NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Robinson, Kim Stanley - "Czerwony Mars" (Wymiary)

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Beaulieu, Bradley P. - "Wichry archipelagu"
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Cykl: Beaulieu, Bradley P. - "Lays of Anuskaya"
Tytuł oryginału: The Winds of Khalakovo
Tłumaczenie: Marek Pawelec
Data wydania: Wrzesień 2011
Wydanie: I
ISBN: 978-83-7648-918-6
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 640
Cena: 42,00 zł
Rok wydania oryginału: 2011
Tom cyklu: 1



Beaulieu, Bradley P. - "Wichry archipelagu"

Rozdział 2

Splunął, by oczyścić usta z resztek niestrawionej larwy.
Naprawdę jest aż tak zdesperowany? Aż tak ślepy?
Potrzeba uratowania siebie i Wiktanii stawała się coraz silniejsza, w miarę jak zawodziły kolejne lekarstwa. Pokładał nadzieję w coraz dziwniejszych kuracjach, aż w końcu uwierzył, że robak przywieziony z pustyń na południe od Wielkiego Imperium powstrzyma wyniszczenie.
– Dobrze się czujesz, książę?
Jeden z żeglarzy, Nikandr machnął ręką lekceważąco.
– Za dużo wódki, za mało zakąski.
Zapatrzył się w dół, na fale rozbijające się na skałach, zastanawiając się, czy kiedy dopadną go ostatnie stadia choroby, pozwoli się jej pochłonąć, czy też rzuci się z urwiska, jak robiło to wielu żeglarzy.
Wyciągnął z kieszeni płaszcza drugą fiolkę, popatrzył na białą larwę w środku i nagle dopadła go niepohamowana złość. Zrobił krok do tyłu i rzucił fiolkę daleko w morze. Zawirowała, spadając, pobłyskując odbiciami słońca na szkle, aż w końcu znikła w skłębionych falach.
W głowie zaczął katalogować maści, kremy i wywary, które potajemnie kupował i wypróbował na sobie. Poza pierwszymi kilkoma dniami od uświadomienia sobie, że zapadł na wyniszczenie, nie odczuwał desperacji – był pewien, że w jakiś sposób zdoła znaleźć remedium, uda mu się odwrócić chorobę – a teraz, nie mając już żadnej drogi ucieczki poza paskudnymi rytuałami spuszczania krwi stosowanymi przez ludzi z nizin, desperacja jednak się pojawiła.
– Szukasz szczęścia?
Nikandr odwrócił się i zobaczył Jahalana stojącego u szczytu schodów prowadzących na pokład rufowy. Był to wysoki mężczyzna o surowej twarzy i głęboko zapadniętych oczach. Gdyby Nikandr nie znał go od dawna, pomyślałby, że to on cierpi na wyniszczenie, ale ten człowiek był z natury bardzo szczupły, w dodatku jadał niewiele. Na jego skroni spoczywał diadem z alabastrem jarzącym się lekko od wewnątrz, co świadczyło, że więź z duchem wiatru jest aktywna.
– Owszem – potwierdził Nikandr – ale wygląda na to, że zawsze sprawdzam w niewłaściwym miejscu.
Jahalan uniósł brwi i się uśmiechnął.
– Taki już nasz los, prawda? – Rozejrzał się po statku, jakby oglądał go po raz pierwszy. – Jesteś gotów, synu Jarosa?
– Na tyle, na ile mogę. – Nikandr wzruszył ramionami.
Jahalan przeszedł do gwiezdnego grotmasztu, stanowiska, z którego będzie używać związanego ze sobą ducha do kierowania wiatrami w krótkim, dziewiczym locie statku.
Czekała już tam Udra, pomarszczona staruszka. Ona również miała diadem – jej kamieniem nie był alabaster, lecz opal w kształcie migdału, promieniejący blaskiem, którego nie dało się wytłumaczyć światłem słońca. Aramani tacy jak Udra używali opali do wiązania się z doszahezanami, duchami pozwalającymi im kontrolować udźwig statku. Oczy miała zamknięte w skupieniu, a dłońmi dotykała masztu, przygotowując siebie i „Gorownę” do lotu. Fakt, że nie przyszła go powitać przed podróżą, był obelgą, ale zdążył się już przyzwyczaić. Udra znała się na swojej pracy i to mu w zupełności wystarczało.
Załoga przerwała zajęcia, gdy przez zgiełk przebił się znajomy klekot uderzanych szybko o siebie drewnianych klocków. Nikandr zszedł po trapie na pomost, a cały wiatroport zwrócił uwagę na źródło dźwięku.
Brukowaną drogą zjeżdżali panowie – oraz spora grupa dam – w stronę najwyższego z nabrzeży. Prowadzili ich służący w futrzanych płaszczach, trzymający koroboczki, czyli jaskrawo pomalowane, puste w środku kawałki drewna, w które uderzali zaokrąglonymi młotkami. Lądowcy schodzili z drogi, klękając i kłaniając się arystokracji.
Na czele grupy jechał ojciec Nikandra, Jaros Aleksow Kałakow, ramię w ramię z księciem Żabinem Olegowem Wostromą, czyli człowiekiem, który wkrótce miał się stać teściem Nikandra. Zatrzymali się na pomoście „Gorowny”.
– A oto i on – odezwał się ojciec. – Tak jak obiecałem.
Nikandr objął kolejno obu mężczyzn na powitanie, całując ich w policzki.
– Ojcze… książę… witajcie.
Żabin, o sennym spojrzeniu i wyrazie twarzy jasno sugerującym, że nie jest w najlepszym nastroju, wziął Nikandra pod rękę.
– Twój ojciec mówił, że osobiście pracowałeś przy tym żaglowcu.
– To prawda – potwierdził Nikandr zadowolony, że zostało to zauważone.
Żabin odwrócił się do Jarosa, jakby Nikandra już tam nie było.
– Lepiej żeby spisywał się nie gorzej od pozostałych, Kałakow.
– Zostałem zapewniony, że tak właśnie będzie. – Ojciec uśmiechnął się, ostentacyjnie ignorując Nikandra.
Żabin spojrzeniem wyraził sceptycyzm. Przeszedł obok Nikandra i wmaszerował na pokład, jakby statek już należał do niego. Ojciec poszedł w jego ślady, po drodze zerknął na Nikandra z dezaprobatą.
Siostra Nikandra, Wiktania, rozmawiała z synem Żabina. Ubrana była w kilka warstw odzieży, ale dla każdego, kto się jej uważnie przyjrzał, było jasne, że nie czuje się dobrze. Miała zapadnięte policzki i blade wargi. Całą twarz pokryła pudrem, ale miała podkrążone oczy z zażółconymi białkami. Pochłaniało ją zaawansowane wyniszczenie, choroba, która stawała się coraz powszechniejsza w ciągu ostatniego dziesięciolecia. Inne wyspy, jak Rawanki, w ubiegłych latach ucierpiały mocniej, ale jeśli wierzyć lekarzom ojca, w Kałakowie choroba nadrabiała stracony czas.
Atakowała losowo, bez żadnego wyraźnego powodu. Wieśniacy często sądzili, że przenosi się przez dotyk lub złe powietrze, ale było wiele przypadków zachorowań osób żyjących w odosobnieniu, a bardzo wielu ludzi mających kontakt z chorobą nigdy na nią nie zapadało. Przeważnie dostrzegano w niej przejaw słabości, ale w siostrze Nikandr widział wyłącznie siłę. Wiktania nawet w chorobie była aktywniejsza od większości zdrowych kobiet. Starała się sięgać wzrokiem poza chorobę, jak najlepiej wykorzystać czas, jaki jeszcze jej pozostał.
Gdy dygnitarze wchodzili na pokład, oderwała się od grupy i odciągnęła Nikandra na bok.
– Wybór, którego dziś rano dokonałeś, nie był najmądrzejszy, Niszka. Żabin był bardzo niezadowolony.
– Na to wygląda.
– Borund też. Pamiętaj moje słowa, bracie. Lepiej dopilnuj, żeby ta wycieczka była przyjemna.
– Za bardzo się martwisz. Przyszedłem tu po prostu dopilnować wszystkiego na statku.
Borund, masywny syn Żabina i jeden z najbliższych przyjaciół z dzieciństwa Nikandra, właśnie wchodził po trapie. Tak jak ojciec chwilowo ignorował Nikandra, ale to z pewnością szybko minie. Nie widzieli się od kilku lat, lecz gdy tylko będą mieli szansę porozmawiać, odżyją dawne zwyczaje i zaczną sobie robić kawały, jak zawsze.
– A co robiłeś wczoraj wieczorem, braciszku?
– Nic szczególnego.
– Akurat! – drwiąco odpowiedziała Wiktania. – Dzisiaj żegnałeś się ze statkiem, a wczoraj wieczorem ze swoją ladacznicą.
– Ona nie jest ladacznicą, Taniu.
– Nie żałuję ci rozrywek, Niszka. Starożytni wiedzą, że nie będziesz miał ich wiele, gdy twoje łóżko ogarnie lodowy chłód córki Wostromy. Jednak musisz uważać. Ojciec nie chce żadnych komplikacji.
Nikandr stłumił irytację.
– Nie będzie żadnych komplikacji.
– Mój drogi bracie… – Obejrzała się przez ramię – One już są.
Książę popatrzył na arystokratów, zastanawiając się, co miała na myśli, ale wtedy je zobaczył. Trzy siostry. Stały na tyłach grupy, rozmawiając ze swoją ciotką Katieriną. Ubrane były w bufiaste suknie, futra i czapki z gronostajów, a choć ich gusty rozeszły się nieco w ciągu ostatnich lat, wciąż ubrane były dostatecznie podobnie do siebie, by natychmiast przywołać wspomnienia z dzieciństwa.
Katierina i dwie siostry – Milewa i Iszkina – patrzyły na statek, ale Atiana, narzeczona Nikandra, patrzyła wprost na niego. Odpowiedział jej wzrokiem, czując się pod jej spojrzeniem niepewnie i – co go zaskoczyło – wyraźnie zawstydzony. Kiedy byli młodsi, razem z Borundem nieustannie dokuczali tym dziewczynom. Wiązali im warkocze podczas lekcji, nadeptywali na brzegi sukienek, wrzucali żaby do zupy. Były to infantylne żarty, nic, czego powinni się wstydzić, gdy już dorośli, jednak Nikandr przypomniał sobie to wszystko i głęboko pożałował.
Zastanawiał się, czy Atiana czuła to samo. W miarę jak dorastali, siostry robiły się coraz bardziej zajadłe w pragnieniu zemsty. Nawet kiedy oni osiągnęli wiek, gdy patrzyli poza dziewczyny Wostromów, one kontynuowały swoje działania ze zdwojoną siłą, zapewne wyczuwając, że mają coraz mniej czasu na rewanż. Raz, na początku jednej z Rad, dodały Nikandrowi do jedzenia barwika, który na tydzień zabarwił mu na czarno usta, zęby, dziąsła i język. Wciąż drżał na myśl o tym, co przeszedł, noc po nocy, boleśnie próbując zdrapać barwnik, i choć Żabin z oporami zmusił dziewczęta do przeprosin, nie były uprzejme powiedzieć mu, że szorowanie nic nie pomoże, a czarny kolor sam zejdzie z czasem. Wszystkie trzy dopilnowały, by zauważył ich uśmiech, dostatecznie szczery, żeby nie można było uznać go za szyderstwo, gdyby zauważył go ktoś inny, ale też na tyle szeroki, żeby nie miał wątpliwości, jakie krzywdy chciały mu przypomnieć.
Atiana bez słowa zostawiła siostry z ciotką i ruszyła w stronę Nikandra. Miała teraz dwadzieścia lat, o cztery mniej od niego. Włosy upudrowała na biało, a policzki zabarwiła delikatnym różem. Siostry zawsze miały jasną cerę i róż podkreślał tylko tę cechę, ale zdziwił się, jak bardzo wypełniła się jej twarz – i reszta figury – od czasu ostatniego spotkania kilka lat temu.
Widząc zbliżającą się narzeczoną brata, Wiktania ścisnęła ramię Nikandra i poszła w górę po trapie.
– Brakowało nam ciebie wczorajszego wieczoru, mój książę – odezwała się Atiana. – Dziś rano także. – Mówiła bardzo drażniącym, pełnym zadufania tonem.
– Porwały mnie obowiązki, pani – odpowiedział Nikandr, głęboko się kłaniając – ale na szczęście odnaleźliśmy się tutaj.
– Żałuję, że jeszcze go dotąd nie widziałam – stwierdziła, zerkając na maszty.
– Obawiam się, że nie ma tam nic, co mogłoby cię zainteresować. Jest jeszcze całkiem goły.
– Czy nie takie właśnie lubisz? – Atiana uniosła brew.
Nikandra na chwilę zatkało.
– Czyż nie jest to typowe dla mężczyzn?
– Może zechciałbyś mnie oprowadzić. – Na jej twarzy pojawił się cierpki uśmieszek.
– Nie ośmieliłbym się odebrać tej przyjemności Grawłosowi.
– Ale pracowałeś przy nim, prawda? Czy nie jest to również twój przywilej?
– Statek to tylko statek. – Nikandr lekceważąco machnął ręką.
Nie odpowiedziała, wyraz jej twarzy również nie uległ zmianie, ale starannie ważyła jego słowa. Wiedziała, jak bardzo kocha ten statek. Mówienie o nim w tak nonszalancki sposób musiało przekazywać mnóstwo informacji komuś takiemu jak ona, kobiecie, która pomimo swych wad, niewątpliwie była bardzo błyskotliwa.
– Zapewne masz rację. W ciągu najbliższych kilku dni czeka nas tyle zajęć. Wątpię, żebyśmy zobaczyli się ponownie przed tańcem.
– Niestety, to bardzo prawdopodobne.
Słysząc wołającą ją ciotkę Katierinę, zerknęła w stronę trapu. Nikandr ucałował jej dłoń.
– Do zobaczenia w tańcu?
Skupiła wzrok na swojej dłoni, wciąż w jego uścisku. Potem cofnęła ją i spojrzała mu w oczy.
– Nie mogę się doczekać.
Kiedy dorastali, siostry zawsze nadawały swoim słowom dodatkowe znaczenie. Czasem robiła to Milewa, czasem Iszkina, a zdarzało się też, choć rzadziej, że Atiana. Mówiły coś, co z pozoru brzmiało niewinnie, choć tak naprawdę miało głębsze znaczenie. Nikandr nauczył się rozpoznawać brzmienie takich słów, ponieważ najczęściej były wyzwaniem. W tej chwili Atiana wyzywała go do rozwiązania zagadki, uniemożliwienia jej zwycięstwa.
– Oczekuję tego z zapartym tchem – zapewnił.
Sama ceremonia była krótka. Wspólna modlitwa o bezpieczny lot „Gorowny”, pieśń napisana specjalnie na tę okazję i zaśpiewana przez najsłynniejszych trubadurów Wołogrodu, i dla wybranych oprowadzenie po statku przez jego konstruktora, Grawłosa.
Potem goście opuścili pokład – wszyscy poza Borundem, który otrzymał od ojca zadanie oceny sprawności żaglowca na wietrze. Grawłosowi przypadł zaszczyt wyprowadzenia jednostki z wiatroportu, ale Nikandr szybko przejął ster i poprowadził „Gorownę” wzdłuż wyspy. Lot nie miał być długi – na otwarte morze, potem łukiem wokół dalszego końca wyspy i powrót. Powinno to wystarczyć Borundowi na ocenę żaglowca, zapewnić czas na świętowanie i powrót do stoczni na uzupełnienie wyposażenia.
Minęła już prawie godzina od czasu wylotu, a Borund przez cały czas wyglądał, jakby trafił na pogrzeb.
– Chodź – odezwał się w końcu Nikandr, próbując poprawić mu nastrój. – Oprowadzimy cię, jak należy.
Borund, który na szczęście stał twarzą do Nikandra, nie Grawłosa, wywrócił oczy i odpowiedział cicho:
– Nie możemy się po prostu napić w kabinie kapitańskiej, Niszka?
– To nie zajmie dużo czasu – odpowiedział Nikandr stłumionym głosem.
– Widziałem już setkę takich statków, Nikandr. Wiem, o co w nich chodzi.
Grawłos, który palił się do dokładnego pokazania statku, podszedł tymczasem dostatecznie blisko, by to usłyszeć, i choć na jego twarzy nie pojawiło się rozczarowanie, ramiona opadły i złożył Borundowi ukłon zdecydowanie głębszy, niż było to konieczne.
– Może chwila za sterem, książę…
Ku przerażeniu Nikandra Borund odmówił przyjęcia również tej oferty i zaczął chodzić po pokładzie, najwięcej czasu poświęcając na obejrzenie stanowiska przedniego działa.
Grawłos poczerwieniał. Zanim Nikandr zdążył rzucić mu choć słowo, szkutnik pokuśtykał do wanty przy grotmaszcie i zaczął krzyczeć do załogi rozkazy naciągnięcia lin na juferach. Niedługo potem Borund wrócił na pokład rufowy z wyrazem rozdrażnienia na twarzy.
– Sunie strasznie wolno, nie sądzisz?
– To normalne – odpowiedział Nikandr, próbując ukryć niezadowolenie – skoro mamy tylko połowę ożaglowania.
– Da, ale lecimy też dość okrężną drogą.
– No cóż, w takim razie możemy przygotować ci skif, który zabierze cię z powrotem do Wołogrodu.
Borund sapnął głośno.
– Wiem, że zachowuję się prostacko, Nikandrze, ale aż do wczoraj siedziałem na statku przez prawie tydzień, a wierz mi, wiatry nie były dla nas łaskawe. – Zerknął w stronę Grawłosa i przyciszył głos. – Nie marzę o długiej podróży tym statkiem.
Nikandr miał nadzieję przekonać Borunda do swojego sposobu patrzenia na świat – cieszenia się dniem na statku i uhonorowania ludzi, którzy pocili się i krwawili na jego pokładzie. Teraz się przekonał, że to próżna nadzieja. Dla Borunda statek nie był niczym więcej niż kolejną pozycją w księgach ojca.
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, książę. – Wydał rozkaz przygotowania się do zwrotu.
Grawłos obejrzał się ponuro, ale Nikandr go zignorował, a gdy tylko Jahalan odpowiednio zmodyfikował wiatr, wyprowadził żaglowiec z dotychczasowego, statecznego kursu i skierował go wprost na stocznię trasą wiodącą nad pałacem.
Kiedy Borund uświadomił sobie, co Nikandr robi, wyraźnie się zaniepokoił, ale po chwili roześmiał się głośno.
– No cóż, to jedno z możliwych rozwiązań.
Przelot nad pałacem zazwyczaj nie był dobrym pomysłem, ponieważ mógł zostać zinterpretowany jako wrogie działanie, ale strielcy obsługujący działa pałacu zostali poinformowani o ich locie – wiedzieli, kto pilotuje statek, i powinni zachować spokój.
W chwili gdy dolatywali do pałacu, pierwszy oficer statku kilka razy wykonał dłonią koło nad głową, co było znakiem informującym o wykryciu zagrożenia i nakazującym ciszę.
Załoga statku nie była doświadczona. W dziewiczym locie obsługiwała go grupa starych marynarzy, których Grawłos zatrudnił w stoczni, ale wielu służyło wcześniej w stai, powietrznych siłach zbrojnych Kałakowa, lub we flocie handlowej, więc doskonale znali właściwe procedury. Gdy tylko zauważono sygnał, przekazano go na stronę ziemną i wietrzną, a w końcu również na dół, do żeglarzy obsługujących maszty morskie. Oba stanowiska dział – po jednym na dziobie i na rufie – zostały obsadzone trzyosobowymi załogami.
Nikandr, czując szybsze bicie serca, gestem wezwał Grawłosa za ster i uniósł rękę, sygnalizując załodze, by załadowała działa kartaczami. Rozkaz wykonano bardzo sprawnie, a Nikandr wysłał kolejny sygnał do pierwszego oficera, wzywając do wydania muszkietów.
Żaglowiec „Gorowna” nie był jeszcze ukończony, w związku z czym w zbrojowni znajdowało się tylko pięć karabinów. Cztery wydano członkom załogi, którzy znani byli z pewnej ręki i dobrego oka. Piąty trafił do Nikandra.
Książę natychmiast sięgnął po jeden z wypełnionych prochem ładunków z kła morsa, którymi obwieszony był jego bandolier, i zaczął ładować broń. Zakończył przygotowania jako pierwszy i zaczął obserwować ziemię pod statkiem. Potrzebował dłuższej chwili, by wypatrzyć między plamami kamieni i śniegu osadzony w kosodrzewinie skif. Gdy zlokalizował już łódź, znalazł też załogę. Dwadzieścia kroków dalej czterech ludzi klęczało przy brzegu wysokiego urwiska, kończącego się setki metrów niżej świerkowym lasem. Sprawiali wrażenie, jakby przyglądali się ziemi. Czego mogli tam szukać?
Istniała możliwość, że są to Aramani, jak Jahalan i Udra, ale ich szpiczaste turbany, długie brody i proste ubrania sugerowały coś innego. Na dodatek Aramani wiedzieli, że tak bliskie podejście do pałacu bez pozwolenia wiąże się z ryzykiem postawienia przed sądem i możliwą śmiercią. Musieli to być maharraci, członkowie grupy, która dziesięciolecia temu zerwała z pokojowym sposobem życia Aramanów, poświęcając życie walce o przegnanie Wielkiego Księstwa z wysp i utopienie go w morzu.
Nikandr gwałtownie wciągnął powietrze, widząc, jak jeden z nich skacze z urwiska. Mężczyzna spadał coraz szybciej. W pewnym momencie rozłożył ręce, jakby przygotowywał się na chłodne objęcia morza, a nie gwałtowny koniec, który zapewni mu zetknięcie z leżącą w dole ziemią i skałami.
Choć wydawało się to niemożliwe, zwolnił. Jego długie szaty załopotały mocniej, niż wynikałoby to z prędkości spadania, i wkrótce stało się jasne, że wiatr niesie go niczym mewę na prądzie wznoszącym wzdłuż ściany urwiska. Unosił się niczym piórko, z rękami rozłożonymi na boki, w typowej pozie mistrza wiatru. Szybko odzyskał poziom, na którym wciąż stali jego towarzysze, po czym stanął na skale obok nich, jakby schodził z górskiego stopnia.
Nikandr zakaszlał i poleciał do przodu, podpierając się dłonią o pokład. Poczuł, jak w jego piersi otwiera się otchłań – niemożliwie głęboka i czarna studnia. Jej pojawienie się tak ściśle pokrywało się ze skokiem mężczyzny, że nie mógł nie uznać tych wydarzeń za w jakiś sposób powiązane, choć nie potrafił się domyślić w jaki.
Na urwisku w dole mężczyzna, który zeskoczył, odwrócił się i wskazał w górę, w stronę „Gorowny”.
– Wykonać zwrot! – krzyknął Nikandr. – I opuścić statek o połowę!
Maharraci jak jeden mąż ruszyli w stronę swojego skifu.
– Jahalan, mają ze sobą przynajmniej jednego hawakirama, prawdopodobnie dwóch.
– Czuję go – odpowiedział Jahalan – ale to nie jest tylko hawakiram, synu Jarosa. Przywołali hezana.
– Niemożliwe!
– Zgadzam się, że nie powinno tak być, ale oni tego dokonali.
Nikandr wątpił w jego słowa, lecz to nie był czas na zadawanie pytań. Musieli zneutralizować zagrożenie, zanim mogło zaszkodzić „Gorownie” lub – co gorsza – Radiskoje.
Skif znalazł się w powietrzu w niecałą minutę, czyli w czasie, jakiego żaglowiec potrzebował na wykonanie zwrotu i zbliżenie się na odległość strzału.
– Ognia! – krzyknął Nikandr.
Zabrzmiał trzask muszkietów, a chwilę po nich zagrzmiało działo. Z rufy skifu wytrysnęły kawałki drewna i jeden z maharratów szarpnął się ostro w prawo, a jego ramię i żebra zmieniły się w masę czerwieni. Któryś z towarzyszy pomógł mu się położyć na dnie łódki i natychmiast zaczął opatrywać jego rany, a pozostali dwaj skierowali skif na północ.
Powietrze wypełnił zgiełk przeładowywania muszkietów. Nikandr wycelował starannie. W jego ustach pojawiła się ślina i odruchowo ją przełknął. Głęboko wciągnął powietrze do płuc, po czym zaczął je wypuszczać, powoli naciskając na spust, czując równocześnie coraz silniejsze pragnienie zwinięcia się w kłębek.
Błysnął proch na panewce. Muszkiet kopnął odrzutem.
Nikandr celował w mężczyznę trzymającego liny żagla, ale trafił zajmującego się rannym. Maharrat chwycił się za ramię i popatrzył na statek. Nikandr był dostatecznie blisko, by dostrzec pełen jadu wyraz jego twarzy.
Wiatr dął nieustannie. Żagle zaczęły wyostrzać i statek wykręcił się, ulegając sile wiatru. Jahalan próbował skompensować, gdy nagle od ziemnej strony dziobu uderzył potężny wicher. Podmuch był tak potężny, że dziób statku został pchnięty w górę i na wietrzną.
Nikandr zamrugał, rejestrując ruch w pobliżu.
Tuż obok niego rozległ się ciężki łomot.
Gdy się odwrócił, zobaczył, że na pokładzie leży żeglarz i jęczy, a spod jego głowy wypływa struga krwi. Ostry przechył pokładu sprawił, że załogant zaczął zjeżdżać po deskach. Nikandr sięgnął ku niemu, ale był za daleko. Żeglarz sunął coraz szybciej, aż chwycił go trzymający się mocno knagi Borund.
Wtedy wiatr odwrócił kierunek.
Statek gwałtownie przechylił się do przodu. W użyciu było tylko szesnaście żagli, ale wszystkie wypełniły się i były bliskie pęknięcia.
Z górnej części statku dobiegł trzask. Niczym ścięty w lesie świerk stenga grotmasztu – jego najwyższa część – przechyliła się i zawisła na takielunku.
– Refować żagle! – Nikandr krzyknął przez ryk ­wiatru.
Załoga rzuciła się do zwijania żagli. Nawałnica przybierała na sile. Statek przechylił się tak bardzo, że kilkunastu ludzi na pokładzie zaczęło zjeżdżać w stronę ziemnej burty. Nikandr wylądował dość pewnie, ale Borund krzyknął, gdy masa trzymanego przez niego rannego wylądowała na jego nodze.
– Grawłos, wyprostuj go!
Stojący przy sterze szkutnik nie odpowiedział, walcząc z dźwigniami coraz bardziej przechylającego się statku.


Dodano: 2011-09-08 15:45:00
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS