Kiedy R spotkał Julie, czyli miłość w czasie zarazy
Pierwsza myśl na wieść o książce
„Ciepłe ciała” Isaaca Mariona? No to się doczekaliśmy. Był romans z wampirem, wilkołakiem, duchem – teraz czas na zombie. Później pojawiło się pytanie: jak też to będzie wyglądać? Biorąc pod uwagę stan fizyczny oraz specyficzne upodobania kulinarne jednej ze stron związku można się było spodziewać czegoś makabrycznego ze sporą domieszką obrzydliwości. No chyba, że autor potraktowałby temat z przymrużeniem oka i stworzył wyjątkowo „czarną komedię” z randkami w cieniu nagrobków i wspólnym jedzeniem mózgu. Prawda jednak okazała się zgoła odmienna.
Być zombie i co z tego wynika
Przyznam, że nie jestem na bieżąco z nowinkami spod znaku „żywych trupów”. Nie oglądałem serialu „The Walking Dead”, nie trafiła mi się też żadna nowa książka traktująca o ożywionych umarlakach. Trudno jest mi zatem powiedzieć, jak ostatnimi czasy kształtował się w popkulturze obraz zombie. Gdyby opierać się tylko i wyłącznie na książce Mariona, to można mówić o nowym podejściu do tematu. Bo chociaż nadal powłóczą nogami, bełkoczą, a podstawowym celem ich egzystencji jest dobranie się do świeżego mózgu, to jednocześnie są dużo bardziej ludzcy, niż ich pobratymcy z filmów George’a A. Romero.
Zamiast hord bezcelowo snujących się potworów dostajemy wizję zorganizowanego społeczeństwa. Istnieje kasta przywódców, potrzeby duchowe zaspokaja nowy kościół, zawierane są małżeństwa, a dzieci uczęszczają do szkoły. Również same zombie wydają się być bardziej skomplikowane – mają własną osobowość, interesuje ich kim byli wcześniej, potrafią być zabawne. Nieco innego wymiaru nabiera także ich polowanie – ludzka zwierzyna to dla nich nie tylko pożywienie, ale także, za sprawą zjedzenia mózgu, źródło wspomnień o zwykłym życiu. Co zatem tak naprawdę kieruje żywymi trupami? Chęć zaspokojenia głodu czy tęsknota za dawnym „ja”, podświadoma chęć bycia „ciepłym”?
Ludzie, czyli naprawdę żywe trupy
Nie ma co ukrywać – społeczność ludzi jest w odwrocie. Ukryci za murami Twierdzy nie żyją, ale wegetują oczekując nieuchronnego końca. Brakuje nadziei i pomysłu na przyszłość. Starsi wciąż żyją wspomnieniami dawnych lat, młodzi są stawiani przed wyborem wstąpienia do Straży lub podjęcia pracy w sadach. Wszechobecny marazm niweczy wszystkie ambitne plany, a twórcze jednostki nie wykorzystują posiadanych talentów. Nikt już nie pisze nowych książek, nie komponuje muzyki z myślą o potomnych. Liczy się tylko codzienna, szara egzystencja. Nic zatem dziwnego, że obserwujący ludzi zombie chwilami nie potrafi wychwycić różnicy pomiędzy sobą i „ciepłymi”. A przecież wystarcza niewielki bodziec do działania, aby wszystko nabrało sensu.
Love story
Takim impulsem dla zombie R jest miłość. Uratowana z jednego z polowań na ludzi Juliet nieoczekiwanie staje się dla niego kimś więcej, niż zwykłą chodzącą przekąską. Prawdopodobnie początkowo był to jedynie impuls wywołany wspomnieniami „wyssanymi” z mózgu jej narzeczonego, z czasem jednak przeobraża się w coś głębszego. On pokazuje jej, iż zombie mają uczucia, ona uczy go bycia człowiekiem. I, niczym w bajce, miłość zmienia nie tylko osobowość, ale także ciało. R powoli przestaje być zombie, stając się coraz bardziej ludzki. Cały proces przedstawiony jest dość ciekawie, w pamięć zapadają szczególnie sceny w obozowisku zombie, chociaż autor nie do końca przekonał mnie, co do prawdziwej natury przemiany R. Czy faktycznie był wyjątkowym zombie, który tylko czekał na impuls, czy też jego ciało zostaje opanowane przez duszę zjedzonego chłopaka? W tym wypadku nie dostajemy jasnej odpowiedzi.
I jeszcze jedno. Jeśli jednak ktoś spodziewa się scen rodem z harlequinów, to poczuje się zawiedziony. Marion unika zbytniej czułostkowości, woli pisać o skutkach miłości, niż o niej samej. Przy czym „Ciepłe ciała” nie są książką wypraną z uczuć. Jest i scena balkonowa (w końcu imiona bohaterów do czegoś zobowiązują), pierwszy pocałunek, wyznanie uczuć. W osiągnięciu pełni czytelniczego szczęścia przeszkadza tylko zbytnie nagromadzenie monologów wewnętrznych R, które pod koniec książki stają się nieco nużące.
„Ciepłe ciała” Isaaca Mariona na szczęście nie próbują być kalką paranormalnych romansów. I chociaż traktują o miłości, to ma ona tutaj nieco inny wymiar – mistyczny. Ten, który pamiętamy z bajki o „Pięknej i Bestii”. Tutaj siła uczuć nie tylko łączy dwie osoby, ale przede wszystkim stanowi impuls do zmian. Daje nadzieję na lepsze jutro.