu były zaczerwienione.
– Jak umarła? – spytał.
Usiadłam na najwyższym stopniu.
– Nie widziałam tego – odparłam, patrząc na swoje kolana. – Przebywaliśmy w tym starym budynku, którego doktor Ludwig używa jako szpitala. Sądzę, że Claudine starała się zatrzymać złe wróżki, żeby nie przeszły korytarzem i nie trafiły do sali, w której ukrywałam się wraz z Billem, Erikiem i Trayem. – Zerknęłam z uwagą na kuzyna, chciałam bowiem mieć pewność, że zna miejsce, o którym mówię. Skinął głową na potwierdzenie. – Jestem raczej przekonana, że zabił ją Breandan, bo kiedy w końcu wpadł do naszego pomieszczenia, z ramienia wystawał mu jeden z jej drutów do robótek.
Breandan, wróg mojego pradziadka, był, tak jak Niall, księciem wróżek. Uważał, że ludzie i duszki nie powinni się krzyżować. Wierzył w to wręcz fanatycznie. Pragnął, by wróżki całkowicie zaniechały wypadów do świata ludzi, mimo że miały duże udziały finansowe w naszym hand­lu i produkcji – szczególnie w wytwarzaniu produktów, które pomagały im wmieszać się między ludzi i ułatwiały życie w nowoczesnym świecie. Breandan szczególnie nienawidził, gdy wróżki od czasu do czasu wybierały sobie na kochanków istoty ludzkie, oddając się miłostkom, i nie cierpiał dzieci zrodzonych na skutek takich romansów. Chciał, żeby wróżki całkowicie się odseparowały i odgrodziły murem we własnym świecie, a później rozmnażały się wyłącznie między sobą.
Najbardziej zdziwiło mnie jednak to, co zrobił pradziadek po pokonaniu zwolenników segregacji rasowej – po całym tym rozlewie krwi Niall postanowił, że pokój wśród wróżek i bezpieczeństwo dla ludzi można osiągnąć jedynie... właśnie zamykając wróżki w ich świecie. Czyli ­Breandan przez własną śmierć osiągnął swój cel. W chwilach najgorszego samopoczucia myślałam, że wobec ostatniej decyzji Nialla cała ta wojna wygląda na zupełnie niepotrzebną.
– Stanęła w twojej obronie – oznajmił Claude, przywracając mnie do teraźniejszości.
Nie wychwyciłam w jego tonie żadnych emocji. Nie obwiniał mnie, nie gniewał się, nie kwestionował faktu.
– Tak – przyznałam.
Najwyraźniej Claudine musiała mnie bronić w ramach swoich obowiązków. Taki rozkaz zapewne wydał jej mój pradziadek.
Wypiłam długi łyk kawy. Kuzyn siedział obojętnie na poręczy drewnianej ławeczki wiszącej na ganku. Być może zastanawiał się, czy powinien mnie zabić. Claudine była ostatnią jego żyjącą siostrą.
– Wiedziałaś o ciąży – bąknął w końcu.
– Powiedziała mi niedługo przed swoją śmiercią.
Odstawiłam kubek i objęłam rękoma kolana. Czekałam na cios. W pierwszej chwili nie miałam nawet nic przeciw niemu, co jeszcze bardziej mnie przeraziło.
– Słyszałem – zauważył Claude – że schwytali cię Neave i Lochlan. Dlatego utykasz?
Ta nagła zmiana tematu bardzo mnie zaskoczyła.
– Tak – odparłam. – Trzymali mnie przez parę godzin. Zabili ich Niall i Bill Compton. A poza tym... Bill zabił Breandana... żelaznym rydlem mojej babci.
Chociaż rydel znajdował się w rodzinnej szopie na narzędzia od wielu dziesięcioleci, zawsze kojarzył mi się wyłącznie z babcią.
Claude przez długi czas siedział bez ruchu, piękny i pogrążony w myślach, których nie potrafiłam odczytać. Ani razu nie spojrzał wprost na mnie, nie pił też kawy. Ostatecznie wyciągnął najwidoczniej jakieś wnioski, wstał bowiem i odszedł podjazdem ku Hummingbird Road. Nie miałam pojęcia, gdzie zaparkował samochód; równie dobrze mógł przejść całą drogę z Monroe na piechotę albo przylecieć na magicznym dywanie. Weszłam do domu, tuż za drzwiami opadłam na kolana i znów zaczęłam płakać. Ręce mi się trzęsły. Przeguby dłoni bolały jak cholera.
Uprzytomniłam sobie, że przez całą naszą rozmowę czekałam na jego ruch.
A w następnej chwili uprzytomniłam sobie, że bardzo chcę żyć.


Marzec, drugi tydzień

– Sookie, podnieś ramię jak najwyżej! – polecił mi JB.
Był tak skoncentrowany, że aż zmarszczył ładną twarz. Powoli podniosłam lewą rękę, w której trzymałam dwukilogramowy ciężarek. O Jezu, jak to bolało! Zrobiłam to samo prawą.
– Okej, teraz nogi – nalegał JB.
Z wysiłku trzęsły mi się ramiona. JB du Rone nie jest licencjonowanym fizjoterapeutą, pracuje jednak jako osobisty trener, ma więc praktyczne doświadczenie, jeśli chodzi o pomoc osobom, które doznały najrozmaitszych kontuzji. Pewnie nigdy wcześniej nie spotkał się z zestawem takich obrażeń jak moje – ugryzienia, przecięcia i ślady po innego rodzaju torturach – ale nie musiałam wyjaśniać mu szczegółów, a on jakby nie zauważał, że moje problemy z trudem przypominają rany odniesione w wyniku wypadku samochodowego. Nie chciałam, żeby w Bon Temps pojawiły się domysły na temat moich kłopotów zdrowotnych, dlatego od czasu do czasu wyprawiałam się na lekarską wizytę do doktor Amy Ludwig, która podejrzanie przypominała hobbitkę, a o terapię poprosiłam JB du Rone’a, który był dobrym trenerem, ale rozumu nie miał za grosz.
Żona JB, moja przyjaciółka Tara, siedziała dziś obok nas na jednej z ławek treningowych. Czytała Czego się spodziewać, gdy spodziewasz się dziecka. Tara, prawie w piątym miesiącu ciąży, postanowiła zostać możliwie najlepszą matką. Ponieważ JB był pełen zapału, ale nie grzeszył inteligencją, przypuszczała, że będzie musiała wziąć na siebie rolę Bardziej Odpowiedzialnego Rodzica. Kiedyś, w trakcie nauki w liceum, dorabiała sobie jako opiekunka do dziecka, miała zatem pewne doświadczenie w tej kwestii. Teraz, gdy odwracała strony, marszczyła brwi i przybierała znajomą minę, którą pamiętam z naszych lat szkolnych.
– Wybrałaś już lekarza? – spytałam, gdy skończyłam ćwiczyć podnoszenie nóg.
Moje mięśnie czworogłowe błagały o litość, szczególnie ten uszkodzony w lewej nodze.
Znajdowaliśmy się w siłowni, w której JB pracował, po godzinach jego pracy, jako że nie byłam członkiem klubu. Szef du Rone’a zgodził się na ten tymczasowy układ, gdyż lubił JB. Zresztą, JB okazał się jego największym skarbem – odkąd podjął tu pracę, liczba nowych klientek klubu fitness znacząco wzrosła.
– Tak sądzę – odrzekła Tara. – W pobliżu mieliśmy do wyboru czterech, i odwiedziliśmy wszystkich. W końcu umówiłam się z doktorem Dinwiddie’em, tutaj w Clarice. Wiem, że to mały szpital, ale moja ciąża nie jest wysokiego ryzyka, a placówka znajduje się bardzo blisko.
Clarice leży zaledwie kilka kilometrów od naszego miejsca zamieszkania, czyli Bon Temps. Z klubu fitness do mojego domu można dotrzeć w niecałe dwadzieścia minut.
– Słyszałam o nim dobre rzeczy – stwierdziłam.
Ból, który czułam w mięśniach ud, przeszkadzał mi w myśleniu. Moje czoło pokryło się potem. Zawsze uważałam się za kobietę w niezłej formie i zazwyczaj bywałam radosna jak skowronek. Obecnie, niestety, zdarzały mi się dni, kiedy sił wystarczało jedynie na wstanie z łóżka i pracę.
– Sookie – powiedział JB – zerknij na te hantle.
Patrzył na mnie, szczerząc zęby w uśmiechu.
Po raz pierwszy odnotowałam, że mimo dodatkowego obciążenia na nogach udało mi się wykonać o dziesięć powtórzeń więcej niż zwykle.
Odwzajemniłam się uśmiechem. Nie był szczególnie szeroki, ale chciałam być miła.
– Może posiedzisz kiedyś z naszym dzieckiem – zasugerowała Tara. – Nauczymy je, żeby nazywało cię ciocią Sookie.
Oczywiście byłabym ciocią w sensie grzecznościowym. Tak, chętnie zajmę się kiedyś ich dzieckiem. Najwyraźniej oboje mi ufają... Odkryłam, że wreszcie zaczynam myśleć o przyszłości.


Marzec, ten sam tydzień

Następną noc spędziłam z Erikiem. Tak jak zdarzało mi się to przynajmniej trzy czy cztery razy na tydzień, obudziłam się zdyszana, przepełniona panicznym strachem, i z kompletnym mętlikiem w głowie. Przylgnęłam do Northmana, jakby był moją kotwicą, a ja statkiem, który bez tej kotwicy odpłynie porwany przez sztorm. Kiedy się obudziłam, już płakałam. Nie pierwszy raz mi się to przytrafiło, tym razem jednak Eric płakał wraz ze mną. Ronił krwawe łzy, które pozostawiały wyraźne ślady na bladej twarzy, tworząc zdumiewający efekt.
– Nie płacz – zaczęłam błagać.
W jego towarzystwie bardzo starałam się zachowywać jak dawna „ja”, choć Eric naturalnie znał prawdę. Widziałam, że podjął jakąś decyzję. Miał mi coś do powiedzenia i zamierzał to obwieścić, niezależnie od tego, czy zechcę go wysłuchać.
– Tamtej nocy czułem twój strach i ból – oznajmił zdławionym głosem. – Ale nie mogłem do ciebie przyjść.
Wreszcie poruszył kwestię szczegółów, które pragnęłam poznać i na które niecierpliwie czekałam.
– Dlaczego? – spytałam, z całych sił próbując zachować spokojny ton.
Może wam się to wydać nieprawdopodobne, lecz byłam taka słaba i w tak złej kondycji, że wcześniej nie odważyłam się zadać tego pytania wampirowi.
– Victor nie pozwolił mi odejść – dodał.
Victor Madden jest szefem Erica, odkąd Felipe de Castro, król Nevady, ustanowił go nadzorcą podbitego królestwa Luizjany.
Moją pierwszą reakcję na takie wyjaśnienie mogłabym nazwać wyłącznie gorzkim rozczarowaniem. Słyszałam już wcześniej tę historię: „Bo potężniejszy ode mnie wampir kazał mi to zrobić”. Podobnie brzmiała wymówka Billa, kiedy zdecydował się wrócić do swojej stwórczyni, Loreny.
– Jasne – mruknęłam zatem.
Odwróciłam się na bok i położyłam tyłem do Erica. Poczułam, że ogarnia mnie coraz większe rozżalenie. Postanowiłam wstać, ubrać się i pojechać z powrotem do Bon Temps. Tak, zrobię to... natychmiast gdy zbiorę siły, gdyż w chwili obecnej osłabiały mnie emocje, które wyczuwałam u Erica – napięcie, frustracja i wściekłość.
– Ludzie Victora związali mnie srebrnymi łańcuchami – tłumaczył leżący za mną kochanek. – Mam wszędzie oparzenia.
– Dosłownie – bąknęłam.
Usiłowałam nie dopuścić do głosu sceptycyzmu, który czułam.
– Tak, dosłownie. Miałem świadomość, że coś się z tobą dzieje. Victor zjawił się tamtej nocy w „Fangtasii”, jakby z góry wiedział, że powinien tam być. Kiedy Bill zatelefonował i powiedział mi, że zostałaś porwana, zdołałem zadzwonić do Nialla, ale chwilę później trzech spośród ludzi Victora znów przykuło mnie do ściany. Kiedy... zaprotestowałem... Victor powiedział, że nie może mi pozwolić, bym zajął konkretne stanowisko w Wojnie z Wróżkami. Upierał się, że bez względu na to, co ci się przydarzyło, nie mogę dać się wciągnąć w ten konflikt. – W tym momencie zalała go fala gniewu tak potężna, że aż ucichł i milczał przez długą chwilę. Mnie w tym czasie udzieliła się jego wściekłość, przetaczając się przeze mnie niczym rwący lodowaty strumień. – Ludzie Victora – podjął w końcu opowieść zdławionym głosem – schwytali i umieścili w osobnym pomieszczeniu również Pam, chociaż jej akurat nie skuli. – Pam jest zastępczynią Erica. – Billowi natomiast, ponieważ przebywał w owym czasie w Bon Temps, udało się zignorować SMS-y Victora. Niall i Compton spotkali się pod twoim domem, skąd twój pradziadek mógł rozpocząć poszukiwania po śladach. Bill słyszał wcześniej o Lochlanie i Neave. Zresztą, wszyscy o nich słyszeliśmy. Wiedzieliśmy, że czas pracuje na twoją niekorzyść...
Nadal leżałam odwrócona plecami do Erica, ale docierał do mnie nie tylko jego głos, lecz także emocje: żal, gniew, rozpacz.
– I jak się... wyrwałeś z tych łańcuchów? – rzuciłam w ciemność.
– Przypomniałem Victorowi słowa Felipe’a dotyczące zapewnienia ci ochrony. Dodałem, że król przyrzekł ci to osobiście. Victor udawał, że mi nie wierzy. – Poczułam, jak materac się ugiął, gdy Eric ponownie opadł na poduszki. – Niektóre wampiry Maddena okazały się na szczęście silne i honorowe, gdyż pamiętały o zobowiązaniach i lojalności, którą ślubowały Felipe’owi, a nie Victorowi. Chociaż nie przeciwstawiły się bezpośrednio, za plecami Maddena pozwoliły Pam zadzwonić do naszego nowego króla. Pam zatelefonowała i wyjaśniła mu, że ty i ja jesteśmy teraz małżeństwem. Potem skłoniła Victora do ­rozmowy z władcą, a on nie odważył się odmówić. No i de Castro polecił Maddenowi, by mnie uwolnił.
Felipe de Castro został królem Nevady, Luizjany i Arkansas kilka miesięcy temu. Był królem potężnym, starym i bardzo przebiegłym. Był mi też winien dużą przysługę.
– Czy Felipe ukarał Victora?
Taaa, nadzieja matką głupich.
– W tym cały sęk, niestety... – odparł Eric. W którymś momencie swego długiego życia mój kochany wiking czytał najwyraźniej dramaty Szekspira. – Victor oświadczył, że, och, chwilowo zapomniał o naszym ślubie.
Nawet jeśli sama czasami próbowałam o nim zapomnieć, ta informacja wywołała teraz we mnie gniew. Victor siedział przecież w biurze Erica wtedy, gdy wręczałam Northmanowi rytualny sztylet! Zrobiłam to zresztą z powodu absolutnej niewiedzy, że mój gest będzie oznaczał zawarcie małżeństwa w wampirzym stylu. Może ja byłam wówczas nieświadoma konsekwencji tego czynu, ale Madden na pewno nie.
– Victor powiedział naszemu królowi, że kłamię, bo staram się ocalić przed wróżkami kochankę. Upierał się, że dla ratowania istot ludzkich nie należy narażać życia wampirów. Powiedział Felipe’owi wprost, że nie uwierzył Pam i mnie, gdy zapewniałyśmy go o obietnicy Felipe’a, który rzekomo przyrzekł ci ochronę po twojej akcji ocalenia go przed Sigebertem.
Odwróciłam się i popatrzyłam na Erica. W docierającej przez okno poświacie księżycowej skóra mojego wampira wydawała się ciemnosrebrna. Spotkałam Felipe’a tylko kilka razy i na krótko, wiedziałam jednak, że ten potężny nieumarły, który od pewnego czasu posiadał naprawdę ogromną władzę, z pewnością nie był głupcem.
– Niesamowite – oceniłam. – Dlaczego de Castro nie zabił Victora?
– Wiesz... oczywiście... dużo na ten temat myślałem. Sądzę, że Felipe z jakichś powodów musi stwarzać pozory, jakoby dawał wiarę Victorowi. Chyba zdaje sobie sprawę z tego, że mianując go swoim porucznikiem zarządzającym całym stanem Luizjana, dał mu nadzieję na kolejne awanse, więc teraz pycha i aspiracje Maddena wzrosły wręcz nieprzyzwoicie.
Myśląc nad jego słowami, odkryłam, że potrafię patrzeć na niego obiektywnie. Zbytnia ufność niejednokrotnie w przeszłości sporo mnie kosztowała, i tym razem nie zamierzałam ryzykować, póki starannie nie rozważę wszystkich szczegółów. Jedna rzecz pośmiać się wraz z Erikiem albo cieszyć na nasze nocne spotkania intymne, zupełnie inna jednak zaufać mu, gdy chodzi o subtelne emocje. I nie, wcale mu na razie nie ufałam.
– Byłeś zdenerwowany, gdy przyszedłeś do szpitala – zauważyłam wymijająco.
Kiedy obudziłam się w budynku po starej fabryce, którego doktor Ludwig używała jako polowego szpitala, rany bolały mnie tak bardzo, że śmierć wydała mi się perspektywą znacznie sympatyczniejszą niż dalsze życie. Okazało się, że Bill, który wyrwał mnie z rąk moich katów, został otruty srebrem po ugryzieniu przez Neave, która miała srebrne koronki na zębach; jego los nadal pozostawał pod znakiem zapytania. Śmiertelnie ranny Tray Dawson, wilkołaczy kochanek Amelii, pożył na tyle długo, by... umrzeć od miecza, kiedy żołnierze Breandana wzięli szpital szturmem.
– W czasie, gdy Neave i Lochlan cię torturowali, cierpiałem wraz z tobą – zapewnił mnie Eric, patrząc mi prosto w oczy. – Czułem ten sam ból, tak samo się wykrwawiałem... Nie tylko dlatego, że jesteśmy połączeni więzią, lecz także z powodu uczucia miłości, które do ciebie żywię.
Uniosłam sceptycznie brew. Nie mogłam się powstrzymać przed tym gestem, chociaż wiedziałam, że Northman mówi poważnie. Naprawdę chciałam wierzyć, że gdyby tylko mógł, przybyłby mi na pomoc o wiele szybciej. Byłam też skłonna uwierzyć, że kiedy wróżki mnie torturowały, on czuł się równie paskudnie.
Wtedy jednak cierpiałam sama. To był mój ból, moja krew i mój strach. Może Eric coś wówczas odczuwał, ale był tak daleko!
– Przypuszczam, że zjawiłbyś się, gdybyś mógł – powiedziałam, zdając sobie sprawę, jak cicho mówię. – Naprawdę tak uważam. Wiem, że pozabijałbyś ich wszystkich.
Oparł się na jednym łokciu, drugą ręką mocno przycisnął moją głowę do swojej klatki piersiowej.
Nie mogłam zaprzeczyć, że odkąd zmusił się do tego wyznania, poczułam się lepiej. A jednak nie czułam się tak dobrze, jak miałam na to nadzieję; mimo że teraz wiedziałam, dlaczego nie zjawił się, kiedy go przywoływałam. Potrafiłam nawet zrozumieć, dlaczego tak długo zwlekał z tym wyznaniem. Bezsilność to stan, którego nieczęsto doświadczał. Eric jest wszak istotą nadnaturalną, a w dodatku jest niesamowicie potężny. Wielki też z niego wojownik. Nie jest jednak superbohaterem i nie udałoby mu się pokonać licznych zdeterminowanych członków własnej rasy. Uprzytomniłam sobie jeszcze jedno – Eric dał mi dużo swojej krwi, mimo że w tamtym okresie najwyraźniej sam też jej potrzebował, gdyż goiły się jego rany po kontakcie ze srebrnymi łańcuchami.
W końcu przemówiła do mnie logiczność całej historii i ogarnął mnie spokój. Naprawdę uwierzyłam Northmanowi, nie tylko sercem, lecz także umysłem.
Czerwona łza spadła na moje nagie ramię i spłynęła po nim. Przesunęłam palcem w górę, po czym wsunęłam go wampirowi w usta. Nie chciałam, że cierpiał. Dość miałam własnego cierpienia.
– Myślę, że musimy zabić Victora – oznajmiłam twardo i popatrzyliśmy sobie w oczy.
Tak, tak, wreszcie udało mi się zaskoczyć Erica North­mana.


Marzec, trzeci tydzień

– Więc – powiedział mój brat. – Jak widzisz, ja i Mi­chele wciąż się widujemy.
Stał odwrócony do mnie plecami, przewracając befsztyki na grillu. Siedziałam na składanym krześle, popatrując na duży staw i nabrzeże. Wieczór był piękny, chłodny i rześki. Byłam naprawdę zadowolona, że tu siedzę i obserwuję brata przy pracy; cieszyłam się, że przebywam w jego towarzystwie. Michele została w domu, gdzie robiła sałatkę. Słyszałam, jak śpiewa piosenkę Travisa Tritta.
– Cieszę się – odparłam i byłam szczera.
Po raz pierwszy od miesięcy przebywaliśmy sami. Wcześniej Jason również nie miał najlepszego okresu. Żona, z którą pozostawał w separacji, i ich nienarodzone dziecko umarli potworną śmiercią. Później brat dowiedział sie, że jego najlepszy przyjaciel kochał się w nim czy raczej był chory z miłości. Teraz jednak, gdy tak obserwowałam go, jak grilluje, podczas gdy jego dziewczyna śpiewa w domu, zrozumiałam, że Jason jest twardy. Spotyka się znowu z kobietą, cieszy się na myśl o jedzeniu befsztyków, zapiekanki z ziemniaków, którą przyniosłam, oraz sałatki, którą właśnie przyrządzała Michele. Nie mogłam nie podziwiać determinacji, z jaką poszukiwał przyjemności w życiu. W wielu innych sprawach nie jest najlepszym wzorem do naśladowania, ale... nie zamierzałam się czepiać.
– Michele to dobra kobieta – oznajmiłam.
Jest taka, chociaż może nie w sensie, w jakim użyłaby tego słowa nasza babcia. Michele Schubert to osoba bardzo otwarta, i to we wszystkich kwestiach. Nie sposób jej zawstydzić, ponieważ nie zrobiłaby niczego, do czego nie mogłaby się po fakcie przyznać. Zgodnie z tą samą zasadą „pełnego ujawnienia”, gdyby miała do kogoś żal, ten ktoś dobrze by o tym wiedział. Nowa dziewczyna Jasona pracuje w warsztacie firmowym Forda jako recepcjonistka i osoba obsługująca komputer. Skoro nadal pracuje dla byłego teścia, jest prawdopodobnie wydajna i skuteczna. (Pamiętam, że w tamtych czasach lubił mawiać, że bardziej lubi synową niż własnego syna).
Wyszła właśnie na taras. Miała na sobie dżinsy i koszulkę polo z logo przedstawicielstwa Forda, którą wkładała zwykle do pracy. Ciemne włosy upięła w kok. Michele jest zwolenniczką intensywnego makijażu oczu, dużych torebek i butów na wysokich obcasach. W tej chwili jednak była boso.
– Hej, Sookie, lubisz sos wiejski? – spytała. – Bo mogę też zrobić musztardowy.
– Nie, dzięki, może być wiejski – odparłam. – Potrzebujesz pomocy?
– Nie, radzę sobie. – Zadzwonił jej telefon komórkowy. – Cholera, to znowu papcio Schubert. Ten facet nie znalazłby beze mnie własnego tyłka.
Wróciła do domu z telefonem przy uchu.
– Martwię się jednak, że narażam ją na niebezpieczeństwo – mruknął Jason nieśmiałym tonem, którym zawsze pyta mnie o opinię na temat istot nadnaturalnych. – To znaczy... ten wróż, Dermot, ten, który wygląda jak ja. Nie wiesz, czy przebywa jeszcze w okolicy?
Odwrócił się do mnie. Opierał się o balustradę tarasu. Dobudował go do domu, który nasi rodzice postawili, kiedy mama była w ciąży z Jasonem. Rodzice cieszyli się tym domem niewiele ponad dziesięć lat; zginęli, gdy byłam siedmiolatką. A kiedy Jason poczuł się dorosły i postanowił żyć na własny rachunek (we własnym mniemaniu), wyprowadził się od babci i przeniósł właśnie tutaj. Przez dwa czy trzy lata w tym domu odbywały się naprawdę szalone imprezy, potem jednak mój brat się uspokoił. Dziś wieczorem stało się dla mnie całkowicie jasne, że po ostatnich nieprzyjemnych zdarzeniach dojrzał jeszcze bardziej.
Wypiłam łyk z butelki. Nie należę do osób pijących dużo alkoholu – dość się napatrzę w pracy na skutki jego ­nadużywania – ale w ten pogodny wieczór nie byłam w stanie odmówić sobie zimnego piwa.
– Ja również chciałabym wiedzieć, gdzie jest Dermot – wyznałam. Dermot jest półwróżem, bratem bliźniakiem naszego dziadka Fintana. – Niall zamknął się w świecie wróżek wraz ze wszystkimi istotami, które postanowiły do niego dołączyć, i ciągle trzymam kciuki za to, żeby Dermot był tam wraz z nimi. Claude został tutaj, widziałam go parę tygodni temu.
Niall to nasz pradziadek, a Claude jest jego wnukiem z małżeństwa z inną wróżką czystej krwi.
– Claude, striptizer...
– Właściciel klubu ze striptizem, który prezentuje swoje wdzięki w wieczory dla pań – poprawiłam brata. – Nasz kuzyn pozuje też do okładek romansów.
– Tak, założę się, że dziewczyny mdleją na jego widok. Michele ma książkę z nim na okładce... w kostiumie dżinna. Facet na pewno uwielbia każdą minutę tego zamieszania.
Ton Jasona bez wątpienia sugerował zazdrość.
– Zapewne. I wiesz, jest trochę upierdliwy – powiedziałam i roześmiałam się, co samą mnie zaskoczyło.
– Często go widujesz?
– Odkąd zostałam ranna, widziałam go tylko raz. Ale, kiedy wczoraj brałam pocztę, odkryłam, że przysłał mi kilka darmowych wejściówek na noc dla pań w „Hooligans”.
– Sądzisz, że kiedyś skorzystasz z zaproszenia?
– Na razie nie. Może kiedy będę miała... lepszy nastrój.
– Myślisz, że Eric będzie miał coś przeciw temu, że oglądasz striptiz innego faceta?
Tą niby przypadkową wzmianką o moim związku z wampirem Jason próbował mi pokazać, jak bardzo się zmienił. No cóż, plus za dobre chęci.
– Nie jestem pewna – przyznałam. – Ale wydaje mi się, że nie poszłabym na striptiz w wykonaniu innego faceta, nie powiadamiając o tym wcześniej Erica. Dam mu szansę, niech też wtrąci swoje dwa grosze. A ty? Powiedziałbyś Michele, że idziesz do klubu pogapić się na striptizerkę?
Jason wybuchnął śmiechem.
– Przynajmniej wspomniałabym o tym, choćby po to, żeby usłyszeć, co powie. – Wyłożył befsztyki na duży talerz i wskazał rozsuwane szklane drzwi. – Jesteśmy gotowi – oznajmił.
Otworzyłam przed nim drzwi.
Nakryłam do stołu wcześniej, teraz więc tylko nalałam herbaty. Michele zdążyła już postawić tam sałatkę, gorącą zapiekankę z ziemniaków i sos do befsztyków ze spiżarni. Jason uwielbia ten sos. Posługując się dużym widelcem, położył na każdym talerzu po kawałku mięsa. Parę minut później wszyscy troje jedliśmy. Przyjemne rodzinne spotkanie.
– Calvin przyszedł dziś do mojej firmy – oznajmiła Michele. – Myśli o zamianie starego pikapa.
Calvin Norris jest dobrym człowiekiem. Ma niezłą posadę i jest nieco po czterdziestce. Dzierży na barkach sporą odpowiedzialność, gdyż jest przywódcą stada, do którego należy mój brat, samcem alfa w pumołaczej społeczności zamieszkującej małą osadę Hotshot.
– Nadal spotyka się z Tanyą? – spytałam.
Tanya Grissom pracuje w Norcross, tak samo jak Calvin, niemniej czasami przychodzi do „Merlotte’a” ­pomagać nam przez kilka godzin, kiedy nie może się zjawić któraś z kelnerek.
– Tak, mieszka z nią – potwierdził Jason. – Dość często się kłócą, sądzę jednak, że dziewczyna z nim zostanie.
Calvin Norris, przywódca pumołaków, robił wszystko, co mógł, żeby nie dać się wciągnąć w sprawy wampirze. Od dnia, w którym wilkołaki i zmiennokształtni ujawnili się społeczeństwu ludzi, Calvin miał sporo spraw na głowie. On sam oznajmił współpracownikom, że jest dwoistej natury już nazajutrz, w pokoju pracowniczym w firmie. Teraz, kiedy nowina się rozeszła, Norris zdobył jedynie jeszcze większy szacunek. Cieszył się dobrą opinią w okolicy Bon Temps, nawet jeśli na większość mieszkańców Hotshot zerkano nieco podejrzliwie, ponieważ społeczność trzymała się tak bardzo na uboczu, a jej przedstawiciele wydawali się tak strasznie dziwni.
– Jak to możliwe, że nie ujawniłeś się, gdy Calvin to zrobił? – spytałam.
Takiej myśli nigdy nie wychwyciłam u Jasona.
Brat wyglądał na zadumanego i ten wyraz twarzy wydał mi się u niego trochę niesamowity.
– Podejrzewam, że po prostu nie jestem jeszcze gotów odpowiedzieć na wiele pytań – odparł. – To osobista rzecz, ta... przemiana. Michele wie i tylko to się dla mnie liczy.
Michele uśmiechnęła się do niego.
– Jestem naprawdę z niego dumna – oświadczyła, i to wystarczyło. – Gdy zmienia się w pumę, staje się naprawdę odważny. Nic nie może przecież poradzić na to, że musi się przemieniać. Stara się zrobić jak najlepszy użytek z tej sytuacji... Nie narzeka, nie jęczy. Ale ludziom opowie o sobie wtedy, kiedy będzie gotowy.
Jason i Michele naprawdę mnie zaskakiwali.
– Co do mnie, nigdy nic nikomu nie powiedziałam – zapewniłam brata.
– Ani przez moment nie brałem pod uwagę możliwości, że mogłabyś to zrobić. Eee... Calvin twierdzi, że Eric jest jakimś ważnym wampirem – rzucił nagle, zmieniając temat.
Nigdy i pod żadnym pozorem nie omawiam kwestii wampirzej polityki z osobami, które nie są wampirami. Nie uważam po prostu takiego pomysłu za dobry. Ale Jason i Michele podzielili się ze mną swoimi myślami, więc uznałam, że jakieś wyjaśnienie im się należy.
– Eric ma pewną władzę – odparłam ostrożnie. – Ma też jednak nowego szefa i jego sytuacja to sprawa dość drażliwa.
– Chcesz o tym pomówić?
Byłam przekonana, że Jason nie jest pewny, czy chce słuchać o sprawach moich i Erica, mocno się jednak starał grać rolę dobrego brata.
– Lepiej nie – odparłam i zobaczyłam, że poczuł ulgę. Nawet Michele cieszyła się, że może wrócić do konsumpcji befsztyka. – Ale pomijając kontakty z innymi wampirami, Eric i ja radzimy sobie całkiem dobrze – dodałam. – Związki męsko-damskie zawsze wymagają wzajemnych ustępstw, czyż nie?
Chociaż Jason przez te wszystkie lata wiązał się z dziesiątkami dziewczyn i kobiet, dopiero ostatnio nauczył się, na czym polega kompromis.
– Rozmawiam znów z Hoytem – wyznał, a ja natychmiast zrozumiałam znaczenie tego oświadczenia.
Hoyt, który nie odstępował mojego brata przez wiele lat, potem na jakiś czas odsunął się od Jasona. Narzeczona Hoyta, Holly, który pracowała ze mną w barze „U Merlotte’a”, nie przepada bowiem za moim bratem. Zdziwiłam się, słysząc, że przyjaźń kwitnie na nowo, a jeszcze bardziej mnie zdumiał fakt, że Holly godzi się na tę znajomość.
– Ogromnie się zmieniłem, Sookie – oznajmił Jason, jakby (przynajmniej raz!) czytał mi w myślach. – Chcę być dla Hoyta dobrym przyjacielem. I dobrym facetem dla Michele. – Popatrzył poważnie na swoją dziewczynę i położył rękę na jej dłoni. – I chcę być lepszym bratem. Mamy przecież tylko siebie. To znaczy... oprócz pokrewieństwa z wróżkami, chociaż i o tym pragnę jak najszybciej zapomnieć. – Zapatrzył się w swój talerz, jakby był zażenowany. – Po prostu nie potrafię uwierzyć, że babcia zdradziła dziadka.
– Doskonale cię rozumiem – zapewniłam go. Przez długi czas również nie umiałam się pogodzić z tą informacją. – Wiesz, babcia naprawdę pragnęła mieć dzieci, a z dziadkiem ich mieć nie mogła. Myślałam przez jakiś czas, że może Fintan ją oczarował. Wróżki są w stanie zawrócić ludziom w głowach, dokładnie tak, jak wampiry. A wiesz przecież, jakie wróżki są śliczne.
– Claudine na pewno. A Claude, jak przypuszczam, podoba się większości kobiet.
– Claudine starała się nie rzucać w oczy, ponieważ uchodziła za istotę ludzką.
Ta, mierząca metr osiemdziesiąt wzrostu, jedna z dwóch sióstr-bliźniaczek Claude’a, była naprawdę olśniewająco piękna.
– Dziadka – powiedział Jason – nie można by nazwać przystojniakiem.
– Tak, wiem.
Popatrzyliśmy na siebie w milczeniu, rozważając w myś­lach moc atrakcyjności fizycznej.
Po chwili równocześnie spytaliśmy:
– No ale babcia?
I nie mogliśmy się powstrzymać przed śmiechem. Michele bardzo starała się zachować powagę, w końcu jednak i ona nie zdołała nad sobą zapanować, więc zaczęła szczerzyć do nas zęby w uśmiechu. Każdemu człowiekowi trudno sobie wyobrazić rodziców uprawiających seks, a co dopiero dziadka z babcią? Niewyobrażalne.
– Słuchaj, skoro mówimy o babci – powiedział Jason – chciałem cię spytać, czy mogę wziąć ten stolik, który trzymała na poddaszu. Wiesz, ten na trójnożnej podstawie, który kiedyś stał w salonie obok fotela?
– Pewnie, podjedź któregoś dnia i weź go sobie – odparłam. – Prawdopodobnie stoi dokładnie tam, gdzie go postawiłeś tamtego dnia, gdy babcia poprosiła cię o zaniesienie go na poddasze.
Wkrótce potem odjechałam z prawie opróżnionym żaroodpornym naczyniem na zapiekankę i kilkoma befsztykami. Na sercu było mi lekko.
Wcześniej zupełnie nie przypuszczałam, że kolacja z bratem i jego dziewczyną będzie jakimś niesamowitym zdarzeniem, a jednak po powrocie do domu spałam tej nocy aż do rana – po raz pierwszy od wielu tygodni, ani razu się nie budząc.


Marzec, czwarty tydzień

– Hej – powiedział Sam. Musiałam wytężyć słuch, żeby zrozumieć, co do mnie mówi. Ktoś włączył utwór Jace’a Everetta Bad Things i prawie od razu wszyscy goście baru zaczęli śpiewać wraz z wokalistą. – Uśmiechnęłaś się dzisiejszego wieczoru aż trzykrotnie.
– Liczysz moje miny?
Odłożyłam tacę i przypatrzyłam mu się. Sam Merlotte, mój szef i przyjaciel, jest prawdziwym zmiennokształt­nym – umie zmieniać się chyba w dowolne stworzenie ciepłokrwiste. Hmm, o jaszczurki, węże i owady nigdy go nie pytałam.
– No cóż, dobrze widzieć, że znowu się uśmiechasz – wyznał. Przestawił kilka butelek na półce, ot tak, żeby wyglądać na zajętego. – Tęskniłem za tym.
– Dobrze czuć uśmiech na własnej twarzy – zgodziłam się. – Nawiasem mówiąc, podoba mi się twoja fryzura.
Sam z zakłopotaniem przeczesał dłonią włosy. Były teraz tak krótkie, że wyglądały na jego głowie jak czerwonozłota czapka.
– Nadchodzi lato. Pomyślałem, że tak będzie wygodniej.
– Prawdopodobnie tak.
– Zaczęłaś się już opalać?
Moja opalenizna jest słynna na całą okolicę.
– O, tak.
Rzeczywiście, w tym roku wyjątkowo wcześnie zaczęłam się opalać. Tego dnia, gdy po raz pierwszy tej wiosny włożyłam kostium i wyszłam, rozpętało się wokół mnie prawdziwe piekło. Na początek zabiłam wróża... To jednak była już przeszłość. Wczoraj włożyłam bikini ponownie, i nic złego się nie zdarzyło. Chociaż przyznam się, że tym razem nie wyniosłam radia na zewnątrz, ponieważ chciałam mieć pewność, że gdyby ktoś się do mnie podkradał, usłyszę go. Na szczęście, nic się nie stało. Właściwie spędziłam niezwykle spokojną godzinę, leżąc w słońcu i obserwując przelatujące od czasu do czasu motyle. Zakwitł jeden z krzewów różanych mojej praprababci i jego zapach jakby coś we mnie uzdrowił.
– Dzięki słońcu po prostu czuję się naprawdę dobrze – podsumowałam.
Nagle przypomniałam sobie, co mówiły wróżki – że pochodzę od tych związanych z niebem, a nie od wodnych. Nic o tych sprawach nie wiedziałam, teraz jednak zadałam sobie pytanie, czy moja miłość do słońca nie ma przypadkiem podłoża genetycznego.
W tym momencie Antoine zawołał: „Zamówienie!”, pośpieszyłam więc po talerze.
Antoine zadomowił się w „Merlotcie” i wszyscy mieliśmy nadzieję, że jeszcze długo będzie gotował w barze. Dziś wieczorem kręcił się po małej kuchni i pracował za czterech. Menu „U Merlotte’a” składa się z dań bardzo podstawowych: hamburgerów, kurzych polędwiczek, sałatki z kurczakiem, frytek z chili, i panierowanych wa-rzyw, ale Antoine opanował umiejętność przyrządzania ich w ­zadziwiającym tempie. Nasz kucharz ma pięćdziesiąt kilka lat i opuścił Nowy Orlean po Katrinie, wcześniej zaś pracował w barku w Superdome. Szanowałam go za pozytywne nastawienie i postanowienie rozpoczęcia nowego życia po utracie wszystkiego. Był też dobry dla D’Eriqa, który pomagał mu podczas przyrządzania potraw i sprzątał ze stołów. D’Eriq jest słodkim chłopcem, ale działa powoli.
Holly pracowała tej nocy w „Merlotcie” i w którymś momencie pomiędzy roznoszeniem drinków i talerzy stanęła obok Hoyta Fortenberry’ego, swego narzeczonego, który siedział na stołku barowym. Jak się okazało, matka Hoyta z wielką chęcią zajmowała się małym synkiem Holly w te wieczory, które Hoyt chciał spędzić z przyjaciółką. Patrząc na nią, trudno było mi rozpoznać w niej ubraną na czarno posępną wiccankę, jaką była w pewnej fazie swego życia. Teraz włosy nosiła w naturalnym ciemnym odcieniu brązu, długie niemal do ramion, makijaż miała lekki i przez cały czas się uśmiechała. Hoyt, który pogodził się z moim bratem i znów był jego najlepszym kumplem, odkąd spotykał się z Holly, wydawał się silniejszym facetem.
Zerknęłam na Sama, do którego właśnie ktoś zadzwonił na komórkę. Mój szef dużo ostatnio rozmawiał przez telefon, toteż podejrzewałam, że się z kimś widuje. Mogłam oczywiście dowiedzieć się szczegółów, gdybym wsłuchała się w jego myśli na wystarczająco długi czas (chociaż umysły istot dwoistej natury są trudniejsze do zgłębienia niż mózgi zwykłych ludzi), bardzo jednak się starałam nie ulec pokusie. Uważam, że naprawdę nieuprzejmie jest wczytywać się w myśli osób, które lubię. Podczas rozmowy Sam stale się uśmiechał i przemknęło mi przez głowę, że przyjemnie widzieć go – przynajmniej przez chwilę – takiego beztroskiego.
– Często widujesz wampira Billa? – spytał godzinę później, gdy pomagałam mu zamykać lokal.
– Nie. Nie widziałam go od dość dawna – odparłam. – Zastanawiam się, czy mnie nie unika. Przechodziłam obok jego domu parę razy, a raz zostawiłam mu sześciopak Czystej Krwi i karteczkę z podziękowaniem za wszystko, co dla mnie zrobił, kiedy przybył mi na ratunek. Niestety, ani do mnie nie zadzwonił, ani mnie nie odwiedził.
– Był tutaj dwa wieczory temu. Akurat miałaś wolne. – Sam się zamyślił. – Sądzę, że powinnaś złożyć mu wizytę – dodał. – Nic więcej nie mówię.


Marzec, koniec czwartego tygodnia

Pewnej pięknej nocy, później w tygodniu, postanowiłam poszukać w szafie najsilniejszej latarki, jaką posiadam. Sugestia Merlotte’a, że powinnam zobaczyć się z Billem, naprawdę mnie dręczyła, więc, gdy tego dnia dotarłam do domu z pracy, postanowiłam przejść przez cmentarz i rzeczywiście odwiedzić wampira.
Sweet Home jest najstarszym cmentarzem w gminie Renard. Nie ma tu już dużo miejsca na nowe groby, toteż większość zmarłych chowa się obecnie na południowej stronie miasta, na jednym z nowych miejsc wiecznego spoczynku, gdzie zamiast „staroświeckich mogił” są tylko małe płaskie płyty nagrobne. Nienawidzę tej nowej mody. A Sweet Home kocham – nawet jeśli teren jest tu nierówny, porośnięty ogromnymi drzewami, a niektóre części ogrodzenia wokół niego się zapadły, że nie wspomnę o naj­wcześniejszych kamieniach nagrobnych. Jason i ja bawiliśmy się tu jako dzieci, ilekroć udało nam się uciec babci.
Prowadzącą do domu Billa trasę wśród pomników i drzew poznałam doskonale w czasach, gdy wampir został moim absolutnie pierwszym chłopakiem. Dziś szło się przyjemnie – żaby i różne owady właśnie zaczęły wydawać radosne letnie odgłosy. Im wyższa temperatura, tym harmider będzie większy. Przypomniałam sobie, jak D’Eriq spytał mnie, czy nie boję się mieszkać obok cmentarza. Uśmiechnęłam się do siebie na tę myśl. Nie, nie obawiam się martwych leżących w ziemi. Chodzący i mówiący martwi są o wiele bardziej niebezpieczni. Gdy wyruszyłam w drogę, ścięłam jedną różę, którą zamierzałam położyć na grobie babci. Byłam pewna, że babcia wie, że jestem tu i myślę o niej.
Z okien starego domu Comptonów, który powstał mniej więcej w tym samym czasie co mój dom, padało przyćmione światło. Zadzwoniłam do drzwi. Jeżeli Bill nie włóczył się po lesie, powinien być u siebie, ponieważ jego samochód stał przed budynkiem. A jednak musiałam trochę poczekać, zanim drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem.
Compton włączył światło na ganku, a ja spróbowałam nie wciągnąć gwałtownie powietrza. Wyglądał okropnie!
Podczas Wojny z Wróżkami ugryzła go Neave, a jako że miała na zębach koronki ze srebra, Bill cierpiał od tamtego czasu z powodu zatrucia tą substancją. Przyjął zaraz potem – i w kolejnych dniach – duże ilości krwi od ­znajomych wampirów, zauważyłam jednak z pewnym niepokojem, że skórę ma wciąż szarą zamiast bladej. Chwiał się też na nogach, a głowę zwiesił niczym starzec.
– Sookie... wejdź – poprosił.
Nawet jego głos nie brzmiał tak mocno jak wcześniej.
Chociaż zaprosił mnie uprzejmie, nie potrafiłam odgadnąć, jaki naprawdę ma stosunek do mojej wizyty. Nie umiem czytać w myślach nieumarłym, co zresztą stanowi jeden z powodów, dla których Compton od razu mi się spodobał. Możecie sobie wyobrazić, jak odurzające bywa milczenie po permanentnym niechcianym wysłuchiwaniu myśli wszystkich wokół.
– Billu – powiedziałam, usiłując nie okazać szoku. – Czujesz się lepiej? Ta trucizna w twoim organizmie... Czy się... wypłukuje?
Mogłabym przysiąc, że westchnął. Gestem pokazał, że mam przejść przed nim do salonu. Lampy były tu wyłączone, paliły się jedynie świece. Naliczyłam osiem. Zadałam sobie pytanie, co wampir robi tutaj, gdy tak siedzi sam w migotliwym świetle. Słucha muzyki? Zawsze uwielbiał swoje płyty kompaktowe, szczególnie utwory Bacha. Szczerze zatroskana, przysiadłam na kanapie, podczas gdy on zajął ulubiony fotel po drugiej stronie niskiej ławy. Bill wydawał się przystojny jak zawsze, ale jego twarzy brakowało wyrazu. Wyraźnie odczuwał ból. Teraz wiedziałam, dlaczego Merlotte chciał, żebym wpadła w odwiedziny.
– Dobrze się czujesz? – spytał.
– Dużo lepiej – odparłam ostrożnie.
Bill był świadkiem najgorszych tortur, jakim mnie poddawano.
– Blizny i to... poważne okaleczenie?
– Blizny są, ale dużo bledsze, niż mogłam się spodziewać. Brakujące fragmenty ciała... wypełniły się już. Mam coś w rodzaju wgłębienia w udzie – powiedziałam, klepiąc się w lewe kolano. – Ale było przecież z czego wycinać. – Starałam się uśmiechnąć, ale, prawdę mówiąc, za bardzo się martwiłam, więc nieszczególnie mi się udało. – A ty... zdrowiejesz? – spytałam ponownie niezbyt pewnym tonem.
– Nie jest gorzej – zapewnił mnie.
Wzruszył ramionami, unosząc je ledwie dostrzegalnie.
– A apatia? – spytałam.
– Chyba ciągle jeszcze nie mam na nic ochoty – odparł po dość długiej przerwie. – Nie interesuje mnie już nawet komputer. Nie chce mi się pracować nad nowymi wpisami i edycją bazy danych. Eric przysyła tutaj Felicię, która pakuje zamówione płyty i wysyła je. Gdy tu wpada, daje mi przy okazji trochę krwi.
Felicia nie jest zbyt długo wampirzycą, a pracuje jako barmanka w „Fangtasii”.
Czy wampiry często chorują na depresję? A może powodem jego złego samopoczucia jest również zatrucie srebrem?
– Nie istnieje ktoś, kto mógłby ci pomóc? To znaczy... pomóc ci się całkowicie uleczyć?
Uśmiechnął się gorzko.
– Moja stwórczyni – odparł. – Gdybym mógł wyssać trochę krwi Loreny, do tej pory już bym całkowicie wyzdrowiał.
– No cóż, w takim razie do dupy. – Nie mogłam pokazać po sobie, że przejęłam się jego słowami, chociaż tak było. Przecież to ja zabiłam Lorenę. Szybko otrząsnęłam się ze wspomnień. Lorena musiała zginąć i tyle. A teraz jej nie było i już. – Czy ona... powołała do życia również inne wampiry?
Bill spojrzał na mnie nieco mniej apatycznie.
– Tak, jest jeszcze jedno żywe dziecko.
– No cóż, może to by ci pomogło? Przyjęcie krwi od tego wampira?
– Nie wiem, może. Ale nie zrobię tego... Nie mogę jej prosić.
– Nie wiesz, czy to by pomogło?! Wy, wampiry, naprawdę potrzebujecie jakiegoś podręcznika czy poradnika.
– Tak – zgodził się takim tonem, jakby nigdy nie słyszał o pisaniu poradników. – Rzeczywiście, przydałoby się coś takiego.
Nie zamierzałam go pytać, dlaczego z taką niechęcią mówi o kontakcie z kimś, kto mógłby mu pomóc. Compton jest upartym, nieustępliwym facetem i wiedziałam, że jeśli podejmie jakąś decyzję, nie zdołam go od niej odwieść.
Siedzieliśmy przez moment w milczeniu.
– Kochasz Erica? – spytał nagle.
Spojrzenie jego ciemnych oczu skupiło się na mnie z pełną uwagą. Tym właśnie niezwykłym spojrzeniem zaskarbił sobie moje uczucie, kiedy się poznaliśmy.
Jak długo wszystkie osoby, które znam, będą mnie ciągle pytać o mój związek z szeryfem Piątej Strefy?
– Tak – odparłam spokojnie. – Kocham go.
– Czy on mówi, że cię kocha?
– Tak.
Nie odwróciłam wzroku.
– W niektóre noce chciałbym, żeby umarł – wyznał Bill.
Ależ byliśmy wobec siebie szczerzy tego wieczoru!
– Wiele złego się ostatnio dzieje wokół nas. Ja również mogę wskazać kilka osób, za którymi na pewno bym nie tęskniła – przyznałam się. – Myślę o tym, kiedy opłakuję tych, na których mi zależało, a którzy odeszli, jak Claudine, babcia czy Tray. – I tych troje stanowiło jedynie czubeczek góry lodowej. – Więc, jak przypuszczam, wiem, co czujesz. Tyle że... proszę, nie życz źle Ericowi.
Straciłam już naprawdę zbyt wiele ważnych dla mnie osób.
– Czyjej śmierci pragniesz, Sookie?
W jego oczach dostrzegłam iskierkę zaciekawienia.
– Nie zamierzam ci podać ich nazwisk. – Zaśmiałam się. – Mógłbyś spróbować pomóc im zejść z tego świata... dla mnie. Tak jak wujowi Bartlettowi. – Kiedy odkryłam, że Bill zabił brata mojej babci, tego, który mnie molestował, powinnam wziąć nogi za pas. Gdybym to zrobiła... czy moje życie byłoby inne? Ale było, minęło. Zbyt późno teraz na takie rozważania.
– Zmieniłaś się – wytknął mi.
– Pewnie, że tak. W pewnej chwili myślałam, że zostało mi ledwie kilka godzin życia! Cierpiałam jak nigdy przedtem. A Neave i Lochlan mieli z tego wielką radochę. Coś we mnie wtedy pękło. A kiedy ty i Niall ich zabiliście, to było... jak odpowiedź na najważniejszą modlitwę, jaką kiedykolwiek odmówiłam. Niby jestem chrześcijanką, lecz przez większość czasu nie mogę powiedzieć, żeby pasowało do mnie to określenie. Jest we mnie mnóstwo gniewu. Ilekroć nie mogę spać, myślę o ludziach, których nie obchodziło, jak dużo bólu i kłopotów mi sprawiają. I myślę, że dobrze bym się czuła, gdyby umarli.
Fakt, że potrafiłam powiedzieć Billowi o tej strasznej, głęboko skrywanej części mojej natury, był miarą naszej wzajemnej bliskości.
– Kocham cię – wyznał. – Nic, co zrobisz albo powiesz, nigdy tego nie zmieni. Gdybyś mnie poprosiła, żebym zagrzebał dla ciebie jakieś ciało... albo kogoś uśmiercił... zrobiłbym to bez skrupułów.
– Nie zawsze dobrze nam się układało, Billu, lecz zawsze będziesz miał szczególne miejsce w moim sercu. – Aż się wzdrygnęłam, słysząc, jakich wyświechtanych zwrotów używam. A jednak czasami takie komunały bywają prawdziwe. Ten właśnie taki był! – Chyba nie czuję się godna tak wielkiego oddania – stwierdziłam.
Compton zmusił się do uśmiechu.
– Co do godności, obawiam się, że zakochanie nie ma wiele wspólnego z wartością obiektu miłości. Ale powiem, że polemizowałbym z twoją oceną własnej osoby. Sądzę, że jesteś wspaniałą kobietą i że zawsze starasz się postępować najlepiej, jak potrafisz. Nikt nie byłby w stanie pozostać... beztroski i pogodny... po tak bliskim kontakcie ze śmiercią jak twój.
Wstałam, zamierzając wyjść. Merlotte chciał, żebym spotkała się z Billem i zrozumiała, w jakiej wampir jest sytuacji. Cóż, zrobiłam to. Kiedy Bill podniósł się, chcąc odprowadzić mnie do drzwi, zauważyłam, że nie porusza się z tą błyskawiczną szybkością co dawniej.
– Przeżyjesz, prawda? – spytałam, nagle przerażona.
– Myślę, że tak – odparł, lecz takim tonem, jak gdyby ta kwestia nie miała dla niego zupełnie żadnego znaczenia. – A jednak, ot tak, na wszelki wypadek, pocałuj mnie.
Objęłam jego kark jedną ręką, tą, w której nie trzymałam latarki, i pozwoliłam mu przytknąć usta do moich. Jego dotyk i zapach natychmiast wywołały wiele wspomnień. Przez czas, który wydawał się bardzo długi, staliśmy przytuleni, ale zamiast się podniecić, uspokoiłam się. Byłam dziwnie świadoma własnego oddechu – powol-nego i równomiernego; prawie przypominającego oddech śpiącego.
Kiedy się odsunęłam, dostrzegłam, że Bill wygląda lepiej.
– Krew wróżek mi pomaga – wyjaśnił.
– Och, jestem wróżką ledwie w jednej ósmej. Zresztą, nie wypiłeś ani łyka mojej krwi.
– Bliskość – odrzekł lakonicznie. – Zetknięcie skóry ze skórą. – Jego wargi wykrzywiły się w uśmiechu. – Gdybyśmy się kochali, mój proces leczenia znacznie by przyśpieszył.
Co za bzdura, pomyślałam.
Ale nie mogę zaprzeczyć, że ten znajomy, chłodny głos poruszył coś we mnie w pewnym miejscu poniżej pępka i na chwilę ogarnęło mnie pożądanie.
– Billu, to się nie zdarzy – ucięłam. – Powinieneś jednak pomyśleć o odszukaniu tego innego wampirzego dziec­ka Loreny.
– Tak – przyznał. – Być może.
Jego ciemne oczy osobliwie błyszczały; mógł to być efekt działania trucizny albo odbijało się w nich światło świec. Wiedziałam, że Compton nie zmusi się i nie wytropi córki Loreny. Cokolwiek moja wizyta w nim wyzwoliła, to pragnienie już zgasło.
Smutna i zmartwiona, choć również leciutko zadowolona (nie powiecie, że nie pochlebiałaby wam czyjaś tak wielka miłość), wróciłam do domu przez cmentarz. Z przyzwyczajenia pogładziłam nagrobek Billa. Kiedy szłam powoli po nierównym terenie, myślałam – co naturalne – właśnie o Comptonie. Był kiedyś żołnierzem konfederatów. Przeżył wojnę, ale później, zanim dotarł do domu, do żony i dzieci, dopadła go wampirzyca. Tragiczny koniec ciężkiego żywota.
Po raz kolejny ucieszyłam się, że zabiłam Lorenę.
To było coś, co mi się nie spodobało – zdałam sobie bowiem właśnie sprawę, że nie czuję się źle, kiedy zabijam wampira. Coś mnie stale przekonywało, że przecież oni i tak są już martwi i że tamta, pierwsza śmierć była w ich przypadku najważniejsza. Kiedy zabiłam pewną istotę ludzką, której nie znosiłam, moja reakcja była znacznie intensywniejsza.
Nagle pomyślałam: można by sądzić, że będę się cieszyła, ponieważ uniknęłam gorszego bólu, zamiast wmawiać sobie, że powinnam mieć większe wyrzuty sumienia po zabiciu Loreny. Nienawidzę, gdy zdarzają mi się próby ustalenia, co jest najlepsze z moralnego punktu widzenia, ponieważ często instynktownie... i tak robię coś innego.
A jednak konkluzją całego tego rachunku sumienia była myśl, że zabiłam Lorenę, która teraz mogłaby wyleczyć Billa. Przecież Bill został ranny dlatego, że przybył mnie uratować. Trudno się dziwić, że czułam się za to odpowiedzialna. Z tego też względu zaczęłam się zastanawiać, jak mogę mu pomóc.
Zanim uprzytomniłam sobie, że jestem sama w ciemnościach i powinnam być śmiertelnie przerażona (przynajmniej według D’Eriqa), wchodziłam już na dobrze oświetlone podwórko za własnym domem. Może zaduma nad własnym życiem duchowym była mile widzianą odmianą, dzięki której oderwałam się od ciągłego wspominania fizycznych tortur. A może rzeczywiście poczułam się lepiej, ponieważ właśnie komuś pomogłam – uściskałam Billa i w ten sposób poprawiłam jego stan. Kiedy położyłam się tej nocy do łóżka, mogłam przybrać ulubioną pozycję na boku, zamiast wiercić się i przewracać. I spałam bez snów – w każdym razie rano żadnego nie mogłam sobie przypomnieć.
Przez cały następny tydzień nic nie zakłócało mojego snu, dzięki czemu zaczęłam się czuć jeszcze lepiej, niemal tak dobrze jak kiedyś. Zmiana była stopniowa, ale zauważalna. Nie myślałam na razie, jak pomóc Billowi, ale kupiłam dla niego nową płytę kompaktową (z muzyką Beethovena) i zostawiłam ją w miejscu, gdzie na pewno ją znajdzie, gdy opuści swoją nocną kryjówkę. Innego dnia wysłałam mu kartkę przez Internet. Chciałam po prostu, żeby wiedział, że o nim nie zapominam.
A za każdym razem, gdy widziałam Erica, byłam odrobinę weselsza. Aż w końcu, kiedy się kochaliśmy, przeżyłam orgazm, tak gwałtowny, jakby miał mi zrekompensować cały wcześniejszy okres bez emocji.
– Dobrze... się czujesz? – zaniepokoił się wtedy Eric.
Wpatrywał się we mnie niebieskimi oczyma i lekko się uśmiechał, jak gdyby nie był pewny, co robić – klaskać czy wzywać karetkę.
– Czuję się bardzo, bardzo świetnie – odparłam szeptem. Pieprzyć gramatykę. – Czuję się tak dobrze, że mog­łabym się zsunąć z łóżka i leżeć w kałuży na podłodze.
Jego uśmiech stał się nieco pewniejszy.
– Więc było ci dobrze? Lepiej niż wcześniej?
– Wiedziałeś o tym...?
Uniósł brew.
– No cóż, oczywiście, że wiedziałeś. Musiałam tylko... poradzić sobie z kilkoma problemami.
– Wiedziałem, że nie może chodzić o mnie, żono moja – obwieścił Eric i chociaż jego słowa świadczyły o pewności siebie, mina wampira sugerowała raczej odczuwaną ulgę.
– Nie nazywaj mnie swoją żoną. Wiesz, że nasze tak zwane małżeństwo jest tylko pewnym wybiegiem. Wracając do twojego poprzedniego stwierdzenia... Seks z tobą, Ericu, to coś wspaniałego. – Musiałam to powiedzieć, bo taka jest prawda. – Brak orgazmu był jedynie moim problemem, tkwił w mojej głowie. Teraz go rozwiązałam.
– Bajerujesz mnie, Sookie – mruknął. – Ale wiesz, pokażę ci naprawdę wspaniały seks. Ponieważ myślę, że możesz doświadczyć kolejnego orgazmu.
Jak się okazało, miał rację.





Dodano: 2012-06-27 14:05:07
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

vesp - 01:50 04-07-2012
lubię tę serię-czyta się miło ,łatwo i przyjemnie/oglądam też z zainteresowaniem serial,żeby sprawdzić jak bawią się wątkami i postaciami autorzy-zabawne:-)/
Szkoda ,że jeszcze tylko 3 części mają się ukazać...

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS