NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Ukazały się

Zahn, Timothy - "Thrawn" (wyd. 2024)


 Zahn, Timothy - "Thrawn. Sojusze" (wyd. 2024)

 Zahn, Timothy - "Thrawn. Zdrada" (wyd. 2024)

 Romero, George A. & Kraus, Daniel - "Żywe trupy"

 Thiede, Emily - "Złowieszczy dar"

 antologia - "Ekstrakty. Tom drugi"

 Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"

 Richau, Amy & Crouse, Megan - "Star Wars. Wielka Republika. Encyklopedia postaci"

Linki

Kenyon, Nate - "Diablo III: Zakon"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Diablo III
Kolekcja: Diablo
Tytuł oryginału: Diablo III: The Order
Tłumaczenie: Dominika Repeczko
Data wydania: Czerwiec 2012
ISBN: 978-83-7574-781-2
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 496
Cena: 39,90 zł
Rok wydania oryginału: 2012



Kenyon, Nate - "Diablo III: Zakon" #2

Część Pierwsza. Cienie
Ruiny Tajnego Repozytorium Vizjerei, Pogranicze, 1272

Podczas mrocznych zdarzeń, które nadeszły i potoczyły się w zawrotnym tempie, nie dało się zauważyć, kiedy runęły granice między światami. Może stało się to podczas wybuchu góry – przypominającego starcie dwóch wojowników, którzy pędzą na spotkanie przeznaczenia z obnażonymi mieczami i wydają się niepodatni na ciosy, dopóki nie zaczną się chwiać, póki krwawa piana nie zabarwi ich warg, póki śmiertelne rany nie powalą ich na kolana.
Ale może wszystko zaczęło się właśnie tutaj, w niewyobrażalnym upale Pogranicza, wśród ruin tuż na skraju pola widzenia. Kiedy dwóch podróżników zbliżyło się do szczytu ostatniej wydmy, usłyszało może odległe dzwonienie, ten niesamowity dźwięk, jaki wydaje kawałek metalu uderzony młotem, wibrując na granicy słyszalności. Dźwięk, który przyprawia o ciarki.
Przybysze zatrzymali się, by ukoić pragnienie. Słońce odbijało się od nieskończonego morza piasku i przypiekało skórę. Młodszy z wędrowców, dumny rycerz Zachodnich Marchii, w złotej zbroi i z czerwoną tarczą, splunął żółcią i wytarł lśniącą od potu twarz kawałkiem gałgana, pociągnął solidny łyk z bukłaka, po czym wręczył go towarzyszowi. Starszy, odziany w tunikę z kapturem, z torbą przewieszoną przez plecy, przełożył kij, na którym się opierał, do drugiej ręki i z wdzięcznością przyjął naczynie. Mężczyzna nosił pas ozdobiony splątanymi wzorami w kolorze zaschniętej krwi i był tak chudy, że powinien obawiać się nagłych porywów wiatru.
Długa broda i dzikie białe włosy sprawiały, że na pierwszy rzut oka mógł się wydać szaleńcem, ale była w nim siła, którą młodszy towarzysz zaczynał dostrzegać, im dłużej razem podróżowali. Starszy mężczyzna szedł wolno, ale w niezmiennym tempie bez względu na to, czy wędrowali w dzień, czy w noc, i rycerz nie raz, nie dwa miał trudności, by dotrzymać mu kroku. Stary wskazał na prawo, gdzie piasek tworzył wgłębienie długie na jakieś sześć metrów.
– W tym miejscu rekin wydmowy wylazł na powierzchnię, żeby się pożywić – rzucił cicho. – Stają się bardziej agresywne z nadejściem ciemności. Musimy być bardzo ostrożni.
Kraniec zagłębienia znaczyły czerwone bryzgi. Krew. Młody słyszał o miażdżycielach, potwornych bestiach podobnych smokom, o wielkich zębach i potężnych szponach, którymi mogły rozerwać człowieka na strzępy. Z mieczem w dłoni mógł stawić czoła każdej istocie z krwi i kości. Ale to istoty z innego wymiaru są największym zagrożeniem, powtarzał sobie w duchu, choć żadnej dotąd osobiście nie spotkał. Jednak rycerz widział blizny, jakie znaczyły ciało starego, i trochę zdążył się już dowiedzieć, skąd się wzięły. Dlatego nie wątpił, że jego towarzysz potrafi skutecznie bronić swego życia. Podjęli marsz po krótkiej przerwie i już na szczycie następnego wzniesienia znaleźli to, czego szukali.

+ + +

Bliźniacze kolumny sterczały z piasku niczym wyszczerbione kły o wierzchołkach utrąconych nieludzką siłą. I może tak w istocie było, pomyślał Deckard Cain, jeśli to rzeczywiście jest wejście do ruin sekretnej biblioteki Vizjerei. Wolał sobie nie wyobrażać, jakie potworności spragnione krwi magów odwiedzały to miejsce w minionych latach.
Deckard Cain i jego towarzysz wędrowali od wielu dni. W ostatnim mieście zostawili swoje muły i posta nowili odbyć resztę drogi pieszo. Wierzchowce nie na wiele by się zdały na tym sypkim piachu. Miejsce, do którego zmierzali, leżało daleko. Cain nie miał wątpliwości, że ruiny pozostałyby ukryte przez kolejne lata, gdyby nie jego młody towarzysz, który przyniósł mu mroczne teksty Zakarum, teraz bezpiecznie schowane w jego torbie. Starożytna biblioteka Vizjerei w Kaldeum była o wiele większa i lepiej znana wśród magów, ale ta, jeśli faktycznie istniała, mogła okazać się o niebo ważniejsza.
To była bardzo długa podróż. Po niełatwym zwycięstwie nad Baalem na Górze Arreat i zniszczeniu Kamienia Świata Deckard Cain nie zdołał przekonać towarzyszy, że niebezpieczeństwo grożące Sanktuarium bynajmniej nie zostało zażegnane. Wręcz przeciwnie, o ile to, co wyczytał, i to, co zrozumiał ze zwojów horadrimów, było prawdą. Archanioł Tyrael ostrzegał przed tym, zanim zginął. Cain wyczuwał subtelną zmianę w otaczającym go świecie, zmianę, która odzwierciedlała treść przepowiedni, zachwianie istniejącej od wieków równowagi między Królestwem Niebios a Płonącym Piekłem. Utrata Kamienia Świata była druzgocącym ciosem. Sanktuarium stało się bezbronne. I jakby tego było mało, Cain zaczął śnić o dzieciństwie i historiach opowiadanych przez matkę. Noc w noc budził się zlany potem. Walczył przeciwko niezliczonym armiom ciemności pozbawiony jakiejkolwiek ochrony albo załamany siedział skulony w klatce zawieszonej na wysokim słupie, a potworne istoty urągały mu i kpiły bez końca.
Pojawiały się jeszcze gorsze przeżycia: duchy z przeszłości, które, jak sądził, dawno już pogrzebał. Nie miał takich koszmarów od upadku Tristram. Poczucie winy z powodu tamtych wydarzeń zżerało go żywcem. Cain przybył zbyt późno, by uchronić swój dom przed inwazją demonów. I za bardzo był pochłonięty własną osobą, by zmienić to, co wydarzyło się na Górze Arreat.
Towarzysze Caina uparli się świętować zwycięstwo. Chcieli powrócić do tych, których kochali, pozbierać resztki dawnego życia. Nie mógł mieć im tego za złe. Ale na Caina nikt nie czekał, wyruszył więc, by poskładać w całość te kawałki, które pozwolą mu poznać ukryty wzór. Jeśli inwazja rzeczywiście była blisko, potrzebował pomocy, horadrimowie zostali powołani do walki ze złem, ale dawno już pochłonęły ich mroki dziejów. Głos jego matki wracał do Deckarda echem z przeszłości.
Krew Jereda płynie w twoich żyłach, jesteś... jesteś ostatnim z dumnego rodu bohaterów.
Akarat zaczął schodzić ze zbocza, ale Deckard złapał go za ramię. Paladyn aż dygotał, energia i brawura typowa dla młodego wieku zagłuszała te bardziej wrażliwe zmysły, które może dałyby rycerzowi powód, by zwolnić.
Ale Cain to poczuł, jak zapach niesiony wiatrem. Zapach niebezpieczeństwa.
Akarat dobył miecza gotów szarżować w dół na spotkanie czegokolwiek, co tam czekało.
– Tu jesteśmy odsłonięci – powiedział. – Lepiej się nie zatrzymujmy. Ochronię cię przed miażdżycielami i osami piaskowymi. Poza tym może tam nic nie ma.
– Powinniśmy jednak zatrzymać się na chwilę – odparł Cain. – Teksty mówią o zaklęciu, które strzeże biblioteki przed wzrokiem podróżnych. Te kolumny powinny pozostać dla nas niewidoczne. Coś osłabiło czar.
Resztę dopowiedział już tylko w duchu.
Skoro są tu tak potężne artefakty, to i potężne siły muszą stać na ich straży.
Ukląkł w rozgrzanym piachu i zaczął przeszukiwać torbę. Ten młody człowiek tak bardzo przypominał mu kogoś, kogo znał lata temu, przyjaciela, który zszedł do piekielnych katakumb, próbując ocalić Tristram. Za ten nadmiar pewności siebie drogo przyszło mu zapłacić.
I całemu Sanktuarium też. Cain nie zdołał go ocalić.
Jeśli mam rację, to potrzebujesz ochrony, młody przyjacielu, pomyślał. Wyjął z torby przedmiot przypominający lunetę z bursztynowymi soczewkami i uniósł go do światła. Słońce zniżało się powoli do horyzontu, a powietrze migotało w ciepłym żółtym świetle. Do zachodu została jeszcze z godzina. Najlepiej byłoby rozbić obóz, a badanie ruin zacząć o poranku, ale rycerz miał rację, na szczycie wzgórza pozostawali całkowicie nieosłonięci.
I żaden z nich nie miał ochoty spotkać się z tym, co mogło wypełznąć z piasku, gdy tylko pogłębią się cienie.
Deckard wstał, starając się ignorować ukłucia bólu w krzyżu i trzeszczenie w kolanach, nieustannie przypominające mu o jego wieku. Jak to się mogło stać?
Przecież dopiero co był chłopcem i hasał po polach, obserwował krowy pasące się w wysokiej trawie i kradł jajka z kurnika Grosgrove’a. Jakże krótkie okazało się życie, przesypywało się między palcami jak ten przeklęty piach, mijało tak nieuchwytnie...
Caina znów opadły wątpliwości. Większość życia spędził, zaprzeczając swemu dziedzictwu, samolubnie zakopawszy się wśród ksiąg, tym samym niszcząc bezpowrotnie to, co kochał. Potrzeba było pięćdziesięciu lat, by zaakceptował swoje przeznaczenie. Czy w ogóle mógł się uważać za horadrima?
Nie był bohaterem, bez względu na to, co powtarzała mu matka. Ogrom odpowiedzialności spoczywający na jego starych i kruchych ramionach przygniatał go do ziemi. Coś potwornego miało się wydarzyć, coś tak straszliwego, że poprzednie ataki będą przy tym dziecięcą igraszką. A jednak nikt, komu opowiadał o zbliżającej się inwazji demonów, nie wierzył. Nikt z wyjątkiem Akarata. Wszyscy uważali Caina za zgrzybiałego starego głupca, w najlepszym wypadku. W najgorszym – za niebezpiecznego starego głupca. Ludzie pochłonięci byli własnym życiem, zwyczajnym, w którym z zasady nie gościły anioły czy demony. Nie widzieli tego, co Deckard, nie śnili jego snów, w przeciwnym wypadku zrozumieliby.
Rycerz mruknął. Ponownie dobył miecza, przestępując z nogi na nogę. Wcześniej, w Zachodnich Marchiach, z przyjemnością słuchał opowieści starego, domagając się coraz to kolejnych, aż do późnej nocy. Ale teraz, gdy znalazł się w ich środku, pragnął działać. Nosił imię po twórcy wierzeń Zakarum i było to imię bardzo stosowne. Młody i uparty, był jednak przy tym prawdziwym wiernym, nieskończenie gorliwym wyznawcą.
Cain wymruczał krótką inkantację, aktywując moc artefaktu.
– Spójrz na ruiny przez te soczewki – polecił, podając przedmiot rycerzowi. – Szybko, zanim zblednie.
Paladyn wykonał polecenie i aż się zachłysnął. To wystarczyło, by upewnić Caina, że artefakt działa bez zarzutu.
– Na światłość... – powiedział cicho rycerz. Popatrzył na ruiny gołym okiem i ponownie podniósł artefakt.
– Niesamowite.
Oddał przedmiot Cainowi. Oczy miał wytrzeszczone ze zdumienia.
Teraz stary zerknął przez soczewki. Ich kolor barwił scenerię na pomarańczowo, jakby gdzieś tam płonął ogień. Poza dwoma kolumnami znaczącymi wejście widział potężną budowlę i otaczający ją teren. Więcej kolumn, zniszczonych w różnym stopniu, tworzyło szpaler prowadzący do wejścia. Ściany wznosiły się do miejsca, gdzie przed wiekami rozerwała je potężna eksplozja. Kamienne bloki leżały tam, gdzie upadły, na poły zagrzebane w piasku.
Cain dokładnie przyjrzał się ruinom, zanim opuścił soczewki. Znów widział jedynie dwie ukruszone kolumny. Czar, na tyle potężny, by strzec budowli przez wieki, teraz zaczął słabnąć. Ale dlaczego?
Akarata nie dręczyły wątpliwości, nie zamierzał też dłużej czekać. Był już w połowie zbocza i parł naprzód, na ile pozwalała mu zbroja.
Obejrzał się na Caina. Twarz rozświetlało mu podniecenie i ostatnie promienie słońca.
– No chodźże – ponaglił Deckarda. – Potrzebujesz pisemnego zaproszenia?



Dodano: 2012-06-20 16:37:03
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Lee, Fonda - "Dziedzictwo jadeitu"


 Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia

 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS