NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

McDonald, Ian - "Hopelandia"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Kenyon, Nate - "Diablo III: Zakon"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Diablo III
Kolekcja: Diablo
Tytuł oryginału: Diablo III: The Order
Tłumaczenie: Dominika Repeczko
Data wydania: Czerwiec 2012
ISBN: 978-83-7574-781-2
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 496
Cena: 39,90 zł
Rok wydania oryginału: 2012



Kenyon, Nate - "Diablo III: Zakon" #5

Dom Gillian, Kaldeum

Deckard Cain wszedł do ubogiego domostwa, spojrzał po wyblakłych ścianach, podrapanym i wyszczerbionym na brzegach stole, brudnym palenisku i poczuł ciężar w piersi. Zaklęcie ochronne, które Adria nałożyła na dom i jego mieszkańców, wciąż doskonale się sprawdzało – odnalazł je, ponieważ dobrze wiedział, gdzie szukać. Ale wewnątrz wszystko nosiło ślady nadmiernego zużycia. W powietrzu dawało się wyczuć wyraźne napięcie.
Do Kaldeum przywiodło go to, co wydarzyło się wśród ruin, ale nie był to jedyny powód. Przybył tu
w imię dawnej przyjaźni i złożonej obietnicy, ufny, że zastanie wszystko w jak najlepszym porządku. Jednak Gillian nie była tą samą kobietą, którą zostawił tu kilka lat wcześniej. Postarzała się o wiele bardziej, niż wynikałoby to z upływu czasu. Dawniej młoda, smukła i piękna, śmiała się tak zaraźliwie, że nie sposób było się oprzeć. Teraz przytyła, jej ciało obrzmiało i zrobiło się miękkie, włosy posiwiały, stały się łamliwe jak wysuszona trawa. Cain widział ciemne podkowy pod oczyma i wyczuwał tę specyfi czną aurę zaniedbania, jakby kobiecie z trudem udawało się pamiętać, by się o siebie zatroszczyć. Nie powinien być zaskoczony, biorąc pod uwagę to, co przytrafi ło jej się w Tristram. Co przytrafiło się im wszystkim. Ale Deckard, który czerpał nauki z ksiąg horadrimów, lepiej wiedział, jak walczyć z szaleństwem, podczas gdy tych kilkoro pozostałych, którym udało się przetrwać rzeź demonów, pozostało bezbronnych, złamanych i zagubionych.
– Przygotuję coś do picia. – Gillian gestem zaprosiła go do stołu. – Siadaj, proszę. Leo, nastawiłaś wody?
Cain skorzystał z okazji, żeby przyjrzeć się dziewczynce. Przeszła do części kuchennej, z zakurzonej półki zdjęła gliniany kubek i chochlą zaczerpnęła wody z beczki. Była chudziutka. Kończyny miała długie i wyglądała trochę jak źrebię, niektóre części jej ciała były za duże w stosunku do pozostałych. Włosy miała obsmyczone krótko i nierówno, a nocną koszulkę znoszoną i brudną. A jednak była w tej małej wewnętrzna elegancja, ukryta pod warstwą brudu wibrująca energia i żywiołowość. Cain mógł już dostrzec, że Lea wyrośnie na olśniewającą kobietę.
Jak jej prawdziwa matka.
To dla niej właśnie zapukał do drzwi tego domu. Zbyt długo z tym zwlekał. Spostrzegł, że i Gillian obserwuje dziewczynkę. Nie umiał powiedzieć, czy w jej oczach błyszczała miłość, smutek, czy może strach. Lea podała mu kubek. Cain przyjął naczynie z uśmiechem, który nawet jemu wydał się nienaturalny i sztywny. Nie za dobrze sobie radził z dziećmi, nawet lata temu, gdy jeszcze w Tristram prowadził jednoizbową szkółkę. Zawsze widział w dzieciach mieszkańców innej krainy, których języka jakoś nie chciało mu się uczyć.
– Dziękuję, młoda damo – powiedział. Upił łyk, woda była ciepława i z metalicznym posmakiem, ale i tak niosła ulgę spieczonemu gardłu. – Muszę przyznać, że całkiem inaczej sobie ciebie wyobrażałem.
Oczy dziewczynki rozszerzyły się nieco.
– To... wuj Deckard – wtrąciła Gillian. – Znamy się z... z miasteczka, w którym dorastaliśmy.
– Miło wuja poznać – odpowiedziała grzecznie Lea, wyciągając rączkę. Cain zawahał się, po czym ujął drobniutką dłoń, poczuł delikatne kosteczki, leciutkie, jakby trzymał ptasie skrzydełko. Lecz zarazem poczuł siłę ukrytą w tym drobnym ciałku. Zdusił okrzyk zdumienia i nagłą ochotę, by cofnąć dłoń. Lea nie była zwyczajną dziewczynką, choć nie umiał powiedzieć, jakiego rodzaju magię w sobie skrywała albo jakie może będzie jej przeznaczenie. Jednak budziła w Deckardzie niepokój, tak samo jak ruch w ciemnej alejce niepokoi wędrowca i powstrzymuje przed wkroczeniem w cień.
Cain zwolnił uścisk. Teraz nie miał na to czasu, ale odnotował w pamięci, by przyjrzeć się bliżej dziewczynce, kiedy tylko będzie miał wolną chwilę. Intrygowała go, a świadomość jej prawdziwego pochodzenia sprawiała, że Cain był jeszcze bardziej ciekaw, jaki dar otrzymała od losu.
Gillian delikatnie popchnęła małą w wąski korytarzyk.
– Zmykaj do łóżka. Mamy do omówienia sprawy, które zanudziłyby cię na śmierć, na dodatek jest już późno.
– Odczekała, aż Lea zamknie za sobą drzwi pokoju.
– Co tu robisz, Deckardzie? – zapytała, wracając do stołu. Usiadła z rękoma na podołku, na przemian zaciskając i rozluźniając palce.
– Ja też się cieszę, że cię widzę, Gillian.
Uśmiechnęła się samymi wargami.
– Wybacz. Minęły lata, bez słowa, bez żadnych wieści. Myślałam nawet, że nie żyjesz.
– Mam sprawy w Kaldeum i chciałem sprawdzić, co u ciebie i Lei.
– Twoje sprawy bywają niebezpieczne.
– Bywają. – Skinął głową. – Szukam tego, kto to zrobił.
Sięgnął do torby i wyciągnął kopię księgi horadrimów.
– Znalazłem ją w ruinach biblioteki Vizjerei.
Gillian ujęła księgę, odwróciła i uważnie obejrzała grzbiet i oprawę.
– W mieście jest jeden handlarz ksiąg, nazywa się Kulloom. Ma zwyczaj pić w tawernie, gdzie zarabiam na życie. Może wiedzieć, kto i gdzie wykonał tę księgę.
– Dziękuję. Spróbuję z nim porozmawiać.
– To ważne?
– Los całego Sanktuarium może od tego zależeć.
– Co masz na myśli?
Cain zawahał się, zastanawiając, ile właściwie może ujawnić. Większość mieszkańców tego miasta wyśmiałaby go, gdyby powiedział, czego tak naprawdę się obawia. Ale Gillian widziała demony na własne oczy. I wiedziała, do czego były zdolne.
– Mam powody podejrzewać, że Władcy Płonących Piekieł, Belial i Azmodan, szykują się do ataku na nasz świat. Zniszczenie Kamienia Świata wywołało niepojęte dla nas skutki i uczyniło Sanktuarium bezbronnym. Pomyśl o Tristram, Gillian. O potwornościach, jakie stały się naszym udziałem. Szaleństwo, jakiego doświadczyliśmy... Nie mogę dopuścić, aby to wydarzyło się ponownie. Musimy nauczyć się, ile tylko zdołamy, zanim będzie za późno.
– Zawsze od razu przechodziłeś do rzeczy. – Gillian wpatrywała się w symbol horadrimów na okładce księgi. Zdawało się, że kobieta z wolna traci kontakt z rzeczywistością. Jej dłonie zacisnęły się spazmatycznie, w oczach pojawił się znów wyraz udręki. – Słyszę je – powiedziała cichutko, jakby do siebie. – Szepczą.
Cały czas słyszę je w głowie. Nie pozwalają mi odpocząć. Mówią straszliwe rzeczy. Chcą, żebym... – ucichła, wargi jej drżały.
– Czego od ciebie chcą? Co takiego słyszysz?
Podniosła nagle palce do ust i popatrzyła na Caina, jakby zaskoczona jego obecnością. Poderwała się, zakręciła i zaczęła krzątać przy kuchni zwrócona do niego plecami.
– Jestem niemądrą starą kobietą, Deckardzie – westchnęła.
– Pewnie jesteś głodny. Pozwól, że coś przygotuję.
– Wcale nie jesteś stara. Gdzie twój śmiech, Gillian, twoje uwielbienie życia? Twój niezłomny duch?
Zamarła. Mruknęła coś niewyraźnie, oparłszy dłonie na blacie kredensu. Cain usłyszał stłumiony szloch, zobaczył, jak drżą jej ramiona. Podszedł. Gillian odwróciła się i schowała mokrą twarz w jego piersi. Płacz wstrząsał całym jej ciałem. Cainowi pękało serce. Przez moment stał tak skrępowany, po czym objął ją i przytulił. Gorące łzy moczyły mu tunikę, czuł, jak kobieta dygocze.
Nigdy nie umiał pocieszać, zawsze lepiej się czuł wśród zakurzonych ksiąg niż wśród ludzi, ale Gillian jakoś to nie przeszkadzało. W końcu jej szloch ucichł, kobieta wyprostowała się i wytarła oczy rękawem.
– Nie chciałam być niegrzeczna. Pewnie myślisz, że zwariowałam.
– Dziewczynka. Nie wie?
Gillian potrząsnęła głową.
– Niewiele jej powiedziałam. To takie trudne. Ona... budzi we mnie strach, Deckardzie. Są rzeczy... kiedy jest w pobliżu, dzieją się dziwne rzeczy. Adria...
– Z pewnością nie żyje. – Cain machnął ręką, jakby sprawa była nieważna. Gillian wychowywała Leę jak własną córkę, zresztą liczył, że tak się stanie, po tym jak prawdziwa matka dziewczynki zostawiła ją pod opieką Gillian. – Wiedźma może być potężna, ale nie na tyle, aby jej moc działała zza grobu. Zresztą Adria na pewno nie chciałaby nikogo skrzywdzić. Nie masz żadnych powodów do obaw. Jeśli nawet Lea odziedziczyła talent po matce, nie miała szans, by nauczyć się z niego korzystać. Jest niewinna.
– Adria przeraziła mnie raz. Jej dziecko przeraziło mnie wielokrotnie.
Cain przypomniał sobie własną reakcję na dotyk dziewczynki i pomyślał, że inni musieli doznawać podobnych wrażeń. Mała potrzebowała kogoś, kto nauczyłby ją rozumieć swój talent i z niego korzystać, podejrzliwość i strach mogłyby jedynie narobić szkód.
– Musisz się oprzeć tym odczuciom. To przez wspomnienia tego, co wydarzyło się w Tristram. Byliśmy tak blisko śmierci, zepsucia, to mogło wpłynąć na nasze umysły. Ale jesteś silniejsza, niż przypuszczasz.
– Nie wiem, czy jestem wystarczająco silna – szepnęła Gillian, w jej oczach znów zakręciły się łzy. – Jestem zaledwie szynkarką. Te sprawy nie są dla mnie.
Zesztywniała nagle, przechyliła głowę, jakby nasłuchując. Cain wyciągnął do niej dłoń, ale kobieta cofnęła się gwałtownie, zanim zdążył jej dotknąć. Z gardła dobył się na wpół zdławiony jęk. Podniosła bochenek chleba.
– Dość już o mnie – powiedziała bardziej pewnie, drżenie jej głosu ustało wreszcie. – Zjesz coś i odpoczniesz.
Możesz zostać z nami, jak długo zechcesz. Cain przyjął oferowaną kromkę chleba i wrócił do stołu. Żując, obserwował, jak Gillian krząta się w kuchni. Szorowała garnki z prawdziwą zaciekłością, jakby szczotka i woda mogły wytrzeć z pamięci to, co się wydarzyło. Cain czuł ciężar w sercu i ból, było mu żal Gillian, żal wszystkich tych, którzy przetrwali, nawiedzani przez wspomnienia tamtych straszliwych dni, popadający w obłęd, skażeni po spotkaniu z demonami.
Większość zginęła na miejscu. Być może, myślał Cain, to oni mieli szczęście. Upadek umysłowy Gillian z pewnością odzwierciedlał niepokój, jaki w sobie nosiła. Skażenie, jakie przyniósł na ten świat Diablo, trwało, choć Władca Grozy dawno już przestał istnieć. Przez chwilę Deckard zastanawiał się, czy nie przycisnąć Gillian jeszcze trochę, ale uznał, że kolejne pytania mogą tylko pogorszyć jej stan. Martwił się o dziewczynkę.
Kiedy dowiedział się, że Adria powierzyła małą opiece Gillian i pozwoliła zostać w tym domu, Cain uznał, że to rozsądne posunięcie. Wtedy zajmowały go o wiele większe, ważniejsze sprawy. Miał zamiar wrócić do Kaldeum, żeby odwiedzić Gillian i Leę, gdy świat na powrót się uspokoi. Ale wtedy odbyła się bitwa z Baalem pod Hagorath, zniszczona została Góra Arreat i sprawy przybrały prawdziwie mroczny obrót. Cain pozwolił, aby uwagę zaprzątnęły mu złowrogie przepowiednie nadciągającego zła – może pozwolił nazbyt chętnie, a lata mijały.
Patrząc na dom i na dziwaczne zachowanie Gillian, Deckard Cain zaczął się zastanawiać, czy dokonał właściwego wyboru.

+ + +

Deckard Cain stał przy półkach w starożytnej bibliotece, światło maleńkiej lampki ledwie pozwalało dostrzec grzbiety ksiąg horadrimów. Księgi, niemi świadkowie jego porażki. Na dziedzińcu wiatr wył jak żywe stworzenie, uderzając raz po raz o kamienne ściany katedry. Lodowate podmuchy niczym tchnienie duchów owiewały nagie łydki mężczyzny, w blasku płomienia tańczyły drobiny kurzu.
Zdjął z półki jeden tom i usiadł przy stole, drżącym palcem począł wodzić po kolejnych liniach druku. Im dłużej czytał, tym więcej znajdował potwierdzeń informacji, które zdobył, studiując pisma Jereda Caina. Serce Deckarda przepełniał żal.
To niemożliwe. A jednak. Wszystko, co mówiła mu matka, wszystkie opowieści o demonach i aniołach, które zwykł uważać za bajki przez te pięćdziesiąt lat z okładem, spisane były tutaj, w każdym szczególe. Miał przed sobą księgę zapomnianych historii. Głos jego matki odbił się echem we wspomnieniach:
Krew Jereda płynie w twoich żyłach, jesteś ostatnim z dumnego rodu bohaterów...
Każda cząsteczka jego logicznego umysłu krzyczała, że to niemożliwe. Deckard nie zwykł akceptować czegoś, czego nie rozumiał. Był nauczycielem, uczonym, a nie szalonym marzycielem. Jednak nie mógł zaprzeczyć temu, co wydarzyło się w ciągu ostatnich tygodni.
Nieziemski jęk rozległ się gdzieś pod jego stopami, wtórował mu odległy brzęk metalu. Deckard próbował sobie wmówić, że to tylko wiatr zawodzi w pustych komnatach. Zadrżał i ciaśniej owinął się tuniką. W Tristram panował krwawy chaos. Król Leoryk postradał rozum i najwyraźniej kierowała nim siła równie potężna, co i zła. Cain mógł jedynie zgadywać, ale po tym, co wyczytał, tylko jedno imię przychodziło mu do głowy: Diablo we własnej potwornej osobie, Władca Grozy.
Z sakwy przy pasie wyjął swój podniszczony dziennik i pochylił się nad jego kartami. Ale nie potrafi ł znaleźć słów, nie tego wieczoru.
Mężczyzna potarł piekące, opuchnięte oczy. Nie spał od ponad dwudziestu godzin. Płomień lampy zatańczył w powiewie świeżego powietrza i chwilę później Cain usłyszał skrzypnięcie drzwi. Podniósł wzrok i zobaczył młodą kobietę spieszącą ku niemu pomiędzy regałami pełnymi ksiąg. Ciężki płaszcz narzucony na nocną koszulę miał ją ochronić przed ukąszeniami zimna.
– Gillian! – Deckard sięgnął po laskę i podniósł się zza stołu. – Co tu robisz?
Śliczne oczy szynkareczki rozszerzone były strachem.
– Żołnierze powrócili z Zachodnich Marchii – powiedziała.
– Nasza armia została rozbita. Tak niewielu odnalazło drogę do domu. A teraz jeszcze ludzie króla obrócili się przeciwko nim.
– A Aidan? Wrócił z nimi?
– Nie wiem.
Strach Caina przybrał na sile, skręcał się w nim i kłębił niczym czarny dym. Kiedy kapitan Lachdanan i jego żołnierze walczyli z siłami Zachodnich Marchii, król Leoryk skazał na śmierć mieszkańców Tristram, których obciążał winą za zniknięcie swego syna. Jego żądza krwi nie znała granic.
Martwe ptaki spadające z nieba, widma wędrujące nocą, zarżnięte krowy i inna żywina, dziwne i przerażające istoty pojawiające się raz po raz na obrzeżach miasta – wszystko to bladło w porównaniu z zepsuciem, jakie dotknęło ludzkich dusz, z mrokiem, jaki zamieszkał w ich sercach.
– A gdzie jest król?
Gillian tylko potrząsnęła głową.
– Nikt nie wie. Ale ludzie idą tutaj, Deckardzie, do katedry. Musisz stąd odejść.
– Ale księgi...
Złapała go kurczowo za ramię.
– Możemy po nie wrócić później.
– Zbyt długo już zwlekałem, Gillian. Zbyt długo byłem samolubny i ograniczony, nie chciałem ujrzeć prawdy o ciemności, jaka czai się poza granicami naszego świata...
W głębi katakumb rozległ się krzyk. Gillian skuliła się, policzki zbielały jej jak śnieg, ciaśniej otuliła się płaszczem.
– Musimy iść, Deckardzie, proszę!
Skinął głową i wsunął dziennik do sakwy, razem z innymi książkami, które niedawno studiował. Podał Gillian lampę. Ostatni z horadrimów. Jego matka przewidziała to wszystko. Jakim cudem on pozostał tak ślepy?
Usłyszeli inny odgłos, tym razem z zewnątrz, nadchodzili ludzie. Cain spojrzał na szynkarkę.
– Wyjdziemy tylnymi drzwiami – powiedział, ujmując ją za rękę. – Tędy.
Nie mieli już czasu. Z przedsionka dobiegł krzyk, zabrzęczały zbroje, ciężkie kroki poniosły się echem wśród wysokich ścian. Cain zdmuchnął płomyk lampy i pociągnął Gillian za rząd ławek, gdzie mogli się skryć w ciemności. Usłyszał, jak dziewczyna gwałtownie wciąga powietrze. Chwilę później jej palce wczepiły się w jego ramię, zaciskając się spazmatycznie, gdy do pomieszczenia wbiegli zakuci w zbroje mężczyźni.
Już od progu dobyli mieczy i odwrócili się ku zbrojnym, którzy szli ich śladem. Cain rozpoznał żołnierzy króla, ścigał ich Lachdanan i pozostałości królewskiej gwardii Khandurasu.
Brat przeciwko bratu, i to w katedrze!
Cain wypatrywał wśród rycerzy najstarszego z synów króla, ale go nie widział. Walka była zajadła. Krzyki i jęki mieszały się ze szczękiem metalu. Jedna z ławek roztrzaskała się, gdy padł na nią dowódca królewskiej straży z poderżniętym gardłem. Potworny charkot ostatniego oddechu wypełnił uszy Caina, w powietrzu rozniósł się metaliczny zapach krwi.
Starcie skończyło się równie szybko, jak się zaczęło. Jęki umierających przybrały na sile, by zaraz umilknąć pod ostrzami
pozostałych rycerzy.
– Przynieść pochodnię!
Lachdanan stał w cieniu, oddychając ciężko. Podszedł do niego jeden z żołnierzy. Cain i Gillian skulili się przy podłodze, gdy światło pochodni omiotło kamienne mury i odbiło się w dzikich oczach Lachdanana.
– Gdzie jest Czarny Król?
– Gdzieś pod nami, panie. W katakumbach.
– Prowadźcie. Musi zapłacić za swoje grzechy. Szybko!
Minęli Caina i Gillian w odległości nie większej niż parę metrów. Kiedyś Deckard widziałby w Lachdananie przyjaciela, ale teraz instynkt podpowiadał, by pozostać w ukryciu.
Zbrojni przeszli i katedra znów pogrążyła się w ciemnościach. Deckard wstał. Straszliwa jatka napełniła go potwornym gniewem i porażającym poczuciem straty. Krew płynęła nawą, czarna w półmroku, ciała parowały w chłodzie.
Zdjęło go przerażenie. Jak mogło do tego dojść?!
Gillian próbowała powstrzymać płacz. Cain odwrócił się w porę, by zobaczyć postać wyłaniającą się nad nimi, o oczach płonących niczym otchłanie Piekieł. Wokół rozszedł się smród śmierci. Ujrzał też kobietę trzymającą za rękę małego chłopca, w ich oczach malował się smutek i wyrzut.

+ + +

Cain obudził się w ciemności, niepewny i zmieszany wyrazistością snu. Prawie wszystko wydarzyło się naprawdę, sen był właściwie wspomnieniem, poza końcówką.
Skąd ta postać?
I kobieta z dzieckiem...
Cain odpędził tę myśl gwałtownie, świadom zagrożenia, które wisiało nad jego głową jak miecz na włosku. Lata temu złożył tę gorzką obietnicę. Nie będzie o nich myślał. Nigdy więcej.
Otarł twarz rękawem tuniki, całkowicie rozbudzony.
Leżał na podłodze, stare kości bolały od twardego podłoża. Nasłuchiwał.
Usłyszał szmer w przedsionku i cichą melodię głosów.
Wstał z trudem, wsparłszy się na lasce. Przez okno wpadało tyle światła księżycowego, że Deckard mógł dostrzec przeszkody na swojej drodze. Zrobił krok, drugi, po czym zatrzymał się i znów zaczął nasłuchiwać.
Nic.
Drzwi do sypialni Lei były otwarte. Podszedł do nich i zajrzał. Gillian stała w nogach łóżka dziewczynki, wpatrywała się w małą i szepcząc, kołysała się miarowo w przód i w tył.
– Gillian! – zawołał ją cicho Cain. Chyba go nie usłyszała. Cień przesłonił światło padające z okna i na
moment w pokoju zapanowała ciemność. Deckardowi wydało się, że to gigantyczny ptak załopotał skrzydłami.
Gillian odwróciła się gwałtownie i minęła Caina, jakby go tam nie było. Powieki miała uniesione, oczy niewidzące. Lea mruknęła niezrozumiale i obróciła się na drugi bok. Cain poszedł za starszą kobietą korytarzem aż do drzwi jej sypialni, które zamknęła cicho za sobą. Postał tam chwilę, ale nic się nie wydarzyło, wrócił więc na swoje miejsce przy dogasającym ogniu. Długo leżał bezsennie, z głową pełną kłębiących się myśli, i czekał na nadejście świtu.




Dodano: 2012-06-20 16:39:04
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS