NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Ukazały się

Ferek, Michał - "Pakt milczenia"


 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

Linki

King, Stephen - "Czarna Bezgwiezdna Noc" (miękka)
Wydawnictwo: Albatros
Tytuł oryginału: Full Dark, No Stars
Tłumaczenie: Krzysztof Obłucki
Data wydania: Maj 2011
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 488
Cena: 37,90 zł



Sobotnie czytanie. Na litość boską, czy syn też musi pisać?!

NA LITOŚĆ BOSKĄ, CZY SYN TEŻ MUSI PISAĆ?!


Stefek King to rodzaj mojego odwróconego alter ego, to ma inwersja, przekleństwo, zaprzeczenie zasad i wymogów, które stawiam sobie jako pisarzowi. Kiedy zatem narodził się pomysł, by napisać tekst o jego książce, coś ostrego radośnie szczęknęło mi w kieszeni – zemsta. Ostatni raz czytałem prozę Kinga jakieś 20 lat temu (zatem sprzeniewierzam się – ale tylko częściowo, w 50% można by rzec, podstawowej zasadzie konstytuującej gromadzone tu teksty – czytać autora sobie nieznanego); potem uznałem, że nie warto tracić czasu, więc nie traciłem.
Kiedy jednak radośnie zagrały werble zemsty, to zarazem rozbrzmiały dzwony alarmowe – oto zaprzeczam najważniejszej dla recenzenta wartości: uczciwości w podejściu do dowolnej książki dowolnego autora. Wartości, której – wyrażę się górnolotnie – nie zaprzeczyłem nigdy. Wiele rzeczy można mi zarzucić (i zarzuca się, zdążyłem się przyzwyczaić), ale jeśli ktoś mówi, że pisałem nieuczciwe recenzje z powodów pozamerytorycznych (a krążą takie opinie po sieci, zbyt długo to tolerowałem), to zwyczajnie kłamie (podkreślę to: KŁAMIE). Nastawienie przedustawne, nastawienie na „nie” przed właściwym odkorkowaniem książki stanowi – uważam – powód do rezygnacji z pisania tekstu na jej temat.
Trzeba chyba wyjaśnić, skąd ma niechęć (poza przekonaniem o jałowości tego typu prozy, powtarzalności schematów itp.) się bierze. Otóż King jest nie tylko głównym przedstawicielem rzemieślniczego podejścia do sztuki pisania, które to podejście uważam za blagę i nonsens; nie, King jest jeszcze teoretykiem takiej pisarskiej „filozofii”. Pamiętam, z jaką irytacją czytałem jego słynny „Pamiętnik rzemieślnika” budzący powszechny entuzjazm gawiedzi. Jaką odrazę budziły we mnie (byłem wtedy nieco młodszy, emocje we mnie grały, teraz pewnie wzruszyłbym ramionami) formułowane tam niemądre tezy. Słynne ilościowe zestawienie Koontza z Joycem – Koontz pisze trzy powieści rocznie, Joyce napisał cztery książki w życiu; wniosek Kinga: Joyce marnotrawił talent dany od Pana Boga. Zawsze się zastanawiam, jak można pisać tego typu brednie? Zła wola? Ślepota? Bądźmy dobrej myśli – to drugie zapewne. Aż nagle – było to nieoczekiwane – zorientowałem się, żem zobojętniał na Kinga. Dawne emocje już mnie nie rozrywają wewnętrznie, nie szarżuję byczo na czerwone płachty idiotyzmów, nie jestem don Kichotem w świecie agresywnych wiatraków prozy rzemieślniczej. Wówczas pomyślałem, że mogę jego książkę („Czarna bezgwiezdna noc”) spokojnie przeczytać i podzielić się wrażeniami na jej temat. A kiedy jeszcze pan Żerański z Katedry wpadł na pomysł, by połączyć produkt Kinga z wytworem jego syna, który nazywa się Joe Hill, idea zbiorczej pokoleniowej refleksji porwała mnie (czego teraz nieco żałuję).
Czy talent się dziedziczy? Empiria wskazuje, że raczej nie – rzadko albo wcale. Dzieci słynnych rodziców żyją w ich rozległym cieniu, odcinają kupony sławy. Pan Hill (rysami twarzy, niestety, przypomina ojca) postanowił, że w jego przypadku stanie się inaczej. Z tego powodu występuje pod zmienionym nazwiskiem (choć wszyscy wiedzą, czyje to dziecię, uważam takie manewry za kiepski marketing); w roku 2006 został wyróżniony nagrodą Crawforda (?), zaś debiutancka powieść „Pudełko w kształcie serca” było na 8. miejscu listy bestsellerów „The New York Times” – tak zachęca do czytania jego kolejnej książki zatytułowanej „Rogi” wydawca na okładce.
Cóż, „Rogi” to tego rodzaju proza, której lekturę porzucam po przeczytaniu piątej strony, czuję bowiem jej jałowość nieomal fizycznie. Pech chciał, że podjąłem zobowiązania wobec Katedry, zatem brnąłem w tę pustą krainę atroficznej wyobraźni. Gdybym mógł te kilka dni, jakie zajęła mi lektura, spędzić w jakiś inny sposób, np. pracując w kamieniołomach, wybrałbym kamieniołomy. Nie chodzi nawet o idiotyczność tej kreacji, o spiętrzenie niepodobieństw, o drewno frazy, o nie, dużo gorsze jest coś, co nazwałbym śliskością albo lepkością prozy Hilla. Takie coś obrzydliwego, coś przylepiającego się do umysłu, zamulającego go. Zdumiewa swoista antropologia autora – wszystkie (dosłownie) postacie książki to mali ludzie skrywający kompleksy i obleśności za fasadą pełnionej funkcji społecznej – ksiądz to oczywiście obrzydliwiec i zboczeniec, szeryf – sadysta; dziewczyna bohatera – dziwka, i tak dalej, i tak dalej. Główny bohater nabywa dziwnej właściwości – mianowicie wyrastają mu tytułowe rogi, które zmuszają innych do mówienia prawdy – stąd wszystkie możliwe skrytki mentalne stają przed czytelnikiem, niestety, otworem. Dalej w streszczenia brnąć nie zamierzam, bo mdli mnie na myśl samą. Zacytuję lepiej samego autora, podzielę się demokratycznie i nielitościwie niesmakiem z Państwem. Patrzyła na niego ze spokojem tak zimnym, że jaja się od niego kurczyły (mój Boże, jak to dobrze, że Raymond Chandler nie dożył czasów krystalizowania się jakże wyrafinowanej prozy Hilla!). Dwudziestojednoletnie (dziewczyny) opalone i szczęśliwe, choć obie miały też skrywane problemy: picie na umór, anoreksję, chorobę weneryczną. On także je przytulił, pożartował z nimi i obiecał, że pogra z nimi w krokieta, jeśli będzie miał czas, ale od ich dotyku przechodziły go ciarki. Wyglądały na szlachetne i gładkie, lecz były wstrętne jak oblane czekoladą karaluchy. Jedna żuła miętową gumę, a on zastanowił się, co chce w ten sposób zamaskować – smród papierosów, trawy czy fiuta. Niezdarna obrzydliwość – najkrótsza recenzja tej książki.
Jednak największe zdumienie wzbudziły we mnie podziękowania autora wyrażone na końcu książki. Iluż on miał konsultantów?! Jakie rzesze redaktorów pracowały przy tej poronionej książce! Naliczyłem około dwudziestu osób uczestniczących w obróbce. Pozostaje się tylko zastanawiać, jak to dziwo wyglądało przed procedurą gładzenia kantów i wyrównywania garbów, ale – przyznam – wyobraźni mi nie staje, by wiarygodnie się na ten temat wypowiadać.
Czy coś łączy „Rogi” juniora z „Czarną bezgwiezdną nocą” seniora? Być może przesłanie – ludzie to, generalnie, konformiści, którzy w odpowiednich warunkach zmieniają się w potwory. Poza warstwą, nieco górnolotnie się wyrażając, ideologiczną dzieli te książki właściwie wszystko. Niestety, komunikuję to z przykrością, Stefan jest rzemieślnikiem wysokiej klasy. „Czarna bezgwiezdna noc” to zbiór trzech krótkich powieści i jednego opowiadania („Dobry interes” – najlepszy w książce). Tytuł ma być jakoby (gdzieś o tym przeczytałem przypadkowo, sam bym nie wpadł) polemiką Kinga ze słynną frazą Immanuela Kanta o prawie moralnym w nas i niebie gwiaździstym nad nami. Jeśli to polemika, to tylko z drugą fazą frazy – dostrzegam złośliwie; ale, być może, King polemizuje z pierwszą fazą domyślnie.
Pierwsza historia („1922”) jest przypowieścią o chciwości i karze (wymierzają ją szczury; zastanawiam się czy Stefek zna naszą opowieść o Popielu, bo mi się takie skojarzenia co i rusz narzucały). Wyśmienicie oddaje autor mentalność postaci – sposób myślenia prostego farmera z Południa Stanów, jego – to chyba porusza najbardziej – brak poczucia winy, mimo dokonanej zbrodni. „Wielki kierowca” to znów zemsta w pigułce; czytelnik łapie się na tym, że owej zemście sekunduje, kibicuje bohaterce, by zbrodnia nie wyszła na jaw. Takie symulacje mentalne to jeden z grzeszków masowej sztuki – kina najbardziej to zjawisko bodaj dotyka (tak utożsamiamy się z niejakim Leonem, że nie przeszkadza nam, iż jest zawodowym mordercą; stajemy się tym samym wirtualnymi współudziałowcami w zbrodniach – i dobrze nam z tym!). Wspominany już „Dobry interes” to literatura „transakcyjna”, inaczej nazywana „faustyczną” – dochodzi tu do wymiany złej karmy na los sprzyjający, zawsze czyimś kosztem jednak. Wreszcie „Dobrane małżeństwo” – już sam tytuł, rzecz jasna, ocieka tu ironią. Daje nam tu King intrygujące odwrócenie klasycznych wątków – rzecz opisywana jest z punktu widzenia żony wielokrotnego mordercy, która przypadkowo dowiaduje się o czynach męża. Co tu czynić – zachować rzecz w tajemnicy? Udawać, że nic się nie stało? Zawiadomić policję?
Wspólną cechą tych tekstów jest przekonanie Kinga o inercyjności ludzkiej natury. Jego bohaterowie mają jedną podstawową skłonność – żyć w wewnętrznej homeostazie; każde zło da się wewnętrznie zrównoważyć, wyprzeć, usprawiedliwić, zapomnieć. Ważne, żeby nikt inny się nie dowiedział – rzecz jasna, nie ma tu miejsca na Kantowskie „prawo moralne we mnie”.
Zatem być może amoralny morał łączy starego i młodego Kinga, poza tym jednak junior stanowi odbicie seniora w krzywym literackim zwierciadle. Jakże daleko pada jabłko od jabłoni! Gdzie u Stefana jest delikatnie kreślona cyniczna ironia, tam u Joego grubaśne i przaśne przerysowania, mutacje, przerosty, opuchlizny i zgorzele sensu, frazy, konstrukcji postaci. Pomyślałem sobie: oto dwaj pisarze, do których książek nigdy już nie zajrzę; traktuję ich jednak jako przypadki osobne. Hilla czytać się po prostu nie da. Czytanie Stephena Kinga zaś nie wydaje mi się konieczne.


Autor: Jacek Sobota
Dodano: 2012-01-21 14:00:00
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

Shadowmage - 21:59 23-01-2012
Jacek Sobota pisze:Hilla czytać się po prostu nie da. Czytanie Stephena Kinga zaś nie wydaje mi się konieczne.


Hilla co prawda nie czytałem, ale co do Kinga seniora w pełni się zgadzam: jest to jeden z tych autorów, którzy jakoś mnie nie przekonali swoimi książkami.
A poza tym kolejny dobry artykuł.

Sharin - 22:13 24-01-2012
O ile rozumiem 'marudzenie' nad prozą Joe Hilla, o tyle zupełnie nie rozumiem wywodów na temat Kinga. Zwłaszcza w wykonaniu pisarza, który od dłuższego nic nie wydał, a to co napisał także jakoś specjalnie w historii literatury się nie zapisało.

Shadowmage - 22:19 24-01-2012
A to cios trochę poniżej pasa, bo na tej zasadzie można prawie każdy tekst w sieci (i nie tylko) zjechać. To argument typu:

"człowiek, który nie wydał żadnej książki nie może się wypowiadać krytycznie o osobie, która tego dokonała".

IMO Sobota swoje zdanie uzasadnił - pewnie łatwiej mi przychodzi jego akceptacja, gdyż poniekąd jego zdanie podzielam, w przeciwieństwie do Ciebie :)

Rheged - 10:45 25-01-2012
Nie można być trochę w ciąży, Sharin - albo rozumiesz marudzenie nad prozą Hilla i Kinga, albo nie rozumiesz marudzenia nad żadnym.

Hilla nie czytałem. Kinga lubię wybiórczo, na przykład "Dolores Clairborne".

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS