NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

Weeks, Brent - "Droga cienia" (wyd. 2024)

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki


Literackie zgadywanki 01/2012

Poniżej znajdziecie subiektywne oczekiwania redaktorów Katedry wobec wybranych zapowiedzi wydawniczych na ten miesiąc. Nazwa dość dobrze oddaje charakter prezentowanych krótkich opinii, będących swego rodzaju przewidywaniami, zabawą w typowanie czy zaklinaniem rzeczywistości. Należy podkreślić, że prezentowane tytuły nie pretendują do rangi jakiegokolwiek zestawienia, w szczególności nie są to „jedyne warte uwagi” pozycje, mające ukazać się na rynku.

Polecamy Wam również lekturę weryfikacji naszych zgadywanek. Warto się przekonać jak prawdziwe były szumne zapowiedzi wydawców i jak wiele udało się uchwycić w przewidywaniach naszych redaktorów.



Cat Patrick, „Zapomniane"

Główna bohaterka ma pewien problem. Nie bardzo pamięta swoją przeszłość, a dla odmiany, widzi migawki przyszłości, jakby będące wspomnieniami. Gdyby nie pomoc mamy, przyjaciółki Jamie i notatek, byłoby kiepsko, ale jakoś udaje się naszej bohaterce iść przez życie. Jakoś, choć właśnie zaczyna się ono burzyć z powodu buntu Jamie, kłamstw mamy i niepokojących wizji, w których brak upragnionych wydarzeń i osób...
Motyw amnezji i proroczych wizji jest ograny w popkulturze. Paranormalne zdolności stają się najczęściej źródłem rozmaitych perypetii dla osoby nimi obdarzonymi. W opisywanym przypadku ciekawi mnie, na ile przeszłość jest dla bohaterki zagadką. Być może ogólne fakty – kim jest, kogo zna itp. są dla niej czymś stałym. W innym przypadku wydaje mi się, że byłoby to karkołomne.
Wzmiankowane wyżej (nie)zdolności mogą mieć rozmaite pochodzenie. Uważam jednak, że u naszej bohaterki będzie nim jakaś choroba związana z mózgiem, skutkując projekcjami, odbieranymi przez nią jako deja vu (z tym że przewidziane wcześniej, a nie klasyczne, czyli zachodzące w momencie doświadczania jakiegoś zdarzenia). Bardziej interesująca może być nieumiejętność zapamiętywania przeszłości. Dla odmiany zgaduję tutaj jakąś traumę, która automatycznie zaciera wszelkie – złe i dobre – wspomnienia, pozwalając li tylko na najprostszą egzystencję.
Pytanie, które mnie intryguje, to: jakim sposobem bohaterka wybrnie z dopadających ją właśnie kłopotów? Zgaduję, że pomoże jej w tym jakaś postać, po której najmniej by się tego spodziewała. Może to być jakiś dawny znajomy, nawet ktoś jej z pozoru niechętny. Paradoksalnie zaś to on właśnie będzie się krył za dotychczasowymi problemami z pamięcią i wizjami dziewczyny.

Mariusz "Galvar" Miros




"Zemsta najlepiej smakuje na zimno" to samodzielna powieść, której akcja osadzona jest w świecie znanym z trylogii „Pierwsze prawo”. Opowiada o losach Monzy Murcatto, sławnej najemniczki zdradzonej przez swojego pracodawcę, któremu prawdopodobnie przyjdzie za to zapłacić. W dokonaniu zemsty mają pomóc jej niezwykli towarzysze, na których nie zawsze można polegać. Na dodatek tropem bohaterki podąża bardzo skuteczny zabójca, a wokół szaleje wojna, podczas której wiele może się zdarzyć. Abercrombie za sprawą pierwszej trylogii zyskał sobie miano pisarza zdolnego, potrafiącego wykrzesać z wyeksploatowanych na pozór motywów i rozwiązań typowych dla fantasy coś nowego, a przynajmniej sprawiającego takie wrażenie. Chociaż jego światy nie są odkrywcze, to prawidłowy warsztat, trzymające w napięciu pomysły fabularne, oraz nietuzinkowi bohaterowie stanowią o sile, dzięki której jego pisarskie aktywa wzrastają z każdą kolejną powieścią.
Trudno jednak liczyć na to, że ten brytyjski autor szybko rozwinie skrzydła w kierunku większej oryginalności, gdyż w najbliższym czasie nie opuści on raczej swojego uniwersum. W Wielkiej Brytanii ukazała się już następna samodzielna powieść Abercrombiego, zatytułowana „The Heroes”, a w umowie zawartej z wydawcą figuruje zobowiązanie na kolejne cztery. Czy jest to jednak powód do niezadowolenia? Samodzielne powieści mają to do siebie, że nie rozwadniają fabuły i osnute są wokół konkretnego pomysłu. Jeżeli Abercrombie pisze dobrze (a świadczą o tym nie tylko recenzje, czy opinie czytelników, lecz również nagrody1) ) i ma pomysły na kolejne przygody w uniwersalnym świecie, to czemu nie?

Krzysztof Kozłowski



J.M. McDermott, "Dzieci demonów"

Wśród styczniowych zapowiedzi wydawnictwa Prószyński i S-ka znalazły się „Dzieci demonów”, pierwszy tom trylogii debiutującego u nas J. M. McDermotta. Książka ma się ukazać w ramach stosunkowo nowej serii wydawniczej, sygnowanej logiem Nowej Fantastyki i hasłem „prawdopodobnie najlepsze książki na świecie”. Być może za wcześnie jeszcze by oceniać samą serię, jednak dotychczas wydane w niej tytuły spotykały się raczej z pozytywnym odbiorem. Wiele osób podkreśla, że są to solidne czytadła, niepretendujące jednak do czegoś więcej. Ot, rozrywka na poziomie. Moje osobiste doświadczenia z serią ograniczają się jedynie do „Podróży Turila”, będącej jednak dość dobrym przykładem dla przedstawionej opinii.
Zwięzła nota wydawnicza „Dzieci demonów” nie brzmi najlepiej, głównie za sprawą banalnego nazewnictwa i sugestii mocno już zużytego motywu zagrożonej ludzkości, posyłającej wyjątkowych bohaterów tropem swoich wrogów. Potężni wojownicy mają położyć kres złu, które już raz zostało pokonane. W opisie pojawia się również mało odkrywcze i pociągające pytanie, a mianowicie: czy dzieci demonów mają dusze? Nota najzwyczajniej nie zachęca do lektury i ograniczając się do niej, zapewne niewiele osób sięgnęłoby po książkę.
Z pomocą (i właściwą zachętą) przychodzą jednak zagraniczne recenzje, z których możemy się dowiedzieć, że zarówno bohaterowie McDermotta jak i wykreowany przez niego świat miasta zwanego Dogsland nie są tak infantylne, jak można by sądzić po „biegających z wilkami, członkach watahy”. Tytułowe dzieci demonów to istoty niekoniecznie złe, będące nierzadko ofiarami, zmuszonymi do tego, by się ukrywać. Zarazem jednak stanowią śmiertelne zagrożenie dla ludzi i ich majątków, gdyż na pochodzące od nich skażenie istnieje tylko jedno lekarstwo – ogień. Narracja ma charakter szkatułkowy, lecz książka nie staje się przez to trudniejsza w odbiorze. Według recenzentów język powieści balansuje na granicy prozy i poezji, nie popadając jednak w przesadę i służąc przede wszystkim snuciu opowieści. Postacie są wiarygodne i niejednoznaczne, a ich przeżycia poruszające. Recenzent portalu „SF Signal” porównuje powieść McDermotta do książek Dana Simmonsa czy Joe Hilla, a nawet Terry’ego Pratchetta, gdyż obaj autorzy przemycają w książkach ważkie treści, dotyczące szeroko pojętego życia. W sieci można znaleźć więcej podobnych recenzji, co daje dość duże prawdopodobieństwo, że książka o nieatrakcyjnym blurbie okaże się wysoce atrakcyjna pod względem treści. Szkoda tylko, że bez anglojęzycznych portali nikt by na to nie wpadł.

Krzysztof Kozłowski



J.M. McDermott, "Dzieci demonów"

Pierwsze, przelotne zetknięcie z „Dziećmi demonów” nie należało do udanych. Ani okładka, ani tytuł, ani nota wydawnicza nie przemówiły do mnie; ot, jeszcze jedna książka o złych stworach, dysponujących mocami nadnaturalnymi. Pomyślałam, że to kolejna horroropodobna opowieść, zatem nic dla mnie. Tymczasem oryginalny tytuł to ‘Never Knew Another’ – nie przytaczam go, by gnębić wydawnictwo za przekład. W istocie zgrabne i zwięzłe przetłumaczenie tytułu nie wydaje się możliwe – przywołuję go, by spróbować odtworzyć szlak mojego małego prywatnego dochodzenia, które zakończyło się naleganiem na objęcie tej pozycji redakcyjnym patronatem.
Zatem po pierwsze, tytuł: nigdy nie jesteś w stanie poznać drugiego człowieka – wprawdzie banał, ale jakoś mało mi pasował do demonów. W nocie wydawniczej wzmianka o stylu Gene’a Wolfe’a być może nieco na wyrost, ale jednak... recenzje na zagranicznych portalach raczej też z tych pozytywnych... Cóż, złamałam się i poprosiłam o fragment do wglądu. A tam: narracja pierwszoosobowa w czasie przeszłym, język prosty, ale nie prostacki i dopasowany do postaci narratorki, której wilcza część natury wywiera wpływ na sposób postrzegania świata. Sformułowania celne, z łatwością wywołujące u czytelnika pożądane skojarzenia. Opowieść koncentruje się na istotnych dla fabuły wydarzeniach, nieważne szczegóły pomijając milczeniem.
Nie ma co ukrywać, po tym czytelniczym „śledztwie” nabrałam ochoty na lekturę, a znaczek Katedry na tylnej okładce książki to wyraz moich czytelniczych oczekiwań. Mam nadzieję, że nie zostanę potępiona...

Beata Kajtanowska



Robison Wells, "Wariant"

„Wariant” Robisona Wellsa opowiada historię prawie dorosłego już Bensona, który otrzymuje stypendium na niezwykłej, prestiżowej uczelni, Akademii Maxfield. Jednak to, co z zewnątrz kojarzyło się z elitarnością, w rzeczywistości jest dziwne i niepokojące. Szkołę od świata izolują mury z drutem kolczastym, a wszechobecny monitoring bezlitośnie wyłapuje wszelkie naruszenia regulaminu i narzuconego porządku. Ale najdziwniejsze jest to, że w szkole nie ma dorosłych. Jej wychowankowie muszą radzić sobie sami. I radzą, dzieląc się na grupy i trzymając „swoich”.
Książka Wells przypomina mi nieco powieść „Więzień labiryntu” Jamesa Dashnera, gdzie młodzi chłopcy, zdani tylko na siebie, musieli poradzić sobie z ucieczką ze Strefy, centrum dziwnego labiryntu, nie wiedząc, jak się w nim znaleźli, ani dlaczego. W obu powieściach mamy do czynienia z izolacją i bezradnością, a ich bohaterami są młodzi ludzie, szybko ustanawiający własne hierarchie i quasi społeczności. Postać z „Wariantu” znajduje się w o tyle lepszej sytuacji, że zna świat poza murami i ma pewność, że gdzieś tam czeka ratunek. Zna też reguły, gdyż podporządkowanie regulaminowi pozornie gwarantuje bezpieczeństwo. Zagrożenia jednak są te same – dzieciaki znikają, czy to z terenu akademii czy pośród korytarzy labiryntu.
Młody wiek postaci u Wells, jak również adresowanie książki do fanów „Sagi mroku” Meyer, czy cyklu „Gone. Zniknęli” Michaela Granta sugeruje, że to powieść dla młodzieży. Jednak recenzje na amazonie wskazują raczej na wciągający thriller, w dodatku – sądząc po ocenach – bardzo dobry. Po książce spodziewam się trzymającej w napięciu akcji, wstrząsającej tajemnicy i wielu celnych spostrzeżeń na temat natury młodych ludzi, znajdujących się w ekstremalnej sytuacji i starających się za wszelką cenę nie stać jej ofiarami.

Krzysztof Kozłowski



Marcin Mortka, „Miasteczko Nonstead"

Na pierwszy rzut oka połączenie Marcina Mortki i horroru wydaje się dość osobliwe. Co o literaturze grozy może wiedzieć autor, którego bibliografia składa się głównie z książek fantasy i humoresek? Oczywiście takie pisarskie „one shoty” nie są czymś niezwykłym – wystarczy chociażby wspomnieć „Oczy smoka”, jedyną klasyczną powieść fantasy w bogatym dorobku Stephena Kinga. Takie wyprawy w niezbadane tereny zazwyczaj stanowią odskocznię od dotychczasowej konwencji, są kaprysem, a często nawet żartem. Kwestią otwartą pozostaje, czy dobra zabawa autora podczas pisania przełoży się na równie dobre samopoczucie czytelnika po skończonej lekturze.
W przypadku Marcina Mortki o to ostatnie można być chyba pewnym. Jak do tej pory autor „Miecza i kwiatów” nie zawodził czytelników, w najgorszym wypadku oferował im to, co miał najlepszego w nieco zmienionej formie. Podejrzewam, że nie inaczej będzie teraz. Możemy zatem spodziewać się dobrze skonstruowanego horroru z odrobiną wisielczego humoru, gdzie pełnokrwiści bohaterzy będą walczyć ze Złem. Chyba że Mortka zagra wszystkim na nosie i pod płaszczykiem horroru stworzy pastisz gatunkowy, tak jak zrobił to w „Karaibskiej krucjacie”. Wtedy do naszych rąk może trafić surrealistyczna historia, pełna popkulturowych odniesień oraz sporej dawki mniej lub bardziej wyszukanego humoru.

Adam "Tigana" Szymonowicz





Smok zwyczajny, smok niezwyczajny

Opowiadania o smoku Griaule Lucius Shepard publikuje od lat. Pierwsze opowiadanie, „Człowiek, który pomalował smoka Griaule’a”, pojawiło się w Polsce w „Nowej Fantastyce” dwie dekady temu. W ciągu tych lat olbrzymiego smoka poddawano wielokrotnie literackiej analizie. Dla mnie osobiście Griaule to metafora uśpionego zła i nie bez przyczyny to jeden z najbardziej fascynujących bohaterów fantasy.
Pod pozorem fantasy, której Shepard w momencie powstawania historii nie darzył szacunkiem, a samego Griaule’a wymyślił siedząc zjarany pod drzewem, tak naprawdę cykl utworów rozpoczętych „Człowiekiem, który pomalował smoka Griaule’a” opowiada o człowieku. O słabościach, namiętnościach, uczuciach, a sam Griaule jest tylko punktem wyjścia do opowiadania o nich. Pojawiają się one także w kolejnych tekstach z cyklu – „Ojcu kamieni” czy „Pięknej córce łowcy łusek”.
„Smok Griaule” w serii Uczta Wyobraźni, to wydanie omnibusowe, zawierające wydane i niewydane w Polsce opowiadania o Griaule’u. W pewnym sensie będzie to więc także przekrój twórczości Luciusa Sheparda na przestrzeni lat. Czytelnicy dostaną możliwość obserwowania, jak zmieniał się warsztat autora, a także jak rozwijał się sam świat – od opowiadania pisanego jeszcze w ramach warsztatu Clarion, do ostatniego, napisanego w XXI wieku.
Istnieje oczywiście pewne ryzyko, że autor może w jakiś sposób zatracić talent. Nie wszystkie opowiadania Sheparda były doskonałe, pojawiały się wpadki. Czy tak też będzie w przypadku nowych tekstów o Griaule’u? Wątpię.
Opowiadania z tego cyklu, pomimo upływu czasu, nie zatraciły świeżości. Celowo staram się nie omawiać – nawet pobieżnie – fabularnych założeń tekstu; nie chcę nikomu zepsuć zabawy, zwłaszcza w przypadku tak złożonych utworów. Pozostaje po prostu pójść do księgarni i kupić opowiadania, podziwiać wyobraźnię autora i styl oraz zwiedzać shepardowski labirynt znaczeń i symboli. Smok patrzy.

Jan Żerański





Niby odniosłem sukces – w końcu mój zgad w stu procentach pokrył się z zawartością książki. Jednak czegoś zabrakło. Niby dostaliśmy zgodny z prawdą historyczną opis powstania styczniowego, doprawiony lekką nutą steampunku, a i tak pozostaje niedosyt. Dlaczego? Przyczynę widzę w za małym jak dla mnie połączeniu obu wątków: realistycznego i fantastycznego. O ile w „Zadrze” Krzysztofa Piskorskiego tworzyły one nierozerwalną całość, tutaj przez większość powieści egzystują niejako samodzielnie, mając tylko kilka punktów wspólnych. W dodatku wątek „mutatio” sprowadza się głównie do wprowadzenia grupy ludzi obdarzonych nadnaturalnymi właściwościami. A stąd już krok do stworzenia literackiej wersji komiksu o superbohaterach. Zabrakło szerszego spojrzenia na problem, pokazania jak zjawisko turbulencji wpływa na ogół społeczeństwa. Może w kolejnym tomie?

Adam "Tigana" Szymonowicz




Najnowsza powieść Marcina Ciszewskiego mocno zawiodła moje oczekiwania. Zamiast godnego zakończenia całkiem udanego cyklu, otrzymaliśmy nikomu niepotrzebną kontynuację. Przeniesienie akcji do teraźniejszości pozbawiło książkę uroku, zawodzi także nieciekawa fabuła, papierowi bohaterowie oraz pełen paradoksów wątek podróży w czasie. Mylnym tropem okazał się też spodziewany przez mnie wątek terrorystyczny, który poza epizodem rozgrywającym się na Okęciu w książce nie funkcjonuje. Za to zgodnie z oczekiwaniami nie zawodzi batalistyka – prawie siedemdziesiąt stron opisu bitwy pomiędzy żołnierzami z różnych epok powinno zadowolić każdego zagorzałego fana militarystyki.

Adam "Tigana" Szymonowicz




Snując przypuszczenia dotyczące „Dumanowskiego” Wita Szostaka, zastanawiałem się nad rzeczą zasadniczą: czy książka ta zbliży się poziomem (a może nawet przebije?) poprzednie dwa tytuły tego autora? Po lekturze mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że wierni czytelnicy Szostaka się nie zawiodą; mimo że „Dumanowski” jest powieścią znacząco inną od „Chochołów” czy „Oberków do końca świata”, to równie intrygującą, chociaż mnie osobiście nie grającą na duszy tak, jak jej antenatki.
Zastanawiałem się również, czy nowa powieść Szostaka, z racji szybkiego tempa pisania, nie będzie aby prostsza od poprzedniczek. Odpowiedź brzmi: i tak, i nie. Z jednej strony forma jest złudnie prosta, a z drugiej niesie wielopoziomowe treści, dzięki czemu można podążać za Szostakowymi odwołaniami niemal w nieskończoność.
Trafiłem również z przypuszczeniem, że pod pozorem biografii fikcyjnego bohatera Szostak spróbuje rozprawić się z narodowymi mitami i w postaci Dumanowskiego spersonalizować polski naród. Co prawda mam wrażenie, że jednak bardziej chodziło o Kraków i jego mieszkańców niż ogół Polaków, ale przecież mieszkańcy grodu nad Wisłą nie różnią się znacząco od reszty rodaków.
Więcej o mojej percepcji Dumanowskiego można przeczytać w recenzji.

Tymoteusz "Shadowmage" Wronka




Zgodnie z przypuszczeniami „Dni Cyberabadu” nie przyniosły niespodzianek; bo też przynieść nie mogły. Niemniej większość tekstów była klimatyczna i wniosła coś nowego do obrazu Indii przyszłości wykreowanego w „Rzece bogów”. W tym świetle zbiór opowiadań wydaje się świetnym uzupełnieniem powieści (mógłby być wręcz wprowadzeniem do niej) i wart jest lektury; aż szkoda, że te książki nie zostały wydane razem, w jednym tomie.
Natomiast „Dom derwiszy” okazał się przyjemnym zaskoczeniem. Spodziewałem się raczej kopii „Rzeki bogów”, przeniesionej tylko w inne realia, ale okazało się, iż McDonaldowi udało się umknąć z tej pułapki. Co prawda niektóre podobieństwa są oczywiste, ale zupełnie nie przeszkadzają, bo przeważnie prowadzą do odmiennych rezultatów. Nie trafiłem również, jeśli chodzi o zagrożenie nanotechnologią – ta co prawda się pojawia i faktycznie taki wątek jest poruszany, ale na pierwszy plan wysuwają się kwestie ekonomiczne, czyli pokłosie kryzysu gospodarczego. Ponadto autor całkiem sprytnie wybrnął z przedstawienia Stambułu, gdzie nowe łączy się z tradycją i ujawniają się wpływy dwóch kontynentów – odmiennych kultur.
Więcej o książce do przeczytania w recenzji.

Tymoteusz "Shadowmage" Wronka



Redaktor prowadzący: Krzysztof Kozłowski



1)„Zemsta najlepiej smakuje na zimno” została nagrodzona David Gemmell Legend Award 2010


Autor: Katedra


Dodano: 2012-01-02 14:38:59
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

malakh - 17:56 02-01-2012
'Never Knew Another" powinno się raczej tłumaczyć jako "Nigdy nie znałam kogoś takiego jak ja" (pi razy drzwi).

Beata - 20:38 02-01-2012
No fakt. Mój błąd, zgubiłam kontekst.
Jednakowoż nie zmienia to faktu, że i zgrabnie przełożyć trudno, i truizmem trąci.

malakh - 14:17 05-01-2012
Gdyby było łatwo przetłumaczyć, zachowalibyśmy tytuł jak najbliższy oryginałowi.

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS