NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Campbell, Ramsey - "Zły wpływ"
Wydawnictwo: Replika
Tytuł oryginału: The Influence
Tłumaczenie: Marcin Kiszela
Data wydania: Listopad 2011
ISBN: 978-83-76741-49-9
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Format: 145×205 mm
Liczba stron: 312



Campbell, Ramsey - "Zły wpływ"

Jeden

Kiedy wyjeżdżający z Liverpoolu autobus przyspieszył na estakadzie, nadciągająca z Walii burza wdarła się do zatoki, wychodząc mu na spotkanie. Alison Faraday czuła się, jakby miała utonąć – zamiast doków Seaforth oraz przystani widziała jedynie ścianę deszczu i rozmazane wstęgi błyskawic. U podnóża estakady rozległe georgiańskie posiadłości Waterloo wyglądały niczym bryły błota. Pod Five Lamps – pięcioma kulami okrąża- jącymi kamiennego anioła – mostem prześlizgiwał się pociąg, niczym wielki węgorz. Za dworcem autobus minął zakład szewski Thompsona, rozchlapując kałuże na lewo i prawo, a następnie skierował się na Mount Pleasant, gdzie liczba okien w wysokich szeregowcach malała z każdym piętrem. Alison szła już wtedy rozkołysanym krokiem w kierunku drzwi.
Przemoczony, betonowy słup przystanku kruszył się pod palcami, kiedy oparta o niego starała się dotrzeć do jednej z bocznych uliczek, walcząc z sierpniową ulewą. Wilgotne drobiny kleiły się do jej płaszcza i pielęgniarskiego fartucha, gdy chwiejnym krokiem przemierzała wąską uliczkę, oblaną przytłumionym blaskiem lamp sodowych. Wzdłuż całej ulicy światła w budynkach były pogaszone, przez co dom Queenie wydawał się oddalony, jakby odpływał, zerwawszy się z fundamentów. Wyglądał niczym statek pośród wydm: masywny i mroczny wyraźnie górował nad sąsiednimi budynkami. W oddali, między kominami oraz chaosem pochyłości, okno Queenie rzucało światło na zatokę. Brnąc ku końcowi uliczki i przez strumienie ulewy, starając się dostrzec bramę, Alison poczuła, że jej żołądek zawiązuje się w supeł.
Wiodącą przez ogród ścieżkę porastał śliski mech. Alison pochyliła się nad torebką, próbując jednocześnie ochronić ją przed deszczem i znaleźć klucze. Nagle w holu zapaliło się światło, rzucając mdły blask na rabatki, pełne ciężkich od wody kwiatów, i na zwichrowane kępy trawy. W drzwiach stanęła Hermione.
– Dereka wezwali do pracy, a ona wydziera się, że chce Rowan.
Hermione musiała usłyszeć bramę szurającą o kamyki ścieżki i dlatego przybiegła otworzyć. Wydawało się, że rysy jej pulchnej twarzy zbiegają się ku środkowi, sprawiając, iż cienie pod oczami jeszcze nabrały głębi.
– Zostałam z Rowan trochę dłużej, aby się upewnić, że zasnęła.
Alison delikatnie ścisnęła przedramię siostry – tylko na tyle mogła się zdobyć, nie chcąc jej przemoczyć – i piętą zatrzasnęła drzwi za swoimi plecami.
– Już w porządku. Wreszcie jestem.
– Przemoczona do suchej nitki – zauważyła Hermione, tonem typowym dla nadopiekuńczego, starszego rodzeństwa. – Idź się przebierz, a tymczasem zrobię ci kawę z kapką brandy. W końcu się uspokoiła, więc nie muszę już wracać na górę.
– Może powinnam tam pójść? No wiesz, żeby zobaczyć, co z nią.
Hermione zaczesała do tyłu siwiejące włosy i potarła czoło, jakby chciała w ten sposób zmazać zmarszczki.
– Może faktycznie powinnaś – odparła. – Przynajmniej będzie wiedziała, że jesteś tuż obok.
Hol był tak szeroki, że spokojnie można by przez niego przejechać samochodem, docierając aż pod schody. Plamy tynku na szklanym kloszu lampy sprawiały, że ściany pokrył cień przypominający zalegającą na tapetach pleśń. Trzęsąc się od panującego tu chłodu, Alison pokonała zygzakowate schody i dotarła na piętro, gdzie trzy ciemne korytarze układały się w kształt litery „T”. Ruszając tym prowadzącym w stronę frontowej części domu, Alison trafiła do pokoju Rowan.
Białe meble – łóżko, komoda i szafa – wydawały się śmiesznie małe, stojąc na wielkim, zniszczonym dywanie, który nie sięgał nawet bladoróżowych ścian. Rowan leżała z twarzą wtuloną w dłoń, a długie, rude włosy spływały jej na policzek. Kiedy Alison spróbowała zaczesać je do tyłu, dziewczynka przewróciła się na plecy, mamrocząc: „Gdzieś w piwnicy”, mimo że nie mieli tu żadnej piwnicy. Z zamkniętymi oczami, nawet bardziej niż zwykle, wyglądała jak delikatna, ośmioletnia miniatura Dereka: długi nos, lekko wydęte wargi, szerokie czoło i kwadratowy podbródek. Alison ucałowała jej powieki, mocniej owijając dziewczynkę kołdrą, po czym pomaszerowała do sąsiedniego pokoju, należącego do niej i Dereka.
Wyglądało tu tak, jakby całe mieszkanie, jakie zajmowali w Liverpoolu, skurczyło się do rozmiarów kawalerki, w którą ich wspólne łóżko, trzyczęściowy komplet mebli i wyposażenie sypialni wpasowały się jak ulał.
Alison zdjęła z siebie ubranie i akurat zapinała guziki sukienki, kiedy do pokoju weszła Hermione, niosąc kubek z kawą. W skupieniu obserwowała, jak siostra pije, a gdy ta skończyła, z wyczuwalną w głosie niechęcią spytała:
– Mam pójść tam z tobą?
– Poradzę sobie sama – odparła Alison. – I tak zrobiłaś już więcej, niż było trzeba.
Oddała siostrze kubek, a potem ruszyła w kierunku schodów, nie pozwalając sobie choćby na moment zawahania. Schody na wyższe piętro były bardziej strome, więc musiała trzymać się poręczy. Na półpiętrze dotknęła dłonią tylnej ściany budynku, opuszkami palców wyczuwając odkształcający się tynk, skryty pod brązową tapetą.
Górny korytarz rozgałęział się na trzy odnogi. Te po bokach nie były oświetlone; odgłosy burzy rozbrzmiewały w ciemnościach jak czyjeś niezdarne kroki. Jedna z żarówek przestała się palić, wisiała teraz bezużytecznie w zardzewiałej oprawie. Gdy Alison minęła tę, która wciąż świeciła, jej cień wyprzedził ją, z każdym krokiem wydłużając się groźnie. Dywan śmierdział wilgotną stęchlizną. Za drzwiami, które przestały już pasować do wypaczonych futryn, w spowitych mrokiem pokojach panowała cisza. Przy końcu korytarza, gdzie znajdował się pokój Queenie, ciemność zdawała się gęstnieć. Alison położyła dłoń na przekrzywionej klamce, a potem delikatnym, płynnym ruchem otworzyła drzwi.
Nawet widziany z perspektywy ciemnego korytarza ogromny pokój wydawał się wyjątkowo mroczny. Brązowe obwoluty piętrzących się wszędzie książek skupiały na sobie światło, walczące z wszechobecnym, szarawym cieniem. Spomiędzy stert opasłych tomów, czarnych szaf i komód sączył się blady blask, nie docierając jednak do kątów pomieszczenia. Między drzwiami a przeciwległą ścianą, zwrócona twarzą w stronę okna, leżała na łóżku Queenie.
Aksamitne zasłony były rozsunięte – więc może wcześniej Queenie obserwowała burzę albo gapiła się w odległe światła Walii. Teraz jednak wydawało się, że zasnęła, z jedną ręką leżącą bezwładnie, a drugą przyciskającą do piersi otwartą księgę.
Alison z trudem łapała oddech. Nigdy wcześniej nie widziała ciotki wyglądającej aż tak młodo – patrząc na jej twarz miała nieodparte wrażenie, że spogląda na kobietę dwudziesto- a nie osiemdziesięcioletnią. Może wcale nie spała, tylko… Alison przemierzyła pokój na palcach, zdjęta dziecinnym strachem, najczystszą grozą, którą mogła zasiać w jej sercu leżąca kobieta.
Podeszła na tyle blisko, aby przeczytać tytuł trzymanej przez ciotkę księgi – Natura dziecka – gdy ta niespodziewanie przemówiła:
– Wyglądasz na zaskoczoną, złotko.
Musiała podpatrywać mnie spod przymkniętych powiek, pomyślała Alison, a serce załomotało jej w piersi.
– Cieszę się, że tak cię to zainteresowało.
– Ktoś przecież musi się tym zająć. Mam nadzieję, że moja mała leży już w łóżku, zamiast bawić się z obdartusami albo spędzać czas w towarzystwie etatowego robola.
– Jest moim mężem i jej ojcem – odparła cicho Alison. – I cokolwiek o nim sądzisz, powinnaś pozwolić mu naprawić instalację elektryczną na tym piętrze, bo mamy z tym kłopot.
– Zrobię, jak będę chciała. – Queenie podniosła się, wsparta na łokciach, i wbiła wzrok w Alison. – Powinnaś być wdzięczna, że w ogóle przygarnęłam go pod swój dach. Naprawdę trzeba było mierzyć wyżej, miast zadowalać się takim mezaliansem. Zupełnie jak twój ojciec. Miłość zamiast rozsądku – wypowiadając ostatnie zdanie, zadrżała, ale już po chwili jej głos nabrał bardziej stanowczego brzmienia. – Widzę, że wciąż nie przyniosłaś masek.
– Queenie, przecież tłumaczyłam ci, że nie mogę ich tak po prostu wynosić ze szpitala. Jeśli boisz się infekcji, to…
– Nawet nie waż się o tym myśleć! Zostanę tu, gdzie zawsze byłam, i niech Bóg ma w swojej opiece każdego, kto będzie chciał mnie stąd przenieść.
Jej prawa powieka opadła nagle i musiała minąć chwila, zanim Queenie zdołała ją unieść, szczerząc zęby z wysiłku. Później opadła na poduszkę. Oczy zamykały jej się ze zmęczenia.
– Zrób coś z moimi włosami. Nie chcę wyglądać jak jakaś wiedźma.
Alison starała się ją w myślach usprawiedliwiać. Była tylko starą kobietą – zgorzkniałą, samotną, domagającą się uwagi.
Podeszła do toaletki, żeby wziąć szczotkę i grzebienie. Za oknem tańczyła pozbawiona kształtów ciemność, przez którą blask wokół łóżka z minuty na minutę zdawał się kurczyć. Odłożyła grzebienie na pstrokatą kołdrę i stając za Queenie, zaczęła rozczesywać jej długie siwe włosy.
– Będziesz teraz milczeć jak jakaś sierota? Lepiej powiedz, co dziś robiłaś.
Alison opowiedziała jej o chłopcu, który został wczoraj obrzezany, a rodzice nawet nie przyszli go odwiedzić; o czterolatku, który powtarzał: „robi się”, a stażystka nie zrozumiała, o co chodzi i nie zdążyła zaprowadzić go do ubikacji, zanim było już za późno; o sześciolatku, którego pacynkę musieli wozić na wózku, udając, że jedzie na ten sam zabieg, co jej właściciel… Przy każdym pociągnięciu szczotki Queenie szczerzyła zęby, a słysząc historię czterolatka, wydawała się zniesmaczona. Kiedy Alison była dzieckiem, czuła, że ciągłe pytania ciotki wysysają z niej energię – teraz podobnie działało jej pełne napięcia milczenie. Kiedy każdy szczegół dnia na oddziale został już prześwietlony ze wszystkich stron, Queenie spojrzała na nią, otwierając lewe oko szybciej niż prawe.
– Powiedziałaś mi więcej niż chciałaś, złotko. Wygadałaś się, jak bardzo czujesz się rozczarowana swoim obecnym życiem.
– Nie życiem, bez przesady. Po prostu to wszystko czasami mnie przerasta. Wiedziałam, że bycie pielęgniarką to nie kaszka z mleczkiem, ale nie miałam pojęcia, że ta praca będzie tak różna od moich oczekiwań.
Queenie westchnęła, znowu szczerząc zęby.
– Ojciec uczył mnie, aby mierzyć wysoko, nigdy nie zadowalać się byle czym. Gdyby więcej ludzi wierzyło w ideały wpajane przez starszych, świat nie byłby aż takim piekłem, jakim jest. – Zesztywniała, kiedy Alison sięgnęła po grzebienie, aby upiąć jej koki powyżej uszu. – Moim zdaniem powinnaś mniej uwagi poświęcać czyimś bachorom, a zamiast tego skupić się na własnym dziecku.
Alison ściszyła głos, nie pozwalając emocjom wymknąć się spod kontroli:
– Rowan ma przecież dwoje rodziców. I zarówno ja, jak i…
– Ja przecież nie czepiam się małej. Jest prawie idealna, od nikogo więcej nie wymagam. Przypomina mi mnie samą, kiedy byłam w tym wieku – odparła Queenie, gapiąc się na Alison, jakby chciała się upewnić, że ta zdaje sobie sprawę, jak wielki był to komplement. – Szczególnie, kiedy siada nad książką i cały świat przestaje się dla niej liczyć.
A co ci niby dało to całe oczytanie?, pomyślała Alison.
Queenie niemal w tej samej chwili dodała:
– Pewnie uważasz, że ze zdobytej wiedzy mogłam zrobić lepszy użytek. Wprawdzie mój ojciec powtarzał, że udoskonalanie samego siebie to robota na całe życie i nie starcza czasu, aby jeszcze zmieniać świat, ale tym razem cię zaskoczę. Tylko przyprowadź tu córkę, a zobaczysz, jak wiele mogę ją nauczyć.
Wyglądało na to, że zupełnie straciła poczucie czasu.
– Może jutro, Queenie. Ona już leży w łóżku.
– Twoja siostra mówiła to samo parę godzin temu. Dałam dziecku pospać aż do twojego powrotu i chyba wystarczy. Nie myśl sobie, że możesz się tak rządzić tylko dlatego, że ja nie mogę się stąd ruszyć. Twoja siostra o tym wie, dlaczego ty tego nie wiesz?
Alison odłożyła szczotkę na toaletkę. Może zachowywała się nierozsądnie? W końcu ile czasu zostało staruszce, aby nacieszyć się obecnością dziewczynki? Rowan i tak zacznie szkołę dopiero za tydzień. Zanim Alisob zorientowała się, co robi, ruszyła w kierunku drzwi.
– Właśnie tak, przyprowadź ją do mnie – nalegała Queenie.
Podniecenie w głosie Queenie sprawiło, że Alison zaczęła się zastanawiać, czy nie ulega staruszce za bardzo. Niekiedy odnosiła wrażenie, że w obecności Queenie każdy członek rodziny musi iść na ustępstwa, ale czy budzenie dziecka o takiej porze nie było przesadą?
Odwróciła się, żeby powiedzieć, że jednak tego nie zrobi, kiedy Queenie podniosła się, zaciskając dłonie na kołdrze, z oczami wychodzącymi z orbit. W następnej chwili drzwi zatrzasnęły się same.
Queenie pochyliła się, wsparta na drżących ramionach, i przekrzywiając głowę, wbiła wzrok w Alison.
– Daj mi słowo, że pójdziesz teraz po nią, prosto na dół.
– Jest już późno – odparła Alison, robiąc krok w stronę wyjścia.
Przeciąg musiał zatrzasnąć drzwi, pomyślała. Chwilę później uświadomiła sobie, że ten sam przeciąg musiał też sprawić, że drzwi się zaklinowały. Szarpiąc obiema rękami za klamkę, wyczuła, że zewnętrzna część klamki musiała się oderwać, ponieważ jej wysiłki zdały się na nic. Starała się opanować narastające przerażenie, wmawiając sobie, że Queenie to tylko zrzędliwa, stara kobieta i proszenie jej o pomoc nie przyniesie żadnego efektu, mimo że Hermione kiedyś tak właśnie zrobiła. Puściła klamkę i odwróciła się.
– Wygląda na to, że musimy poczekać, aż Derek albo Hermione przyjdą tu i nam otworzą.
Queenie dziwacznie wykrzywiła wargi, jakby w ustach zbierała ślinę, aby splunąć.
– Albo zaraz przyprowadzisz mi to dziecko, albo jeszcze dziś możesz się stąd wyprowadzić. Wyobraź sobie, że gdyby nie ta dziewczynka, nie przyjęłabym was pod swój dach, więc może nie staraj się za wszelką cenę trzymać jej z dala ode mnie.
– Dobrze wiesz, Queenie, jak bardzo jesteśmy ci wdzięczni. Bez pielęgniarki w domu byłoby ci ciężej, więc…
Queenie zesztywniała, patrząc na Alison wzrokiem, który mroził krew w żyłach.
– Myślisz, że sobie nie poradzę? Zaraz ci pokażę! Sama przyniosę tu dziecko – odparła, próbując wstać.
Miała chyba zamiar o własnych siłach wyważyć drzwi. Alison próbowała ją powstrzymać. Instynkt pielęgniarki podpowiadał jej, że taki wysiłek może być dla Queenie zbyt duży – twarz staruszki zaczęła szarzeć. A może była to tylko wina nagle przyćmionego światła? Ten półmrok był niepokojący, Alison miała ochotę zedrzeć go z twarzy jak pajęczynę, w którą nieuważnie wpadła. Pochyliła się nad Queenie, wyciągając ramiona przez siebie, kiedy nagle coś ciemnego, wielkiego i dławiącego wzbiło się nad łóżko, przewracając ją na podłogę.
To była tylko sterta koców i kołdra, ale Alison szamotała się dziko, próbując wygrzebać się spod niej, krztusząc się od smrodu starych szmat i zepsutego mięsa. Jednak z każdym ruchem zaplątywała się w nie coraz bardziej. W końcu zdołała wyswobodzić jedną rękę i wywlekła się z kokonu, który ją oplótł. Szybko zerwała się na równe nogi i doskoczyła do łóżka.
Queenie leżała na plecach, na odkrytym materacu, z trudem łapiąc oddech. Wyglądało to tak, jakby całe jej ciało napinało się, by wydusić z siebie choć słowo. Zesztywniałe ramiona przycisnęła do boków, mnąc w dłoniach materiał różowej koszuli nocnej. Jej oczy gapiły się w przestrzeń, gdzieś poza mrugającą żarówkę. Wydawały się ślepe, wyprane z wszelkiej barwy, skupione na czymś, co tyko ona była w stanie zobaczyć. Konwulsyjny skurcz sprawił, że zrzuciła z siebie wszystkie nakrycia. Teraz podobny atak spowodował, że jej ciało wzniosło się ponad łóżko, wsparte tylko na łokciach i piętach. Kiedy w końcu rozluźniła się na chwilę, zdołała tylko powiedzieć:
– Ojcze!
Słowo zabrzmiało jak żarliwa modlitwa, a zaraz potem twarz ciotki wydała się dużo starsza, zaś oczy uciekły w głąb czaszki. Gdy jej szczęka opadła bezwładnie, światło zamigotało, jakby w żarówkę uderzyła ćma, po czym zgasło całkiem i pokój zalała ciemność.



Dodano: 2011-11-14 18:50:23
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS